Grupa Wyszehradzka będzie dla nas przez najbliższe lata ważniejsza niż Unia Europejska Wasze kraje stały się zastrzykiem świeżej energii dla starych członków UE, jesteście siłą, która wyrwała unię z marazmu i zmusiła do reform - mówi "Wprost" Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Rosnącą siłę państw wyszehradzkich widzi cała Europa. Na ostatni szczyt grupy w Kazimierzu Dolnym przyjechała premier Ukrainy Julia Tymoszenko, licząc, że w ten sposób zbuduje most prowadzący Ukrainę do UE. W kierunku Wyszehradu z zainteresowaniem spoglądają Słowenia, Rumunia, Chorwacja, coraz chętniej do jej inicjatyw przyłącza się bogata Austria, bliższych kontaktów z nią szukają państwa skandynawskie.
Swojej siły zdają się nie widzieć tylko obecni przywódcy krajów należących do grupy. Na konferencji prasowej podsumowującej spotkanie w Kazimierzu chwalili się porozumieniem o potrzebie dalszej ratyfikacji martwego projektu eurokonstytucji. - Nie można mówić, że porażka eurokonstytucji w niedawnych referendach to zwycięstwo Grupy Wyszehradzkiej. Najważniejsza jest bowiem Unia Europejska - wyjaśnia dla "Wprost" stanowisko grupy Ferenc Gyurcsany, premier Węgier.
Europa w Europie
Największym problemem Grupy Wyszehradzkiej jest brak jasnej koncepcji jej istnienia. Organizację stworzono, bo wszystkie jej państwa miały podobne doświadczenia z komunizmem i uznały, że wspólnie łatwiej będzie dokonywać wolnorynkowej transformacji. Później na istnieniu grupy bardziej niż jej członkom zależało UE i NATO, które od efektywnej współpracy regionalnej uzależniały postęp negocjacji akcesyjnych. Gdy stało się jasne, że cztery państwa dołączą do obu organizacji, współpracę wyszehradzką praktycznie zawieszono. Przynależność do tego nieformalnego sojuszu dla jej członków stała się sprawą na tyle marginalną, że Viktor Orban, przywódca partii Fidesz i ówczesny premier Węgier, nie wahał się wykorzystywać forum grupy do kampanii na rzecz własnego ugrupowania przed wyborami parlamentarnymi w 2002 r. Końcowe negocjacje członkowskie z UE na kopenhaskim szczycie trzy lata temu wszystkie cztery państwa prowadziły oddzielnie, co było najdobitniejszym dowodem braku trwałych więzów wyszehradzkich. O tym, że w jedności siła, Polska, Czechy, Słowacja i Węgry przekonały się po 1 maja 2004 r. Stara piętnastka nie rozróżniała nowych członków (z wyjątkiem Cypru i Malty), wszystkich wrzucając do jednego worka z napisem "kraje postkomunistyczne". Ponieważ państwa Grupy Wyszehradzkiej były najbardziej wyrazistymi krajami nowej dziesiątki, to one w oczach Zachodu stały się automatycznie uosobieniem rozszerzenia. A gdy wybuchł kryzys związany z fiaskiem referendów konstytucyjnych, one też zostały obarczone winą za całą sytuację. "Dokonaliśmy rozszerzenia unii, uznając, że to nasz moralny obowiązek, o którym nie należy dyskutować. I teraz, gdy unia ma 25 członków, nie można znaleźć większości gwarantującej utrzymanie francuskiego modelu społecznego w Europie" - żalił się w niedawnym artykule napisanym dla "Le Monde" Hubert Vedrine, były minister spraw zagranicznych Francji.
Wspólny budżet przełomu
Coraz ostrzejsza krytyka ze strony starej Europy ponownie zbliżyła kraje Grupy Wyszehradzkiej. Przełomem było grudniowe spotkanie czterech premierów w Warszawie, na którym uzgodnili, że będą wspólnie prowadzić negocjacje w sprawie unijnego budżetu na lata 2007-2013. Ciągle brakuje wyrazistej koncepcji, na której można by oprzeć długofalową współpracę państw wyszehradzkich. Ji˙r` Paroubek, nowy premier Czech, wyraźnie cieszył się z fermentu, który udało się wywołać nowym członkom w UE, ale - zapytany przez "Wprost" o kierunek, w jakim powinna się rozwijać Europa i współpraca grupy - tylko rozkładał ręce. Jedynie Mikula Dzurinda, szef słowackiego gabinetu, tłumaczył na konferencji podczas szczytu, że unia nie powinna się zamieniać w superpaństwo, lecz winna szanować autonomię poszczególnych państw członkowskich, ale brzmiało to bardziej jak jego prywatna opinia, a nie stanowisko grupy.
Motor unii
Grupa Wyszehradzka ma teraz w unii swoją szansę, która może się już nigdy nie powtórzyć. Tylko w ubiegłym roku do Polski, Czech i Węgier trafiło 15 mld euro inwestycji bezpośrednich. Sukces podatku liniowego na Słowacji działa na wyobraźnię starej piętnastki. - Nowe państwa UE radykalnie zmieniły także układ sił politycznych w unii, przede wszystkim rozbijając dominację francusko-niemieckiego tandemu - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Timothy Garton Ash. - Ostatnie rozszerzenie było najważniejszym wydarzeniem w historii europejskiej wspólnoty - nie ma wątpliwości Carl Bildt, były premier Szwecji, który zaproponował, aby centrum UE przenieść z Brukseli do Bratysławy, nieformalnej stolicy Grupy Wyszehradzkiej. Fiasko referendów konstytucyjnych dowiodło, że Europejczycy nie chcą europejskiego superpaństwa. Głównym motorem integracji europejskiej stanie się współpraca regionalna. Grupa Wyszehradzka ma tę przewagę, że jest istniejącą strukturą, która zdążyła wypracować formy działania i ma duży potencjał rozwoju. Brakuje tylko pomysłu, w jaki sposób wykorzystać własne możliwości.
Europa w Europie
Największym problemem Grupy Wyszehradzkiej jest brak jasnej koncepcji jej istnienia. Organizację stworzono, bo wszystkie jej państwa miały podobne doświadczenia z komunizmem i uznały, że wspólnie łatwiej będzie dokonywać wolnorynkowej transformacji. Później na istnieniu grupy bardziej niż jej członkom zależało UE i NATO, które od efektywnej współpracy regionalnej uzależniały postęp negocjacji akcesyjnych. Gdy stało się jasne, że cztery państwa dołączą do obu organizacji, współpracę wyszehradzką praktycznie zawieszono. Przynależność do tego nieformalnego sojuszu dla jej członków stała się sprawą na tyle marginalną, że Viktor Orban, przywódca partii Fidesz i ówczesny premier Węgier, nie wahał się wykorzystywać forum grupy do kampanii na rzecz własnego ugrupowania przed wyborami parlamentarnymi w 2002 r. Końcowe negocjacje członkowskie z UE na kopenhaskim szczycie trzy lata temu wszystkie cztery państwa prowadziły oddzielnie, co było najdobitniejszym dowodem braku trwałych więzów wyszehradzkich. O tym, że w jedności siła, Polska, Czechy, Słowacja i Węgry przekonały się po 1 maja 2004 r. Stara piętnastka nie rozróżniała nowych członków (z wyjątkiem Cypru i Malty), wszystkich wrzucając do jednego worka z napisem "kraje postkomunistyczne". Ponieważ państwa Grupy Wyszehradzkiej były najbardziej wyrazistymi krajami nowej dziesiątki, to one w oczach Zachodu stały się automatycznie uosobieniem rozszerzenia. A gdy wybuchł kryzys związany z fiaskiem referendów konstytucyjnych, one też zostały obarczone winą za całą sytuację. "Dokonaliśmy rozszerzenia unii, uznając, że to nasz moralny obowiązek, o którym nie należy dyskutować. I teraz, gdy unia ma 25 członków, nie można znaleźć większości gwarantującej utrzymanie francuskiego modelu społecznego w Europie" - żalił się w niedawnym artykule napisanym dla "Le Monde" Hubert Vedrine, były minister spraw zagranicznych Francji.
Wspólny budżet przełomu
Coraz ostrzejsza krytyka ze strony starej Europy ponownie zbliżyła kraje Grupy Wyszehradzkiej. Przełomem było grudniowe spotkanie czterech premierów w Warszawie, na którym uzgodnili, że będą wspólnie prowadzić negocjacje w sprawie unijnego budżetu na lata 2007-2013. Ciągle brakuje wyrazistej koncepcji, na której można by oprzeć długofalową współpracę państw wyszehradzkich. Ji˙r` Paroubek, nowy premier Czech, wyraźnie cieszył się z fermentu, który udało się wywołać nowym członkom w UE, ale - zapytany przez "Wprost" o kierunek, w jakim powinna się rozwijać Europa i współpraca grupy - tylko rozkładał ręce. Jedynie Mikula Dzurinda, szef słowackiego gabinetu, tłumaczył na konferencji podczas szczytu, że unia nie powinna się zamieniać w superpaństwo, lecz winna szanować autonomię poszczególnych państw członkowskich, ale brzmiało to bardziej jak jego prywatna opinia, a nie stanowisko grupy.
Motor unii
Grupa Wyszehradzka ma teraz w unii swoją szansę, która może się już nigdy nie powtórzyć. Tylko w ubiegłym roku do Polski, Czech i Węgier trafiło 15 mld euro inwestycji bezpośrednich. Sukces podatku liniowego na Słowacji działa na wyobraźnię starej piętnastki. - Nowe państwa UE radykalnie zmieniły także układ sił politycznych w unii, przede wszystkim rozbijając dominację francusko-niemieckiego tandemu - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Timothy Garton Ash. - Ostatnie rozszerzenie było najważniejszym wydarzeniem w historii europejskiej wspólnoty - nie ma wątpliwości Carl Bildt, były premier Szwecji, który zaproponował, aby centrum UE przenieść z Brukseli do Bratysławy, nieformalnej stolicy Grupy Wyszehradzkiej. Fiasko referendów konstytucyjnych dowiodło, że Europejczycy nie chcą europejskiego superpaństwa. Głównym motorem integracji europejskiej stanie się współpraca regionalna. Grupa Wyszehradzka ma tę przewagę, że jest istniejącą strukturą, która zdążyła wypracować formy działania i ma duży potencjał rozwoju. Brakuje tylko pomysłu, w jaki sposób wykorzystać własne możliwości.
Więcej możesz przeczytać w 24/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.