Kraju Jana Vermeera i depresji! Czas zgasić jointa! Nasz kraj nie ma ostatnio dobrej prasy, i to nie tylko na Białorusi. Źle o Polsce pisze się też w Holandii. Oburzenie tamtejszych mediów wywołało zachowanie polskich celników, którzy wspólnie z celnikami niemieckimi przetrzymali na granicy autokar z dziecięcą wycieczką. Zdaniem opiekunki wycieczki, Polacy pozwalali sobie na rasistowskie uwagi w stosunku do czarnoskórych dzieci, a także na sprośne komentarze. Holenderska opiekunka nie zna co prawda języka polskiego, ale tak jej się wydaje.
Oczywiście, że nie znając języka, można odczytać pewne intencje mówiącego. Istotny w takim wypadku jest język gestów, mimika twarzy, natężenie i barwa głosu, intonacja. Wielu z nas, podróżując po świecie i nie znając języka, musiało dogadywać się na migi nie tylko z celnikami. Akurat z celnikami najłatwiej dogadać się na migi, gdyż jest to nacja, która zawodową nieufność łączy z otwartością na międzynarodowe znaki i symbole (szczególnie te dotyczące dawania w łapę). Formułowanie potężnych oskarżeń (holenderska prasa pisała nawet o molestowaniu dzieci!) na podstawie tego, że co prawda nic, a nic nie rozumiemy ze słów, które do nas kierują, ale za to nam się coś wydaje i mamy z tym złe skojarzenia, jest chyba przesadą.
Domyślanie się sensu na tzw. czuja może być bardzo mylące. Gdy pytano Włochów, które z polskich słów wydaje im się "na ucho" najbardziej erotyczne, wybrali "cielęcinę". Jakież było ich zaskoczenie, gdy przetłumaczono im to słowo na włoski. Ani słowo "kochać", ani "miłość" nie brzmią dla Włocha jak pieśń amora, ale "cielęcina" jak najbardziej. Przyznajmy, że słówko "cielęcina" (mimo że oznacza mięso) po italiańsku akcentowane brzmi jak klasyczna włoszczyzna. Integralną częścią niderlandzkiego "dzień dobry" jest słowo, które po polsku brzmi jak wulgarne określenie męskiego członka. Na polskie ucho, każde holenderskie powitanie dnia jest więc wyzywaniem kogoś od chujów. Intonacja w języku japońskim jest tak odmienna od naszej, że uprzejme zaproszenie na herbatę brzmi dla nas jak awantura meneli w tramwaju. Fakt ten wykorzystuje przezabawnie w swoich skeczach Grzegorz Halama.
Podobnie rzecz ma się z gestami i mową ciała. Nie wszędzie gesty znaczą to samo. W Ameryce ręce trzymane w kieszeniach przy gościu to oznaka luzu, w Polsce - to symbol lekceważenia. W Skandynawii i Niemczech bekanie przy posiłku to ogólnie akceptowane zachowanie poprawiające pracę żołądka. U nas - symbol totalnego schamienia. Puszczanie przodem kobiety jest w Polsce podstawą savoir-vivre`u, w Niemczech może być odczytane jako molestowanie seksualne.
Być może słusznie dostaliśmy w Holandii po uszach, a celnicy nasi nie byli tak uprzejmi, jak być powinni. Celnicy na całym świecie to nie jest jakiś klub dżentelmenów ani kółko poetyckie złożone z wrażliwych i uduchowionych osobników. W Europie austriaccy celnicy uchodzą za szczególnie nieuprzejmych, a nawet wrednych (zwykle w stosunku do Polaków). Być może jest jednak tak, że to opiekunka dzieci źle przygotowała wyjazd (dwoje dzieci nie miało odpowiednich dokumentów i to stało się bezpośrednią przyczyną zatrzymania autobusu). W Anglii i USA osoby bez odpowiednich dokumentów w ekspresowym tempie zostałyby odesłane z powrotem. Wysuwanie oskarżeń na podstawie domysłów budowanych na skojarzeniach brzmieniowych niezrozumiałych słówek jest co najmniej głupotą. W kraju Rembrandta przy okazji tego zamieszania wybuchła histeria, a z Polaków zrobiono rasistów i barbarzyńców. O sprawie pisały na pierwszych stronach wszystkie holenderskie gazety, a w telewizji poświęcono incydentowi specjalny talk-show. Niestety, opinia o tym, że Holendrzy jarają za dużo marychy chyba się jednak potwierdza, skoro nie widzą oni prawdziwych zagrożeń, a z takiej błahej sprawy potrafią zrobić aferę. Kraju Jana Vermeera i depresji! Kraju Vincenta van Gogha i królowej Beatrix! Czas zgasić jointa!
Wielu ludziom różne rzeczy się wydają nie tylko w Holandii. W Polsce na przykład w zastraszającym tempie przybywa osób, którym się wydaje, że będą prezydentami, mimo że upalenie marychą nie jest u nas na poziomie amsterdamskim. Obok grupy znanych polityków jest chirurg, były producent wkładek do butów, prawnik z Ameryki o rzymskim imieniu i nawiedzony peruwiańsko-kanadyjski szaman z chińską żoną. Ten ostatni ogłosił, że podczas kampanii użyje stylu polskiego, amerykańskiego i chińskiego. Ja tych trzech stylów użyję na razie do zakończenia felietonu. Ciach! Boom! Karate!
Domyślanie się sensu na tzw. czuja może być bardzo mylące. Gdy pytano Włochów, które z polskich słów wydaje im się "na ucho" najbardziej erotyczne, wybrali "cielęcinę". Jakież było ich zaskoczenie, gdy przetłumaczono im to słowo na włoski. Ani słowo "kochać", ani "miłość" nie brzmią dla Włocha jak pieśń amora, ale "cielęcina" jak najbardziej. Przyznajmy, że słówko "cielęcina" (mimo że oznacza mięso) po italiańsku akcentowane brzmi jak klasyczna włoszczyzna. Integralną częścią niderlandzkiego "dzień dobry" jest słowo, które po polsku brzmi jak wulgarne określenie męskiego członka. Na polskie ucho, każde holenderskie powitanie dnia jest więc wyzywaniem kogoś od chujów. Intonacja w języku japońskim jest tak odmienna od naszej, że uprzejme zaproszenie na herbatę brzmi dla nas jak awantura meneli w tramwaju. Fakt ten wykorzystuje przezabawnie w swoich skeczach Grzegorz Halama.
Podobnie rzecz ma się z gestami i mową ciała. Nie wszędzie gesty znaczą to samo. W Ameryce ręce trzymane w kieszeniach przy gościu to oznaka luzu, w Polsce - to symbol lekceważenia. W Skandynawii i Niemczech bekanie przy posiłku to ogólnie akceptowane zachowanie poprawiające pracę żołądka. U nas - symbol totalnego schamienia. Puszczanie przodem kobiety jest w Polsce podstawą savoir-vivre`u, w Niemczech może być odczytane jako molestowanie seksualne.
Być może słusznie dostaliśmy w Holandii po uszach, a celnicy nasi nie byli tak uprzejmi, jak być powinni. Celnicy na całym świecie to nie jest jakiś klub dżentelmenów ani kółko poetyckie złożone z wrażliwych i uduchowionych osobników. W Europie austriaccy celnicy uchodzą za szczególnie nieuprzejmych, a nawet wrednych (zwykle w stosunku do Polaków). Być może jest jednak tak, że to opiekunka dzieci źle przygotowała wyjazd (dwoje dzieci nie miało odpowiednich dokumentów i to stało się bezpośrednią przyczyną zatrzymania autobusu). W Anglii i USA osoby bez odpowiednich dokumentów w ekspresowym tempie zostałyby odesłane z powrotem. Wysuwanie oskarżeń na podstawie domysłów budowanych na skojarzeniach brzmieniowych niezrozumiałych słówek jest co najmniej głupotą. W kraju Rembrandta przy okazji tego zamieszania wybuchła histeria, a z Polaków zrobiono rasistów i barbarzyńców. O sprawie pisały na pierwszych stronach wszystkie holenderskie gazety, a w telewizji poświęcono incydentowi specjalny talk-show. Niestety, opinia o tym, że Holendrzy jarają za dużo marychy chyba się jednak potwierdza, skoro nie widzą oni prawdziwych zagrożeń, a z takiej błahej sprawy potrafią zrobić aferę. Kraju Jana Vermeera i depresji! Kraju Vincenta van Gogha i królowej Beatrix! Czas zgasić jointa!
Wielu ludziom różne rzeczy się wydają nie tylko w Holandii. W Polsce na przykład w zastraszającym tempie przybywa osób, którym się wydaje, że będą prezydentami, mimo że upalenie marychą nie jest u nas na poziomie amsterdamskim. Obok grupy znanych polityków jest chirurg, były producent wkładek do butów, prawnik z Ameryki o rzymskim imieniu i nawiedzony peruwiańsko-kanadyjski szaman z chińską żoną. Ten ostatni ogłosił, że podczas kampanii użyje stylu polskiego, amerykańskiego i chińskiego. Ja tych trzech stylów użyję na razie do zakończenia felietonu. Ciach! Boom! Karate!
Więcej możesz przeczytać w 24/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.