"Wielki strach" nadal tkwi w podświadomości byłych strażników komunizmu W literaturze łagrowej jest taka niedługa nowelka, pasująca jak ulał do najnowszych zachowań byłych liderów Polski komunistycznej. Ludzie zastanawiają się, skąd bierze się ich zapiekła niechęć do zmian ustrojowych, w których uczestniczyli. I które - dodajmy - nastąpiłyby i tak, raczej wcześniej niż później, nawet bez ich zasług w tym względzie! Mane, thekel, fares na gmachu komunizmu widniało bowiem już od dawna. Polskie okrągłostołowe negocjacje mogły określić jedynie datę zmiany ustrojowej; sama zmiana była już co najmniej od dekady przesądzona.
Wyjaśnia to wspomniana nowelka o psie o imieniu Rusłan, który - szkolony do roli psa strażnika, mającego przeszkadzać więźniom w ucieczce z łagru - został w pewnym momencie bezrobotny, gdyż obóz zlikwidowano. Strażnicy rozjechali się do innych zadań, łagiernicy, którzy mieli do kogo wrócić, wrócili do swoich, a ci, których rodziny pomordowano lub poumierały, zostali czasowo w obozie, pracując w nieodległych przedsiębiorstwach. I wszystko byłoby - jak na owe czasy - w porządku, gdyby nie wierny Rusłan, zapomniany przez swoich chlebodawców, który jak dawniej starał się przeszkadzać byłym więźniom w wychodzeniu z obozu. Nikt nie był w stanie odzwyczaić go od wyćwiczonego rozkazem i knutem nawyku!
Knutologia stosowana
Nasz świat zmienił się radykalnie od 1989 r., ale wyuczony rozkazem i knutem syndrom najwyraźniej - jak u wiernego Rusłana - pozostał. Wprawdzie ani gen. Jaruzelski, ani "pierwszy ostatni" sekretarz nieboszczki partii Mieczysław Rakowski nie mogą już na szczęście nikomu przeszkadzać w wychodzeniu z obozu (inaczej niż przeszkadzając w sensownej ocenie przeszłości), ale wyuczone odruchy pozostały. "Wielki strach" nadal tkwi gdzieś w podświadomości takiego osobnika i dlatego gen. Jaruzelski wydobywa z siebie zbitki myślowe o cieple syberyjskiej ziemi, mimo iż jest to ta sama nieludzka ziemia, na której zamordowano jego ojca! Zawsze byłem zdania (mówiłem to zresztą publicznie), że to raczej ów knutem wpojony strach niż wierność spotworniałej utopii tkwiły u podstaw decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Tymczasem z moskiewskich i innych zachowań może wynikać, że stary dowcip z czasów stanu wojennego: "Dlaczego Jaruzelski w Polsce chodzi w mundurze, a gdy wyjeżdża do Moskwy, przebiera się w garnitur? Bo tu jest na służbie, a tam wraca do siebie", ma swoje rusłanowskie drugie dno. Identyfikacja z rolą obozowego strażnika najwidoczniej została głębiej zaszczepiona, niż mogłoby to wynikać z samego wyuczonego rozkazem i knutem syndromu. Nasz niedoskonały, ale nieporównywalnie lepszy świat demokracji i rynku wyraźnie nie mieści się w hierarchii wartości pomienionego generała. Polska schyłkowego Gierka była widać dla niego prawie rajem, który starali się uczynić rajem już całkowitym dobrzy komuniści, a przeszkadzali im w tym źli solidarnościowcy. Nie wiem, na ile gen. Jaruzelski jest mentalnie w stanie wyjść poza wbijane w głowę przez dziesięciolecia propagandowe slogany. Powinien jednak przyswoić sobie tę prawdę, że żaden wymyślony przez komunistów mechanizm gospodarczy (nawet gdyby udało im się wymyślić coś doskonałego) nie mógłby zostać skutecznie wprowadzony w życie. Wymagałoby to bowiem uprzedniej zmiany systemu politycznego, czyli likwidacji komunizmu. Już to wystarczy, by wyśmiać wszystkie generalskie oceny roku 1981 i tego, co nastąpiło potem.
Rakowski: syndrom raz jeszcze
To, co piszę o "wielkim strachu", o rozkazem i knutem ćwiczonych reakcjach, dotyczy nie tylko gen. Jaruzelskiego i jego rosyjskich zachowań. Słuchałem kiedyś w radiu - po ujawnieniu sprawy ojca Hejmy - odpowiedzi Jaruzelskiego i Rakowskiego (a także jednego jeszcze paskudnika niższego szczebla) na pytania dziennikarza o wtyczkę bezpieki w Watykanie. Reakcje ich wszystkich mieściły się znakomicie w ramach syndromu wiernego Rusłana. Nie było już przecież czego bronić, a jednak wszyscy trzej aparatczycy "lecieli" wyuczonym odruchem: Broń Boże, niczego złego o przeszłości, o swoich ówczesnych mocodawcach! Każdy z nich, rzecz jasna, zarzekał się, że nie miał pojęcia o watykańskim agencie władz PRL. Nigdy też nie spotkał się w otrzymywanych raportach z informacjami tegoż agenta. Ba, nie było wręcz zwyczaju informować zwierzchników o rodzaju pozyskiwanej informacji. Niemalże twierdzili, iż wystarczało im to, co pisały gazety. Komunistyczne, oczywiście. Pytający, lewicowy dziennikarz o sprawdzonej wielokrotnie intelektualnej naiwności najwyraźniej nie rozumiał przyczyn tego zjawiska. Ale i on wydawał się zaszokowany odległością od prawdy prezentowaną przez jego rozmówców. W tej audycji rozkazem i knutem ćwiczone slogany w krystalicznie wręcz czystej postaci pojawiły się w wypowiedzi "ostatniego pierwszego". Mieczysław Rakowski stwierdził, że jako człowiek doświadczony wie, iż rządy posługują się agentami wywiadu. Ale nie to odważne przyznanie się do wiedzy, jaką ma już każdy nastolatek oglądający filmy z Jamesem Bondem, zapadło mi najbardziej w pamięć, lecz właśnie owe charakterystyczne reakcje. Po wspomnianym przyznaniu się do wiedzy o istnieniu agentów wywiadu, także peerelowskiego (temu już "pierwszy ostatni" zaprzeczyć nie mógł), Rakowski stwierdził: "Przecież wiemy, co wyprawiały takie wywiady, jak CIA, Mossad czy BND" (wywiad zachodnioniemiecki). Najwyraźniej "wielki strach" tkwi nadal w byłym wysokim komunistycznym czynowniku, który zupełnie nie mógł sobie przypomnieć innych wywiadów niż te, które wymienił. Nawet jeśli wyprawiały one znacznie gorsze rzeczy niż wspomniane wywiady.
Obrona życiorysu?
Takie reakcje jak opisane powyżej tłumaczy się czasami chęcią obrony własnego życiorysu. Każdy bowiem chce zachować przekonanie, że to, co robił w życiu, ma sens. Tylko to nie sensu własnych działań politycznych broni gen. Jaruzelski, rozliryczniając się nad nieludzką ziemią, na której zamordowano jego ojca. Nie swego życiorysu broni też Rakowski, gdy z oburzeniem w głosie, pomijając NKWD, sugeruje, co to za bezeceństwa wyprawiały CIA, Mossad czy BND. Nic by im nie szkodziło powiedzieć prawdy o tych sprawach. To tkwiące gdzieś w mrokach podświadomości rozkazem i knutem ćwiczone slogany z nieprzepartą siłą formują się w mózgu, wypierając zwykłe słowa. Obozu już nie ma, ale syndrom wiernego Rusłana pozostał...
Knutologia stosowana
Nasz świat zmienił się radykalnie od 1989 r., ale wyuczony rozkazem i knutem syndrom najwyraźniej - jak u wiernego Rusłana - pozostał. Wprawdzie ani gen. Jaruzelski, ani "pierwszy ostatni" sekretarz nieboszczki partii Mieczysław Rakowski nie mogą już na szczęście nikomu przeszkadzać w wychodzeniu z obozu (inaczej niż przeszkadzając w sensownej ocenie przeszłości), ale wyuczone odruchy pozostały. "Wielki strach" nadal tkwi gdzieś w podświadomości takiego osobnika i dlatego gen. Jaruzelski wydobywa z siebie zbitki myślowe o cieple syberyjskiej ziemi, mimo iż jest to ta sama nieludzka ziemia, na której zamordowano jego ojca! Zawsze byłem zdania (mówiłem to zresztą publicznie), że to raczej ów knutem wpojony strach niż wierność spotworniałej utopii tkwiły u podstaw decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Tymczasem z moskiewskich i innych zachowań może wynikać, że stary dowcip z czasów stanu wojennego: "Dlaczego Jaruzelski w Polsce chodzi w mundurze, a gdy wyjeżdża do Moskwy, przebiera się w garnitur? Bo tu jest na służbie, a tam wraca do siebie", ma swoje rusłanowskie drugie dno. Identyfikacja z rolą obozowego strażnika najwidoczniej została głębiej zaszczepiona, niż mogłoby to wynikać z samego wyuczonego rozkazem i knutem syndromu. Nasz niedoskonały, ale nieporównywalnie lepszy świat demokracji i rynku wyraźnie nie mieści się w hierarchii wartości pomienionego generała. Polska schyłkowego Gierka była widać dla niego prawie rajem, który starali się uczynić rajem już całkowitym dobrzy komuniści, a przeszkadzali im w tym źli solidarnościowcy. Nie wiem, na ile gen. Jaruzelski jest mentalnie w stanie wyjść poza wbijane w głowę przez dziesięciolecia propagandowe slogany. Powinien jednak przyswoić sobie tę prawdę, że żaden wymyślony przez komunistów mechanizm gospodarczy (nawet gdyby udało im się wymyślić coś doskonałego) nie mógłby zostać skutecznie wprowadzony w życie. Wymagałoby to bowiem uprzedniej zmiany systemu politycznego, czyli likwidacji komunizmu. Już to wystarczy, by wyśmiać wszystkie generalskie oceny roku 1981 i tego, co nastąpiło potem.
Rakowski: syndrom raz jeszcze
To, co piszę o "wielkim strachu", o rozkazem i knutem ćwiczonych reakcjach, dotyczy nie tylko gen. Jaruzelskiego i jego rosyjskich zachowań. Słuchałem kiedyś w radiu - po ujawnieniu sprawy ojca Hejmy - odpowiedzi Jaruzelskiego i Rakowskiego (a także jednego jeszcze paskudnika niższego szczebla) na pytania dziennikarza o wtyczkę bezpieki w Watykanie. Reakcje ich wszystkich mieściły się znakomicie w ramach syndromu wiernego Rusłana. Nie było już przecież czego bronić, a jednak wszyscy trzej aparatczycy "lecieli" wyuczonym odruchem: Broń Boże, niczego złego o przeszłości, o swoich ówczesnych mocodawcach! Każdy z nich, rzecz jasna, zarzekał się, że nie miał pojęcia o watykańskim agencie władz PRL. Nigdy też nie spotkał się w otrzymywanych raportach z informacjami tegoż agenta. Ba, nie było wręcz zwyczaju informować zwierzchników o rodzaju pozyskiwanej informacji. Niemalże twierdzili, iż wystarczało im to, co pisały gazety. Komunistyczne, oczywiście. Pytający, lewicowy dziennikarz o sprawdzonej wielokrotnie intelektualnej naiwności najwyraźniej nie rozumiał przyczyn tego zjawiska. Ale i on wydawał się zaszokowany odległością od prawdy prezentowaną przez jego rozmówców. W tej audycji rozkazem i knutem ćwiczone slogany w krystalicznie wręcz czystej postaci pojawiły się w wypowiedzi "ostatniego pierwszego". Mieczysław Rakowski stwierdził, że jako człowiek doświadczony wie, iż rządy posługują się agentami wywiadu. Ale nie to odważne przyznanie się do wiedzy, jaką ma już każdy nastolatek oglądający filmy z Jamesem Bondem, zapadło mi najbardziej w pamięć, lecz właśnie owe charakterystyczne reakcje. Po wspomnianym przyznaniu się do wiedzy o istnieniu agentów wywiadu, także peerelowskiego (temu już "pierwszy ostatni" zaprzeczyć nie mógł), Rakowski stwierdził: "Przecież wiemy, co wyprawiały takie wywiady, jak CIA, Mossad czy BND" (wywiad zachodnioniemiecki). Najwyraźniej "wielki strach" tkwi nadal w byłym wysokim komunistycznym czynowniku, który zupełnie nie mógł sobie przypomnieć innych wywiadów niż te, które wymienił. Nawet jeśli wyprawiały one znacznie gorsze rzeczy niż wspomniane wywiady.
Obrona życiorysu?
Takie reakcje jak opisane powyżej tłumaczy się czasami chęcią obrony własnego życiorysu. Każdy bowiem chce zachować przekonanie, że to, co robił w życiu, ma sens. Tylko to nie sensu własnych działań politycznych broni gen. Jaruzelski, rozliryczniając się nad nieludzką ziemią, na której zamordowano jego ojca. Nie swego życiorysu broni też Rakowski, gdy z oburzeniem w głosie, pomijając NKWD, sugeruje, co to za bezeceństwa wyprawiały CIA, Mossad czy BND. Nic by im nie szkodziło powiedzieć prawdy o tych sprawach. To tkwiące gdzieś w mrokach podświadomości rozkazem i knutem ćwiczone slogany z nieprzepartą siłą formują się w mózgu, wypierając zwykłe słowa. Obozu już nie ma, ale syndrom wiernego Rusłana pozostał...
Więcej możesz przeczytać w 24/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.