A może byśmy tak, lewą nogą pozostając w UE, prawą stanęli w NAFTA?
Nim Polsce zaproponowano wstąpienie do rodziny narodów europejskich, George Bush ojciec na jednym ze spotkań przedwyborczych podczas kampanii prezydenckiej w 1992 r. zaprosił Polskę - obok Wielkiej Brytanii - do tworzącego się Północnoamerykańskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (North American Free Trade Agreement, w skrócie NAFTA). Do sformalizowania propozycji Busha ojca - autora koncepcji NAFTA - nigdy nie doszło. Prezydent wybory przegrał, a jego następca Bill Clinton Polski do NAFTA nie zaprosił. Szkoda, bo nie mielibyśmy dziś czego zazdrościć choćby Meksykanom.
Tempo wzrostu gospodarki meksykańskiej w ostatnich 10 latach wynosiło średnio 7 proc. rocznie, wartość eksportu się potroiła, wybudowano 10 tys. km autostrad. W USA i Meksyku powstało prawie 16 mln miejsc pracy. Było to możliwe dzięki zawarciu porozumienia o wolnym handlu między USA, Kanadą i Meksykiem. Teraz o członkostwo w NAFTA ubiega się coraz więcej krajów spoza Ameryki Północnej.
Auta z Meksyku wyprzedzają japońskie
1 czerwca 1993 r. północnoamerykańskie granice celne zostały właściwie otwarte. Doszło do tego w atmosferze protestów związków zawodowych, wspomaganych przez populistów z obu stron Rio Grande. Teraz nikt nie ma wątpliwości, że przeciwnicy NAFTA nie mieli racji. Od chwili podpisania układu wartość obrotów handlowych między sygnatariuszami porozumienia wzrosła o 60 proc. i rośnie nadal
- dwukrotnie szybciej niż gdzie indziej w świecie. Bezrobocie jest najniższe od
40 lat. Najbardziej spektakularne zmiany zaszły w Meksyku, gdzie w latach 1993-2002 powstało co najmniej 3,5 mln miejsc pracy, dochód narodowy wzrósł ponad 2,5 razy, a eksport niemal się potroił, stawiając ten kraj w czołówce potęg eksportowych świata. Produkcja meksykańskich samochodów sprzedawanych do Stanów Zjednoczonych wzrosła przez 10 lat o 250 proc. i stanowi dziś ponad 19 proc. rynku motoryzacyjnego USA. Indeks giełdy meksykańskiej BMV bije rekordy wzrostu i mimo światowej recesji nieustannie rośnie. Od ośmiu lat peso jest stabilne, a inflacja niewielka. - Mamy wręcz wymarzone warunki do robienia interesów - mówi Alberto Stebelski, Polak z pochodzenia, współwłaściciel powstałej 30 lat temu meksykańsko-niemieckiej firmy tekstylnej Entretekst SA de CV.
Sanatorium pod celnym szlabanem
Tymczasem jeszcze w latach 80. jedynymi wskaźnikami gospodarczymi, jakimi Meksyk mógł imponować światu, były zakres ubóstwa (w nędzy żyło niemal 60 proc. społeczeństwa) i przyrost naturalny (ponad 2 proc. rocznie). 20 proc. wpływów budżetowych kraju (ponad 9 mld USD) stanowiły darowizny przesyłane rodzinom przez emigrantów, których do USA wypędziła bieda. Reszta dochodów pochodziła z eksportu ropy naftowej i turystyki. Gospodarka była autarkiczna i podporządkowana interesom przedstawicieli kierownictwa Partido Revolucionario Institucional, "przewodniej siły narodu".
- Mimo ogólnego marazmu gospodarczego i politycznego żyliśmy jak w sanatorium - wspomina Stebelski. Dzięki barierom celnym meksykańskim firmom nie zagrażała konkurencja z zewnątrz. Nie dbali więc o jakość i cenę, bo i tak wszystko sprzedawało się na pniu w kraju. - Otwarcie w 1993 r. rynku dla zagranicznej konkurencji najpierw nas poraziło - opowiada Stebelski. Strach padł na większość meksykańskich producentów. - Nigdy wcześniej nie eksportowaliśmy, nie umieliśmy konkurować, nasze produkty były kiepskie i drogie - wspomina Francisco Bonilla z Simapro, spółki z México City produkującej instalacje do oczyszczania środowiska.
Po krótkim szoku wywołanym zmianami (a także kryzysem walutowym z 1994 r.) przyszło otrzeźwienie. Przedsiębiorcy zaczęli się przystosowywać do nowych warunków. Zagraniczna konkurencja stanowiąca wcześniej zagrożenie stała się i wyzwaniem, i dobrodziejstwem, dzięki któremu meksykański eksport wzrósł z 42 mld USD w roku 1993 do 148 mld USD osiem lat później.
Odgłos wielkiego ssania
Nie sprawdziła się katastroficzna wizja miliardera Rossa Perota, który ostrzegał Amerykanów przed odgłosem "wielkiego ssania", jaki będzie towarzyszyć przenoszeniu miejsc pracy z bogatej północy do ubogiego Meksyku. Stworzenie NAFTA nie okazało się "grą o sumie zero", jak ostrzegali sceptycy, lecz przyczyniło się do pomnożenia bogactwa wszystkich członków układu. Nie spełniły się też ponure przepowiednie populisty Cuahtémoca Cárdenasa, który na licznych wiecach straszył Meksykanów zalewem produktów ze znaczkiem made in USA. Od pierwszych lat istnienia NAFTA produkcja przemysłowa Meksyku rośnie o 7 proc. rocznie. Nieco wolniej, bo w tempie 3,7 proc. rocznie, rozwija się sektor przemysłowy USA.
Bezzasadne były również obawy innego oponenta układu, Pata Buchanana, który alarmował, że NAFTA doprowadzi do ucieczki kapitału z USA do Meksyku. Wprawdzie przez dziesięć lat Amerykanie zainwestowali za Rio Grande ponad 15 mld USD, ale to zaledwie procent sum zainwestowanych w tym czasie w USA. Poza tym dzięki gwarancjom, jakie stwarza NAFTA, do Meksyku z reszty świata napływa co roku ponad 15 mld USD.
Mimo że przepaść między bogatymi członkami NAFTA z północy a uboższymi z południa nadal jest głęboka, stale się zmniejsza. Daniel T. Griswold, ekonomista z Instytutu Katona w Waszyngtonie, uważa, że bez tego układu nie byłoby to możliwe, o czym świadczy chociażby fiasko podobnych reform w Argentynie i Brazylii. Układ wymusił na Meksyku nie tylko zmiany gospodarcze, lecz przede wszystkim reformy polityczne. Ich owocem było m.in. przełamanie szkodliwego monopolu PRI, a w konsekwencji zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2000 r. kandydata sił liberalnych Vicentego Foxa.
Szpagat dla Polski
Decydując się na podpisanie układu o wolnym z handlu z Meksykiem, Amerykanie uznali, że to nie demokracja, z którą na południu były wciąż problemy, lecz wolny rynek stanie się siłą napędową NAFTA. Za zbędne uznali dostosowywanie ustawodawstwa, uzgadnianie polityki podatkowej czy nawet tworzenie wspólnych "ciał zarządzających". Pewnego dnia ustalono, że cła zostaną stopniowo zniesione, że strony układu rezygnują we wzajemnej wymianie z wielu uciążliwych procedur standaryzujących, pozostawiając decyzję rynkowi, czyli konsumentom. Zrezygnowano także z subsydiów i innych form pomocy.
Ten prosty model - mimo pewnych niedociągnięć - działa nadspodziewanie dobrze. Dowodem na to jest dziś niemal zupełny zanik jakiejkolwiek znaczącej opozycji wobec NAFTA. Wyjątek stanowi kilku demagogów, m.in. Héctor Rejón Ramírez z meksykańskiego związku zawodowego pracowników hotelowych, który uważa, że układ dyskryminuje Meksyk, uzależniając go od współpracy z północą, co - jego zdaniem - doprowadzi do utraty suwerenności kraju. Ramíreza jednak nie słucha już prawie nikt.
O członkostwo w NAFTA ubiega się coraz więcej państw. W początkach maja tego roku do porozumienia przystąpił Singapur, za kilka miesięcy pełnoprawnym członkiem układu ma się stać Chile. Na liście oczekujących znajdują się Argentyna, Brazylia, Izrael i Nowa Zelandia. A może byśmy tak, lewą nogą pozostając w UE, prawą spróbowali - tym razem z pomocą Busha syna - stanąć w NAFTA? Wymagałoby to wykonania szpagatu nad oceanem, byłoby zapewne bardzo niewygodne politycznie, ale jakże korzystne ze względów ekonomicznych!
Tempo wzrostu gospodarki meksykańskiej w ostatnich 10 latach wynosiło średnio 7 proc. rocznie, wartość eksportu się potroiła, wybudowano 10 tys. km autostrad. W USA i Meksyku powstało prawie 16 mln miejsc pracy. Było to możliwe dzięki zawarciu porozumienia o wolnym handlu między USA, Kanadą i Meksykiem. Teraz o członkostwo w NAFTA ubiega się coraz więcej krajów spoza Ameryki Północnej.
Auta z Meksyku wyprzedzają japońskie
1 czerwca 1993 r. północnoamerykańskie granice celne zostały właściwie otwarte. Doszło do tego w atmosferze protestów związków zawodowych, wspomaganych przez populistów z obu stron Rio Grande. Teraz nikt nie ma wątpliwości, że przeciwnicy NAFTA nie mieli racji. Od chwili podpisania układu wartość obrotów handlowych między sygnatariuszami porozumienia wzrosła o 60 proc. i rośnie nadal
- dwukrotnie szybciej niż gdzie indziej w świecie. Bezrobocie jest najniższe od
40 lat. Najbardziej spektakularne zmiany zaszły w Meksyku, gdzie w latach 1993-2002 powstało co najmniej 3,5 mln miejsc pracy, dochód narodowy wzrósł ponad 2,5 razy, a eksport niemal się potroił, stawiając ten kraj w czołówce potęg eksportowych świata. Produkcja meksykańskich samochodów sprzedawanych do Stanów Zjednoczonych wzrosła przez 10 lat o 250 proc. i stanowi dziś ponad 19 proc. rynku motoryzacyjnego USA. Indeks giełdy meksykańskiej BMV bije rekordy wzrostu i mimo światowej recesji nieustannie rośnie. Od ośmiu lat peso jest stabilne, a inflacja niewielka. - Mamy wręcz wymarzone warunki do robienia interesów - mówi Alberto Stebelski, Polak z pochodzenia, współwłaściciel powstałej 30 lat temu meksykańsko-niemieckiej firmy tekstylnej Entretekst SA de CV.
Sanatorium pod celnym szlabanem
Tymczasem jeszcze w latach 80. jedynymi wskaźnikami gospodarczymi, jakimi Meksyk mógł imponować światu, były zakres ubóstwa (w nędzy żyło niemal 60 proc. społeczeństwa) i przyrost naturalny (ponad 2 proc. rocznie). 20 proc. wpływów budżetowych kraju (ponad 9 mld USD) stanowiły darowizny przesyłane rodzinom przez emigrantów, których do USA wypędziła bieda. Reszta dochodów pochodziła z eksportu ropy naftowej i turystyki. Gospodarka była autarkiczna i podporządkowana interesom przedstawicieli kierownictwa Partido Revolucionario Institucional, "przewodniej siły narodu".
- Mimo ogólnego marazmu gospodarczego i politycznego żyliśmy jak w sanatorium - wspomina Stebelski. Dzięki barierom celnym meksykańskim firmom nie zagrażała konkurencja z zewnątrz. Nie dbali więc o jakość i cenę, bo i tak wszystko sprzedawało się na pniu w kraju. - Otwarcie w 1993 r. rynku dla zagranicznej konkurencji najpierw nas poraziło - opowiada Stebelski. Strach padł na większość meksykańskich producentów. - Nigdy wcześniej nie eksportowaliśmy, nie umieliśmy konkurować, nasze produkty były kiepskie i drogie - wspomina Francisco Bonilla z Simapro, spółki z México City produkującej instalacje do oczyszczania środowiska.
Po krótkim szoku wywołanym zmianami (a także kryzysem walutowym z 1994 r.) przyszło otrzeźwienie. Przedsiębiorcy zaczęli się przystosowywać do nowych warunków. Zagraniczna konkurencja stanowiąca wcześniej zagrożenie stała się i wyzwaniem, i dobrodziejstwem, dzięki któremu meksykański eksport wzrósł z 42 mld USD w roku 1993 do 148 mld USD osiem lat później.
Odgłos wielkiego ssania
Nie sprawdziła się katastroficzna wizja miliardera Rossa Perota, który ostrzegał Amerykanów przed odgłosem "wielkiego ssania", jaki będzie towarzyszyć przenoszeniu miejsc pracy z bogatej północy do ubogiego Meksyku. Stworzenie NAFTA nie okazało się "grą o sumie zero", jak ostrzegali sceptycy, lecz przyczyniło się do pomnożenia bogactwa wszystkich członków układu. Nie spełniły się też ponure przepowiednie populisty Cuahtémoca Cárdenasa, który na licznych wiecach straszył Meksykanów zalewem produktów ze znaczkiem made in USA. Od pierwszych lat istnienia NAFTA produkcja przemysłowa Meksyku rośnie o 7 proc. rocznie. Nieco wolniej, bo w tempie 3,7 proc. rocznie, rozwija się sektor przemysłowy USA.
Bezzasadne były również obawy innego oponenta układu, Pata Buchanana, który alarmował, że NAFTA doprowadzi do ucieczki kapitału z USA do Meksyku. Wprawdzie przez dziesięć lat Amerykanie zainwestowali za Rio Grande ponad 15 mld USD, ale to zaledwie procent sum zainwestowanych w tym czasie w USA. Poza tym dzięki gwarancjom, jakie stwarza NAFTA, do Meksyku z reszty świata napływa co roku ponad 15 mld USD.
Mimo że przepaść między bogatymi członkami NAFTA z północy a uboższymi z południa nadal jest głęboka, stale się zmniejsza. Daniel T. Griswold, ekonomista z Instytutu Katona w Waszyngtonie, uważa, że bez tego układu nie byłoby to możliwe, o czym świadczy chociażby fiasko podobnych reform w Argentynie i Brazylii. Układ wymusił na Meksyku nie tylko zmiany gospodarcze, lecz przede wszystkim reformy polityczne. Ich owocem było m.in. przełamanie szkodliwego monopolu PRI, a w konsekwencji zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2000 r. kandydata sił liberalnych Vicentego Foxa.
Szpagat dla Polski
Decydując się na podpisanie układu o wolnym z handlu z Meksykiem, Amerykanie uznali, że to nie demokracja, z którą na południu były wciąż problemy, lecz wolny rynek stanie się siłą napędową NAFTA. Za zbędne uznali dostosowywanie ustawodawstwa, uzgadnianie polityki podatkowej czy nawet tworzenie wspólnych "ciał zarządzających". Pewnego dnia ustalono, że cła zostaną stopniowo zniesione, że strony układu rezygnują we wzajemnej wymianie z wielu uciążliwych procedur standaryzujących, pozostawiając decyzję rynkowi, czyli konsumentom. Zrezygnowano także z subsydiów i innych form pomocy.
Ten prosty model - mimo pewnych niedociągnięć - działa nadspodziewanie dobrze. Dowodem na to jest dziś niemal zupełny zanik jakiejkolwiek znaczącej opozycji wobec NAFTA. Wyjątek stanowi kilku demagogów, m.in. Héctor Rejón Ramírez z meksykańskiego związku zawodowego pracowników hotelowych, który uważa, że układ dyskryminuje Meksyk, uzależniając go od współpracy z północą, co - jego zdaniem - doprowadzi do utraty suwerenności kraju. Ramíreza jednak nie słucha już prawie nikt.
O członkostwo w NAFTA ubiega się coraz więcej państw. W początkach maja tego roku do porozumienia przystąpił Singapur, za kilka miesięcy pełnoprawnym członkiem układu ma się stać Chile. Na liście oczekujących znajdują się Argentyna, Brazylia, Izrael i Nowa Zelandia. A może byśmy tak, lewą nogą pozostając w UE, prawą spróbowali - tym razem z pomocą Busha syna - stanąć w NAFTA? Wymagałoby to wykonania szpagatu nad oceanem, byłoby zapewne bardzo niewygodne politycznie, ale jakże korzystne ze względów ekonomicznych!
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.