Tylko na początku trzymają się za rączki i szczebioczą podczas seansów. Potem ona woli filmy o miłości, a on o waleniu w szczękę
Znowu nie chce być inaczej i wychodzi na to, że kobietę i mężczyznę ulepiono nie z tej samej gliny. Angielski "The Times" opublikował właśnie zaskakujące, ale i w pewnym sensie zabawne dane, z których wynika, że jeśli chodzi o filmowe gusta, to kobietom i mężczyznom najwyraźniej nie po drodze. Zaproszonych do ankiety respondentów poproszono o wybranie 20 ulubionych filmów - mogli przebierać w 15 tys. tytułów. Mimo to okazało się, że wśród nich nie było ani jednego, który podobałby się i kobietom, i mężczyznom. Jeśli jej tak, to jemu - nie, i odwrotnie.
Mężczyźni wśród swoich faworytów na pierwszym miejscu wymieniali "Gwiezdne wojny", "Wielką ucieczkę" i ociekającego krwią "Ojca chrzestnego". Z kolei kobiety nie zapomniały, jakie wrażenia zrobiły na nich "Dirty Dancing", "Dziennik Bridget Jones" i "Thelma i Louise". Kiedy więc w kinie dla kobiet najważniejsze są miłosne uniesienia i wylewane z powodu mężczyzn łzy, to nic tak nie działa na męską wyobraźnię, jak akcja, strzelanina i przygoda. Zestawienie to po raz kolejny udowadnia tezę, iż kobiecie i mężczyźnie nie jest łatwo wypracować w życiu kompromis. Bo czują inaczej, bo w co innego się bawią i w związku z tym do kina też chcieliby chodzić na inne filmy. A co myśleć o tych parach, które trzymając się za rączki, szczebioczą w trakcie filmowych seansów? Przecież wiadomo, że tak naprawdę, to ona woli o miłości, a on o lewych prostych w szczękę. Że to tylko na początku znajomości idzie się na repertuarowy kompromis, a potem to już dla świętego spokoju? Być może.
"Chcesz mieć udany związek, to traktuj go jak pędzel do golenia. Za każdym razem umyj dokładnie, wysusz, a po użyciu odłóż na swoje miejsce" - przekonuje Woody Allen w swoim najnowszym filmie "Życie i cała reszta". Niepomny słów Johna Steinbecka, który przestrzegał, że ostatnim złym nawykiem, jakiego człowiek zbyt wolno się wyzbywa, jest stałe udzielanie rad. Film Allena to właśnie taka przypowieść o nieustannym dawaniu rad. O mentorze i jego uczniu. O pouczaniu i wyciąganiu wniosków. I mentorowi, i jego uczniowi jest w życiu pod górę, z tą różnicą, że tylko jeden z nich zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego udziela rad. Bez limitu. Ale dzięki niemu, to co wydawało się do tej pory szalone, nieposkładane czy wręcz groteskowe, przepuszczone przez pryzmat doświadczeń nabiera niebywałej wręcz użyteczności. Zaś popularne powiedzonko, że dobrymi radami piekło jest wybrukowane, jakoś traci na aktualności.
Film Allena to także alegoryczna opowieść o kobiecie i mężczyźnie oraz ich światach, które w żaden sposób do siebie nie przystają. To tragiczno-komiczna wiwisekcja poglądu, że kobieta i mężczyzna to bohaterowie dwóch różnych bajek. Kobiety skonstruowane przez Allena są więc rozhisteryzowane, egzaltowane, zagubione, egoistyczne, fałszywe i głupie. Nie potrafią zbudować stałych partnerskich związków z mężczyzną, a orgazm mylą z miłością. Nie liczą się ze stanem konta ukochanego mężczyzny, w całkowitym niepoważaniu mają jego potrzeby, odczucia i nastroje. Zdrada, ich zdaniem, to najlepszy sposób, by się upewnić, czy ten, którego się zdradza, jest dla nich odpowiedni. W filmie dostaje się nawet mamusiom, którym nie powinno się raczej wiele zarzucać. Ale nawet one, jeśli chcą ponownie ułożyć sobie życie, to tylko po to, by na mężczyznę zwalić wszystkie niepowodzenia i rachunki do zapłacenia. Najważniejsze, by było komu sączyć do ucha narzekania na niedobry los. Nawet leciwa mamusia, która całe życie poświeciła ukochanemu synkowi, tzn. postanowiła trwać przy nim aż do śmierci, urozmaica mu każdy dzień a to atakiem woreczka żółciowego, a to nadczynnością tarczycy. Jest bezszmerowo poruszającym się potworem. Ale są u Allena i młode atrakcyjne dziewczątka. Chociaż cytują one z pamięci Dostojewskiego i mają pojęcie, co w intelektualnej trawie piszczy, to i tak chodzi im o to, by jak najszybciej założyć małżeńskie kajdany. Mężczyźnie. Tak widzi kobiety mentor Allen. Kim są więc jego uczniowie? Nie potrzebują, czy nie potrafią znaleźć kobiety, nawet jeśli nie na całe życie, to na dłużej. Czy dlatego pozwalają się oszukiwać i pokornie czekają na najmniejszy przejaw kobiecej czułości. Dziwaczeją, leżą godzinami u psychoanalityków, tracą pewność siebie, a w wolnych i boleśnie samotnych chwilach kompletują tzw. niezbędniki przetrwania: pastylki oczyszczające zatrutą wodę, kompasy, noże i niezatapialne latarki. Tak na wszelki wypadek. I znowu wychodzi na to, że "dla niej najważniejsza jest miłość, a dla niego przygoda".
Czy może być inaczej? Allen nie ma wątpliwości - nie może! Zresztą wystarczy wyjrzeć przez okno. To, co kiedyś mogłoby się stać materiałem na filmowy scenariusz - dla niej o miłości, dla niego o strzelaniu bramek - stało się parodią. Życia. Victoria i David Beckhamowie na taką skalę rozkręcili swój medialny wizerunek szczęśliwego związku, że zbrukanie go może oznaczać początek ich końca. O co poszło? Jak to w życiu bywa, banalnie - o zdradę. Szkoda, bo mógł powstać piękny film o miłości, a tymczasem zapowiada się kino akcji. I to z sali rozpraw.
Mężczyźni wśród swoich faworytów na pierwszym miejscu wymieniali "Gwiezdne wojny", "Wielką ucieczkę" i ociekającego krwią "Ojca chrzestnego". Z kolei kobiety nie zapomniały, jakie wrażenia zrobiły na nich "Dirty Dancing", "Dziennik Bridget Jones" i "Thelma i Louise". Kiedy więc w kinie dla kobiet najważniejsze są miłosne uniesienia i wylewane z powodu mężczyzn łzy, to nic tak nie działa na męską wyobraźnię, jak akcja, strzelanina i przygoda. Zestawienie to po raz kolejny udowadnia tezę, iż kobiecie i mężczyźnie nie jest łatwo wypracować w życiu kompromis. Bo czują inaczej, bo w co innego się bawią i w związku z tym do kina też chcieliby chodzić na inne filmy. A co myśleć o tych parach, które trzymając się za rączki, szczebioczą w trakcie filmowych seansów? Przecież wiadomo, że tak naprawdę, to ona woli o miłości, a on o lewych prostych w szczękę. Że to tylko na początku znajomości idzie się na repertuarowy kompromis, a potem to już dla świętego spokoju? Być może.
"Chcesz mieć udany związek, to traktuj go jak pędzel do golenia. Za każdym razem umyj dokładnie, wysusz, a po użyciu odłóż na swoje miejsce" - przekonuje Woody Allen w swoim najnowszym filmie "Życie i cała reszta". Niepomny słów Johna Steinbecka, który przestrzegał, że ostatnim złym nawykiem, jakiego człowiek zbyt wolno się wyzbywa, jest stałe udzielanie rad. Film Allena to właśnie taka przypowieść o nieustannym dawaniu rad. O mentorze i jego uczniu. O pouczaniu i wyciąganiu wniosków. I mentorowi, i jego uczniowi jest w życiu pod górę, z tą różnicą, że tylko jeden z nich zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego udziela rad. Bez limitu. Ale dzięki niemu, to co wydawało się do tej pory szalone, nieposkładane czy wręcz groteskowe, przepuszczone przez pryzmat doświadczeń nabiera niebywałej wręcz użyteczności. Zaś popularne powiedzonko, że dobrymi radami piekło jest wybrukowane, jakoś traci na aktualności.
Film Allena to także alegoryczna opowieść o kobiecie i mężczyźnie oraz ich światach, które w żaden sposób do siebie nie przystają. To tragiczno-komiczna wiwisekcja poglądu, że kobieta i mężczyzna to bohaterowie dwóch różnych bajek. Kobiety skonstruowane przez Allena są więc rozhisteryzowane, egzaltowane, zagubione, egoistyczne, fałszywe i głupie. Nie potrafią zbudować stałych partnerskich związków z mężczyzną, a orgazm mylą z miłością. Nie liczą się ze stanem konta ukochanego mężczyzny, w całkowitym niepoważaniu mają jego potrzeby, odczucia i nastroje. Zdrada, ich zdaniem, to najlepszy sposób, by się upewnić, czy ten, którego się zdradza, jest dla nich odpowiedni. W filmie dostaje się nawet mamusiom, którym nie powinno się raczej wiele zarzucać. Ale nawet one, jeśli chcą ponownie ułożyć sobie życie, to tylko po to, by na mężczyznę zwalić wszystkie niepowodzenia i rachunki do zapłacenia. Najważniejsze, by było komu sączyć do ucha narzekania na niedobry los. Nawet leciwa mamusia, która całe życie poświeciła ukochanemu synkowi, tzn. postanowiła trwać przy nim aż do śmierci, urozmaica mu każdy dzień a to atakiem woreczka żółciowego, a to nadczynnością tarczycy. Jest bezszmerowo poruszającym się potworem. Ale są u Allena i młode atrakcyjne dziewczątka. Chociaż cytują one z pamięci Dostojewskiego i mają pojęcie, co w intelektualnej trawie piszczy, to i tak chodzi im o to, by jak najszybciej założyć małżeńskie kajdany. Mężczyźnie. Tak widzi kobiety mentor Allen. Kim są więc jego uczniowie? Nie potrzebują, czy nie potrafią znaleźć kobiety, nawet jeśli nie na całe życie, to na dłużej. Czy dlatego pozwalają się oszukiwać i pokornie czekają na najmniejszy przejaw kobiecej czułości. Dziwaczeją, leżą godzinami u psychoanalityków, tracą pewność siebie, a w wolnych i boleśnie samotnych chwilach kompletują tzw. niezbędniki przetrwania: pastylki oczyszczające zatrutą wodę, kompasy, noże i niezatapialne latarki. Tak na wszelki wypadek. I znowu wychodzi na to, że "dla niej najważniejsza jest miłość, a dla niego przygoda".
Czy może być inaczej? Allen nie ma wątpliwości - nie może! Zresztą wystarczy wyjrzeć przez okno. To, co kiedyś mogłoby się stać materiałem na filmowy scenariusz - dla niej o miłości, dla niego o strzelaniu bramek - stało się parodią. Życia. Victoria i David Beckhamowie na taką skalę rozkręcili swój medialny wizerunek szczęśliwego związku, że zbrukanie go może oznaczać początek ich końca. O co poszło? Jak to w życiu bywa, banalnie - o zdradę. Szkoda, bo mógł powstać piękny film o miłości, a tymczasem zapowiada się kino akcji. I to z sali rozpraw.
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.