Australia staje się "zastępcą amerykańskiego szeryfa" w rejonie Pacyfikui Jeszcze dziesięć lat temu Lee Kuan Yew, ówczesny premier Singapuru, ostrzegał Australię, że jeśli ten kraj nie weźmie się do reform, niedługo zostanie "białym śmieciem Azji". Dziś to Canberra jest azjatyckim tygrysem. I to nie tylko w sferze gospodarczej. - Australia nadaje ton w regionie - mówi Peter Chalk, ekspert ds. Australii w RAND Corporation. - To jedyna potęga regionalna, sojusznik USA, który ma doskonałe relacje z Chinami - dodaje. - Australia jest tu zastępcą amerykańskiego szeryfa, pokazała to, kierując misje wojskowe do Indonezji i na Wyspy Salomona oraz organizując pomoc ofiarom tsunami - mówi "Wprost" Eric Heginbotham, ekspert ds. Azji w Council of Foreign Relations.
- Australia jest uważana za zausznika USA, ale nie budzi aż tak negatywnych emocji u azjatyckich partnerów - mówi Heginbotham. Australijczycy dzielą z Zachodem kulturę, język, a jednocześnie są zakorzenieni w Azji. To sprawia, że Amerykanom łatwiej rozmawiać z Canberrą niż na przykład z Delhi. W tej sytuacji Waszyngton zajęty w Iraku i w regionie Bliskiego i Środkowego Wschodu ogranicza aktywność w Azji i może w większym stopniu polegać na Australii. Wokół niej mogą się skupić państwa, które będą chciały politycznie stawić czoło Chinom. Może to nastąpić bardzo szybko, bo jak twierdził francuski polityk Edgar Faure, "w polityce zagranicznej wieczność trwa najwyżej dwa lata".
Australia szybko stała się "zastępcą szeryfa". John Howard, premier Australii, był w Waszyngtonie, kiedy nastąpił atak na WTC. Zaraz ogłosił, że Australia na mocy traktatu ANZUS (pakt między Australią, USA i Nową Zelandią) przyłącza się do koalicji antyterrorystycznej. Dwa lata później wysłał do Iraku 2 tys. żołnierzy. Ta decyzja przysporzyła mu wielu wrogów, ale okazała się słuszna. Kraj w ciągu kilku miesięcy wyrósł na regionalne mocarstwo.
Do tej pory głównymi sojusznikami USA w regionie były Japonia i Korea Południowa. Napięcia między Tokio a Pekinem, wzrost nastrojów antyjapońskich w Azji i zmiana strategii Seulu (na politykę równowagi) sprawiły, że najsilniejszym politycznie sojusznikiem USA w Azji jest dziś Australia. To właśnie w Canberze w 2003 r. spotkali się George W. Bush i przywódca Chin Hu Jintao. Azjatyccy sąsiedzi Australii zaczęli patrzeć na ten kraj jak na alternatywę wobec regionalnego dyktatu Chin.
W pełni samodzielną politykę zagraniczną Australia mogła prowadzić dopiero w latach 40. ubiegłego stulecia. Wcześniej najważniejsze decyzje zapadały w Londynie. Szefowie dyplomacji chcieli nadrobić stracony czas - Australia nie tylko szybko nawiązała stosunki z większością krajów regionu, ale podjęła się trudnych misji, m.in. tworząc regionalne forum APEC, wysyłając wojsko do Wietnamu, Timoru Wschodniego i na Wyspy Salomona.
Przełomowe dla australijskiej polityki wobec Azji były wydarzenia z ostatnich dwóch lat: zamach bombowy na wyspie Bali w 2003 r. i przejście tsunami w ubiegłym roku. - Na Bali zginęło 80 Australijczyków. Dla kraju to był szok - mówi Chalk. Premier John Howard zarządził polowanie na terrorystów z Dżemaja Islamija, organizacji posądzanej o zorganizowanie zamachu. Wysłał agentów do Indonezji, Malezji i Singapuru, którzy ujęli 30 członków grupy, rozbijając ją niemal doszczętnie. Z kolei po przejściu tsunami aktywnością wykazało się australijskie społeczeństwo. By pomóc ofiarom, zbierano pieniądze na ulicach, w szkołach, a nawet więzieniach. Już kilka dni po dramacie Australia uzbierała 235 mln USD, do czego rząd dorzucił jeszcze miliard. - W tym czasie Chiny twierdziły, że są krajem biednym i nie stać ich na pomoc - podkreśla Peter Chalk.
Nic dziwnego, że do Australii zaglądają przywódcy najważniejszych państw Azji. Ostatnio Canberrę odwiedził Khurshid Kasuri, szef pakistańskiej dyplomacji, który przygotował grunt pod pierwszą wizytę pakistańskiego prezydenta. Do Australii przyjechał też Kamal Nath, minister handlu Indii. Howard namawiał go do dalszego inwestowania w Australii (Indie inwestują w Australii więcej niż Australijczycy w Indiach) i obiecał, że w lipcu po raz drugi poleci do Delhi. Kontakty z Indiami i Pakistanem są dla Australii kluczowe. Kraje te dysponują bronią atomową i toczą z sobą spór o Kaszmir. Pomoc w rozwiązaniu tego problemu podniosłaby rangę Canberry. Poza tym liczba mieszkańców Indii i pozostałych krajów Azji niedługo przewyższy ludność Chin. Australia podpisała umowy o wolnym handlu z Malezją i Tajlandią, a w ubiegłym roku po raz pierwszy została zaproszona na regionalne forum ASEAN w Laosie.
Australia, stając się regionalnym liderem, stara się utrzymywać doskonałe stosunki z Chinami. Australijska gospodarka jest zależna od zamówień z Państwa Środka. Co roku z australijskich portów wypływają do Chin transporty wołowiny, węgla, rud żelaza, gazu i ropy warte ponad 22,7 mld USD. Canberra negocjuje z Pekinem umowę o utworzeniu strefy wolnego handlu, trwają rozmowy o sprzedaży australijskiego uranu do Chin. Canberra robi więc wszystko, by politycznie nie drażnić wielkiego smoka - uznaje politykę jednych Chin i nie popiera antychińskich rezolucji składanych do Komisji Praw Człowieka. Chiny odwdzięczają się - w prasie trudno znaleźć złe słowo na temat polityki Howarda. Australię wpisano nawet na listę miejsc, do których Chińczycy mogą podróżować bez przeszkód ze strony państwa.
Laburzysta Mark Latham, przywódca opozycji, zarzuca Howardowi, że dla chińskich pieniędzy jest gotów przymknąć oczy na aktywność wojskowo-wywiadowczą Pekinu. Szybko zbrojące się Chiny (budżet obronny Państwa Środka rośnie w tempie 13 proc. rocznie) niedługo będą całkowicie dominowały w regionie. Niedawno w siedzibie wywiadu ASIO w Sydney pojawił się Chen Yonglin, chiński konsul. - W Australii szpieguje tysiąc chińskich agentów - zdradził. Rząd jednak zignorował te doniesienia. - To tylko incydenty. Nie psujmy naszych dobrych stosunków z Pekinem.
Australia szybko stała się "zastępcą szeryfa". John Howard, premier Australii, był w Waszyngtonie, kiedy nastąpił atak na WTC. Zaraz ogłosił, że Australia na mocy traktatu ANZUS (pakt między Australią, USA i Nową Zelandią) przyłącza się do koalicji antyterrorystycznej. Dwa lata później wysłał do Iraku 2 tys. żołnierzy. Ta decyzja przysporzyła mu wielu wrogów, ale okazała się słuszna. Kraj w ciągu kilku miesięcy wyrósł na regionalne mocarstwo.
Do tej pory głównymi sojusznikami USA w regionie były Japonia i Korea Południowa. Napięcia między Tokio a Pekinem, wzrost nastrojów antyjapońskich w Azji i zmiana strategii Seulu (na politykę równowagi) sprawiły, że najsilniejszym politycznie sojusznikiem USA w Azji jest dziś Australia. To właśnie w Canberze w 2003 r. spotkali się George W. Bush i przywódca Chin Hu Jintao. Azjatyccy sąsiedzi Australii zaczęli patrzeć na ten kraj jak na alternatywę wobec regionalnego dyktatu Chin.
W pełni samodzielną politykę zagraniczną Australia mogła prowadzić dopiero w latach 40. ubiegłego stulecia. Wcześniej najważniejsze decyzje zapadały w Londynie. Szefowie dyplomacji chcieli nadrobić stracony czas - Australia nie tylko szybko nawiązała stosunki z większością krajów regionu, ale podjęła się trudnych misji, m.in. tworząc regionalne forum APEC, wysyłając wojsko do Wietnamu, Timoru Wschodniego i na Wyspy Salomona.
Przełomowe dla australijskiej polityki wobec Azji były wydarzenia z ostatnich dwóch lat: zamach bombowy na wyspie Bali w 2003 r. i przejście tsunami w ubiegłym roku. - Na Bali zginęło 80 Australijczyków. Dla kraju to był szok - mówi Chalk. Premier John Howard zarządził polowanie na terrorystów z Dżemaja Islamija, organizacji posądzanej o zorganizowanie zamachu. Wysłał agentów do Indonezji, Malezji i Singapuru, którzy ujęli 30 członków grupy, rozbijając ją niemal doszczętnie. Z kolei po przejściu tsunami aktywnością wykazało się australijskie społeczeństwo. By pomóc ofiarom, zbierano pieniądze na ulicach, w szkołach, a nawet więzieniach. Już kilka dni po dramacie Australia uzbierała 235 mln USD, do czego rząd dorzucił jeszcze miliard. - W tym czasie Chiny twierdziły, że są krajem biednym i nie stać ich na pomoc - podkreśla Peter Chalk.
Nic dziwnego, że do Australii zaglądają przywódcy najważniejszych państw Azji. Ostatnio Canberrę odwiedził Khurshid Kasuri, szef pakistańskiej dyplomacji, który przygotował grunt pod pierwszą wizytę pakistańskiego prezydenta. Do Australii przyjechał też Kamal Nath, minister handlu Indii. Howard namawiał go do dalszego inwestowania w Australii (Indie inwestują w Australii więcej niż Australijczycy w Indiach) i obiecał, że w lipcu po raz drugi poleci do Delhi. Kontakty z Indiami i Pakistanem są dla Australii kluczowe. Kraje te dysponują bronią atomową i toczą z sobą spór o Kaszmir. Pomoc w rozwiązaniu tego problemu podniosłaby rangę Canberry. Poza tym liczba mieszkańców Indii i pozostałych krajów Azji niedługo przewyższy ludność Chin. Australia podpisała umowy o wolnym handlu z Malezją i Tajlandią, a w ubiegłym roku po raz pierwszy została zaproszona na regionalne forum ASEAN w Laosie.
Australia, stając się regionalnym liderem, stara się utrzymywać doskonałe stosunki z Chinami. Australijska gospodarka jest zależna od zamówień z Państwa Środka. Co roku z australijskich portów wypływają do Chin transporty wołowiny, węgla, rud żelaza, gazu i ropy warte ponad 22,7 mld USD. Canberra negocjuje z Pekinem umowę o utworzeniu strefy wolnego handlu, trwają rozmowy o sprzedaży australijskiego uranu do Chin. Canberra robi więc wszystko, by politycznie nie drażnić wielkiego smoka - uznaje politykę jednych Chin i nie popiera antychińskich rezolucji składanych do Komisji Praw Człowieka. Chiny odwdzięczają się - w prasie trudno znaleźć złe słowo na temat polityki Howarda. Australię wpisano nawet na listę miejsc, do których Chińczycy mogą podróżować bez przeszkód ze strony państwa.
Laburzysta Mark Latham, przywódca opozycji, zarzuca Howardowi, że dla chińskich pieniędzy jest gotów przymknąć oczy na aktywność wojskowo-wywiadowczą Pekinu. Szybko zbrojące się Chiny (budżet obronny Państwa Środka rośnie w tempie 13 proc. rocznie) niedługo będą całkowicie dominowały w regionie. Niedawno w siedzibie wywiadu ASIO w Sydney pojawił się Chen Yonglin, chiński konsul. - W Australii szpieguje tysiąc chińskich agentów - zdradził. Rząd jednak zignorował te doniesienia. - To tylko incydenty. Nie psujmy naszych dobrych stosunków z Pekinem.
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.