Dwie twarze premiera

Dwie twarze premiera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mówiąc wprost, kolejne, pozornie z sobą niezwiązane klocki wpasowują się dość gładko w   rozległe puzzle, w których wszyscy jakoś bierzemy udział. Najpierw było tzw. exposé   premiera, budzące rząd z letargu, choć także dziwne, z zaskakująco rozłożonymi akcentami i   bez wielu dość istotnych wątków. Następnie przyszła parada konferencji prasowych   ministrów, którzy z dnia na dzień uaktywnili się niczym (trawestując Rymkiewicza) ospałe   żubry, które ktoś nagle ugryzł w d… Po czym zdarzyły się wpadki wynikające z ludzkiej   głupoty – z nieszczęsnym dachem nad Stadionem Narodowym i z wysyłaniem naszych PIT- -ów   białoruskim opozycjonistom. A między tymi wszystkimi zdarzeniami pulsowały sobie   makabryczne zdjęcia smoleńskie, które zdają się do nas wyglądać z każdej szuflady i   każdego portalu.  

Te zdarzenia mają wspólny mianownik w postaci przeszłych i dzisiejszych działań rządu oraz   premiera, a także podległych im instytucji. W tym miejscu mógłby nastąpić wysyp oskarżeń   wobec Tuska i Platformy – ale nie nastąpi. Bo nie ma żadnych podstaw, by podejrzewać, że   zamiana na PiS byłaby w jakikolwiek sposób korzystna, przyniosłaby wymierne zmiany –   lepszą organizację, mniejszy chaos, brak banalnych afer. W takie cuda nie wierzę. Nie   przyniesie. Ci, którzy marzą o rządach PiS, marzą o władzy dla Jarosława Kaczyńskiego   (nawet jeśli byłby ukryty za jakąś fasadową postacią, jak prof. Gliński). A państwo to nie   premier. Wysilam szare komórki i jakoś nie potrafię sobie wyobrazić pisowskiego gabinetu   marzeń. Lepszego ministra sportu. Lepszych fachurów od budowy dróg i od lecznictwa. I   lepszych dyrektorów, prezesów i innych namiestników państwa.  

Wracając do premiera Tuska – bo to on jest i na razie będzie liderem – problemem staje się   jego sposób myślenia i postępowania. W rzeczonym drugim exposé Tusk poświęcił sporo czasu,   by przekonać nas, że nie jest wizjonerem, specjalistą „od wielkich romantycznych wizji”, a   jedynie od „małych codziennych marzeń”. Ten tok myślenia rozumiem – i jednocześnie go nie   rozumiem. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, w tych czasach jak nigdy mamy do czynienia z   deficytem liderów, którzy mieliby jakąś wizję, myśleliby perspektywicznie i nadawali   kierunek uznany przez siebie za słuszny. Którzy mieliby też w sobie pewien ładunek pokory,   potrafili okazać innym ludziom szacunek i swoją wiarę w ich wartość i znaczenie. A zarazem   byliby pełni pasji, woli walki, chęci, by coś zmienić. Tacy liderzy nie zamykają się w   swoich gabinetach, wychodzą do podwładnych i poddanych, utrzymują z nimi bezpośredni   kontakt, starają się nie straszyć, ale i nie kłamać, że jest dobrze, a będzie idyllicznie.   Donald Tusk wielu takich kontaktów ze światem zewnętrznym nie ma. I wielka szkoda. Słychać   narzekanie, że Tusk nie chce rozmawiać ze światem kultury. Prawda. Tak samo jak to, że nie   ma kontaktu ze światem biznesu – czym różni się od wielu liderów dzisiejszego świata,   którzy im mają trudniej, tym bardziej pielęgnują relacje ze środowiskami gospodarczymi. Od biznesmenów Tusk mógłby się nauczyć wielu potrzebnych mu rzeczy – w końcu zajmuje się zarządzaniem przedsiębiorstwem pt. Polska SA. Ale on woli niewielką grupę swoich doradców   – i strach przed tym, że mógłby być do czegoś nakłaniany. 

Zdziwienie premierem jest tym większe, że ten sam Donald Tusk, który w kraju studzi   oczekiwania, za granicą sprawia wrażenie lwa walczącego o losy całego świata – a   przynajmniej Europy. Dopiero co na bukareszteńskim kongresie Europejskiej Partii Ludowej   prawie krzyczał na liderów tej partii z innych krajów unijnych. Nawoływał, apelował, używał mocnych słów – kreśląc wizję wspólnej Europy, niepodzielonej na euro i non euro,   wspomagającej biedne regiony. To samo robił na szczycie unijnym, który wprawdzie prawie   niczego nie przyniósł, ale był areną istotnego starcia Europy starej z nową. Tam też Tusk   był na barykadzie, bronił nie tylko interesów Polski, lecz całej, mocno się chwiejącej   konstrukcji europejskiej.  

I tak się człowiek zastanawia: który Tusk jest prawdziwszy? Ten miękki, ewolucyjny, nieco   wręcz apatyczny w wydaniu polskim A.D. 2012? Czy wojowniczy, wręcz wodzowski, idący w bój   bez strachu i asekuracji na froncie europejskim? Pewne jest tylko to, że długo w takim   rozdwojeniu jaźni funkcjonować się nie da.
Więcej możesz przeczytać w 43/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.