Od ponad 400 lat klucz do Bazyliki Grobu Pańskiego znajduje się w rękach rodziny muzułmańskiej z Jerozolimy
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu chrześcijanie w świecie arabskim byli pomostem między Orientem a zachodnią cywilizacją, tworzyli intelektualną, kulturalną i polityczną elitę Bliskiego Wschodu. Wpływowe społeczności chrześcijan znajdowały się w Libanie, Ziemi Świętej i Egipcie. Nawet w Syrii, Iraku i Jordanii chrześcijanie należeli do arystokracji, zajmując kluczowe pozycje w życiu publicznym. Zdaniem wielu izraelskich badaczy, właśnie oni w znacznym stopniu wpłynęli na kształtowanie się arabskiej tożsamości narodowej. Niekorzystne zmiany zaczęły zachodzić w latach 50. i 60. XX wieku wraz ze wzrostem panarabskiego nacjonalizmu. W latach 70. chrześcijanie libańscy zaczęli dążyć do hegemonii, a Izrael udzielił im poparcia, chcąc zdobyć ważnego sojusznika. Dopiero po latach Żydzi zrozumieli swój błąd. W czasie wojny domowej w Libanie setki tysięcy chrześcijan opuściło Bliski Wschód, emigrując głównie do Europy Zachodniej i USA. Niski w porównaniu z muzułmanami wskaźnik przyrostu naturalnego dopełnił etnicznej i religijnej pauperyzacji.
Długi cień minaretów
Dzisiaj w Betlejem jest więcej meczetów niż kościołów. Palestyńscy chrześcijanie, znajdując się między islamskim młotem a izraelskim kowadłem, boją się własnego cienia, nie chcąc podzielić losu mieszkańców Beit Dżala, których ludzie Arafata wykorzystywali w charakterze żywych tarcz w wojnie terrorystycznej z Izraelem. W Egipcie członkowie Kościoła koptyjskiego płacą organizacjom islamskim "dobrowolny" haracz - pogłówne. Gdy przez świat arabski przetoczyła się fala antychrześcijańskich prześladowań, Kościół nabrał wody w usta, by nie drażnić muzułmanów. Ofensywę tych ostatnich ilustruje sytuacja w Nazarecie. Od kilku lat Rada Muzułmańska próbuje rozpocząć przy Bazylice Zwiastowania budowę meczetu, który ma być jednym z największych na arabskim Wschodzie. "To będzie symbol naszego triumfu" - mówi szejk Ahmed Sariri. Na tym tle doszło już kilkakrotnie do krwawych starć między wyznawcami obu religii. Dopiero interwencja Watykanu i dyskretna pomoc udzielona przez władze izraelskie uratowały na razie ostatnią wielką redutę chrześcijan na Bliskim Wschodzie, ale muzułmanie z Nazaretu nie powiedzieli ostatniego słowa. Czy chrześcijanie opuszczą Ziemię Świętą? Dr Guy Bachor, izraelski znawca problemu, jest pesymistą: "Tendencja jest nieodwracalna. W tym rejonie świata chrześcijanie ponieśli klęskę, teraz chodzi tylko o to, by zapobiec islamizacji Europy". W rozmowie z "Wprost" Bachor dodaje, że nawet Jan Paweł II nie rozpoznał o czasie zagrożenia: "Konfrontacja cywilizacji rozstrzygnie się w Europie, a nie w Ziemi Świętej". Według niego, Watykan obojętnie przypatrywał się duchowej i społecznej dewaluacji Kościoła wschodniego, bo Stolica Apostolska nie pozbyła się historycznych uprzedzeń. "Nawet łaciński patriarcha Jerozolimy, abp Michel Sabbah, nie zrobił nic, by doprowadzić choć do taktycznego pojednania" - mówi Bachor.
Bazylika podziałów
Kościół w Ziemi Świętej jest kolosem na glinianych nogach. Będąc największym feudałem w tej części świata i dysponując prawie nieograniczonymi funduszami, zużywa całą energię na wewnętrzne walki i intrygi. Nawet w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie dochodzi do awantur między przedstawicielami poszczególnych Kościołów. Niedawno w czasie ceremonii Świętego Ognia, która stanowi ważny punkt obchodów Wielkiej Soboty w Kościele wschodnim, w bazylice doszło do prawdziwej bitwy między wyznawcami Kościoła greckiego i Kościoła armeńskiego. Prawie zawsze chodzi o obronę starych i mało ważnych uprawnień, o rzeczywiste lub urojone naruszanie istniejącego od wieków status quo. Księża i zakonnicy w bazylice są gotowi w obronie centymetra kwadratowego swoich "włości" rozpocząć trzecią wojnę światową. Między Kościołami panuje nienawiść, a o braku podstawowego zaufania świadczy najlepiej to, że od ponad 400 lat klucz do bazyliki znajduje się w ręku rodziny muzułmańskiej ze wschodniej Jerozolimy. Sytuacja ta ciąży rządowi izraelskiemu, który na żądanie zwaśnionych stron często występuje w roli arbitra. Na ogół kończy się to chwilowym porozumieniem, które niczego nie załatwia. Ostatnio w sporze między Kościołami interweniował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości, gdy misja pojednawcza rządu zakończyła się fiaskiem. Chodziło o doprowadzenie do sulchy, zgody po ekscesach w Bazylice Grobu Pańskiego, gdy próbowano ukamienować patriarchę Kościoła greckiego w Ziemi Świętej, Ireneusza I. Wcześniej kilkutysięczny tłum przypuścił szturm na siedzibę patriarchatu i gdyby nie akcja armii izraelskiej, której udało się "wykraść" Ireneusza I, doszłoby do linczu. Aby zrozumieć tło tych wydarzeń, należy się cofnąć o kilka tygodni. Na początku kwietnia gazeta "Maariv" poinformowała, że pewna organizacja żydowska kupiła od Arabów plac wraz z przylegającymi do niego nieruchomościami przy Bramie Jafskiej na Starym Mieście w Jerozolimie. Tajemnicza transakcja obejmowała między innymi kilkanaście budynków, w tym hotel Imperial, który przed powstaniem Autonomii był miejscem spotkań członków kierownictwa palestyńskiego. Wiadomość wywarła ogromne wrażenie, tym bardziej że według prawodawstwa palestyńskiego za sprzedaż ziemi Żydom grozi kara śmierci. Wśród Arabów zawrzało. Po kilku dniach okazało się, że plac był własnością Kościoła greckiego i w sprawę zamieszany jest jego najwyższy zwierzchnik w Ziemi Świętej - Ireneusz I. Prasa ujawniła, że umowę podpisał wprawdzie skarbnik, sprowadzony na tę okazję z Grecji, ale motorem biznesu był sam patriarcha. Przy okazji gazety arabskojęzyczne w Jerozolimie zaczęły pisać o jego pałacach i mercedesach, sugerując, że znaczna część pieniędzy ze sprzedaży placu trafiła do kieszeni Ireneusza.
Odejście Ireneusza
Ireneusz został mianowany patriarchą w 2002 r. Przez wiele miesięcy rząd Izrae-la nie chciał przyjąć jego listów uwierzytelniających, bo grecki dostojnik znany był z bliskich stosunków z Arafatem. W Jerozolimie dobrze pamiętano abp. Hilariona Capucciego, który w końcu lat 70. przewoził broń i materiały wybuchowe dla terrorystów palestyńskich. Teraz, gdy wybuchła afera, zaczęto mówić, że handlując z Żydami, Ireneusz chciał sobie zjednać Izraelczyków. Bp Atalla Hanna, były rzecznik Kościoła wschodniego w Ziemi Świętej, nazwał patriarchę "agentem Mossadu", na którego należy rzucić klątwę. Synod Kościoła greckiego zdymisjonował Ireneusza (nic podobnego nie wydarzyło się przez ostatnie 1000 lat). Problem polega jednak na tym, że w myśl prawa kanonicznego patriarcha jest nieusuwalny i może tylko dobrowolnie ustąpić ze stanowiska. Na razie nic nie zapowiada takiego rozwoju wydarzeń. - Nie miałem nic wspólnego z transakcją, nie wiedziałem, że Żydzi są zainteresowani kupnem tego terenu. Skarbnik Kościoła nadużył mojego zaufana. To kryminalista - mówi Ireneusz w telefonicznej rozmowie z "Wprost". - Czy wasza dostojność sądzi, że w takiej atmosferze będzie mógł pozostać na stanowisku? - Odejdę w ciągu sekundy, jeżeli w śledztwie okaże się, że miałem coś wspólnego z całą sprawą - odparł. Już teraz działają trzy komisje śledcze: palestyńska, jordańska i kościelna z ramienia patriarchy Konstantynopola, najwyższego dostojnika Kościoła greckiego na świecie. Niejasności w tej sprawie jest wiele. Gazeta "Haarec" nie wyklucza, że za "nieznaną organizacją żydowską", która kupiła nieruchomości przy Bramie Jafskiej, ukrywa się izraelski rząd. Podobną technikę zastosowało Ministerstwo Budownictwa przy zakupie obiektów arabskich na Starym Mieście. Dobrze poinformowane źródła twierdzą, że przecieki do prasy izraelskiej trafiły z inicjatywy przeciwników Ireneusza w patriarchacie. - Handel z Żydami ich nie interesuje. W Kościele greckim Arabowie zajmują najniższe stanowiska i dlatego nie ma mowy o ideologii. Chodzi tylko o prestiż i stanowiska - twierdzi Daniel Ferrar, autor kilku książek o roli Kościoła na Bliskim Wschodzie. Izrael porusza się w tej sytuacji jak po polu minowym. Zdaje sobie sprawę, że każdy fałszywy krok wywoła nieprzychylne reakcje na arenie międzynarodowej. - Nie jesteśmy stroną w konflikcie - mówi rzecznik rządu. Ministerstwo Wyznań nie zajęło stanowiska w sprawie odwołania Ireneusza: "To sprawa chrześcijan, nie chcemy się do tego mieszać".
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu chrześcijanie w świecie arabskim byli pomostem między Orientem a zachodnią cywilizacją, tworzyli intelektualną, kulturalną i polityczną elitę Bliskiego Wschodu. Wpływowe społeczności chrześcijan znajdowały się w Libanie, Ziemi Świętej i Egipcie. Nawet w Syrii, Iraku i Jordanii chrześcijanie należeli do arystokracji, zajmując kluczowe pozycje w życiu publicznym. Zdaniem wielu izraelskich badaczy, właśnie oni w znacznym stopniu wpłynęli na kształtowanie się arabskiej tożsamości narodowej. Niekorzystne zmiany zaczęły zachodzić w latach 50. i 60. XX wieku wraz ze wzrostem panarabskiego nacjonalizmu. W latach 70. chrześcijanie libańscy zaczęli dążyć do hegemonii, a Izrael udzielił im poparcia, chcąc zdobyć ważnego sojusznika. Dopiero po latach Żydzi zrozumieli swój błąd. W czasie wojny domowej w Libanie setki tysięcy chrześcijan opuściło Bliski Wschód, emigrując głównie do Europy Zachodniej i USA. Niski w porównaniu z muzułmanami wskaźnik przyrostu naturalnego dopełnił etnicznej i religijnej pauperyzacji.
Długi cień minaretów
Dzisiaj w Betlejem jest więcej meczetów niż kościołów. Palestyńscy chrześcijanie, znajdując się między islamskim młotem a izraelskim kowadłem, boją się własnego cienia, nie chcąc podzielić losu mieszkańców Beit Dżala, których ludzie Arafata wykorzystywali w charakterze żywych tarcz w wojnie terrorystycznej z Izraelem. W Egipcie członkowie Kościoła koptyjskiego płacą organizacjom islamskim "dobrowolny" haracz - pogłówne. Gdy przez świat arabski przetoczyła się fala antychrześcijańskich prześladowań, Kościół nabrał wody w usta, by nie drażnić muzułmanów. Ofensywę tych ostatnich ilustruje sytuacja w Nazarecie. Od kilku lat Rada Muzułmańska próbuje rozpocząć przy Bazylice Zwiastowania budowę meczetu, który ma być jednym z największych na arabskim Wschodzie. "To będzie symbol naszego triumfu" - mówi szejk Ahmed Sariri. Na tym tle doszło już kilkakrotnie do krwawych starć między wyznawcami obu religii. Dopiero interwencja Watykanu i dyskretna pomoc udzielona przez władze izraelskie uratowały na razie ostatnią wielką redutę chrześcijan na Bliskim Wschodzie, ale muzułmanie z Nazaretu nie powiedzieli ostatniego słowa. Czy chrześcijanie opuszczą Ziemię Świętą? Dr Guy Bachor, izraelski znawca problemu, jest pesymistą: "Tendencja jest nieodwracalna. W tym rejonie świata chrześcijanie ponieśli klęskę, teraz chodzi tylko o to, by zapobiec islamizacji Europy". W rozmowie z "Wprost" Bachor dodaje, że nawet Jan Paweł II nie rozpoznał o czasie zagrożenia: "Konfrontacja cywilizacji rozstrzygnie się w Europie, a nie w Ziemi Świętej". Według niego, Watykan obojętnie przypatrywał się duchowej i społecznej dewaluacji Kościoła wschodniego, bo Stolica Apostolska nie pozbyła się historycznych uprzedzeń. "Nawet łaciński patriarcha Jerozolimy, abp Michel Sabbah, nie zrobił nic, by doprowadzić choć do taktycznego pojednania" - mówi Bachor.
Bazylika podziałów
Kościół w Ziemi Świętej jest kolosem na glinianych nogach. Będąc największym feudałem w tej części świata i dysponując prawie nieograniczonymi funduszami, zużywa całą energię na wewnętrzne walki i intrygi. Nawet w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie dochodzi do awantur między przedstawicielami poszczególnych Kościołów. Niedawno w czasie ceremonii Świętego Ognia, która stanowi ważny punkt obchodów Wielkiej Soboty w Kościele wschodnim, w bazylice doszło do prawdziwej bitwy między wyznawcami Kościoła greckiego i Kościoła armeńskiego. Prawie zawsze chodzi o obronę starych i mało ważnych uprawnień, o rzeczywiste lub urojone naruszanie istniejącego od wieków status quo. Księża i zakonnicy w bazylice są gotowi w obronie centymetra kwadratowego swoich "włości" rozpocząć trzecią wojnę światową. Między Kościołami panuje nienawiść, a o braku podstawowego zaufania świadczy najlepiej to, że od ponad 400 lat klucz do bazyliki znajduje się w ręku rodziny muzułmańskiej ze wschodniej Jerozolimy. Sytuacja ta ciąży rządowi izraelskiemu, który na żądanie zwaśnionych stron często występuje w roli arbitra. Na ogół kończy się to chwilowym porozumieniem, które niczego nie załatwia. Ostatnio w sporze między Kościołami interweniował Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości, gdy misja pojednawcza rządu zakończyła się fiaskiem. Chodziło o doprowadzenie do sulchy, zgody po ekscesach w Bazylice Grobu Pańskiego, gdy próbowano ukamienować patriarchę Kościoła greckiego w Ziemi Świętej, Ireneusza I. Wcześniej kilkutysięczny tłum przypuścił szturm na siedzibę patriarchatu i gdyby nie akcja armii izraelskiej, której udało się "wykraść" Ireneusza I, doszłoby do linczu. Aby zrozumieć tło tych wydarzeń, należy się cofnąć o kilka tygodni. Na początku kwietnia gazeta "Maariv" poinformowała, że pewna organizacja żydowska kupiła od Arabów plac wraz z przylegającymi do niego nieruchomościami przy Bramie Jafskiej na Starym Mieście w Jerozolimie. Tajemnicza transakcja obejmowała między innymi kilkanaście budynków, w tym hotel Imperial, który przed powstaniem Autonomii był miejscem spotkań członków kierownictwa palestyńskiego. Wiadomość wywarła ogromne wrażenie, tym bardziej że według prawodawstwa palestyńskiego za sprzedaż ziemi Żydom grozi kara śmierci. Wśród Arabów zawrzało. Po kilku dniach okazało się, że plac był własnością Kościoła greckiego i w sprawę zamieszany jest jego najwyższy zwierzchnik w Ziemi Świętej - Ireneusz I. Prasa ujawniła, że umowę podpisał wprawdzie skarbnik, sprowadzony na tę okazję z Grecji, ale motorem biznesu był sam patriarcha. Przy okazji gazety arabskojęzyczne w Jerozolimie zaczęły pisać o jego pałacach i mercedesach, sugerując, że znaczna część pieniędzy ze sprzedaży placu trafiła do kieszeni Ireneusza.
Odejście Ireneusza
Ireneusz został mianowany patriarchą w 2002 r. Przez wiele miesięcy rząd Izrae-la nie chciał przyjąć jego listów uwierzytelniających, bo grecki dostojnik znany był z bliskich stosunków z Arafatem. W Jerozolimie dobrze pamiętano abp. Hilariona Capucciego, który w końcu lat 70. przewoził broń i materiały wybuchowe dla terrorystów palestyńskich. Teraz, gdy wybuchła afera, zaczęto mówić, że handlując z Żydami, Ireneusz chciał sobie zjednać Izraelczyków. Bp Atalla Hanna, były rzecznik Kościoła wschodniego w Ziemi Świętej, nazwał patriarchę "agentem Mossadu", na którego należy rzucić klątwę. Synod Kościoła greckiego zdymisjonował Ireneusza (nic podobnego nie wydarzyło się przez ostatnie 1000 lat). Problem polega jednak na tym, że w myśl prawa kanonicznego patriarcha jest nieusuwalny i może tylko dobrowolnie ustąpić ze stanowiska. Na razie nic nie zapowiada takiego rozwoju wydarzeń. - Nie miałem nic wspólnego z transakcją, nie wiedziałem, że Żydzi są zainteresowani kupnem tego terenu. Skarbnik Kościoła nadużył mojego zaufana. To kryminalista - mówi Ireneusz w telefonicznej rozmowie z "Wprost". - Czy wasza dostojność sądzi, że w takiej atmosferze będzie mógł pozostać na stanowisku? - Odejdę w ciągu sekundy, jeżeli w śledztwie okaże się, że miałem coś wspólnego z całą sprawą - odparł. Już teraz działają trzy komisje śledcze: palestyńska, jordańska i kościelna z ramienia patriarchy Konstantynopola, najwyższego dostojnika Kościoła greckiego na świecie. Niejasności w tej sprawie jest wiele. Gazeta "Haarec" nie wyklucza, że za "nieznaną organizacją żydowską", która kupiła nieruchomości przy Bramie Jafskiej, ukrywa się izraelski rząd. Podobną technikę zastosowało Ministerstwo Budownictwa przy zakupie obiektów arabskich na Starym Mieście. Dobrze poinformowane źródła twierdzą, że przecieki do prasy izraelskiej trafiły z inicjatywy przeciwników Ireneusza w patriarchacie. - Handel z Żydami ich nie interesuje. W Kościele greckim Arabowie zajmują najniższe stanowiska i dlatego nie ma mowy o ideologii. Chodzi tylko o prestiż i stanowiska - twierdzi Daniel Ferrar, autor kilku książek o roli Kościoła na Bliskim Wschodzie. Izrael porusza się w tej sytuacji jak po polu minowym. Zdaje sobie sprawę, że każdy fałszywy krok wywoła nieprzychylne reakcje na arenie międzynarodowej. - Nie jesteśmy stroną w konflikcie - mówi rzecznik rządu. Ministerstwo Wyznań nie zajęło stanowiska w sprawie odwołania Ireneusza: "To sprawa chrześcijan, nie chcemy się do tego mieszać".
Więcej możesz przeczytać w 24/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.