Kto jest Żydem? Oswald Rufajzen chciał, by naród żydowski był otwarty na ludzi, którzy zmienili swoją wiarę, oraz tych, dla których wiara w ogóle nie jest wyznacznikiem żydostwa
Oswald Rufajzen, znany jako brat Daniel, wywołał najgorętszą po wojnie debatę na temat tego, kto jest Żydem. Na początku lat 60. Rufajzen domagał się prawa do emigracji do Izraela na podstawie ustawy o powrocie. Sprawa była o tyle przełomowa, że należałoby zmienić pojęcie "emigracja" na "powrót do ojczyzny" (alija po hebrajsku oznacza status przysługujący wyłącznie osobom pochodzenia żydowskiego). Problem dotyczył nie tylko definicji "żydostwa", ale i tożsamości państwa żydowskiego - Izraela. W końcu sprawa znalazła się w Sądzie Najwyższym. Miał on rozstrzygnąć to, czego nie dało się rozstrzygnąć na gruncie polityki: orzec, kto jest Żydem w sensie cywilnoprawnym i politycznym.
Na aryjskich papierach
Rufajzen był Żydem, mówił w jidysz i po hebrajsku. Urodził się jako Szmul Rufajzen we wsi Zadziele w Małopolsce. W 1939 r. uciekł do Wilna, gdzie wstąpił do organizacji Halutsim (należącej do syjonistycznego ruchu pionierów). W 1941 r., gdy Wilno zajęli Niemcy, Rufajzen zdobył aryjskie dokumenty na nazwisko Josef Oswald i od tego czasu przez okupacyjne władze był traktowany jako volksdeutsch. Przeprowadził się do miejscowości Mir, gdzie został tłumaczem komendanta żandarmerii, a potem nawet szefem miejscowej policji. Dzięki swojej pozycji i wiedzy, jaką dysponował, oddał nieocenione usługi żydowskim współbraciom.
Problemem Rufajzena było to, że przeszedł na chrześcijaństwo. Był Żydem, który chciał zachować swoją tożsamość, pragnął związać swój los z suwerennym państwem swego ludu, mimo że zmienił wiarę przodków. Chciał osiąść w klasztorze Stella Maris na górze Karmel. Z religijnego punktu widzenia "Żyd, który popełnił grzech, pozostaje Żydem". Dlatego Oswaldowi Rufajzenowi powinno się przyznać prawo powrotu, bo chociaż zgrzeszył (zgodnie z żydowskim rozumieniem grzechu), pozostał Żydem.
Żydostwo, czyli wiara i narodowość
Sprawa Rufajzena miała polityczny kontekst, bo jego żydostwa nie chcieli uznać religijni Żydzi, których przedstawiciele współtworzyli rządzącą wtedy Izraelem koalicję. Rozstrzygnięcie sporu zgodnie z życzeniem Rufajzena doprowadziłoby do kryzysu rządowego. Sąd Najwyższy miał w istocie stworzyć precedens dotykający nie tylko kwestii prawnych czy państwowych, ale też teologicznych. Ale miał to zrobić tak, by nie wejść w kompetencje teologów. Prawo do powrotu regulowała przecież ustawa przyjęta przez Kneset, czyli instytucję świecką.
Większość sędziów (4:1), świadoma historycznego znaczenia werdyktu, doszła do wniosku, że chrześcijański ksiądz, mnich albo zakonnik nie jest Żydem, gdyż wyjątkowość narodu żydowskiego polega na tym, że nie da się oddzielić wiary od narodowości. Innego zdania był sędzia Chaim Cohen, który stwierdził - zgodnie z ideą państwa liberalnego, pluralistycznego i wieloświatopoglądowego - że Żydem może być osoba nie będąca wyznawcą judaizmu. Czterej sędziowie orzekli zgodnie z oczekiwaniami większości Żydów, dla których żydostwo oznaczało wyznawanie judaizmu.
Oswald Rufajzen reprezentował tych wszystkich, którzy chcieli pluralistycznej interpretacji żydostwa, a nie tylko religijno-narodowościowej. Chciał, by naród żydowski był otwarty na ludzi, którzy zmienili swoją wiarę, oraz tych, dla których wiara w ogóle nie jest wyznacznikiem żydostwa. Być może argumentów Rufajzena nie uznano dlatego, że był on mnichem, bratem Danielem. Pamiętajmy, że świeża jeszcze była pamięć Holocaustu, że Żydzi mieli dowody dwuznacznej często postawy Kościoła katolickiego wobec Zagłady: od obojętności po kolaborację z Niemcami. Ta pamięć stwarzała specyficzną atmosferę, w której toczyła się sprawa Rufajzena. W efekcie nie uznano jego argumentów, chociaż urodził się w żydowskim domu i z pomocą swego lokalnego Kościoła działał na rzecz ocalenia swoich braci. Być może było jeszcze wtedy za wcześnie na proponowany przez niego przewrót, bo to de facto oznaczała redefinicja żydostwa.
Żydowscy Wallenrodzi
Oswald Rufajzen należy do tych nielicznych Żydów, którzy udając chrześcijan, utrzymywali kontakty z władzami okupacyjnymi i wykorzystywali to przeciwko nazistom, pomagając tym samym uniknąć śmierci wielu współbraciom. Znam jeszcze cztery inne podobne postacie. W książce Betti Ajzen-sztajn "Ruch podziemny w gettach i obozach" znajduje się opis historii dwóch Żydów, którzy podczas wojny podawali się za Niemców albo volksdeutschów i zajmowali ważne stanowiska we władzach okupacyjnych. Jednym z nich był właśnie Oswald Rufajzen, drugim zaś niejaki Klinger. Klinger został szefem niemieckiej policji w Łucku. Po pewnym czasie jego działania w obronie Żydów zaczęły wzbudzać podejrzenia. Jeden z łuckich volksdeutschów zorientował się, że szef policji jest Żydem, co skończyło się postrzeleniem Klingera (na podwórzu budynku, gdzie mieszkał). Kiedy dwóch żydowskich współbraci przeniosło rannego Klingera do domu, powiedział: "Odpłaćcie im za moją śmierć, bo ja jestem Żydem".
Żydem, który podawał się za Niemca, był też Zygmunt Grossbert. W 1941 r. przeniósł się w okolice Humiennego, gdzie działał w partyzantce. Dostarczał miejscowemu podziemiu informacje i dokumenty, które potem wykorzystywano do ratowania ludzi. Pisał o nim Stefan (Szmul) Krakowski (w dodatku do "Folks-Sztyme" z 10 sierpnia 1996 r.). Inny Żyd, Salomon Strauss-Marko, podczas wojny podawał się za Ukraińca. Niemcy uznali go za Aryjczyka, dzięki czemu pracował w administracji obozu jenieckiego i pomagał jeńcom. Po wojnie opublikował autobiografię "Salomon Strauss-Marko. Czysta krew". Obecnie mieszka w Izraelu. Z kolei Oskar Gluck z Wilna udawał volks-deutscha. Założył obóz pracy poza granicami wileńskiego getta, gdzie pracę znalazło wielu Żydów. W 1942 r. został zdekonspirowany i zastrzelony. Razem z Gluckiem zginęła jego żona.
Na aryjskich papierach
Rufajzen był Żydem, mówił w jidysz i po hebrajsku. Urodził się jako Szmul Rufajzen we wsi Zadziele w Małopolsce. W 1939 r. uciekł do Wilna, gdzie wstąpił do organizacji Halutsim (należącej do syjonistycznego ruchu pionierów). W 1941 r., gdy Wilno zajęli Niemcy, Rufajzen zdobył aryjskie dokumenty na nazwisko Josef Oswald i od tego czasu przez okupacyjne władze był traktowany jako volksdeutsch. Przeprowadził się do miejscowości Mir, gdzie został tłumaczem komendanta żandarmerii, a potem nawet szefem miejscowej policji. Dzięki swojej pozycji i wiedzy, jaką dysponował, oddał nieocenione usługi żydowskim współbraciom.
Problemem Rufajzena było to, że przeszedł na chrześcijaństwo. Był Żydem, który chciał zachować swoją tożsamość, pragnął związać swój los z suwerennym państwem swego ludu, mimo że zmienił wiarę przodków. Chciał osiąść w klasztorze Stella Maris na górze Karmel. Z religijnego punktu widzenia "Żyd, który popełnił grzech, pozostaje Żydem". Dlatego Oswaldowi Rufajzenowi powinno się przyznać prawo powrotu, bo chociaż zgrzeszył (zgodnie z żydowskim rozumieniem grzechu), pozostał Żydem.
Żydostwo, czyli wiara i narodowość
Sprawa Rufajzena miała polityczny kontekst, bo jego żydostwa nie chcieli uznać religijni Żydzi, których przedstawiciele współtworzyli rządzącą wtedy Izraelem koalicję. Rozstrzygnięcie sporu zgodnie z życzeniem Rufajzena doprowadziłoby do kryzysu rządowego. Sąd Najwyższy miał w istocie stworzyć precedens dotykający nie tylko kwestii prawnych czy państwowych, ale też teologicznych. Ale miał to zrobić tak, by nie wejść w kompetencje teologów. Prawo do powrotu regulowała przecież ustawa przyjęta przez Kneset, czyli instytucję świecką.
Większość sędziów (4:1), świadoma historycznego znaczenia werdyktu, doszła do wniosku, że chrześcijański ksiądz, mnich albo zakonnik nie jest Żydem, gdyż wyjątkowość narodu żydowskiego polega na tym, że nie da się oddzielić wiary od narodowości. Innego zdania był sędzia Chaim Cohen, który stwierdził - zgodnie z ideą państwa liberalnego, pluralistycznego i wieloświatopoglądowego - że Żydem może być osoba nie będąca wyznawcą judaizmu. Czterej sędziowie orzekli zgodnie z oczekiwaniami większości Żydów, dla których żydostwo oznaczało wyznawanie judaizmu.
Oswald Rufajzen reprezentował tych wszystkich, którzy chcieli pluralistycznej interpretacji żydostwa, a nie tylko religijno-narodowościowej. Chciał, by naród żydowski był otwarty na ludzi, którzy zmienili swoją wiarę, oraz tych, dla których wiara w ogóle nie jest wyznacznikiem żydostwa. Być może argumentów Rufajzena nie uznano dlatego, że był on mnichem, bratem Danielem. Pamiętajmy, że świeża jeszcze była pamięć Holocaustu, że Żydzi mieli dowody dwuznacznej często postawy Kościoła katolickiego wobec Zagłady: od obojętności po kolaborację z Niemcami. Ta pamięć stwarzała specyficzną atmosferę, w której toczyła się sprawa Rufajzena. W efekcie nie uznano jego argumentów, chociaż urodził się w żydowskim domu i z pomocą swego lokalnego Kościoła działał na rzecz ocalenia swoich braci. Być może było jeszcze wtedy za wcześnie na proponowany przez niego przewrót, bo to de facto oznaczała redefinicja żydostwa.
Żydowscy Wallenrodzi
Oswald Rufajzen należy do tych nielicznych Żydów, którzy udając chrześcijan, utrzymywali kontakty z władzami okupacyjnymi i wykorzystywali to przeciwko nazistom, pomagając tym samym uniknąć śmierci wielu współbraciom. Znam jeszcze cztery inne podobne postacie. W książce Betti Ajzen-sztajn "Ruch podziemny w gettach i obozach" znajduje się opis historii dwóch Żydów, którzy podczas wojny podawali się za Niemców albo volksdeutschów i zajmowali ważne stanowiska we władzach okupacyjnych. Jednym z nich był właśnie Oswald Rufajzen, drugim zaś niejaki Klinger. Klinger został szefem niemieckiej policji w Łucku. Po pewnym czasie jego działania w obronie Żydów zaczęły wzbudzać podejrzenia. Jeden z łuckich volksdeutschów zorientował się, że szef policji jest Żydem, co skończyło się postrzeleniem Klingera (na podwórzu budynku, gdzie mieszkał). Kiedy dwóch żydowskich współbraci przeniosło rannego Klingera do domu, powiedział: "Odpłaćcie im za moją śmierć, bo ja jestem Żydem".
Żydem, który podawał się za Niemca, był też Zygmunt Grossbert. W 1941 r. przeniósł się w okolice Humiennego, gdzie działał w partyzantce. Dostarczał miejscowemu podziemiu informacje i dokumenty, które potem wykorzystywano do ratowania ludzi. Pisał o nim Stefan (Szmul) Krakowski (w dodatku do "Folks-Sztyme" z 10 sierpnia 1996 r.). Inny Żyd, Salomon Strauss-Marko, podczas wojny podawał się za Ukraińca. Niemcy uznali go za Aryjczyka, dzięki czemu pracował w administracji obozu jenieckiego i pomagał jeńcom. Po wojnie opublikował autobiografię "Salomon Strauss-Marko. Czysta krew". Obecnie mieszka w Izraelu. Z kolei Oskar Gluck z Wilna udawał volks-deutscha. Założył obóz pracy poza granicami wileńskiego getta, gdzie pracę znalazło wielu Żydów. W 1942 r. został zdekonspirowany i zastrzelony. Razem z Gluckiem zginęła jego żona.
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.