Za 50 lat Żydzi staną się mniejszością we własnym państwie Na początku był Bóg, potem Słońce, woda i Ziemia. A potem Tora i Jerozolima, cała ze szczerego złota. Prawie stuletni Menasze, kes wszystkich kesów, najwyższy kapłan Żydów etiopskich, dobrze pamięta, jak przeżył wielki szok, gdy po wyjściu z żelaznego ptaka, całując ziemię przez Pana obiecaną, nagle zobaczył białego Żyda. - Dlaczego zmieniliście skórę? - nie może zrozumieć do dziś. - Przecież prawdziwi Żydzi powinni być czarni, tak jak my. Starzec, ubrany w białe liturgiczne szaty, w kapeluszu i adidasach, z przewieszonym na szyi zabalsamowanym skarabeuszem, podpiera się kolorowym parasolem za dwa dolary. - Modliliśmy się do tej ziemi przez tysiące lat, ale powiem ci prawdę, biały przyjacielu, jesteśmy rozczarowani.
Krótka historia emigracji żydowskiej z Etiopii nie jest historią sukcesu. W 1862 r. pustelnik Abu Mehari ogłosił się mesjaszem i obiecał poprowadzić miejscowych Żydów do Jerozolimy. Tysiące ludzi opuściło domy i ruszyło w drogę. Po kilku miesiącach wycieńczone tłumy dotarły do rzeki Tekeze. Abu Mehari uwierzył, że znalazł się nad Morzem Czerwonym i naśladując Mojżesza, rozkazał wodzie, by się rozstąpiła. Rzeka jednak nie reagowała na czary i zaklęcia. Ludzie zaczęli skakać do wody, próbując się przedostać na drugi brzeg. Ci, którzy nie utonęli, zmarli z głodu na pustyni. Abu Mehari był jednym z niewielu, któremu udało się wrócić do rodzinnej wsi. Sto trzydzieści lat później wśród pierwszych czarnych imigrantów, którzy w ramach operacji "Mojżesz" przyjechali do Izraela, znalazł się kes Yidegi Mehari, praprawnuk pustelnika.
W Izraelu żyje około 100 tys. wychodźców z Etiopii. Kolejnych kilkadziesiąt tysięcy czeka w Addis Abebie na bilet do Tel Awiwu. W integrację zainwestowano miliardy dolarów, tony poświęcenia i dobrej woli. Nie było tajemnicą, że proces będzie trudny, dlatego postawiono głównie na młodzież. Po dwóch dekadach wyniki nie są jednak zachęcające. Ponad 20 proc. dzieci i młodzieży przerwało naukę. Przestępczość wzrosła o setki procent. Odsetek samobójstw jest siedmiokrotnie wyższy niż wśród innych grup etnicznych w Izraelu. - To największe fiasko w historii ruchu syjonistycznego - alarmują eksperci, ale również oni nie mają pomysłu, jak tę kwestię rozwiązać.
Alarm demograficzny
Z danych opublikowanych niedawno przez izraelskie Centralne Biuro Statystyczne wynika, że za 20 lat Żydzi będą stanowić w rdzennym Izraelu niecałe 70 proc. ludności. Biorąc pod uwagę to, że wśród arabskich obywateli Izraela przyrost naturalny należy do najwyższych na świecie, łatwo obliczyć, że za 50 lat Żydzi staną się mniejszością we własnym państwie. Badacze z uniwersytetu w Hajfie nie mają wątpliwości: arabska bomba demograficzna jest dużo groźniejsza od irańskiej bomby atomowej. Dlatego zrodziła się pilna potrzeba odkrycia nowych zasobów imigracyjnych. Ponieważ fala przyjazdów z Rosji znacznie opadła, a Żydzi z Nowego Jorku i Florydy na razie nie marzą o wyjeździe z USA, poszukiwania poszły w zupełnie nowym kierunku.
Już kilka lat temu do Izraela dotarły doniesienia, że podczas ekspedycji naukowej, prowadzonej w północno-wschodnich Indiach przez hinduskich antropologów, natknięto się na grupy ludzi pochodzenia semickiego. Według tych informacji, członkowie szczepu Kuk-Lir-Mizur nazywający siebie "Bnei Menasze" (dzieci Manassesa) - byli obrzezani, przestrzegali koszerności i żyli zgodnie z nakazaniami Tory. Sprawa miała posmak sensacji, toteż kilkunastu znanych rabinów pojechało w ubiegłym roku do Indii. W raporcie napisali: "Prawdopodobnie odkryliśmy potomków starożytnych Hebrajczyków należących do jednego z zaginionych w VIII wieku p.n.e. plemion ludu Izraela".
Wyniki badań wskazały, że członkowie szczepu mają ten sam profil genetyczny co Żydzi z Uzbekistanu. Eksperci z religijnego Uniwersytetu Bar-Ilan w Ramat Ganie są konkretniejsi - Żydzi z Indii wywodzą się w prostej linii z plemion Efraim i Menasze. Szlomo Amar, naczelny sefardyjski rabin, uważa, że odnalezionych braci należy jak najszybciej sprowadzić do Izraela. Na wszelki wypadek żąda jednak, by zastosować wobec nich przyspieszoną procedurę przejścia na judaizm. Ten pomysł popierają również inni rabini, podkreślając, że na początku XX wieku wielu mieszkańców tych terenów zostało ochrzczonych przez misjonarzy z zachodniej Europy.
Izraelskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych na razie sprzeciwia się masowej imigracji z Indii. Niech przyjeżdżają, ale po trochu, najwyżej sto osób miesięcznie, potem zobaczymy - mówią. Ci, którzy pamiętają "otwarcie się na Etiopię", również tym razem nie mają wątpliwości. Skończy się przyjazdem wszystkich. Wszyscy, to znaczy ilu? Zdania są podzielone. Współpracownicy rabina Amara mówią o kilkudziesięciu tysiącach, rabin Elijahu Awihail, autor pionierskiej książki "Dziesięć zaginionych plemion Izraela", wymienia liczbę 10 tys., ale - zdaniem dziennikarza Hillela Halkina
- chodzi nawet o kilkaset tysięcy. Zdaniem innych, w północno-wschodnich Indiach żyje co najmniej półtora miliona Żydów. Według legendy, potomkowie zaginionych szczepów zamieszkują tereny nad mitologiczną rzeką Sambation, która płynie przez wszystkie dni tygodnia, ale w szabas odpoczywa. Zarówno Halkin, jak i rabin Awihail, odrzucają metodę badań genetycznych:
- Tożsamość żydowska nie zależy od DNA, lecz od wiary, stosunku do świata i świadomości narodowej".
Żydzi amazońscy
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Jerozolimie leży długa lista grup, które przyznają się do "żydowskości", w związku z czym domagają się prawa do imigracji zgodnie z izraelską ustawą o powrocie. Lista obejmuje m.in. mieszkańców dorzecza Amazonki, Ugandy, Ghany, Polinezji i Birmy. Niektórzy są przerażeni perspektywą masowej egzotycznej imigracji.
Eksperci z MSZ hamują rzeczników sprowadzenia członków Bnei Menasze, twierdząc, że to może zaszkodzić stosunkom z Indiami. "Przestańcie się zajmować tymi sprawami. To beczka bez dna. Już teraz miliony Hindusów chcą przyjechać do Izraela" - ostrzegają w rozmowach z naczelnym rabinatem sefardyjskim.
Największym przeciwnikiem sprowadzenia "kolorowych" Żydów są rabini aszkenazyjscy, reprezentujący najbardziej wpływowe dynastie cadyków polskich i litewskich. Według nich - dotyczy to również wychodźców z Etiopii - nie są to prawdziwi Żydzi. Opinie przedstawicieli rządu nie są jednoznaczne. Obok tych, którzy zdecydowanie odrzucają możliwość uruchomienia "wielkiej wędrówki ludów", istnieje grupa strategów politycznych, która z niepokojem patrzy w przyszłość, obawiając się dominacji arabskiej w Izraelu. Premier Ariel Szaron nie wypowiada się publicznie na ten temat, ale należy pamiętać, że masowy przyjazd Falaszy - Żydów etiopskich - nastąpił z inicjatywy Menachema Begina, ideologicznego i politycznego guru premiera Izraela.
Powrót czy imigracja
Sąd Najwyższy wydał niedawno precedensowe orzeczenie stwierdzające, że każdy, kto za granicą przeszedł na judaizm, natychmiast nabywa prawo do imigracji, zgodnie z Hok Haszwut - ustawą o powrocie. Mało tego, każdy imigrant automatycznie otrzyma izraelskie obywatelstwo i pomoc finansową. Orzeczenie spowodowało prawdziwe trzęsienie ziemi, ponieważ dotychczas uznawano jedynie ortodoksyjną procedurę przejścia na judaizm. Był to długi i skomplikowany proces ciągnący się często przez wiele lat. Rabini ortodoksyjni nie szli na żadne skróty: ci, którzy chcą się przyłączyć do narodu wybranego, muszą się wykazać determinacją i najwyższym poziomem szczerej motywacji. Obecne orzeczenie Sądu Najwyższego legalizuje także inne, znacznie łatwiejsze procedury przechodzenia na judaizm według obrządków konserwatywnego i reformowanego. Możesz się stać żydem w sposób szybki, prosty i elegancki - reklamują się reformowane gminy żydowskie w Stanach Zjednoczonych i Rosji.
Jona Metzger, naczelny aszkenazyjski rabin Izraela, uważa, że Sąd Najwyższy wbił narodowi żydowskiemu nóż w plecy. "Przez tysiące lat strzegliśmy swojej tożsamości, a teraz każdy mieszkaniec afrykańskich slumsów może w kilkanaście tygodni zostać żydem i przyjechać do Izraela" - mówi.
Czy setki tysięcy mieszkańców Trzeciego Świata przyjadą do Izraela za chlebem już jako pełnoprawni i uznani członkowie społeczności żydowskiej? Czy 300 tys. obcych robotników pracujących w Izraelu zechce się zaopatrzyć w dowód tożsamości z gwiazdą Dawida? I co będzie, jeśli z dobrodziejstw nowej ustawy zechcą na przykład skorzystać... Palestyńczycy?
To może być początek teologicznej i narodowej rewolucji. Przeciwnicy orzeczenia odwołują się do Boga i Knesetu, zwolennicy mówią o "wyższej racji stanu". Jedno jest pewne, Izrael w żadnym wypadku nie zamierza podzielić tragicznego losu łacińskiego Królestwa Jerozolimy utworzonego przez krzyżowców. Państwo Izrael potrzebuje wielu Żydów, nawet jeśli z punktu widzenia suchych przepisów religijnych nie wszyscy są superkoszerni.
W Izraelu żyje około 100 tys. wychodźców z Etiopii. Kolejnych kilkadziesiąt tysięcy czeka w Addis Abebie na bilet do Tel Awiwu. W integrację zainwestowano miliardy dolarów, tony poświęcenia i dobrej woli. Nie było tajemnicą, że proces będzie trudny, dlatego postawiono głównie na młodzież. Po dwóch dekadach wyniki nie są jednak zachęcające. Ponad 20 proc. dzieci i młodzieży przerwało naukę. Przestępczość wzrosła o setki procent. Odsetek samobójstw jest siedmiokrotnie wyższy niż wśród innych grup etnicznych w Izraelu. - To największe fiasko w historii ruchu syjonistycznego - alarmują eksperci, ale również oni nie mają pomysłu, jak tę kwestię rozwiązać.
Alarm demograficzny
Z danych opublikowanych niedawno przez izraelskie Centralne Biuro Statystyczne wynika, że za 20 lat Żydzi będą stanowić w rdzennym Izraelu niecałe 70 proc. ludności. Biorąc pod uwagę to, że wśród arabskich obywateli Izraela przyrost naturalny należy do najwyższych na świecie, łatwo obliczyć, że za 50 lat Żydzi staną się mniejszością we własnym państwie. Badacze z uniwersytetu w Hajfie nie mają wątpliwości: arabska bomba demograficzna jest dużo groźniejsza od irańskiej bomby atomowej. Dlatego zrodziła się pilna potrzeba odkrycia nowych zasobów imigracyjnych. Ponieważ fala przyjazdów z Rosji znacznie opadła, a Żydzi z Nowego Jorku i Florydy na razie nie marzą o wyjeździe z USA, poszukiwania poszły w zupełnie nowym kierunku.
Już kilka lat temu do Izraela dotarły doniesienia, że podczas ekspedycji naukowej, prowadzonej w północno-wschodnich Indiach przez hinduskich antropologów, natknięto się na grupy ludzi pochodzenia semickiego. Według tych informacji, członkowie szczepu Kuk-Lir-Mizur nazywający siebie "Bnei Menasze" (dzieci Manassesa) - byli obrzezani, przestrzegali koszerności i żyli zgodnie z nakazaniami Tory. Sprawa miała posmak sensacji, toteż kilkunastu znanych rabinów pojechało w ubiegłym roku do Indii. W raporcie napisali: "Prawdopodobnie odkryliśmy potomków starożytnych Hebrajczyków należących do jednego z zaginionych w VIII wieku p.n.e. plemion ludu Izraela".
Wyniki badań wskazały, że członkowie szczepu mają ten sam profil genetyczny co Żydzi z Uzbekistanu. Eksperci z religijnego Uniwersytetu Bar-Ilan w Ramat Ganie są konkretniejsi - Żydzi z Indii wywodzą się w prostej linii z plemion Efraim i Menasze. Szlomo Amar, naczelny sefardyjski rabin, uważa, że odnalezionych braci należy jak najszybciej sprowadzić do Izraela. Na wszelki wypadek żąda jednak, by zastosować wobec nich przyspieszoną procedurę przejścia na judaizm. Ten pomysł popierają również inni rabini, podkreślając, że na początku XX wieku wielu mieszkańców tych terenów zostało ochrzczonych przez misjonarzy z zachodniej Europy.
Izraelskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych na razie sprzeciwia się masowej imigracji z Indii. Niech przyjeżdżają, ale po trochu, najwyżej sto osób miesięcznie, potem zobaczymy - mówią. Ci, którzy pamiętają "otwarcie się na Etiopię", również tym razem nie mają wątpliwości. Skończy się przyjazdem wszystkich. Wszyscy, to znaczy ilu? Zdania są podzielone. Współpracownicy rabina Amara mówią o kilkudziesięciu tysiącach, rabin Elijahu Awihail, autor pionierskiej książki "Dziesięć zaginionych plemion Izraela", wymienia liczbę 10 tys., ale - zdaniem dziennikarza Hillela Halkina
- chodzi nawet o kilkaset tysięcy. Zdaniem innych, w północno-wschodnich Indiach żyje co najmniej półtora miliona Żydów. Według legendy, potomkowie zaginionych szczepów zamieszkują tereny nad mitologiczną rzeką Sambation, która płynie przez wszystkie dni tygodnia, ale w szabas odpoczywa. Zarówno Halkin, jak i rabin Awihail, odrzucają metodę badań genetycznych:
- Tożsamość żydowska nie zależy od DNA, lecz od wiary, stosunku do świata i świadomości narodowej".
Żydzi amazońscy
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Jerozolimie leży długa lista grup, które przyznają się do "żydowskości", w związku z czym domagają się prawa do imigracji zgodnie z izraelską ustawą o powrocie. Lista obejmuje m.in. mieszkańców dorzecza Amazonki, Ugandy, Ghany, Polinezji i Birmy. Niektórzy są przerażeni perspektywą masowej egzotycznej imigracji.
Eksperci z MSZ hamują rzeczników sprowadzenia członków Bnei Menasze, twierdząc, że to może zaszkodzić stosunkom z Indiami. "Przestańcie się zajmować tymi sprawami. To beczka bez dna. Już teraz miliony Hindusów chcą przyjechać do Izraela" - ostrzegają w rozmowach z naczelnym rabinatem sefardyjskim.
Największym przeciwnikiem sprowadzenia "kolorowych" Żydów są rabini aszkenazyjscy, reprezentujący najbardziej wpływowe dynastie cadyków polskich i litewskich. Według nich - dotyczy to również wychodźców z Etiopii - nie są to prawdziwi Żydzi. Opinie przedstawicieli rządu nie są jednoznaczne. Obok tych, którzy zdecydowanie odrzucają możliwość uruchomienia "wielkiej wędrówki ludów", istnieje grupa strategów politycznych, która z niepokojem patrzy w przyszłość, obawiając się dominacji arabskiej w Izraelu. Premier Ariel Szaron nie wypowiada się publicznie na ten temat, ale należy pamiętać, że masowy przyjazd Falaszy - Żydów etiopskich - nastąpił z inicjatywy Menachema Begina, ideologicznego i politycznego guru premiera Izraela.
Powrót czy imigracja
Sąd Najwyższy wydał niedawno precedensowe orzeczenie stwierdzające, że każdy, kto za granicą przeszedł na judaizm, natychmiast nabywa prawo do imigracji, zgodnie z Hok Haszwut - ustawą o powrocie. Mało tego, każdy imigrant automatycznie otrzyma izraelskie obywatelstwo i pomoc finansową. Orzeczenie spowodowało prawdziwe trzęsienie ziemi, ponieważ dotychczas uznawano jedynie ortodoksyjną procedurę przejścia na judaizm. Był to długi i skomplikowany proces ciągnący się często przez wiele lat. Rabini ortodoksyjni nie szli na żadne skróty: ci, którzy chcą się przyłączyć do narodu wybranego, muszą się wykazać determinacją i najwyższym poziomem szczerej motywacji. Obecne orzeczenie Sądu Najwyższego legalizuje także inne, znacznie łatwiejsze procedury przechodzenia na judaizm według obrządków konserwatywnego i reformowanego. Możesz się stać żydem w sposób szybki, prosty i elegancki - reklamują się reformowane gminy żydowskie w Stanach Zjednoczonych i Rosji.
Jona Metzger, naczelny aszkenazyjski rabin Izraela, uważa, że Sąd Najwyższy wbił narodowi żydowskiemu nóż w plecy. "Przez tysiące lat strzegliśmy swojej tożsamości, a teraz każdy mieszkaniec afrykańskich slumsów może w kilkanaście tygodni zostać żydem i przyjechać do Izraela" - mówi.
Czy setki tysięcy mieszkańców Trzeciego Świata przyjadą do Izraela za chlebem już jako pełnoprawni i uznani członkowie społeczności żydowskiej? Czy 300 tys. obcych robotników pracujących w Izraelu zechce się zaopatrzyć w dowód tożsamości z gwiazdą Dawida? I co będzie, jeśli z dobrodziejstw nowej ustawy zechcą na przykład skorzystać... Palestyńczycy?
To może być początek teologicznej i narodowej rewolucji. Przeciwnicy orzeczenia odwołują się do Boga i Knesetu, zwolennicy mówią o "wyższej racji stanu". Jedno jest pewne, Izrael w żadnym wypadku nie zamierza podzielić tragicznego losu łacińskiego Królestwa Jerozolimy utworzonego przez krzyżowców. Państwo Izrael potrzebuje wielu Żydów, nawet jeśli z punktu widzenia suchych przepisów religijnych nie wszyscy są superkoszerni.
Więcej możesz przeczytać w 17/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.