Co najmniej 20 tys. kobiet w Polsce zostało w latach 1991-1995 zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu C (HCV), które może prowadzić do raka wątroby. Zakażone mogły zostać wszystkie kobiety, które były wtedy w ciąży i ujawniono u nich konflikt serologiczny z ojcem dziecka. Po porodzie podawano im immunoglobulinę anty-RHD. Preparaty te produkowano przy użyciu krwi zarażonej wirusem HCV. Zarówno lekarze z Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie, jak i pracownicy Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach, skąd pochodziła zakażona krew, mieli świadomość tego, że pacjentki przyjmują preparat, który zawiera wirusa HCV. Kobiet o tym nie informowano.
Tysiące Polek zarażono wirusowym zapaleniem wątroby typu C
Zaczyna się zwykle łagodnie, niewielką żółtaczką lub nawet bez żółtaczki. Pojawiają się niezbyt dokuczliwe bóle w okolicach brzucha, czasem gorączka, wątroba jest nieznacznie powiększona. Ten stan może trwać latami, bo objawy nie są na tyle dokuczliwe, żeby wywoływały alarm. Tak zresztą przebiega klasyczna żółtaczka.
W tym czasie nasza wątroba jest coraz bardziej zdegenerowana, lecz wciąż funkcjonuje. Potem martwica jest coraz dalej posunięta, aż okazuje się, że mamy raka wątroby i nie ma już ratunku. Tak działa wirus zapalenia wątroby typu C. Wirus przenosi się nie tylko przez krew, ale także przez pocałunek, dotyk, podczas kontaktów seksualnych - jest obecny nie tylko we krwi, ale także w moczu, ślinie, pocie. Według Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób, wirus zapalenia wątroby typu C jest jednym z najgroźniejszych istniejących wirusów, nazywanym często cichym zabójcą. Na świecie zakażonych nim jest ponad 170 mln osób, w Polsce 500-700 tys. Lekarze potrafią jedynie łagodzić przebieg choroby, podając leki stymulujące układ odpornościowy. Leki są jednak drogie i wystarcza ich tylko dla co czwartego pacjenta.
Co najmniej dwadzieścia tysięcy kobiet w Polsce mogło zostać w latach 1991-1995 zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu C (HCV). Zakażone mogły zostać wszystkie kobiety, które w tamtych latach były w ciąży i ujawniono u nich konflikt serologiczny z ojcem dziecka. Kobietom tym po porodzie podawano preparat krwiopochodny - immunoglobulinę anty-D. Jak ustaliliśmy, preparaty te produkowano przy użyciu krwi zarażonej wirusem HCV. Zarówno lekarze z Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie (jedynego ośrodka w Polsce produkującego wówczas preparaty krwiopochodne), jak i pracownicy Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach, skąd pochodziła zakażona krew, mieli świadomość tego, że pacjentki przyjmują preparat, który zawiera wirusa HCV. Tyle że kobiet o tym nie informowano. Żyją więc nieświadome tego, że w ich organizmie może się czaić śmiertelne zagrożenie.
Zbrodnia milczenia
Jarosław Sobieraj z Kielc był jednym z dawców krwi służącej do produkcji immunoglobuliny. Oddawał krew w Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach i tam został zarażony wirusem HCV (podczas tzw. immunizacji, czyli zaszczepiania krwią innej osoby, żeby wytworzyć odpowiednie przeciwciała). - Pracownicy stacji krwiodawstwa, wiedząc o tym, że jestem zarażony wirusem HCV+, od 19 czerwca 1991 r. do 26 stycznia 1993 r. nie dość, że nie powiadomili mnie o chorobie, to przez cały ten czas pobierali ode mnie zarażoną krew, z której wyrabiano immunoglobulinę podawaną kobietom w ciąży - opowiada "Wprost" Jarosław Sobieraj. Udało mu się zdobyć własną kartę krwiodawcy (nr 1264), na której znajduje się zapis o stwierdzeniu (19 czerwca 1991 r.) w jego krwi wirusa HCV+. Dokumenty innych dawców zarażonych wirusem zniknęły. Sobieraj został skreślony z listy krwiodawców 26 stycznia 1993 r. Zanim to nastąpiło, pobrano od niego prawie cztery litry krwi zakażonej wirusem typu C.
Pracownicy kieleckiej stacji krwiodawstwa wiedzieli, że wysyłają zakażoną krew, ale dzięki krwi z przeciwciałami do produkcji immunoglobuliny stacja miała środki na funkcjonowanie. Jarosław Sobieraj twierdzi, że takich jak on dawców, którzy zostali zakażeni wirusem typu C i nadal oddawali krew, było wówczas w Kielcach co najmniej kilku. Źródłem zakażenia krwiodawców wirusem HCV była pracownica stacji krwiodawstwa, której krew wszczepiano dawcom, aby wytworzyły się przeciwciała niezbędne do produkcji immunoglobuliny. Zdzisław Gajos, również oddający krew w kieleckiej stacji, także został zarażony i od niego również pobierano zakażoną krew do produkcji immunoglobuliny. - Gdy oddawałem krew, na swojej książeczce dawcy zauważyłem napis "HCV+", ale kiedy spytałem, co to oznacza, lekarka powiedziała: "To są takie nasze oznaczenia". Potem nadal pobierano ode mnie zarażoną krew do produkcji preparatu - mówi "Wprost" Zdzisław Gajos. Jego karta dawcy znajduje się obecnie w aktach sprawy o odszkodowanie za zarażenie wirusem HCV. Karta nie ma jednak okładki, na której znajdował się napis "HCV+". - W stacji krwiodawstwa powiedziano mi, że gdzieś się zagubiła - mówi Gajos. Zagubiła się też dokumentacja innych dawców, którym również podano krew pracownicy stacji zarażonej wirusem HCV. Wirus ten mógł być potem rozpowszechniony po całej Polsce, bo zakażona krew trafiała do jedynego w Polsce producenta immunoglobuliny, czyli do Instytutu Hematologii w Warszawie (tylko w 1992 r. z kieleckiej stacji wysłano 90 litrów krwi). - Rzeczywiście pobieraliśmy krew od dawców zarażonych wirusem C, z przeznaczeniem do produkcji immunoglobuliny, ale takie były ogólnopolskie zalecenia Instytutu Hematologii. Krew była przekazywana do Instytutu Hematologii i nie była odsyłana, więc na pewno została wykorzystana - mówi Marian Partyka, ówczesny szef kieleckiej stacji.
Zarażeni wirusem HCV dawcy z Kielc są członkami Stowarzyszenia Pomocy Chorym z HCV "Prometeusze" i poprzez nie poszukują kobiet, które mogły zostać zarażone po otrzymaniu zakażonych preparatów krwi. - Uważamy, że nikt nie miał prawa pobierać krwi od zarażonych dawców, by robić z niej preparaty lecznicze. Podjęto ogromne ryzyko, więc teraz powinno się przynajmniej odszukać kobiety, które w tamtych latach otrzymywały immunoglobulinę. Od zarażenia wirusem do pierwszych objawów chorobowych może upłynąć nawet 15-20 lat, a u kobiet ta choroba przebiega nawet wolniej. Pierwsze objawy dysfunkcji wątroby występują dopiero wtedy, kiedy wątroba jest już mocno uszkodzona - mówi Jarosław Chojnacki, prezes stowarzyszenia, zarażony wirusem HCV.
Nieszkodliwa szkodliwa krew
Wirusa zapalenia wątroby typu C wyodrębniono dopiero w 1989 r. W 1991 r. opracowano testy pozwalające wykryć jego obecność. W Polsce pojawiły się one w połowie 1991 r. - Instytutowi Hematologii przekazały je zachodnie firmy, a stamtąd trafiły do stacji krwiodawstwa - wystarczyły do zbadania 20-25 proc. krwiodawców. 17 lipca 1991 r. docent Halina Seyfriedowa i docent Romuald Scharf z Instytutu Hematologii przesłali m.in. do kieleckiej stacji krwiodawstwa procedury postępowania wobec dawców, u których wykryto wirusa HCV. W dokumencie napisano, że należy zniszczyć pobraną krew, jeżeli u dawcy podczas badania dwukrotnie ujawniono dodatni wynik potwierdzający istnienie wirusa. Osocze takiego dawcy nie może być przeznaczone do produkcji preparatów krwi, a jego samego należy poinformować, że krew może być niebezpieczna. Na dole dokumentu znalazło się jednak zdanie: "Powyższe zalecenia nie dotyczą dawców oddających osocze do produkcji immunoglobuliny anty-D i anty HBs". Tym samym Seyfriedowa i Scharf uznali, że zarażona krew nadaje się do produkcji preparatu dla kobiet z konfliktem serologicznym. Na dokumencie zaznaczono jeszcze: "Nie ma decyzji, czy w przyszłym roku badanie przeciwciał anty-HCV będzie obligatoryjne przy każdym oddaniu krwi. Wiąże się to ze znacznymi kosztami odczynników sięgającymi w skali krajowej ok. 8 mln dolarów USA". Rok później - na podstawie zebranych doświadczeń - wydano jednak polecenie, aby od 10 lipca 1992 r. obligatoryjnie badać dawców na obecność wirusa.
"W grudniu 1992 r. podczas narady serologów w Instytucie Hematologii na zadane pytanie 'czy można przysyłać osocze z przeciwciałami anty-D HCV+ do produkcji immunoglobuliny anty-D' padła odpowiedź, że takie osocze nadaje się do produkcji, gdyż podczas procesu technologicznego przeciwciała anty-HCV są inaktywowane, a produkt końcowy jest bezpieczny i może być podawany kobietom po porodzie" - napisał w notatce służbowej Roman Salamon, kierownik działu immunologii transfuzjologicznej stacji krwiodawstwa w Kielcach.
Halina Seyfriedowa twierdziła, że preparaty immunoglobulin wytwarzane z zarażonego osocza "nie zagrażały zdrowiu ani życiu kobiet, ponieważ są niezbite dowody, że preparaty te stosowane domięśniowo i wytwarzane poprzez frakcjonowanie zimnym alkoholem etylowym (metodą Cohna) nie zawierają wirusa zapalenia wątroby typu C, a zatem nie są zakaźne". Dopiero w 1995 r. Halina Seyfriedowa poinformowała wszystkie stacje krwiodawstwa, że od 10 lutego 1995 r. Instytut Hematologii nie będzie przyjmował osocza z przeciwciałami anty HCV do produkcji immunoglobuliny (anty-D i anty-HBs). "Decyzja ta podyktowana jest przepisami międzynarodowymi - napisała - jakkolwiek nie ma dotychczas pewnych dowodów, że immunoglobulina produkowana z osocza z przeciwciałami anty HCV przenosi zakażenie wirusem zapalenia wątroby typu C". Dopiero niedawno Halina Seyfriedowa stwierdziła: "Dokumentacja zbioru osocza z lat 1992--1993 została usunięta. Mimo to mogę z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że osocze pochodzące od Jarosława Sobieraja i Mariusza Połcia było w tym okresie przesyłane do Instytutu Hematologii i przeznaczone do produkcji preparatów Gamma anty-D. Nie można wykluczyć, że w latach 1991-1993 w skład osocza przeznaczonego do produkcji immunoglobuliny podawanej kobietom wchodziło osocze z krwi dawców zakażonych wirusem typu C".
- Na pytanie, czy krew, której dawca jest zarażony wirusem C, powinna być zniszczona, odpowiadam, że oczywiście tak, i tak się obecnie dzieje. Sytuacja w ciągu ostatnich 10 lat bardzo się zmieniła, bo też nasza wiedza na temat wirusa HCV się zmieniła. Dziesięć lat temu wirus dopiero został wykryty i wówczas rzeczywiście uważaliśmy, że z takiej krwi może być robiona immunoglobulina do domięśniowych wstrzyknięć, ponieważ w procesie produkcji wirusy ulegają zniszczeniu. Kilka lat później wszystkie procedury produkcyjne zostały zmienione i w tej chwili ani krew, ani osocze nosicieli jakichkolwiek wirusów nie może być poddawane dalszej obróbce i stosowane w lecznictwie - mówi doc. Jan Sabliński, szef Instytutu Hematologii
i Transfuzjologii.
HCV jak HIV
Dlaczego przez kilka lat w Polsce narażano życie i zdrowie kobiet, twierdząc, że wirus HCV jest niszczony podczas produkcji immunoglobuliny, mimo że badania w innych krajach wskazywały, iż wcale tak nie jest. Już w 1991 r., po pierwszych testach okazało się, że w USA zarażone zostały osoby, które otrzymywały preparaty krwiopochodne. Wedle danych przytoczonych w 1995 r. przez tygodnik "Der Spiegel", ryzyko infekcji poprzez preparaty krwiopochodne, na przykład immunoglobulinę anty-D stosowaną u kobiet w ciąży, jest pięćdziesięciokrotnie większe niż ryzyko zarażenia tą samą drogą wirusem HIV.
- Pod koniec lat 70., jeszcze w dawnym NRD, wykryto, że u około 70 kobiet, które po urodzeniu dziecka otrzymały surowicę anty-D, rozwinął się wirus nazywany dzisiaj wirusem zapalenia wątroby typu C - mówi prof. Anna Boroń-Kaczmarska, kierownik Katedry Kliniki Chorób Zakaźnych Pomorskiej Akademii Medycznej, szefowa Stowarzyszenia Pomocy Ludziom z Chorobami Wątroby - Promocja Zdrowia i Ochrony Wątroby. - Nie chce się wierzyć, że do 1995 r. produkowano preparaty dla kobiet z zarażonej krwi. Jeżeli byli dawcy z wirusem i pobierano od nich zarażoną krew do produkcji preparatu, to kobiety biorące taki preparat świadomie zakażano oraz narażano ich zdrowie i życie - dodaje prof. Anna Boroń-Kaczmarska.
W ostatnich pięciu miesiącach w Polsce wykryto 755 nowych wypadków zakażenia tym wirusem. W 2002 r. zarejestrowano 1883 nowych wypadków zachorowań na zapalenie wątroby typu C. Istnieje zagrożenie, że wkrótce liczba umierających z powodu wirusowego zapalenia wątroby typu C przekroczy liczbę umierających na AIDS.
Zaczyna się zwykle łagodnie, niewielką żółtaczką lub nawet bez żółtaczki. Pojawiają się niezbyt dokuczliwe bóle w okolicach brzucha, czasem gorączka, wątroba jest nieznacznie powiększona. Ten stan może trwać latami, bo objawy nie są na tyle dokuczliwe, żeby wywoływały alarm. Tak zresztą przebiega klasyczna żółtaczka.
W tym czasie nasza wątroba jest coraz bardziej zdegenerowana, lecz wciąż funkcjonuje. Potem martwica jest coraz dalej posunięta, aż okazuje się, że mamy raka wątroby i nie ma już ratunku. Tak działa wirus zapalenia wątroby typu C. Wirus przenosi się nie tylko przez krew, ale także przez pocałunek, dotyk, podczas kontaktów seksualnych - jest obecny nie tylko we krwi, ale także w moczu, ślinie, pocie. Według Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób, wirus zapalenia wątroby typu C jest jednym z najgroźniejszych istniejących wirusów, nazywanym często cichym zabójcą. Na świecie zakażonych nim jest ponad 170 mln osób, w Polsce 500-700 tys. Lekarze potrafią jedynie łagodzić przebieg choroby, podając leki stymulujące układ odpornościowy. Leki są jednak drogie i wystarcza ich tylko dla co czwartego pacjenta.
Co najmniej dwadzieścia tysięcy kobiet w Polsce mogło zostać w latach 1991-1995 zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu C (HCV). Zakażone mogły zostać wszystkie kobiety, które w tamtych latach były w ciąży i ujawniono u nich konflikt serologiczny z ojcem dziecka. Kobietom tym po porodzie podawano preparat krwiopochodny - immunoglobulinę anty-D. Jak ustaliliśmy, preparaty te produkowano przy użyciu krwi zarażonej wirusem HCV. Zarówno lekarze z Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie (jedynego ośrodka w Polsce produkującego wówczas preparaty krwiopochodne), jak i pracownicy Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach, skąd pochodziła zakażona krew, mieli świadomość tego, że pacjentki przyjmują preparat, który zawiera wirusa HCV. Tyle że kobiet o tym nie informowano. Żyją więc nieświadome tego, że w ich organizmie może się czaić śmiertelne zagrożenie.
Zbrodnia milczenia
Jarosław Sobieraj z Kielc był jednym z dawców krwi służącej do produkcji immunoglobuliny. Oddawał krew w Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach i tam został zarażony wirusem HCV (podczas tzw. immunizacji, czyli zaszczepiania krwią innej osoby, żeby wytworzyć odpowiednie przeciwciała). - Pracownicy stacji krwiodawstwa, wiedząc o tym, że jestem zarażony wirusem HCV+, od 19 czerwca 1991 r. do 26 stycznia 1993 r. nie dość, że nie powiadomili mnie o chorobie, to przez cały ten czas pobierali ode mnie zarażoną krew, z której wyrabiano immunoglobulinę podawaną kobietom w ciąży - opowiada "Wprost" Jarosław Sobieraj. Udało mu się zdobyć własną kartę krwiodawcy (nr 1264), na której znajduje się zapis o stwierdzeniu (19 czerwca 1991 r.) w jego krwi wirusa HCV+. Dokumenty innych dawców zarażonych wirusem zniknęły. Sobieraj został skreślony z listy krwiodawców 26 stycznia 1993 r. Zanim to nastąpiło, pobrano od niego prawie cztery litry krwi zakażonej wirusem typu C.
Pracownicy kieleckiej stacji krwiodawstwa wiedzieli, że wysyłają zakażoną krew, ale dzięki krwi z przeciwciałami do produkcji immunoglobuliny stacja miała środki na funkcjonowanie. Jarosław Sobieraj twierdzi, że takich jak on dawców, którzy zostali zakażeni wirusem typu C i nadal oddawali krew, było wówczas w Kielcach co najmniej kilku. Źródłem zakażenia krwiodawców wirusem HCV była pracownica stacji krwiodawstwa, której krew wszczepiano dawcom, aby wytworzyły się przeciwciała niezbędne do produkcji immunoglobuliny. Zdzisław Gajos, również oddający krew w kieleckiej stacji, także został zarażony i od niego również pobierano zakażoną krew do produkcji immunoglobuliny. - Gdy oddawałem krew, na swojej książeczce dawcy zauważyłem napis "HCV+", ale kiedy spytałem, co to oznacza, lekarka powiedziała: "To są takie nasze oznaczenia". Potem nadal pobierano ode mnie zarażoną krew do produkcji preparatu - mówi "Wprost" Zdzisław Gajos. Jego karta dawcy znajduje się obecnie w aktach sprawy o odszkodowanie za zarażenie wirusem HCV. Karta nie ma jednak okładki, na której znajdował się napis "HCV+". - W stacji krwiodawstwa powiedziano mi, że gdzieś się zagubiła - mówi Gajos. Zagubiła się też dokumentacja innych dawców, którym również podano krew pracownicy stacji zarażonej wirusem HCV. Wirus ten mógł być potem rozpowszechniony po całej Polsce, bo zakażona krew trafiała do jedynego w Polsce producenta immunoglobuliny, czyli do Instytutu Hematologii w Warszawie (tylko w 1992 r. z kieleckiej stacji wysłano 90 litrów krwi). - Rzeczywiście pobieraliśmy krew od dawców zarażonych wirusem C, z przeznaczeniem do produkcji immunoglobuliny, ale takie były ogólnopolskie zalecenia Instytutu Hematologii. Krew była przekazywana do Instytutu Hematologii i nie była odsyłana, więc na pewno została wykorzystana - mówi Marian Partyka, ówczesny szef kieleckiej stacji.
Zarażeni wirusem HCV dawcy z Kielc są członkami Stowarzyszenia Pomocy Chorym z HCV "Prometeusze" i poprzez nie poszukują kobiet, które mogły zostać zarażone po otrzymaniu zakażonych preparatów krwi. - Uważamy, że nikt nie miał prawa pobierać krwi od zarażonych dawców, by robić z niej preparaty lecznicze. Podjęto ogromne ryzyko, więc teraz powinno się przynajmniej odszukać kobiety, które w tamtych latach otrzymywały immunoglobulinę. Od zarażenia wirusem do pierwszych objawów chorobowych może upłynąć nawet 15-20 lat, a u kobiet ta choroba przebiega nawet wolniej. Pierwsze objawy dysfunkcji wątroby występują dopiero wtedy, kiedy wątroba jest już mocno uszkodzona - mówi Jarosław Chojnacki, prezes stowarzyszenia, zarażony wirusem HCV.
Nieszkodliwa szkodliwa krew
Wirusa zapalenia wątroby typu C wyodrębniono dopiero w 1989 r. W 1991 r. opracowano testy pozwalające wykryć jego obecność. W Polsce pojawiły się one w połowie 1991 r. - Instytutowi Hematologii przekazały je zachodnie firmy, a stamtąd trafiły do stacji krwiodawstwa - wystarczyły do zbadania 20-25 proc. krwiodawców. 17 lipca 1991 r. docent Halina Seyfriedowa i docent Romuald Scharf z Instytutu Hematologii przesłali m.in. do kieleckiej stacji krwiodawstwa procedury postępowania wobec dawców, u których wykryto wirusa HCV. W dokumencie napisano, że należy zniszczyć pobraną krew, jeżeli u dawcy podczas badania dwukrotnie ujawniono dodatni wynik potwierdzający istnienie wirusa. Osocze takiego dawcy nie może być przeznaczone do produkcji preparatów krwi, a jego samego należy poinformować, że krew może być niebezpieczna. Na dole dokumentu znalazło się jednak zdanie: "Powyższe zalecenia nie dotyczą dawców oddających osocze do produkcji immunoglobuliny anty-D i anty HBs". Tym samym Seyfriedowa i Scharf uznali, że zarażona krew nadaje się do produkcji preparatu dla kobiet z konfliktem serologicznym. Na dokumencie zaznaczono jeszcze: "Nie ma decyzji, czy w przyszłym roku badanie przeciwciał anty-HCV będzie obligatoryjne przy każdym oddaniu krwi. Wiąże się to ze znacznymi kosztami odczynników sięgającymi w skali krajowej ok. 8 mln dolarów USA". Rok później - na podstawie zebranych doświadczeń - wydano jednak polecenie, aby od 10 lipca 1992 r. obligatoryjnie badać dawców na obecność wirusa.
"W grudniu 1992 r. podczas narady serologów w Instytucie Hematologii na zadane pytanie 'czy można przysyłać osocze z przeciwciałami anty-D HCV+ do produkcji immunoglobuliny anty-D' padła odpowiedź, że takie osocze nadaje się do produkcji, gdyż podczas procesu technologicznego przeciwciała anty-HCV są inaktywowane, a produkt końcowy jest bezpieczny i może być podawany kobietom po porodzie" - napisał w notatce służbowej Roman Salamon, kierownik działu immunologii transfuzjologicznej stacji krwiodawstwa w Kielcach.
Halina Seyfriedowa twierdziła, że preparaty immunoglobulin wytwarzane z zarażonego osocza "nie zagrażały zdrowiu ani życiu kobiet, ponieważ są niezbite dowody, że preparaty te stosowane domięśniowo i wytwarzane poprzez frakcjonowanie zimnym alkoholem etylowym (metodą Cohna) nie zawierają wirusa zapalenia wątroby typu C, a zatem nie są zakaźne". Dopiero w 1995 r. Halina Seyfriedowa poinformowała wszystkie stacje krwiodawstwa, że od 10 lutego 1995 r. Instytut Hematologii nie będzie przyjmował osocza z przeciwciałami anty HCV do produkcji immunoglobuliny (anty-D i anty-HBs). "Decyzja ta podyktowana jest przepisami międzynarodowymi - napisała - jakkolwiek nie ma dotychczas pewnych dowodów, że immunoglobulina produkowana z osocza z przeciwciałami anty HCV przenosi zakażenie wirusem zapalenia wątroby typu C". Dopiero niedawno Halina Seyfriedowa stwierdziła: "Dokumentacja zbioru osocza z lat 1992--1993 została usunięta. Mimo to mogę z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że osocze pochodzące od Jarosława Sobieraja i Mariusza Połcia było w tym okresie przesyłane do Instytutu Hematologii i przeznaczone do produkcji preparatów Gamma anty-D. Nie można wykluczyć, że w latach 1991-1993 w skład osocza przeznaczonego do produkcji immunoglobuliny podawanej kobietom wchodziło osocze z krwi dawców zakażonych wirusem typu C".
- Na pytanie, czy krew, której dawca jest zarażony wirusem C, powinna być zniszczona, odpowiadam, że oczywiście tak, i tak się obecnie dzieje. Sytuacja w ciągu ostatnich 10 lat bardzo się zmieniła, bo też nasza wiedza na temat wirusa HCV się zmieniła. Dziesięć lat temu wirus dopiero został wykryty i wówczas rzeczywiście uważaliśmy, że z takiej krwi może być robiona immunoglobulina do domięśniowych wstrzyknięć, ponieważ w procesie produkcji wirusy ulegają zniszczeniu. Kilka lat później wszystkie procedury produkcyjne zostały zmienione i w tej chwili ani krew, ani osocze nosicieli jakichkolwiek wirusów nie może być poddawane dalszej obróbce i stosowane w lecznictwie - mówi doc. Jan Sabliński, szef Instytutu Hematologii
i Transfuzjologii.
HCV jak HIV
Dlaczego przez kilka lat w Polsce narażano życie i zdrowie kobiet, twierdząc, że wirus HCV jest niszczony podczas produkcji immunoglobuliny, mimo że badania w innych krajach wskazywały, iż wcale tak nie jest. Już w 1991 r., po pierwszych testach okazało się, że w USA zarażone zostały osoby, które otrzymywały preparaty krwiopochodne. Wedle danych przytoczonych w 1995 r. przez tygodnik "Der Spiegel", ryzyko infekcji poprzez preparaty krwiopochodne, na przykład immunoglobulinę anty-D stosowaną u kobiet w ciąży, jest pięćdziesięciokrotnie większe niż ryzyko zarażenia tą samą drogą wirusem HIV.
- Pod koniec lat 70., jeszcze w dawnym NRD, wykryto, że u około 70 kobiet, które po urodzeniu dziecka otrzymały surowicę anty-D, rozwinął się wirus nazywany dzisiaj wirusem zapalenia wątroby typu C - mówi prof. Anna Boroń-Kaczmarska, kierownik Katedry Kliniki Chorób Zakaźnych Pomorskiej Akademii Medycznej, szefowa Stowarzyszenia Pomocy Ludziom z Chorobami Wątroby - Promocja Zdrowia i Ochrony Wątroby. - Nie chce się wierzyć, że do 1995 r. produkowano preparaty dla kobiet z zarażonej krwi. Jeżeli byli dawcy z wirusem i pobierano od nich zarażoną krew do produkcji preparatu, to kobiety biorące taki preparat świadomie zakażano oraz narażano ich zdrowie i życie - dodaje prof. Anna Boroń-Kaczmarska.
W ostatnich pięciu miesiącach w Polsce wykryto 755 nowych wypadków zakażenia tym wirusem. W 2002 r. zarejestrowano 1883 nowych wypadków zachorowań na zapalenie wątroby typu C. Istnieje zagrożenie, że wkrótce liczba umierających z powodu wirusowego zapalenia wątroby typu C przekroczy liczbę umierających na AIDS.
WŁADYSŁAW SIDOROWICZ minister zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego (12.01.1991-23.12.1991) Gdy byłem ministrem, z pionu zakaźnego Ministerstwa Zdrowia nie docierały do mnie żadne niepokojące sygnały na temat zakażeń wirusem typu C. Mieliśmy wtedy duże problemy z zakażeniami wirusami zapalenia wątroby typu B. Nie było wówczas igieł jednorazowych, lecz tylko wielorazowego użytku, które trzeba było sterylizować. Pamiętam, że odbyliśmy na ten temat dwie narady w ministerstwie. ANDRZEJ WOJTYŁA minister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej (11.07.1992-26.10.1993) W 1992 r. otrzymaliśmy informację o zakażeniu wirusem typu C w jednej z wojewódzkich stacji krwiodawstwa, lecz nie pamiętam, gdzie to się wydarzyło. Podjęliśmy wtedy decyzję o sprowadzaniu ze Szwajcarii preparatów krwiopochodnych produkowanych z dostarczanej przez nas krwi. To były w pełni bezpieczne preparaty. Mogę zapewnić, że od 1992 r. krew w Polsce była już całkowicie bezpieczna. Paweł Jakubek, kolega z ministerstwa, powiedział mi, że być może do zakażeń dochodziło, gdyż używano preparatów krwiopochodnych jeszcze ze starych zapasów wojskowych. |
Jak działa wirus HCV? Podczas powielania materiału genetycznego wirusa HCV powstaje błąd, który zostaje wbudowany w nową strukturę łańcucha RNA. Umożliwia to powstanie mutantów i utrudnia leczenie. Lekarze wyróżniają sześć podstawowych typów wirusa HCV i około stu wariantów. Po kontakcie z wirusem organizm człowieka wytwarza przeciwciała. Materiał genetyczny wirusa C może być wykryty we krwi po upływie 2-3 tygodni. Przeciwciała (oznaczone anty-HCV) można wykryć na początku choroby u 50--70 proc. pacjentów, a u 90 proc. po 3 miesiącach od jej wystąpienia. Zakażenie HCV jest możliwe przez krew i związki krwiopochodne. Podejrzewa się także zakażenia drogą płciową. Opisano także zakażenia po ugryzieniu człowieka przez zwierzę (nosiciela wirusa), co oznacza, że HCV występuje w ślinie (potwierdzono to licznymi badaniami). Wirus przenosi się przez pocałunek, jeśli towarzyszy temu uszkodzenie błony śluzowej jamy ustnej. Materiał genetyczny wirusa stwierdzono także w moczu i w pocie. Wirus HCV stanowi również duże ryzyko dla chorych poddanych dializie (średnio zarażanych jest 20 proc. pacjentów poddanych przewlekłej hemodializie czy dializowanych otrzewnowo). Zakażenia HCV są częste podczas zabiegów stomatologicznych. Przeciętnie 5 proc. noworodków urodzonych z matek zakażonych wirusem C też jest zakażonych. W olbrzymiej większości wypadków jest to choroba rozwijająca się podstępnie, ze skutkami objawiającymi się po latach od zakażenia. Często występują zmiany zapalne w tętnicach, skórze, płucach, jelitach, tarczycy, nerkach. Niedawno wykazano powiązanie między zakażeniem HCV a chłoniakiem nieziarniczym. Częste w zakażeniu HCV jest limfocytowe zapalenie gruczołów ślinowych. U osób zarażonych występują zaburzenia w wydzielaniu łez i śliny oraz uszkodzenie rogówki, a także liszaj płaski. Jedynie u 20 proc. zakażonych dochodzi do samoistnego wyleczenia. Chroniczna forma zakażenia wirusem typu C powoduje po 10-15 latach marskość wątroby (co trzeci chory), a średnio po 20 latach doprowadza do raka wątroby (20 proc. chronicznie chorych). Co roku na świecie umiera z tego powodu milion osób. |
Francuskie skandale We Francji podobna afera jak w Polsce zarażeniea wirusem HCV dotyczyła zakażenia preparatów krwi wirusem HIV - działo się to w 1985 r., gdy jeszcze nie w pełni uświadamiano sobie skutki zarażenia HIV. W październiku 1992 r. były dyrektor Krajowego Centrum Transfuzji Krwi został skazany na cztery lata więzienia. 9 marca 1999 r. Trybunał Sprawiedliwości Republiki uniewinnił w tej sprawie byłego premiera Laurenta Fabiusa i jego minister zdrowia Georginę Dufoix. Były sekretarz stanu ds. socjalnych Edmond Hervé został uznany za współwinnego śmierci dwóch osób. Inna afera, też z 1985 r., dotyczy dystrybucji we Francji hormonu wzrostu skażonego prionami wywołującymi chorobę Creutzfeldta i Jakoba. Od czerwca do października 1985 r. szpitalom francuskim sprzedano 30 tys. ampułek tego preparatu. |
Co to jest immunoglobulina? Immunoglobuliny to białka surowicy i płynów ustrojowych syntetyzowane przez komórki układu immunologicznego (limfocyty B i plazmocyty). Białka te mają zdolność swoistego rozpoznania antygenu i wiązania się z jego determinantami (fragmentami antygenu rozpoznawanymi przez swoiste przeciwciało i wchodzącymi w reakcję z miejscem wiążącym antygen). Immunoglobulina anty-D jest niezbędna, gdy małżeństwo ma konflikt serologiczny i chce mieć drugie dziecko. Jeśli kobieta ma czynnik Rh-, a małżonek Rh+, to dziecko najczęściej ma również Rh+. Aż 98 proc. kobiet z czynnikiem Rh- w czasie pierwszej ciąży nie wytwarza przeciwciał odpornościowych anty-D, co jest zagrożeniem dla następnego płodu. W takiej sytuacji może dojść do poronienia albo urodzi się dziecko z konfliktem serologicznym. Żeby je uratować, trzeba mu kilkakrotnie przetaczać krew. To rodzi liczne powikłania. Dzięki zaszczepieniu matki immunoglobuliną anty-D, nie później niż 72 godziny po urodzeniu dziecka, unika się tych dramatycznych konsekwencji. Problem dotyczy 15 proc. populacji, która ma czynnik Rh-. Immunoglobulinę podaje się też podczas badań genetycznych, w których możliwy jest kontakt krwi płodu z krwią matki. |
Kto powinien się przebadać, czy nie został zarożony wirusem HCV? osoby stale dializowane (z powodu chorób nerek) osoby chore na hemofilię narkomani stosujący dożylnie narkotyki pracownicy szpitalnych stacji dializ pracownicy służby zdrowia osoby, które przed rokiem 1992 miały przetaczaną krew osoby, które miały jakikolwiek zabieg chirurgiczny osoby, które wykonywały tatuaż osoby, które miały wykonywane badania endoskopowe osoby, u których doszło do dużych przerwań powłok skórnych (wypadki samochodowe, głębokie skaleczenia) osoby, które często zmieniają partnerów seksualnych |
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.