Benedykt XVI daje do zrozumienia, że Stary Kontynent powinien się bronić przed nowym barbarzyństwem Wybór Josepha Ratzingera na następcę Jana Pawła II został przywitany z niechęcią przez wiele wpływowych europejskich środowisk. I nie jest to niespodzianka. Wystarczyło się przyjrzeć krytycznym ocenom pontyfikatu Karola Wojtyły. Zostały one stonowane przez jego śmierć, a zwłaszcza ogromne, spontaniczne manifestacje żalu i hołdu dla zmarłego. Krytyka poprzedniego papieża znalazła jednak wyraz w formule odsuniętego przez niego od nauczania Hansa Kuenga, niemieckiego teologa, który określił Jana Pawła II jako "papieża sprzeczności". Według przeciwników, Jan Paweł II wykazywał się wielką wrażliwością na krzywdę ludzką i współodczuwaniem z cierpiącymi, ideowo był jednak konserwatystą, który nie umiał Kościoła "otworzyć" i przełamać utrwalonych w nim przesądów.
Z jednej strony, potrafił się rozliczać z win Kościoła i prosić w jego imieniu o wybaczenie, dostrzegać wielkość innych religii i modlić się wspólnie z ich przedstawicielami, z drugiej - nie uznawał równej wartości wszystkich wyznań.
Ratzinger wydawał się oczywistym następcą Wojtyły, gdyż to on jako przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary nadzorował obowiązującą wykładnię katolicyzmu. Innymi słowy - był urzędowym teologiem przy Janie Pawle II. O ile więc w oczach przeciwników polskiego papieża jego konserwatyzm był nieco łagodzony przez osobistą charyzmę, o tyle Ratzinger uosabiał to wszystko, czego nie znosili: jednoznacznie zakreślone zasady wiary i funkcjonowania Kościoła.
Krytycy Jana Pawła II - a reprezentują oni także najbardziej wpływowe w Europie środowiska wywodzące się z kontestacji lat 60. i 70. - liczyli, że po jego śmierci w Kościele nastąpią daleko idące zmiany. Miałyby one polegać na kontynuacji i pogłębieniu reform Soboru Watykańskiego II (1962-1965). W konsekwencji mielibyśmy do czynienia ze swoistą "protestantyzacją" katolicyzmu. Prowadziłaby ona do coraz dalszego odchodzenia od autorytetu Kościoła instytucjonalnego i redukcji roli duchownych. Prowadziłaby do "demokratyzacji" Kościoła, a także odejścia od naznaczania zewnętrznych norm etycznych na rzecz pozostawienia wyboru wierzącym, którzy mieliby się kierować głosem sumienia. Czy Kościołowi i Europie jest potrzebna taka "demokratyzacja"? A może raczej Europa potrzebuje swoistej benedykcji?
Religia postępu
Religia postępu powstała w XVIII wieku, a zatriumfowała w wiekach XIX i XX. Stała się jednym ze stereotypów, który kształtuje nasze myślenie, choć utraciła już swoją ideologiczną atrakcyjność. Czym innym jest religia (ideologia) postępu, a czym innym postęp jako taki. W dziedzinie naukowej czy technologicznej postęp jest faktem, choć jego wpływ na losy człowieka nie musi być oczywisty. Można bronić go w dziedzinie gospodarczej. Trudniej i mniej jednoznacznie przyjdzie to w sferze polityki i obyczaju. W każdym razie zdajemy sobie sprawę, że nie jest to prosty, linearny ruch. Postęp opłaca się zawsze jakimiś kosztami, często mamy do czynienia z regresem, a istnieją fundamentalne sfery ludzkiego istnienia (jak kultura czy duchowość), w których pojęcie to stosować wyjątkowo trudno.
Oświeceniowi, a potem pozytywistyczni twórcy ideologii postępu uznawali, że polega on na uwalnianiu się od kulturowego gorsetu tradycji i postępowaniu coraz dalej na drodze do królestwa rozumu. W królestwie tym człowiek miał osiągnąć racjonalną doskonałość, a jedynym czynnikiem, który miał mu w tym przeszkadzać, był kulturowo-religijny obskurantyzm. Głównym przeciwnikiem oświeceniowców była więc religia, a zwłaszcza Kościół katolicki. On był tą instytucją, która uznawała, że ułomny człowiek nie jest w stanie zbudować na ziemi doskonałego porządku, a skazany wyłącznie na siebie musi ponieść klęskę. Oświeceniowe projekty, które dały początek socjalizmowi, konkurowały z religią i miały ambicję ją zastąpić. Nic dziwnego, że przedstawiały ją jako fundamentalne źródło zniewolenia człowieka. Zgodnie z nimi postęp był nieuchronny i nabierał rangi metafizycznego procesu. Zastępował boską opatrzność. Dlatego za wszelką cenę należało za nim nadążyć.
Fiasko wszelkich utopijnych ideologii, z komunizmem na czele, spowodowało ograniczenie ambicji postępowców. Jednak niechęć do tradycyjnej kultury i fundującej ją religii pozostała. Nadal głównym celem lewicy jest emancypacja. Mamy się emancypować od tradycyjnych instytucji kulturowych, teraz już nawet tych najbardziej fundamentalnych, a więc również od natury, która w ludzkich dziejach ujęta została w kulturowe formy. Mamy się emancypować od rodziny i od płciowych ról, od klasycznie ujętej prawdy i wszelkich hierarchii, które pozwalały nam wartościować świat i fundowały etykę. Czy Kościół ma nadążać za tymi trendami?
Opoka na piasku
Formuła "nadążania za czasem" jest reliktem czasów wiary w metafizycznego ducha dziejów, która to wiara miała zastąpić religię. Dziś wiemy, jak bardzo jest ona zwodnicza i do jakich koszmarów prowadziła w niedawnej przeszłości. To na jej ołtarzach zamordowano więcej ludzi niż w czasie tradycyjnych wojen religijnych. Jeśli wiarę tę odrzucimy, zasada dostosowywania się za wszelką cenę do nowych czasów staje się paradoksalna. Czy to nie człowiek powinien dostosować do siebie swoją epokę?
Żyjemy w warunkach, które zmieniają się szybciej niż kiedykolwiek. Naukowo-techniczna rewolucja powoduje, że człowiek bez przerwy musi się dostosowywać do coraz to nowych okoliczności. Tym bardziej więc powinien dbać o sprawy w zasadzie niezmienne, które określają naszą tożsamość i powodują, że jak bliźnich traktować możemy naszych przodków sprzed kilku tysięcy lat i ludzi odmiennych kultur. Kościół stoi na straży wiecznej i uniwersalnej religii, która jest sprawą najważniejszą.
Kościół jest także instytucją ludzką. I jako taki podlega przemianom. Trzeba jednak rozróżnić to, co nie jest istotną z perspektywy Kościoła formą, i to, co jest treścią jego powołania. Hasło, że Kościół "musi się dostosować", żeby nie stracić wiernych, jest albo banalne, albo absurdalne. Jest banalne, gdy odnosi się do warunków cywilizacji materialnej czy norm politycznych. Jest absurdalne, kiedy sprowadza Kościół do roli werbownika rozliczanego z liczby zwerbowanych. Co więcej, nawet w odniesieniu do tej kwestii rzecznicy modernizacji Kościoła nie są przekonujący. Protestanckie kościoły, które radykalnie się zliberalizowały, właściwie uległy zanikowi.
W gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości człowiek poszukuje punktów oparcia. Stąd zresztą - wydawałoby się, dziwne - sukcesy rozlicznych fundamentalizmów w świecie rozpasanej dowolności. Kościół miał być opoką.
Czy Kościół jest demokratyczny?
Dlaczego Kościół powinien być bardziej demokratyczny? Demokracja to sposób organizacji życia politycznego. Przenoszenie tej zasady na inne obszary życia: rodzinę, przedsiębiorstwo czy szkołę jest destrukcyjnym nonsensem. Punktem dojścia demokratyzacji Kościoła byłoby głosowanie nad istnieniem Boga. W rzeczywistości jednak Kościół nie jest wcale tak autokratyczny, jak głoszą stereotypy na jego temat. Istnieje w nim zarówno zasada pomocniczości, a więc daleko idąca autonomia poszczególnych jednostek, jak i demokratyczna organizacja w zakonach.
Dlaczego Kościół powinien dopuścić kapłaństwo kobiet? Wbrew współczesnym przesądom fundamentalna równość ludzi, również odmiennych płci, nie oznacza odgrywania tych samych ról społecznych. Na tej samej zasadzie hipokryzją jest naciskanie, by Kościół odstąpił od celibatu. Dlaczego ma to zrobić, skoro zakłada, że od kapłana należy wymagać więcej?
Reguła przeciw chaosowi
Ze wszystkich dokumentów opublikowanych podczas pontyfikatu Jana Pawła II największe poruszenie wywołała deklaracja watykańska "Dominus Iesus". Usiłowano ją przedstawić nieomal jako nie uzgodniony wcześniej z papieżem manifest kardynała Ratzingera. W rzeczywistości Jan Paweł II nigdy nie zakwestionował niczego w tej deklaracji. Wydaje się ona zresztą z perspektywy chrześcijańskiej co najmniej oczywista. Uznaje unikatowość Chrystusa jako syna Bożego i jego zbawczej misji.
Kościół nie nawołuje do nietolerancji czy odebrania praw jakimkolwiek wyznawcom innych religii, a tylko trwa przy swoich zasadach. Taka postawa wywołuje jednak sprzeciw zwolenników tolerancji rozumianej jako aprobata. Rocco Buttiglione nie miał szans na objęcie urzędu w Komisji Europejskiej z powodu poglądów zgodnych z zasadami Kościoła. Poglądów, których - jak twierdził z całą mocą - nie ma zamiaru nikomu narzucać. Kościół dawno już odszedł od prób realizacji swojego programu siłą. To jego przeciwnicy, atakując jego zasady i sposób wewnętrznej organizacji, chcą siłą zmienić tę instytucję.
Benedykt XVI w swoim pierwszym wystąpieniu zaatakował dominujący dziś w Europie relatywizm. Oczywiście, relatywizm nie może być konsekwentny. Na wstępie musi założyć niezwykle apodyktyczną tezę o względności wszystkich rzeczy. Wszystko jest więc relatywne poza samym relatywizmem. Dostosowywanie się do tej postawy byłoby dla Kościoła samobójcze.
Wszystko wskazuje na to, że wybierając swoje imię, nowy papież odwołał się do
św. Benedykta z Nursji. Żył on w Italii na przełomie V i VI wieku, w czasie wojen gockich, które dla współczesnych były końcem ich ciągle jeszcze rzymskiego świata, końcem kultury pogrążającej się w barbarzyństwie. To wtedy Benedykt stworzył regułę zakonną, która zapoczątkowała kulturotwórczą rolę tego zakonu we wczesnym średniowieczu. Przeciw chaosowi sformułował twarde zasady. Działające zgodnie z nimi klasztory przyczyniły się do odbudowy Europy.
Historia zmienia się i współczesne barbarzyństwo wygląda inaczej niż germańskie hordy z czasów wędrówek ludów. Nie znaczy to jednak, że Europa nie powinna się przed barbarzyństwem bronić. I to zapewne zechce robić Benedykt XVI.
Ratzinger wydawał się oczywistym następcą Wojtyły, gdyż to on jako przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary nadzorował obowiązującą wykładnię katolicyzmu. Innymi słowy - był urzędowym teologiem przy Janie Pawle II. O ile więc w oczach przeciwników polskiego papieża jego konserwatyzm był nieco łagodzony przez osobistą charyzmę, o tyle Ratzinger uosabiał to wszystko, czego nie znosili: jednoznacznie zakreślone zasady wiary i funkcjonowania Kościoła.
Krytycy Jana Pawła II - a reprezentują oni także najbardziej wpływowe w Europie środowiska wywodzące się z kontestacji lat 60. i 70. - liczyli, że po jego śmierci w Kościele nastąpią daleko idące zmiany. Miałyby one polegać na kontynuacji i pogłębieniu reform Soboru Watykańskiego II (1962-1965). W konsekwencji mielibyśmy do czynienia ze swoistą "protestantyzacją" katolicyzmu. Prowadziłaby ona do coraz dalszego odchodzenia od autorytetu Kościoła instytucjonalnego i redukcji roli duchownych. Prowadziłaby do "demokratyzacji" Kościoła, a także odejścia od naznaczania zewnętrznych norm etycznych na rzecz pozostawienia wyboru wierzącym, którzy mieliby się kierować głosem sumienia. Czy Kościołowi i Europie jest potrzebna taka "demokratyzacja"? A może raczej Europa potrzebuje swoistej benedykcji?
Religia postępu
Religia postępu powstała w XVIII wieku, a zatriumfowała w wiekach XIX i XX. Stała się jednym ze stereotypów, który kształtuje nasze myślenie, choć utraciła już swoją ideologiczną atrakcyjność. Czym innym jest religia (ideologia) postępu, a czym innym postęp jako taki. W dziedzinie naukowej czy technologicznej postęp jest faktem, choć jego wpływ na losy człowieka nie musi być oczywisty. Można bronić go w dziedzinie gospodarczej. Trudniej i mniej jednoznacznie przyjdzie to w sferze polityki i obyczaju. W każdym razie zdajemy sobie sprawę, że nie jest to prosty, linearny ruch. Postęp opłaca się zawsze jakimiś kosztami, często mamy do czynienia z regresem, a istnieją fundamentalne sfery ludzkiego istnienia (jak kultura czy duchowość), w których pojęcie to stosować wyjątkowo trudno.
Oświeceniowi, a potem pozytywistyczni twórcy ideologii postępu uznawali, że polega on na uwalnianiu się od kulturowego gorsetu tradycji i postępowaniu coraz dalej na drodze do królestwa rozumu. W królestwie tym człowiek miał osiągnąć racjonalną doskonałość, a jedynym czynnikiem, który miał mu w tym przeszkadzać, był kulturowo-religijny obskurantyzm. Głównym przeciwnikiem oświeceniowców była więc religia, a zwłaszcza Kościół katolicki. On był tą instytucją, która uznawała, że ułomny człowiek nie jest w stanie zbudować na ziemi doskonałego porządku, a skazany wyłącznie na siebie musi ponieść klęskę. Oświeceniowe projekty, które dały początek socjalizmowi, konkurowały z religią i miały ambicję ją zastąpić. Nic dziwnego, że przedstawiały ją jako fundamentalne źródło zniewolenia człowieka. Zgodnie z nimi postęp był nieuchronny i nabierał rangi metafizycznego procesu. Zastępował boską opatrzność. Dlatego za wszelką cenę należało za nim nadążyć.
Fiasko wszelkich utopijnych ideologii, z komunizmem na czele, spowodowało ograniczenie ambicji postępowców. Jednak niechęć do tradycyjnej kultury i fundującej ją religii pozostała. Nadal głównym celem lewicy jest emancypacja. Mamy się emancypować od tradycyjnych instytucji kulturowych, teraz już nawet tych najbardziej fundamentalnych, a więc również od natury, która w ludzkich dziejach ujęta została w kulturowe formy. Mamy się emancypować od rodziny i od płciowych ról, od klasycznie ujętej prawdy i wszelkich hierarchii, które pozwalały nam wartościować świat i fundowały etykę. Czy Kościół ma nadążać za tymi trendami?
Opoka na piasku
Formuła "nadążania za czasem" jest reliktem czasów wiary w metafizycznego ducha dziejów, która to wiara miała zastąpić religię. Dziś wiemy, jak bardzo jest ona zwodnicza i do jakich koszmarów prowadziła w niedawnej przeszłości. To na jej ołtarzach zamordowano więcej ludzi niż w czasie tradycyjnych wojen religijnych. Jeśli wiarę tę odrzucimy, zasada dostosowywania się za wszelką cenę do nowych czasów staje się paradoksalna. Czy to nie człowiek powinien dostosować do siebie swoją epokę?
Żyjemy w warunkach, które zmieniają się szybciej niż kiedykolwiek. Naukowo-techniczna rewolucja powoduje, że człowiek bez przerwy musi się dostosowywać do coraz to nowych okoliczności. Tym bardziej więc powinien dbać o sprawy w zasadzie niezmienne, które określają naszą tożsamość i powodują, że jak bliźnich traktować możemy naszych przodków sprzed kilku tysięcy lat i ludzi odmiennych kultur. Kościół stoi na straży wiecznej i uniwersalnej religii, która jest sprawą najważniejszą.
Kościół jest także instytucją ludzką. I jako taki podlega przemianom. Trzeba jednak rozróżnić to, co nie jest istotną z perspektywy Kościoła formą, i to, co jest treścią jego powołania. Hasło, że Kościół "musi się dostosować", żeby nie stracić wiernych, jest albo banalne, albo absurdalne. Jest banalne, gdy odnosi się do warunków cywilizacji materialnej czy norm politycznych. Jest absurdalne, kiedy sprowadza Kościół do roli werbownika rozliczanego z liczby zwerbowanych. Co więcej, nawet w odniesieniu do tej kwestii rzecznicy modernizacji Kościoła nie są przekonujący. Protestanckie kościoły, które radykalnie się zliberalizowały, właściwie uległy zanikowi.
W gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości człowiek poszukuje punktów oparcia. Stąd zresztą - wydawałoby się, dziwne - sukcesy rozlicznych fundamentalizmów w świecie rozpasanej dowolności. Kościół miał być opoką.
Czy Kościół jest demokratyczny?
Dlaczego Kościół powinien być bardziej demokratyczny? Demokracja to sposób organizacji życia politycznego. Przenoszenie tej zasady na inne obszary życia: rodzinę, przedsiębiorstwo czy szkołę jest destrukcyjnym nonsensem. Punktem dojścia demokratyzacji Kościoła byłoby głosowanie nad istnieniem Boga. W rzeczywistości jednak Kościół nie jest wcale tak autokratyczny, jak głoszą stereotypy na jego temat. Istnieje w nim zarówno zasada pomocniczości, a więc daleko idąca autonomia poszczególnych jednostek, jak i demokratyczna organizacja w zakonach.
Dlaczego Kościół powinien dopuścić kapłaństwo kobiet? Wbrew współczesnym przesądom fundamentalna równość ludzi, również odmiennych płci, nie oznacza odgrywania tych samych ról społecznych. Na tej samej zasadzie hipokryzją jest naciskanie, by Kościół odstąpił od celibatu. Dlaczego ma to zrobić, skoro zakłada, że od kapłana należy wymagać więcej?
Reguła przeciw chaosowi
Ze wszystkich dokumentów opublikowanych podczas pontyfikatu Jana Pawła II największe poruszenie wywołała deklaracja watykańska "Dominus Iesus". Usiłowano ją przedstawić nieomal jako nie uzgodniony wcześniej z papieżem manifest kardynała Ratzingera. W rzeczywistości Jan Paweł II nigdy nie zakwestionował niczego w tej deklaracji. Wydaje się ona zresztą z perspektywy chrześcijańskiej co najmniej oczywista. Uznaje unikatowość Chrystusa jako syna Bożego i jego zbawczej misji.
Kościół nie nawołuje do nietolerancji czy odebrania praw jakimkolwiek wyznawcom innych religii, a tylko trwa przy swoich zasadach. Taka postawa wywołuje jednak sprzeciw zwolenników tolerancji rozumianej jako aprobata. Rocco Buttiglione nie miał szans na objęcie urzędu w Komisji Europejskiej z powodu poglądów zgodnych z zasadami Kościoła. Poglądów, których - jak twierdził z całą mocą - nie ma zamiaru nikomu narzucać. Kościół dawno już odszedł od prób realizacji swojego programu siłą. To jego przeciwnicy, atakując jego zasady i sposób wewnętrznej organizacji, chcą siłą zmienić tę instytucję.
Benedykt XVI w swoim pierwszym wystąpieniu zaatakował dominujący dziś w Europie relatywizm. Oczywiście, relatywizm nie może być konsekwentny. Na wstępie musi założyć niezwykle apodyktyczną tezę o względności wszystkich rzeczy. Wszystko jest więc relatywne poza samym relatywizmem. Dostosowywanie się do tej postawy byłoby dla Kościoła samobójcze.
Wszystko wskazuje na to, że wybierając swoje imię, nowy papież odwołał się do
św. Benedykta z Nursji. Żył on w Italii na przełomie V i VI wieku, w czasie wojen gockich, które dla współczesnych były końcem ich ciągle jeszcze rzymskiego świata, końcem kultury pogrążającej się w barbarzyństwie. To wtedy Benedykt stworzył regułę zakonną, która zapoczątkowała kulturotwórczą rolę tego zakonu we wczesnym średniowieczu. Przeciw chaosowi sformułował twarde zasady. Działające zgodnie z nimi klasztory przyczyniły się do odbudowy Europy.
Historia zmienia się i współczesne barbarzyństwo wygląda inaczej niż germańskie hordy z czasów wędrówek ludów. Nie znaczy to jednak, że Europa nie powinna się przed barbarzyństwem bronić. I to zapewne zechce robić Benedykt XVI.
Czy i jak Kościół powinien się dostosowywać do zmieniających się czasów? Jak na zmiany wpłynie śmierć Jana Pawła II? Jaki będzie pontyfikat Benedykta XVI? Te tematy były przedmiotem kolejnej debaty w Klubie "Wprost". Gospodarzem spotkania był Bronisław Wildstein. |
---|
dr Paweł Mielcarek, filozof, publicysta Kościół jest kontynuacją Chrystusa na ziemi. A skoro w Chrystusie jest także człowieczeństwo, to i Kościół jako żywy organizm zachowuje się również jak człowiek żyjący w świecie - rośnie, rozwija się, od czasu do czasu zmienia garderobę, ale przez wszystkie dni życia pozostaje kimś jednym i tym samym. Na obliczu Kościoła odkładają się doświadczenia wiary wszystkich wieków. Nieporozumieniem byłoby fundowanie mu operacji plastycznych, żeby miał co jakiś czas inną twarz, coraz mniej własną, coraz bardziej sztuczną - jak Michael Jackson. dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog Kościół katolicki za Benedykta XVI będzie dokładnie taki, jakiego potrzebuje współczesna Europa, czyli konserwatywny i idący pod prąd nowinkom. Żyjemy w pięknych czasach, gdy obok siebie funkcjonują różne Kościoły chrześcijańskie. I nie jest tak, że bycie katolikiem jest obowiązkiem w Polsce. Ciągle możemy wybrać inne wersje. Kościół katolicki okazał się przykładem Kościoła znacznie bardziej powszechnego, gdzie multikulturowość jest większa niż w Kościele protestanckim. dr Dariusz Gawin, socjolog To co wydarzyło się w Polsce po śmierci papieża, było zaskoczeniem dlatego, że od dłuższego czasu obecność religii i duchowości w polskim życiu publicznym zdominowali tradycjonalistyczni radykałowie. To doprowadziło do myślenia, że publiczno-polityczna obecność religijności musi być skonfliktowana z nowoczesnością. Tymczasem to, co obserwowaliśmy, dowodzi, że można być jednocześnie nowoczesnym i religijnym. I tu jest sens wyboru na papieża kardynała Ratzingera, który przybrał imię Benedykt XVI. To określa Europę jako kluczowe miejsce starcia o przyszłość Zachodu, która będzie zależała od umiejętności połączenia tradycji i nowoczesności. ks. Kazimierz Sowa Mój znajomy z miejscowości oddalonej od Krakowa o 45 km przyjeżdża tam co niedzielę, by być o 19.00 u dominikanów. Nie dlatego, że jest to dla niego przeżycie towarzyskie. Dlatego, że "serwis religijny" w jego rodzinnej, małej parafii jest dla niego niewystarczający. Cieszmy się tym, że w naszym Kościele rozkwitają aktywne środowiska. Ale czy wszyscy to robią? Oczywiście nie. Aktywne są tylko niektóre parafie i skupione wokół nich środowiska. Dlaczego? Bo wielu ludziom po prostu się nie chce. Najgorzej jest wtedy, kiedy nie chce się nie tylko księdzu proboszczowi, ale i tym, którzy do kościoła przychodzą. prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog W polskim tzw. konserwatyzmie pewne interpretacje moralnych zasad katolickich zaczyna się traktować jak podstawowe, niezmienne dogmaty wiary. To prowadzi do nienormalnych sytuacji, które obrażają mnie jako katolika, jako wierzącego. Choćby zakaz rozmów z dziennikarzami i prowadzenia wykładów nałożony na ks. Obirka, który wyraził krytyczne poglądy wobec niektórych koncepcji Jana Pawła II. W ogóle dyskusja o tym, co naprawdę znaczy złożona i jakże bogata nauka Jana Pawła II, w Polsce była i jest niemożliwa. Ale przecież jeśli nie można krytykować, to nie można dyskutować. dr Dariusz Karłowicz, filozof Mam wrażenie, że tą grupą w Polsce, która zignorowała nauczanie papieskie, są przede wszystkim środowiska uniwersyteckie. Nie tzw. prości wierni, ale właśnie intelektualiści. Na Uniwersytecie Warszawskim czy w Polskiej Akademii Nauk istnieją katedry zajmujące się bardzo ekstrawaganckimi dziedzinami, a nie istnieje najmniejszy nawet zakład, który badałby myśl i dzieło Jana Pawła II. Można się nie zgadzać z Janem Pawłem II, ale przeoczenie faktu, że mamy do czynienia z najbardziej wpływowym polskim myślicielem w historii, jest czymś kompromitującym. dr Janusz Kochanowski, prawnik Po śmierci Jana Pawła II między Kościołem hierarchicznym a Kościołem wiernych nastąpiło pewne rozszczepienie. Hierarchia kościelna nie podołała wyzwaniu, a Kościół wiernych okazał się nad wyraz żywy i rokujący wielkie nadzieje. Czy Kościół odpowiada na znaki czasu? Ten Kościół wiernych oczywiście tak. Dobrze by było, gdyby hierarchia pokazała, że jest zdolna, aby także być żywą częścią polskiego Kościoła. Grzegorz Górny, publicysta Polska, którą oskarżano o katolicyzm ludowy, maryjny, konserwatywny, tradycjonalistyczny, zaściankowy, zacofany, pokazała inną twarz. Nagle okazało się, że żyjemy w społeczeństwie o wiele bardziej chrześcijańskim i nikt nie poczuł się przez to zagrożony, wykluczony ze wspólnoty, dyskryminowany. Widać było natomiast wielką duchowość przeżyć. Myślę, że to efekt ogromnej pracy duszpasterskiej, której na ogół się nie zauważa. |
Więcej możesz przeczytać w 17/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.