Po powrocie z urlopu chwalimy niemieckie drogi, greckie knajpki, hiszpańskie plaże i narzekamy na rodaków Najgorszą opinię o Polakach - jak wiadomo - mają sami Polacy. Potwierdzają to liczne badania i ankiety, w których sami siebie strasznie nie lubimy, sami sobą okrutnie gardzimy i sami siebie malujemy w najczarniejszych barwach. Lepsze zdanie o Polakach mają od nas Niemcy, Francuzi, Anglicy, nie mówiąc już o Hiszpanach czy Irlandczykach. Zdecydowanie najbardziej niechętny stosunek do Polaków od lat mają Austriacy. Ich negatywne opinie o nas to jednak zwykłe austriackie lanie wody, bo nawet austriacką gadkę sami Polacy przebić w negatywie potrafią.
Wyjazdy wakacyjne za granicę to kolejna okazja do zbierania okrutnych opinii o sobie. Po powrocie z urlopu zachwycamy się gościnnością Włochów, chwalimy niemieckie drogi, hiszpańskie plaże, greckie restauracyjki i oczywiście z lubością narzekamy na rodaków. Okazuje się, że wycieczka, na którą wybraliśmy się całą rodziną, byłaby wspaniała, gdyby na tym samym kempingu nie rozbili się ci okropni turyści z Rzeszowa, Kielc czy Poznania. Koszmarem powakacyjnych wojaży jest zmuszanie znajomych i rodziny do oglądania filmów i zdjęć zrobionych w trakcie urlopu. Przeżycie takiego seansu jest gorsze niż doczytanie do końca ostatniej książki Doroty Masłowskiej i graniczy z cudem. Opowieściami, które zawsze ożywiają takie turystyczne akademie, są historyjki o rodakach. W tych historyjkach przygodnie spotkani w knajpie czy w hotelu Polacy to zwykle jacyś nieokrzesani debile.
Do dobrego tonu należy podkreślanie dystansu, jaki się ma do reszty narodu błąkającego się po turystycznych kurortach, i w oczywisty sposób dawanie do zrozumienia, że my konkretnie i osobiście, jako rodzina Kowalskich czy Malinowskich, zachowujemy absolutnie najwyższy światowy poziom kultury i podróżniczego wyrobienia. W skrajnych wypadkach dajemy nawet do zrozumienia, że często wstydziliśmy się, że jesteśmy Polakami, unikaliśmy kontaktu z innymi turystami z Polski czy nawet uciekaliśmy, gdy tylko usłyszeliśmy polską mowę. Tego typu historie często opowiadane z dumą i bez żenady świadczą o naszym psychicznym kompleksie wielkości atomowego grzyba.
Polak jest przewrażliwiony na punkcie tego, jak postrzegają go inni. Piętnaście lat temu, kiedy to zaczynał się kapitalizm, wyjazdy na Majorkę czy Kretę nie były tak masowe jak dziś. Na zagraniczny urlop pozwalał sobie bogatszy mieszkaniec kraju, który za granicą czuł się trochę jak parias. Aby nikt nie pomyślał, że jest pariasem, musiał się maskować. Maskowanie polegało głównie na dawaniu sowitych napiwków (żeby nikt nie pomyślał, że mnie nie stać!) i strojeniu się na potęgę. Polkę na plaży można było poznać po tym, że ma ostry wieczorowy makijaż i obwieszona jest złotem jak świąteczna choinka. Ekstremistki tego nurtu przebierały eleganckie kiecki pięć razy dziennie i zapieprzały w wysokich szpilkach na basen. Tymczasem wśród zachodnich turystów obowiązywał wakacyjny luz. Wyciągnięte koszulki, dziurawe dżinsy, wygodne klapki. Ludzie bogatego Zachodu nie musieli niczego udowadniać, nie potrzebowali podczas wakacji szpanować wieśniackimi sygnetami czy drogimi zegarkami i wybierali wygodę zamiast tandetnego błysku. Na tle tego źle ubranego wakacyjnego tłumu Polki wyróżniały się przesadną i nieco nie pasującą elegancją. Ta przesadna elegancja często stawała się obiektem okrutnych kpin samych Polaków.
To już historia. Przez kilkanaście lat ostrego podróżowania Polakom udało się oswoić z zagranicznym standardem. Teraz gdy na tanie wycieczki zagraniczne stać byle menela spod mostu, zmieniła się radykalnie turystyczna moda. Po dawnej elegancji pionierów turystki nie ma już śladu. Obecnie polski turysta jest megawyluzowany i kompletnie nie przejmuje się strojem. Na promenadzie w eleganckim kurorcie rodacy znad Wisły potrafią zachowywać się jak u siebie na wsiowym pikniku, co świadczy tylko o tym, że powoli wszędzie zaczynamy się czuć jak w domu. Nasze "uzachodnienie" w tym względzie także stało się przedmiotem krytyki, a wakacyjny luz określany jest mianem "eksportowego obciachu".
Tak więc być eleganckim źle, być wyluzowanym też niedobrze. Skoro tak bardzo sami siebie nie lubimy i tak bardzo wkurzają nas rodacy za granicą, to może lepiej zostać w domu, a urlop spędzić w wannie. Za wakacyjną rozrywkę wystarczy kampania wyborcza w telewizji i zadymy górników pod Sejmem. Będzie taniej i bezpieczniej w myśl ludowego przysłowia z Nowej Huty "W wakacyjnym szale pomyśl o zawale".
Do dobrego tonu należy podkreślanie dystansu, jaki się ma do reszty narodu błąkającego się po turystycznych kurortach, i w oczywisty sposób dawanie do zrozumienia, że my konkretnie i osobiście, jako rodzina Kowalskich czy Malinowskich, zachowujemy absolutnie najwyższy światowy poziom kultury i podróżniczego wyrobienia. W skrajnych wypadkach dajemy nawet do zrozumienia, że często wstydziliśmy się, że jesteśmy Polakami, unikaliśmy kontaktu z innymi turystami z Polski czy nawet uciekaliśmy, gdy tylko usłyszeliśmy polską mowę. Tego typu historie często opowiadane z dumą i bez żenady świadczą o naszym psychicznym kompleksie wielkości atomowego grzyba.
Polak jest przewrażliwiony na punkcie tego, jak postrzegają go inni. Piętnaście lat temu, kiedy to zaczynał się kapitalizm, wyjazdy na Majorkę czy Kretę nie były tak masowe jak dziś. Na zagraniczny urlop pozwalał sobie bogatszy mieszkaniec kraju, który za granicą czuł się trochę jak parias. Aby nikt nie pomyślał, że jest pariasem, musiał się maskować. Maskowanie polegało głównie na dawaniu sowitych napiwków (żeby nikt nie pomyślał, że mnie nie stać!) i strojeniu się na potęgę. Polkę na plaży można było poznać po tym, że ma ostry wieczorowy makijaż i obwieszona jest złotem jak świąteczna choinka. Ekstremistki tego nurtu przebierały eleganckie kiecki pięć razy dziennie i zapieprzały w wysokich szpilkach na basen. Tymczasem wśród zachodnich turystów obowiązywał wakacyjny luz. Wyciągnięte koszulki, dziurawe dżinsy, wygodne klapki. Ludzie bogatego Zachodu nie musieli niczego udowadniać, nie potrzebowali podczas wakacji szpanować wieśniackimi sygnetami czy drogimi zegarkami i wybierali wygodę zamiast tandetnego błysku. Na tle tego źle ubranego wakacyjnego tłumu Polki wyróżniały się przesadną i nieco nie pasującą elegancją. Ta przesadna elegancja często stawała się obiektem okrutnych kpin samych Polaków.
To już historia. Przez kilkanaście lat ostrego podróżowania Polakom udało się oswoić z zagranicznym standardem. Teraz gdy na tanie wycieczki zagraniczne stać byle menela spod mostu, zmieniła się radykalnie turystyczna moda. Po dawnej elegancji pionierów turystki nie ma już śladu. Obecnie polski turysta jest megawyluzowany i kompletnie nie przejmuje się strojem. Na promenadzie w eleganckim kurorcie rodacy znad Wisły potrafią zachowywać się jak u siebie na wsiowym pikniku, co świadczy tylko o tym, że powoli wszędzie zaczynamy się czuć jak w domu. Nasze "uzachodnienie" w tym względzie także stało się przedmiotem krytyki, a wakacyjny luz określany jest mianem "eksportowego obciachu".
Tak więc być eleganckim źle, być wyluzowanym też niedobrze. Skoro tak bardzo sami siebie nie lubimy i tak bardzo wkurzają nas rodacy za granicą, to może lepiej zostać w domu, a urlop spędzić w wannie. Za wakacyjną rozrywkę wystarczy kampania wyborcza w telewizji i zadymy górników pod Sejmem. Będzie taniej i bezpieczniej w myśl ludowego przysłowia z Nowej Huty "W wakacyjnym szale pomyśl o zawale".
Więcej możesz przeczytać w 31/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.