Gadzinowski bierze popularność Che na serio i ideologicznie. Tymczasem Che to ikona popkultury, z której można sobie robić jaja, mimo że święta
Wydać można książkę lub kolegów. Można się też wydać za mąż, ale to chyba już dziś nie warto. Samo wydawanie to lipa, jeśli brak jest czytelnika. Książka przez nikogo nie przeczytana to ból gorszy niż rwanie zęba.
Mieć czytelnika to dziś znaczy więcej niż mieć szczęście w kartach czy kasę w banku. Autorzy biją się o czytelnika z zaciętością taką samą, jak przed laty ludzie bili się w sklepach o rzadkie w komunie dobra konsumpcyjne. Być wydanym to banał. Być czytanym to luksus. Kompleks literacki ma wielu polityków, którzy gdy są na topie, wydają swoje przemówienia i przemyślenia w formie książkowej. Pisma Todora Żiw-kowa miały w Bułgarii większe nakłady niż książki kucharskie, kalendarze i Biblia, a przemówienia Leonida Breżniewa w Rosji biły nakładami na łeb dzisiejszego rekordzistę "Harry'ego Pottera" pani Rowling. Tylko co z tego, skoro nikt tej makulatury nie czytał.
Tak więc - jak mawiał Gombrowicz - bogiem jest czytelnik. Autor poczytny to więcej niż autor. Jednych czyta się z obowiązku, innych z chęci. Niektórych czyta się z chuci. Mam nadzieję, że Skibę czyta się lekko i bez męki. Ostatnio przeczytał mój felieton Piotr Gadzinowski z "Nie" i - niestety - nie zrobiło mu się lekko. Gadzinowskiemu po przeczytaniu mojego złośliwego felietonu o Ernesto Che Guevarze zrobiło się ciężko na żołądku. Cieszy mnie, że Gadzinowski jest moim czytelnikiem, w końcu gdyby trochę inaczej potoczyła się historia, mógłby być moim wychowawcą w więzieniu, a to przecież nie to samo.
Publicysta organu Urbana właściwie nie broni Che Guevary. Naiwny rewolucyjny psychopata, który rozstrzeliwał jeńców i mordował swych wrogów politycznych, jest dla niego czysty jak majtki dziewicy. Gadzinowski stawia tezę, że Skiba - jako dawny bojownik Pomarańczowej Alternatywy - najzwyczajniej zazdrości Che Guevarze popularności. Tysiące młodych ludzi łazi po świecie z koszulkami, na których widnieje podobizna el comandante, a próżno by szukać koszulek z podobizną Skiby. Szlachetnie nazywa mnie zawodowym nonkonformistą, który przez całe życie dawał dowody nonkonformistycznego zapału, ale ostatnio hańbi mnie w oczach Gadzinowskiego współpraca z ohydnie wolnorynkowym "Wprost".
W felietonie opublikowanym na tych łamach wyśmiewałem pośmiertny kult Che Guevary oraz żerowanie na micie jego osoby przez specjalistów od sprzedaży buntu w reklamie. Gadzinowski jest starym capem, choć ma się za młodzieńca. Nie wie, że młodzież kocha się w dewiantach (stąd popularność Mansona, Wiś-niewskiego czy Leppera). Gadzinowski bierze popularność Che na serio i ideologicznie. Tymczasem dla większości Che to ikona popkultury, taka sama jak Mona Lisa czy Charlie Chaplin. Ikona, z której można sobie robić także jaja, mimo że święta. Cała najnowsza kampania reklamowa sieci komórkowej Idea Pop oparta jest na skojarzeniach z Che Guevarą. Wszędzie wiszą plakaty, na których zabawna babcia ubrana w beret ? la Che ogłasza "rewolucję w popie". Jestem pewien, że spora część osób, które noszą koszulki z Che, robi to dla jaj lub jest święcie przekonana, że Che to ksywka jakiegoś modnego didżeja z Ibizy.
Piotrek! Ty mnie atakuj, bo ja się z tym lepiej czuję, ale ty mnie atakuj celnie. Przyrównanie mojego nonkonformizmu sprzed lat do nonkonformizmu Che Gue-vary to w pojęciu Gadzinowskiego komplement. Ale gdzie mnie skromnemu kug-larzowi porównywać się ze słynnym rewolucjonistą. Ja w odróżnieniu od Che nikogo nie zabiłem, ale za to paru udało mi się rozśmieszyć. Jak przed laty rzucałem kamieniami w Komitet Wojewódzki Partii w Gdańsku, to ani razu nie trafiłem w okno, mimo że blisko było. Teza, że zazdroszczę Ernesto owianej legendą śmierci i wizerunku na koszulkach, to Himalaje absurdu. Ja tam jestem zwykły, mały, cwany kutas, który całe życie kombinuje, żeby mu było dobrze. Lepiej być Skibą niż Che Guevarą, tak jak lepiej być fajną, cycatą blondyną niż Gadzinowskim.
Mieć czytelnika to dziś znaczy więcej niż mieć szczęście w kartach czy kasę w banku. Autorzy biją się o czytelnika z zaciętością taką samą, jak przed laty ludzie bili się w sklepach o rzadkie w komunie dobra konsumpcyjne. Być wydanym to banał. Być czytanym to luksus. Kompleks literacki ma wielu polityków, którzy gdy są na topie, wydają swoje przemówienia i przemyślenia w formie książkowej. Pisma Todora Żiw-kowa miały w Bułgarii większe nakłady niż książki kucharskie, kalendarze i Biblia, a przemówienia Leonida Breżniewa w Rosji biły nakładami na łeb dzisiejszego rekordzistę "Harry'ego Pottera" pani Rowling. Tylko co z tego, skoro nikt tej makulatury nie czytał.
Tak więc - jak mawiał Gombrowicz - bogiem jest czytelnik. Autor poczytny to więcej niż autor. Jednych czyta się z obowiązku, innych z chęci. Niektórych czyta się z chuci. Mam nadzieję, że Skibę czyta się lekko i bez męki. Ostatnio przeczytał mój felieton Piotr Gadzinowski z "Nie" i - niestety - nie zrobiło mu się lekko. Gadzinowskiemu po przeczytaniu mojego złośliwego felietonu o Ernesto Che Guevarze zrobiło się ciężko na żołądku. Cieszy mnie, że Gadzinowski jest moim czytelnikiem, w końcu gdyby trochę inaczej potoczyła się historia, mógłby być moim wychowawcą w więzieniu, a to przecież nie to samo.
Publicysta organu Urbana właściwie nie broni Che Guevary. Naiwny rewolucyjny psychopata, który rozstrzeliwał jeńców i mordował swych wrogów politycznych, jest dla niego czysty jak majtki dziewicy. Gadzinowski stawia tezę, że Skiba - jako dawny bojownik Pomarańczowej Alternatywy - najzwyczajniej zazdrości Che Guevarze popularności. Tysiące młodych ludzi łazi po świecie z koszulkami, na których widnieje podobizna el comandante, a próżno by szukać koszulek z podobizną Skiby. Szlachetnie nazywa mnie zawodowym nonkonformistą, który przez całe życie dawał dowody nonkonformistycznego zapału, ale ostatnio hańbi mnie w oczach Gadzinowskiego współpraca z ohydnie wolnorynkowym "Wprost".
W felietonie opublikowanym na tych łamach wyśmiewałem pośmiertny kult Che Guevary oraz żerowanie na micie jego osoby przez specjalistów od sprzedaży buntu w reklamie. Gadzinowski jest starym capem, choć ma się za młodzieńca. Nie wie, że młodzież kocha się w dewiantach (stąd popularność Mansona, Wiś-niewskiego czy Leppera). Gadzinowski bierze popularność Che na serio i ideologicznie. Tymczasem dla większości Che to ikona popkultury, taka sama jak Mona Lisa czy Charlie Chaplin. Ikona, z której można sobie robić także jaja, mimo że święta. Cała najnowsza kampania reklamowa sieci komórkowej Idea Pop oparta jest na skojarzeniach z Che Guevarą. Wszędzie wiszą plakaty, na których zabawna babcia ubrana w beret ? la Che ogłasza "rewolucję w popie". Jestem pewien, że spora część osób, które noszą koszulki z Che, robi to dla jaj lub jest święcie przekonana, że Che to ksywka jakiegoś modnego didżeja z Ibizy.
Piotrek! Ty mnie atakuj, bo ja się z tym lepiej czuję, ale ty mnie atakuj celnie. Przyrównanie mojego nonkonformizmu sprzed lat do nonkonformizmu Che Gue-vary to w pojęciu Gadzinowskiego komplement. Ale gdzie mnie skromnemu kug-larzowi porównywać się ze słynnym rewolucjonistą. Ja w odróżnieniu od Che nikogo nie zabiłem, ale za to paru udało mi się rozśmieszyć. Jak przed laty rzucałem kamieniami w Komitet Wojewódzki Partii w Gdańsku, to ani razu nie trafiłem w okno, mimo że blisko było. Teza, że zazdroszczę Ernesto owianej legendą śmierci i wizerunku na koszulkach, to Himalaje absurdu. Ja tam jestem zwykły, mały, cwany kutas, który całe życie kombinuje, żeby mu było dobrze. Lepiej być Skibą niż Che Guevarą, tak jak lepiej być fajną, cycatą blondyną niż Gadzinowskim.
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.