Premier Indii Vajpayee zaszczepił Hindusom wiarę w siebie
Ponad trzydzieści lat po osławionym akcie dyplomacji pingpongowej, która przyniosła ocieplenie w stosunkach amerykańsko-chińskich, nadszedł czas na dyplomację krykietową. W pakistańskim Karaczi doszło niedawno do pierwszego od 1990 r. wyjazdowego meczu krykieta między Indiami i Pakistanem. Czternaście lat temu w tym samym miejscu Pakistan rozgromił Indie. Teraz był remis.
Seria rozgrywek krykieta między Pakistanem i Indiami to temat numer jeden tamtejszej prasy. Dochody z zawodów liczone są w milionach dolarów. Tylko pierwsze spotkanie oglądało przed telewizorami pół miliarda ludzi. Mimo że bilety na mecz wyprzedano kilka miesięcy wcześniej, w dniu rozgrywek przed stadionem narodowym w Karaczi kłębiło się kilkadziesiąt tysięcy osób. Tymczasem jeszcze rok temu Indie i Pakistan - regionalne potęgi atomowe - znajdowały się na krawędzi wojny. Na wspólnej granicy stało milion żołnierzy. Ojcem "dyplomacji krykietowej" i przełomu w stosunkach z Pakistanem jest Atal Behari Vajpayee, charyzmatyczny premier Indii, który zainicjował politykę dialogu z Pakistanem. Nienawiść zastąpił rywalizacją, a rzucane w stronę sąsiada oskarżenia uciszył, zaszczepiając Hindusom wiarę we własne możliwości. "Wcześniej walczyliśmy, rzucając między siebie kule. Dziś walczymy, rzucając piłkę" - mówi Vajpayee. Piłka jest w rękach premiera. Koalicja Sojusz Narodowo-Demokratyczny (jego częścią jest Indyjska Partia Ludowa, z której wywodzi się Vajpayee) w odbywających się wyborach (cztery tury od 20 kwietnia do 8 maja) najprawdopodobniej rozgromi opozycję. Stanie się tak dzięki głosom muzułmanów.
Wygrać dwuznaczność
W Indiach popularność Vajpayee graniczy z uwielbieniem. Popiera go ponad 70 proc. Hindusów. 79-letniego premiera ceni się za rozwagę i umiejętność wyciszania głosów skrajnych nacjonalistów. Mówi się, że za jego zdolnością balansowania między radykalnymi ugrupowaniami "na pewno stoją bogowie". Vajpayee, z zamiłowania poeta piszący w hindi, potrafi czarować słowem.
- Kiedy jest na podium, momentalnie przejmuje władzę nad tłumem - mówi "Wprost" Nalham Madhok, emerytowany polityk indyjski. - Wyczuwa nastroje ludzi, a potem sprawia, że podążają za nim. Jest mistrzem dwuznaczności. Jego słowa nigdy nie mogą się zwrócić przeciw niemu.
Dwuznaczność to główna cecha premiera. Vajpayee należy do Rasztrija Swajamsevak Sangh (Organizacji Narodowych Ochotników), skrajnego ugrupowania wzorującego się na włoskim faszyzmie, z którym utożsamiają się dwa miliony Hindusów. Mimo to w zamieszkanych przez muzułmanów prowincjach, a nawet w Pakistanie Vajpayee jest bardzo popularny. - W biednym, zamieszkanym przez muzułmanów Lakhnau, stolicy prowincji Uttar Pradeś, trudno mi było znaleźć ludzi, którzy nie będą głosować na obecnego premiera - mówi Edward Luce, szef azjatyckiej redakcji "Financial Times". - Mieszkańcy widzą, że premier o nich pamięta, często do nich przyjeżdża na wesela i muzułmańskie święta - dodaje.
Vajpayee potrafi też zadbać o elektorat, z którego się wywodzi. Często powtarza, że "najpierw jest swajamsevak (ochotnik), a dopiero potem premierem Indii". W ten sposób udaje mu się zjednać nawet najbardziej zagorzałych nacjonalistów.
Za słonia tygrys
"Dzień dobry. Tu Atal Behari Vajpayee. Dzwonię do ciebie, aby..." - taką informację przed pierwszą turą wyborów usłyszało ponad 300 mln indyjskich użytkowników komórek. Wysłano jeszcze tyle samo listów i e-maili. Na ulicach indyjskich miast pojawiło się mnóstwo nawiązujących do boomu gospodarczego haseł wyborczych "Indie błyszczą". Jak mówią złośliwi, wszystko to "dzieło staruszka, który nie odróżnia pilota telewizyjnego od telefonu".
Ten staruszek spowodował, że Indie stały się regionalnym mocarstwem. Pod jego rządami indyjski słoń przeobraził się w tygrysa. Prawie od 10 lat wzrost gospodarczy wynosi 7,5-8 proc. W ostatnich dziewięciu miesiącach do kraju napłynęło 10 mld dolarów. Indie to już nie tylko sektor informatyczny (wartość inwestycji w tej dziedzinie do 2008 r. sięgnie 23 mld USD), ale także prężny przemysł części samochodowych, tekstyliów i farmaceutyków. Według raportu agencji Goldman Sachs, w roku 2032 Indie będą trzecią gospodarką świata (po Chinach i USA), pozostawiając w tyle Japonię, Niemcy i Francję. - Indie to dziś tzw. gorący rynek. Już teraz w agencjach ratingowych są notowane wyżej niż Chiny - mówi "Wprost" Adam Matthews, specjalista ds. Azji w instytucie JP Morgan Fleming. Na premiera Vajpayee będą głosować mieszkańcy wsi i szybko rozwijająca się klasa średnia. - W Indiach do klasy średniej należy 300 mln ludzi. To oni najbardziej korzystają z prywatyzacji i reform finansowych - tłumaczy Matthews. - Ich siła nabywcza jest coraz większa. Tylko w tym roku na wyjazdy turystyczne wydadzą prawie 10 mld dolarów. A wieśniakom wystarczy, że dzięki dobrym monsunom tegoroczne zbiory będą pomyślne. Vajpayee rzeczywiście sprzyjają bogowie.
Interesy ponad karabinem
Droga Atala Behari Vajpayee od zaciekłego nacjonalizmu do "dyplomacji krykietowej" była długa. Kiedy w 1948 r. hinduski fanatyk zamordował Mahatmę Gandhiego, Vajpayee uznał, że "ta śmierć była pożyteczna dla Indii". Kilka lat później w kierowanym przez siebie tygodniku "Panchjanya" dał się poznać jako zwolennik przyłączenia Kaszmiru do Indii.
Dziś Vajpayee opowiada się za stworzeniem w Kaszmirze zdemilitaryzowanej "linii kontroli", która oddzieli Indie od Pakistanu. W styczniu tego roku na szczycie państw Stowarzyszenia Współpracy Regionalnej Azji Południowej podał rękę Perwezowi Muszarrafowi, prezydentowi Pakistanu. Jednocześnie podpisano porozumienie o utworzeniu do 2006 r. w Azji Południowej strefy wolnego handlu. "Interesy są ważniejsze niż strzelanie z karabinu" - stwierdził Vajpayee.
Premier musi przez cały czas walczyć z partyjnym betonem. Prawdziwym szokiem były wydarzenia z października 2002 r., kiedy w prowincji Gudżarat hinduscy nacjonaliści w ciągu niespełna tygodnia wymordowali 3 tys. muzułmanów. Vajpayee był wtedy na skraju załamania. "Jak ja pokażę światu twarz?" - miał zapytać. Chciał odsunąć premiera Gudżaratu, ale nie udało mu się to z powodu intrygi wicepremiera. - Vajpayee musiał się z tym pogodzić - tłumaczy Luce. - Aby rządzić Indiami, musi stworzyć koalicję, w której jak linoskoczek będzie balansował między radykalnymi ośrodkami - dodaje. Dlatego Vajpayee w wyborach nie domaga się głosów tylko dla siebie. Na wiecu w Amritsar, świętym mieście Sikhów leżącym 30 km od granicy z Pakistanem, ostrzegał przed wyeliminowaniem z parlamentu Indyjskiego Kongresu Narodowego. To ugrupowanie rządziło Indiami prawie przez 50 lat, a teraz - wedle sondaży - zdobędzie mniej niż 100 miejsc w 545-osobowym parlamencie. "Partia, która nie jest w parlamencie, jest jak ryba bez wody. Rzuca się i dusi. Apeluję, sprawcie, aby Kongres Narodowy był w opozycji" - mówił premier.
Hindusi wierzą, że bez zdolności Vajpayee Indie pogrążyłyby się w chaosie. Premier jest dla nich wizjonerem, który prowadzi kraj w mocarstwową przyszłość. On sam nie daje się do końca poznać. W jednym z wierszy pisze: "Dzieci zwęglone w ogniu/Kobiety zbesztane rządzą/Domy pozostawione w popiołach/Nie stanowią ani świadectwa kultury, ani odznaki patriotyzmu/A jeśli będą to uczynki naszych synów/Matki nie powinny sobie życzyć następnych".
|
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.