Polscy przestępcy nauczyli się od kamorry, jak zarabiać miliony na przemycie odpadów z Zachodu
Na jednym tirze wypełnionym śmieciami przejeżdżającym przez naszą zachodnią granicę zarabia się pięć, sześć tysięcy euro. Nic więc dziwnego, że nielegalnym sprowadzaniem odpadów do Polski trudnią się zorganizowane grupy przestępcze. Niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia substancje pochodzenia medycznego odkryto niedawno na terenie wytwórni styropianu w Zachodniopomorskiem. W szczecińskiej prokuraturze toczy się obecnie najwięcej postępowań przeciwko tzw. mafii śmieciowej. Problem dotyczy całej zachodniej Polski. - Przede wszystkim obawiamy się pochodzących ze szpitali odpadów medycznych, które powinny być utylizowane, a wszystko wskazuje na to, że są sprowadzane do nas i zakopywane wzdłuż zachodniej granicy - mówi Józef Skoczeń, szef Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Tiry pod specjalnym nadzorem
Za przewiezienie przez granicę jednego kilkudziesięciotonowego tira z odpadami jego właściciel otrzymuje dwa, trzy tysiące euro. Przemyt śmieci wygląda w ten sposób, że wyładowany odpadami tir jest od granicy pilotowany przez samochód osobowy. Kierowca ciężarówki wie tylko tyle, że ma jechać za osobowym. W razie kontroli pilotujący kierowca uprzedza prowadzącego tira, a ten zmienia trasę. Wielkie transporty odpadów sprowadzał w ten sposób jeden z przestępców mafii paliwowej Mirosław K. Kiedy już ABW rozpracowywała jego przekręty z olejem opałowym, założył w Policach firmę Rode, powiązaną z siecią innych spółek w celu zmylenia organów ścigania i ukrycia źródła prawdziwych dochodów. Zamiast utylizować odpady, Mirosław K. zwoził je do Polski i pozostawiał na dzikich wysypiskach. - Podejrzewamy, że niemieckie firmy zajmujące się odpadami są prowadzone przez Polaków zamieszkałych w Niemczech. To oni szukają zaufanych kontrahentów. Wystarczy mieć po polskiej stronie dwa tiry, które w ciągu dnia kilkakrotnie przekraczają granicę, i zysk jest ogromny - twierdzi Daniel Rak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.
Coraz częściej śmieci trafiają do wiejskich gospodarstw - za dwa, trzy tysiące złotych. Odpady przyjmują też "na lewo" wysypiska komunalne w mniejszych gminach. Za tonę przemytnik płaci około 100 zł. Kiedy nie ma gdzie wyładować trefnego ładunku, zrzuca się go w lesie. 20 ton śmieci z Niemiec i Holandii leży na przykład w miejscowości Cybinka niedaleko Zielonej Góry.
W województwie zachodniopomorskim i na Dolnym Śląsku śmieciową mafią zajmują się specjalne zespoły złożone z prokuratorów i policjantów. Na przejściach granicznych w Świecku i w Olszynie w Lubuskiem tylko w ciągu kilku dni udaremniono przemyt ponad 100 ton śmieci. Służby graniczne nie są jednak w stanie wyłapać większości takich transportów. - Przez nasze przejścia przejeżdża 15 tys. ciężarówek na dobę. Sprawdzanie każdego ładunku zatkałoby granicę - mówi "Wprost" porucznik Mariusz Skrzyński z Lubuskiego Oddziału Straży Granicznej. O skali procederu świadczy to, że tylko w ciągu trzech kwartałów tego roku na jednym dolnośląskim przejściu granicznym zawrócono ponad 120 tirów, czyli około 3600 ton odpadów. A co najmniej dziesięć razy tyle wjechało do Polski.
Korzystając z selektywności kontroli, sprowadzaniem odpadów do Polski zajmowała się 40-letnia Alicja P. Prowadzona przez nią firma Xedos z Mierzyna w Zachodniopomorskiem sprowadziła z Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii ponad 600 samochodowych wraków. Z wybiórczej kontroli granicznej korzystał też Edward M., który przejmował od niemieckiej firmy Kirchmann Recycling zbelowane odpady komunalne z rakotwórczym azbestem. Sprowadził również kilkadziesiąt ciężarówek z gruzem. Toksyczne śmieci najczęściej przemycane są przez przejścia graniczne w Kołbaskowie, Lubieszynie i Krajniku Dolnym. Z ustaleń policjantów i służb celnych wynika, że przemytnicy odpadów zwykle deklarują w dokumentach przewóz drewna i papieru. Często na wierzchu naczepy leży zupełnie nieszkodliwy ładunek, a pod nim jest na przykład gruz z azbestem albo worki ze zużytymi bateriami. Jeśli nawet przemytnikom nie uda się przejechać przez jedno przejście graniczne, tej samej nocy kierują się do następnego. I tak do skutku.
Niemiecki podarunek
Niedawno na Dolnym Śląsku zatrzymano cztery tiry z odpadami. Należały one do niemieckiego przewoźnika Transport und Hanadelung w Bremie. Niemiecka firma współpracuje z polską Polimer Technic TD, mającą siedzibę na terenie dawnego PGR, i tam składowane są odpady. Zaskakujące jest to, że polska spółka była kontrolowana przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska i nie stwierdzono żadnych uchybień. Postępowanie wobec Polimer Technic (z doniesienia o nielegalnym sprowadzeniu śmieci do Polski z firmy Sterne Handels und Transport w Schwerinie) prowadzi jednak główny inspektor ochrony środowiska. Wyszło na jaw, że właściciel Transport und Hanadelung, Diter S., był już zatrzymywany w Polsce i w Niemczech, bo podejrzewano, iż przemyca odpady. - Wiele danych potwierdza, że są to działania zorganizowanej grupy przestępczej - zaznacza w rozmowie z "Wprost" Mariusz Pindera z Prokuratury Rejonowej w Bolesławcu, prowadzącej sprawę przemytu śmieci do naszego kraju.
Najwięcej śmieci trafia do Polski z Niemiec. Wysokie ceny za składowanie i utylizację śmieci skłoniły niemieckich przedsiębiorców do szukania sposobów wypchnięcia tego towaru za granicę. Pierwsze transporty powędrowały do Czech. Premier Czech Mirek Topol+nek ogłosił wówczas, że jego państwo zamyka granice dla niemieckich transportów ze śmieciami, nawet tych legalnych. Decyzja była jednak niezgodna z unijnym prawem, więc po 14 dniach transporty znowu ruszyły, w tym także te z nielegalnymi odpadami. Wtedy służby graniczne naszego południowego sąsiada zaczęły je wnikliwie przeglądać. W związku z tym przedsiębiorcy zza Odry przestawili się na transporty do Polski.
Handel odpadami zawsze był dobrym interesem dla mafii - zajmowały się nim m.in. kamorra w Neapolu i Stowarzyszenie Świętej Trójcy w północnych Włoszech. Amerykańskie rodziny mafijne też kontrolowały firmy zajmujące się utylizacją odpadów. Trudno się dziwić, że i nasi przestępcy zwietrzyli w tym interes.
|
Za przewiezienie przez granicę jednego kilkudziesięciotonowego tira z odpadami jego właściciel otrzymuje dwa, trzy tysiące euro. Przemyt śmieci wygląda w ten sposób, że wyładowany odpadami tir jest od granicy pilotowany przez samochód osobowy. Kierowca ciężarówki wie tylko tyle, że ma jechać za osobowym. W razie kontroli pilotujący kierowca uprzedza prowadzącego tira, a ten zmienia trasę. Wielkie transporty odpadów sprowadzał w ten sposób jeden z przestępców mafii paliwowej Mirosław K. Kiedy już ABW rozpracowywała jego przekręty z olejem opałowym, założył w Policach firmę Rode, powiązaną z siecią innych spółek w celu zmylenia organów ścigania i ukrycia źródła prawdziwych dochodów. Zamiast utylizować odpady, Mirosław K. zwoził je do Polski i pozostawiał na dzikich wysypiskach. - Podejrzewamy, że niemieckie firmy zajmujące się odpadami są prowadzone przez Polaków zamieszkałych w Niemczech. To oni szukają zaufanych kontrahentów. Wystarczy mieć po polskiej stronie dwa tiry, które w ciągu dnia kilkakrotnie przekraczają granicę, i zysk jest ogromny - twierdzi Daniel Rak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.
Coraz częściej śmieci trafiają do wiejskich gospodarstw - za dwa, trzy tysiące złotych. Odpady przyjmują też "na lewo" wysypiska komunalne w mniejszych gminach. Za tonę przemytnik płaci około 100 zł. Kiedy nie ma gdzie wyładować trefnego ładunku, zrzuca się go w lesie. 20 ton śmieci z Niemiec i Holandii leży na przykład w miejscowości Cybinka niedaleko Zielonej Góry.
W województwie zachodniopomorskim i na Dolnym Śląsku śmieciową mafią zajmują się specjalne zespoły złożone z prokuratorów i policjantów. Na przejściach granicznych w Świecku i w Olszynie w Lubuskiem tylko w ciągu kilku dni udaremniono przemyt ponad 100 ton śmieci. Służby graniczne nie są jednak w stanie wyłapać większości takich transportów. - Przez nasze przejścia przejeżdża 15 tys. ciężarówek na dobę. Sprawdzanie każdego ładunku zatkałoby granicę - mówi "Wprost" porucznik Mariusz Skrzyński z Lubuskiego Oddziału Straży Granicznej. O skali procederu świadczy to, że tylko w ciągu trzech kwartałów tego roku na jednym dolnośląskim przejściu granicznym zawrócono ponad 120 tirów, czyli około 3600 ton odpadów. A co najmniej dziesięć razy tyle wjechało do Polski.
Korzystając z selektywności kontroli, sprowadzaniem odpadów do Polski zajmowała się 40-letnia Alicja P. Prowadzona przez nią firma Xedos z Mierzyna w Zachodniopomorskiem sprowadziła z Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii ponad 600 samochodowych wraków. Z wybiórczej kontroli granicznej korzystał też Edward M., który przejmował od niemieckiej firmy Kirchmann Recycling zbelowane odpady komunalne z rakotwórczym azbestem. Sprowadził również kilkadziesiąt ciężarówek z gruzem. Toksyczne śmieci najczęściej przemycane są przez przejścia graniczne w Kołbaskowie, Lubieszynie i Krajniku Dolnym. Z ustaleń policjantów i służb celnych wynika, że przemytnicy odpadów zwykle deklarują w dokumentach przewóz drewna i papieru. Często na wierzchu naczepy leży zupełnie nieszkodliwy ładunek, a pod nim jest na przykład gruz z azbestem albo worki ze zużytymi bateriami. Jeśli nawet przemytnikom nie uda się przejechać przez jedno przejście graniczne, tej samej nocy kierują się do następnego. I tak do skutku.
Niemiecki podarunek
Niedawno na Dolnym Śląsku zatrzymano cztery tiry z odpadami. Należały one do niemieckiego przewoźnika Transport und Hanadelung w Bremie. Niemiecka firma współpracuje z polską Polimer Technic TD, mającą siedzibę na terenie dawnego PGR, i tam składowane są odpady. Zaskakujące jest to, że polska spółka była kontrolowana przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska i nie stwierdzono żadnych uchybień. Postępowanie wobec Polimer Technic (z doniesienia o nielegalnym sprowadzeniu śmieci do Polski z firmy Sterne Handels und Transport w Schwerinie) prowadzi jednak główny inspektor ochrony środowiska. Wyszło na jaw, że właściciel Transport und Hanadelung, Diter S., był już zatrzymywany w Polsce i w Niemczech, bo podejrzewano, iż przemyca odpady. - Wiele danych potwierdza, że są to działania zorganizowanej grupy przestępczej - zaznacza w rozmowie z "Wprost" Mariusz Pindera z Prokuratury Rejonowej w Bolesławcu, prowadzącej sprawę przemytu śmieci do naszego kraju.
Najwięcej śmieci trafia do Polski z Niemiec. Wysokie ceny za składowanie i utylizację śmieci skłoniły niemieckich przedsiębiorców do szukania sposobów wypchnięcia tego towaru za granicę. Pierwsze transporty powędrowały do Czech. Premier Czech Mirek Topol+nek ogłosił wówczas, że jego państwo zamyka granice dla niemieckich transportów ze śmieciami, nawet tych legalnych. Decyzja była jednak niezgodna z unijnym prawem, więc po 14 dniach transporty znowu ruszyły, w tym także te z nielegalnymi odpadami. Wtedy służby graniczne naszego południowego sąsiada zaczęły je wnikliwie przeglądać. W związku z tym przedsiębiorcy zza Odry przestawili się na transporty do Polski.
Handel odpadami zawsze był dobrym interesem dla mafii - zajmowały się nim m.in. kamorra w Neapolu i Stowarzyszenie Świętej Trójcy w północnych Włoszech. Amerykańskie rodziny mafijne też kontrolowały firmy zajmujące się utylizacją odpadów. Trudno się dziwić, że i nasi przestępcy zwietrzyli w tym interes.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.