Część Polaków ciągle żyje mitem, że byliśmy dziesiątą potęgą gospodarczą świata
Nieoceniona posłanka Beger oraz jej szef przypomnieli nam ostatnio w telewizji i prasie, że za tzw. komuny Polska była dziesiątym mocarstwem ekonomicznym świata. Towarzysz Erich Honecker z pewnością zaprotestuje zza grobu przeciw takiej deprecjacji osiągnięć Niemieckiej Republiki Demokratycznej, ale my wiemy swoje. To towarzysz Gierek i jego niezrównana ekipa zapewnili przecież Polsce prawie dziesięcioprocentowe tempo wzrostu w latach 1971-1975 i ogólne zadowolenie. Niecne knowania i dywersja wrogich sił spowodowały "drobne" kłopoty w roku 1976 i latach następnych. Kłopoty szczęśliwie przezwyciężono dzięki postawie ludzi wiernych partii i jej zbrojnemu ramieniu. Dopiero zdradziecka ekipa Mazowieckiego i Balcerowicza odebrała Polakom ich zdobycze, wpędziła w nędzę i niewolę zagranicznego kapitału!
Dość żartów, proszę państwa! Publiczne wygłaszanie bredni na temat komunistycznej spuścizny i brak reakcji świadków takich wystąpień zmusza do przypomnienia tego, co się złożyło na przekłamanie prawdy o przeszłości. Jak więc było naprawdę z tą potęgą gospodarczą i dziesięcioprocentowym tempem wzrostu w latach 1971-1975? Była to fikcja żywiona zagranicznymi kredytami i fałszerstwem statystycznym. Przypomnijmy, że w nierynkowej gospodarce scentralizowanej nie istniał żaden mechanizm oceny i weryfikacji danych statystycznych, zwłaszcza wartości produkcji. Zgodnie z teorią wartości Marksa i innymi wskazaniami tzw. klasyków, wszelkie nakłady i koszty automatycznie uznawano za wartościotwórcze. Rachunek efektów nie był oddzielony od rachunku nakładów. Suma nakładów i kosztów była sumą efektów. Im wyższe koszty, tym lepiej, bo tym większa wartość! Centralne planowanie miało dbać o to, by nie było nakładów chybionych i zbyt wysokich. Dzięki takiej procedurze można było prezentować ponoszone nakłady jako efekty. Uzyskiwane w ten sposób wysokie tempo wzrostu nie miało nic wspólnego z realiami i było okupywane gigantycznym marnotrawstwem, nadmiernym zużyciem pracy i surowców. Towarzyszyły temu błędne decyzje alokacyjne, jak chociażby budowa Huty Katowice. Już w roku 1976 okazało się, że kredyty przejedzono i roztrwoniono, a kraj zadłużono.
Bzdurne poglądy, a raczej kłamstwa, głosi się bez żenady również na temat rzekomych osiągnięć lat 80. Dla nielicznych uprzywilejowanych były to rzeczywiście wygodne lata. Niewielki sektor prywatny w mieście i tzw. przedsiębiorstwa polonijne cieszyły się swoistym monopolem. Oprocentowanie kredytów, zwłaszcza rolniczych, było znacznie niższe od stopy inflacji. W sklepach za żółtymi firankami zakupy robili górnicy (wydobywaliśmy przecież - nie wiadomo po co - prawie 200 mln ton węgla), hutnicy i "swoi". W kraju działo się świetnie. Długo przed Balcerowiczem fatalna reforma cenowa z końca 1987 r. zaowocowała 85-procentową inflacją w 1988 r. i 640--procentowym wzrostem cen w 1989 r. I to przy całkowicie opróżnionych półkach sklepowych.
Zważywszy na to, że osoby pretendujące do miana polityków serwują nam ustawicznie takie oceny niedawnej przeszłości, trudno żądać od nich rozsądnych propozycji w dziedzinie polityki gospodarczej. Najgorsze, że ci ludzie nie chcą rynku, chcą rządzić i rozdzielać ochłapy, uzależniając od siebie maluczkich. Popularność głosicieli tych "idei" bierze się z uporczywej niewiedzy, niechęci nauczenia się czegokolwiek i pragnienia odegrania się na zasadzie TKM. Z takim posagiem i zapleczem intelektualnym czeka nas degradacja, a nie awans wobec pozostałej dziewiątki kandydatów do unii. n
Dość żartów, proszę państwa! Publiczne wygłaszanie bredni na temat komunistycznej spuścizny i brak reakcji świadków takich wystąpień zmusza do przypomnienia tego, co się złożyło na przekłamanie prawdy o przeszłości. Jak więc było naprawdę z tą potęgą gospodarczą i dziesięcioprocentowym tempem wzrostu w latach 1971-1975? Była to fikcja żywiona zagranicznymi kredytami i fałszerstwem statystycznym. Przypomnijmy, że w nierynkowej gospodarce scentralizowanej nie istniał żaden mechanizm oceny i weryfikacji danych statystycznych, zwłaszcza wartości produkcji. Zgodnie z teorią wartości Marksa i innymi wskazaniami tzw. klasyków, wszelkie nakłady i koszty automatycznie uznawano za wartościotwórcze. Rachunek efektów nie był oddzielony od rachunku nakładów. Suma nakładów i kosztów była sumą efektów. Im wyższe koszty, tym lepiej, bo tym większa wartość! Centralne planowanie miało dbać o to, by nie było nakładów chybionych i zbyt wysokich. Dzięki takiej procedurze można było prezentować ponoszone nakłady jako efekty. Uzyskiwane w ten sposób wysokie tempo wzrostu nie miało nic wspólnego z realiami i było okupywane gigantycznym marnotrawstwem, nadmiernym zużyciem pracy i surowców. Towarzyszyły temu błędne decyzje alokacyjne, jak chociażby budowa Huty Katowice. Już w roku 1976 okazało się, że kredyty przejedzono i roztrwoniono, a kraj zadłużono.
Bzdurne poglądy, a raczej kłamstwa, głosi się bez żenady również na temat rzekomych osiągnięć lat 80. Dla nielicznych uprzywilejowanych były to rzeczywiście wygodne lata. Niewielki sektor prywatny w mieście i tzw. przedsiębiorstwa polonijne cieszyły się swoistym monopolem. Oprocentowanie kredytów, zwłaszcza rolniczych, było znacznie niższe od stopy inflacji. W sklepach za żółtymi firankami zakupy robili górnicy (wydobywaliśmy przecież - nie wiadomo po co - prawie 200 mln ton węgla), hutnicy i "swoi". W kraju działo się świetnie. Długo przed Balcerowiczem fatalna reforma cenowa z końca 1987 r. zaowocowała 85-procentową inflacją w 1988 r. i 640--procentowym wzrostem cen w 1989 r. I to przy całkowicie opróżnionych półkach sklepowych.
Zważywszy na to, że osoby pretendujące do miana polityków serwują nam ustawicznie takie oceny niedawnej przeszłości, trudno żądać od nich rozsądnych propozycji w dziedzinie polityki gospodarczej. Najgorsze, że ci ludzie nie chcą rynku, chcą rządzić i rozdzielać ochłapy, uzależniając od siebie maluczkich. Popularność głosicieli tych "idei" bierze się z uporczywej niewiedzy, niechęci nauczenia się czegokolwiek i pragnienia odegrania się na zasadzie TKM. Z takim posagiem i zapleczem intelektualnym czeka nas degradacja, a nie awans wobec pozostałej dziewiątki kandydatów do unii. n
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.