Dzięki biurokracji niemal 16 mld euro dołożymy do unijnych dotacji
Dwa lata po wejściu do UE Polacy z eurosceptyków w większości stali się euroentuzjastami. Są nimi ci, którzy za granicą znaleźli pracę lepiej płatną niż w Polsce, są nimi też przedsiębiorcy, którzy poszerzyli swoje rynki zbytu. Czasami, gdy z Brukseli sypie się kasa, euroentuzjastami są też rolnicy. Nic więc dziwnego, że - jak wynika z ostatniego badania CBOS - aż 83 proc. Polaków pozytywnie ocenia nasze członkostwo w UE. Powszechna ocena jest jednoznaczna: na wstąpieniu do unii wiele skorzystaliśmy.
Entuzjazmu nie osłabiają opinie części ekonomistów, że po przeliczeniu unijnych dotacji dla Polski i procedur związanych z ich przyznawaniem najwięcej zyskują ci, którzy mieli nas wspomagać, czyli "stara" unia. Zarobią na bezpośrednim dostępie do naszego rynku, na co już wcześniej wskazywali polscy eurosceptycy. To nie wszystko. Po przeliczeniu wszystkich naszych kosztów związanych z integracją okazuje się, że każdy Polak w latach 2007-2013 wyda przeciętnie 1606 zł rocznie po to, aby otrzymać 1368 zł. Czyli dołoży do interesu 238 zł rocznie! Te liczby szokują, bo nie wszyscy Polacy zyskali, pracując za granicą, eksportując tam swoje towary czy też pobierając z kasy unijną pomoc. Mamy świadomość, że to tylko fragment rachunku zysków i strat. Ale oczywistymi zyskami nie będziemy się tu zajmować.
Pomoc unii dla nowych członków miała być nowym planem Marshalla, mającym objąć tych, których pominięto przed sześćdziesięcioma laty. Przypomnijmy, że dzięki tamtemu planowi w latach 40. i 50. zachodnia Europa stanęła na nogi po zniszczeniach wojennych. Dla Polski eurointegracja jest zaledwie ich miniplanem Marshalla - głównie za sprawą sławetnej unijnej biurokracji, w którą wnieśliśmy swój znaczący wkład.
Nasza droga biurokracja
Z unijnych dokumentów wynika, że w latach 2007-2013 Polska ma otrzymać 91 mld euro dotacji. Nie jest tak, jak wyliczono w polskim budżecie na 2006 r., że koszty Polski związane z pozyskaniem dotacji od UE to jedynie składka członkowska. Składka unijna Polski w latach 2007-2013, zakładając roczny wzrost PKB w wysokości niecałych 5 proc., wyniesie 22 mld euro. Dodatkowo wpłaty do Europejskiego Banku Inwestycyjnego sięgną 0,6 mld euro, co daje razem 22,6 mld euro, czyli 25 proc. wszystkich dotacji z UE.
Budżet Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, zajmującego się zarządzaniem unijnymi dotacjami (pracuje tam 550 urzędników), to w 2006 r. 380 mln zł. Budżety Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ma 16 oddziałów regionalnych i 314 biur powiatowych) i Agencji Rynku Rolnego w 2006 r. wynoszą łącznie 1,5 mld zł. Gdyby nawet bud-
żety te się nie zmieniały, a będą rosły, to w latach 2007-2013 sięgną 3,3 mld euro, czyli 3,5 proc. funduszy unijnych.
Dotacjami z UE zajmują się też ministerstwa: finansów, gospodarki, pracy i polityki społecznej, rolnictwa, środowiska, infrastruktury oraz Agencja Rozwoju Przemysłu, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, a także urzędy wojewódzkie i samorządowe na każdym szczeblu (w których zatrudnionych jest od kilku do kilkudziesięciu osób wyłącznie do tego celu). Tylko Departament Funduszy Strukturalnych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Małopolskiego zatrudnia 47 osób. Powołano też Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, który w 2005 r. miał budżet w wysokości 65 mln zł. Utworzono 169 punktów informacyjnych o UE. Co gorsza, osoby tam pracujące mogłyby wykonywać pracę w sektorze prywatnym, dzięki której rósłby PKB, a nie jego konsumpcja. Nie można zapominać o wydatkach na pensje eurodeputowanych i urzędników delegowanych do UE.
W jaki sposób i na co wydają pieniądze podatników urzędy zaangażowane w obsługę UE? Na przykład do zadań Ministerstwa Finansów należy m.in. zarządzanie przepływami finansowymi pieniędzy Funduszu Spójności z KE, weryfikacja deklaracji wydatków i administrowanie systemem informatycznym kontroli finansowej Funduszy Strukturalnych i Funduszu Spójności (SIMIK), który do tej pory kosztował już ponad 12 mln zł, a nadal się myli w obliczeniach. MF ma swój SIMIK, a ARiMR - program rozwoju obszarów wiejskich, przez który mają przechodzić dotacje dla rolnictwa. Minister rozwoju regionalnego odpowiada za zarządzanie programami, poszczególni ministrowie i wojewodowie są instytucjami pośredniczącymi, a zarządy województw zarządzają funduszami.
Urzędnicy na różnych szczeblach sprawdzają te same wnioski. Dla beneficjentów są tworzone informatory o dotacjach, na przykład Ministerstwo Rozwoju Regionalnego publikuje broszury, płyty CD, tworzy strony internetowe. Ministerstwo Gospodarki "w celu zapewnienia jak najlepszego przygotowania polskich beneficjentów do korzystania z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego i Funduszu Spójności" uruchomiło internetowy system ewidencji kart projektów. Urzędy marszałkowskie wydają dokumenty typu "Podręcznik wdrażania Regionalnego Programu Operacyjnego" i bazy projektów Partner. W województwie śląskim w ciągu trzech miesięcy odbyło się 41 spotkań dotyczących konsultacji "Regionalnego programu operacyjnego województwa śląskiego", na każdym spotkaniu 100-300 osób traci pół dnia.
Aby istniała możliwość absorpcji dotacji, na szczeblu krajowym trzeba było tworzyć programy typu "Narodowa strategia spójności na lata 2007-2013", "Strategia rozwoju kraju 2007-2015", "Narodowa strategia rozwoju regionalnego 2007-2013" i programy operacyjne 2007-2013. Na podstawie tych dokumentów samorządy wojewódzkie tworzą kolejną makulaturę w postaci wieloletnich planów. Tak więc 3,5 proc. wartości dotacji, które konsumują tylko trzy urzędy (MRR, ARiMR i ARR), można swobodnie podwoić, co da nam współczynnik 7 proc. (6,5 mld euro) wydatków na cele urzędnicze, związane z obsługą unijnych dotacji, a i tak będzie to kwota nie doszacowana.
Para w przygotowanie
Jak ujawnił prezydent dużego miasta aglomeracji górnośląskiej, koszt przygotowania wniosku o dotację wynosi 100 tys. zł, więc przeciętnie pochłania 15 proc. wartości projektu, czyli w latach 2007-2013 aż 13,5 mld euro zostanie wydanych na przygotowanie projektów. Liczba projektów jest ogromna i musi w to być zaangażowanych tysiące osób. Grażyna Gęsicka, minister rozwoju regionalnego, poinformowała, że w ramach unijnych dotacji na lata 2004-2006 zakwalifikowano do tej pory 60 tys. projektów, które przygotowano, by otrzymać 80 proc. przyznanych nam pieniędzy w tym okresie.
Okazuje się, że odrzucanych jest 54 proc. wniosków o dotacje. Jeśli podobny odsetek wniosków o dotacje będzie odrzucany w latach 2007-2013, to koszt przygotowania odrzuconych projektów wyniesie 16 mld euro, czyli 17,5 proc. wartości wszystkich unijnych dotacji. Oznacza to, że w latach 2007-2013 powstanie 1,15 mln wniosków, z czego tylko 530 tys. zostanie zrealizowanych. Anegdotyczne jest to, że wniosek może zostać odrzucony nawet z powodu nieodpowiedniego koloru długopisu użytego do podpisu.
Deszcz unijnych długów
Ogromne są koszty prefinansowania unijnych projektów realizowanych przez jednostki sektora finansów publicznych. W 2006 r. zostanie wydanych na ten cel 13,4 mld zł, z czego 30 proc. nie zostanie zwrócone. Daje to wskaźnik 16 proc. wartości całości funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności. Dla wspólnej polityki rolnej strata w prefinansowaniu wyniesie ponad 6 proc. wartości unijnych funduszy dla rolnictwa. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, na lata 2007-
-2013 na prefinansowanie z polskiego budżetu zostanie bezzwrotnie wydanych 13 proc. wszystkich pieniędzy przekazanych z UE w tym okresie, czyli około 12 mld euro.
Zgodnie z projektem "Strategii rozwoju kraju", przygotowanym przez resort rozwoju regionalnego, w latach 2007-2013 Polska z pieniędzy publicznych (z budżetu państwa i jednostek samorządu terytorialnego, Funduszu Pracy, PFRON i Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości) wyda na współfinansowanie dotacji unijnych 16,3 mld euro, czyli 18 proc. całkowitej wartości tych dotacji, a 19,9 mld euro (22 proc. wartości unijnych dotacji) ma pochodzić z sektora prywatnego.
Nie można zapominać o tym, że zarówno już zadłużone gminy, jak i państwo nie mają pieniędzy na współfinansowanie niepotrzebnych projektów, na które zaciągają kolejne kredyty, jeszcze bardziej się zadłużając - tylko po to, by otrzymać dotację. Po dodaniu wydatków strony polskiej, związanych z pozyskiwaniem dotacji w latach 2007-2013, otrzymujemy kwotę 106,8 mld euro, czyli 117,5 proc. wartości wszystkich dotacji, które mają zostać przekazane Polsce z UE! Koszty poniesione przez polską gospodarkę i sektor publiczny o 17,5 proc. przewyższają zatem "ogromny deszcz unijnych pieniędzy".
To nie koniec złych wiadomości. Według niektórych kalkulacji, koszty dostosowania polskich przedsiębiorstw i administracji do prawa i standardów UE pochłonęły 15 mld euro w ciągu 15 lat. Tylko Ministerstwo Środowiska szacowało, że w latach 2000-2010 Polska z pieniędzy krajowych wyda na ochronę środowiska - w związku z przystosowywaniem się do wymogów unii - 120 mld zł, czyli więcej niż połowę naszego rocznego budżetu.
Trzeba brać również pod uwagę możliwości nakładania kar finansowych na Polskę w wypadku niestosowania się do unijnych, często bzdurnych przepisów. Już w 2006 r. nasi rolnicy zapłacą unii 89 mln zł za pracowitość i efektywność, a konkretnie za przekroczenie absurdalnego limitu produkcji mleka. To chichot historii - znaleźć się w towarzystwie, które karze za wydajność, a nie za lenistwo i nieróbstwo. Zresztą Polsce grozi również kara za "niezharmonizowanie" wysokości VAT na pieluchy dziecięce, który powinien zostać podwyższony z 7 proc. do 22 proc. Należy pominąć milczeniem fakt, że jeśli władze na szczeblu międzynarodowym zajmują się pieluchami, świadczy to
o całkowitej cywilizacyjnej degrengoladzie. Z biegiem czasu tych niedorzecznych kar z pewnością będzie jeszcze więcej.
Polska, czyli anty-Irlandia
Nie jest prawdą, że unijne dotacje powodują szybszy wzrost gospodarczy, co ilustruje się często przykładem Irlandii. Z wyliczeń analityków Instytutu Katona w Waszyngtonie wynika coś przeciwnego: unijne dotacje mogą wręcz opóźnić wzrost przez kierowanie zasobów do projektów publicznych, które mogłyby być lepiej wykorzystane przez sektor prywatny. Sektor publiczny nie jest w stanie efektywnie zarządzać pieniędzmi, ponieważ nie dotyczy go ekonomiczna kalkulacja zysków i strat. Urzędnicy nie wiedzą więc, które projekty inwestycyjne wygenerują największy wzrost, a nawet jeśli by to wiedzieli, to i tak nie mają motywacji, aby właśnie te projekty promować. Co gorsza, niektórzy irlandzcy przedsiębiorcy porzucili działalność nakierowaną na zwiększenie efektywności i innowacyjności firm i swoje siły kierowali na pozyskiwanie dotacji. W latach 1973-1986 Irlandia otrzymywała dotacje unijne w wysokości 4 proc. PKB i wtedy wzrost gospodarczy był na bardzo niskim poziomie, natomiast w latach 1995-2000, kiedy wzrost gospodarczy dochodził do 10 proc., dotacje wynosiły 3 proc. PKB Irlandii.
W 2000 r., kiedy unijne dotacje spadły do 1,84 proc. PKB, wzrost wyniósł 11 proc.
W Polsce w dużej mierze beneficjentami unijnej pomocy są podmioty publiczne, takie jak jednostki samorządu terytorialnego, ich stowarzyszenia i związki, urzędy państwowe, na przykład ministerstwa czy urzędy pracy, szkoły wyższe, agencje rozwoju regionalnego, w których swoje udziały mają jednostki samorządu terytorialnego, państwowe agencje czy spółki skarbu państwa. Odpowiedź na pytanie, co z tego wyniknie, daje prawo sformułowane przez amerykańskiego profesora Emmanuela Savasa: sektor prywatny jest zawsze dwa razy tańszy niż sektor publiczny przy wykonywaniu tych samych prac w służbie publicznej.
Ilustracja: D. Krupa
Entuzjazmu nie osłabiają opinie części ekonomistów, że po przeliczeniu unijnych dotacji dla Polski i procedur związanych z ich przyznawaniem najwięcej zyskują ci, którzy mieli nas wspomagać, czyli "stara" unia. Zarobią na bezpośrednim dostępie do naszego rynku, na co już wcześniej wskazywali polscy eurosceptycy. To nie wszystko. Po przeliczeniu wszystkich naszych kosztów związanych z integracją okazuje się, że każdy Polak w latach 2007-2013 wyda przeciętnie 1606 zł rocznie po to, aby otrzymać 1368 zł. Czyli dołoży do interesu 238 zł rocznie! Te liczby szokują, bo nie wszyscy Polacy zyskali, pracując za granicą, eksportując tam swoje towary czy też pobierając z kasy unijną pomoc. Mamy świadomość, że to tylko fragment rachunku zysków i strat. Ale oczywistymi zyskami nie będziemy się tu zajmować.
Pomoc unii dla nowych członków miała być nowym planem Marshalla, mającym objąć tych, których pominięto przed sześćdziesięcioma laty. Przypomnijmy, że dzięki tamtemu planowi w latach 40. i 50. zachodnia Europa stanęła na nogi po zniszczeniach wojennych. Dla Polski eurointegracja jest zaledwie ich miniplanem Marshalla - głównie za sprawą sławetnej unijnej biurokracji, w którą wnieśliśmy swój znaczący wkład.
Nasza droga biurokracja
Z unijnych dokumentów wynika, że w latach 2007-2013 Polska ma otrzymać 91 mld euro dotacji. Nie jest tak, jak wyliczono w polskim budżecie na 2006 r., że koszty Polski związane z pozyskaniem dotacji od UE to jedynie składka członkowska. Składka unijna Polski w latach 2007-2013, zakładając roczny wzrost PKB w wysokości niecałych 5 proc., wyniesie 22 mld euro. Dodatkowo wpłaty do Europejskiego Banku Inwestycyjnego sięgną 0,6 mld euro, co daje razem 22,6 mld euro, czyli 25 proc. wszystkich dotacji z UE.
Budżet Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, zajmującego się zarządzaniem unijnymi dotacjami (pracuje tam 550 urzędników), to w 2006 r. 380 mln zł. Budżety Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ma 16 oddziałów regionalnych i 314 biur powiatowych) i Agencji Rynku Rolnego w 2006 r. wynoszą łącznie 1,5 mld zł. Gdyby nawet bud-
żety te się nie zmieniały, a będą rosły, to w latach 2007-2013 sięgną 3,3 mld euro, czyli 3,5 proc. funduszy unijnych.
Dotacjami z UE zajmują się też ministerstwa: finansów, gospodarki, pracy i polityki społecznej, rolnictwa, środowiska, infrastruktury oraz Agencja Rozwoju Przemysłu, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, a także urzędy wojewódzkie i samorządowe na każdym szczeblu (w których zatrudnionych jest od kilku do kilkudziesięciu osób wyłącznie do tego celu). Tylko Departament Funduszy Strukturalnych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Małopolskiego zatrudnia 47 osób. Powołano też Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, który w 2005 r. miał budżet w wysokości 65 mln zł. Utworzono 169 punktów informacyjnych o UE. Co gorsza, osoby tam pracujące mogłyby wykonywać pracę w sektorze prywatnym, dzięki której rósłby PKB, a nie jego konsumpcja. Nie można zapominać o wydatkach na pensje eurodeputowanych i urzędników delegowanych do UE.
W jaki sposób i na co wydają pieniądze podatników urzędy zaangażowane w obsługę UE? Na przykład do zadań Ministerstwa Finansów należy m.in. zarządzanie przepływami finansowymi pieniędzy Funduszu Spójności z KE, weryfikacja deklaracji wydatków i administrowanie systemem informatycznym kontroli finansowej Funduszy Strukturalnych i Funduszu Spójności (SIMIK), który do tej pory kosztował już ponad 12 mln zł, a nadal się myli w obliczeniach. MF ma swój SIMIK, a ARiMR - program rozwoju obszarów wiejskich, przez który mają przechodzić dotacje dla rolnictwa. Minister rozwoju regionalnego odpowiada za zarządzanie programami, poszczególni ministrowie i wojewodowie są instytucjami pośredniczącymi, a zarządy województw zarządzają funduszami.
Urzędnicy na różnych szczeblach sprawdzają te same wnioski. Dla beneficjentów są tworzone informatory o dotacjach, na przykład Ministerstwo Rozwoju Regionalnego publikuje broszury, płyty CD, tworzy strony internetowe. Ministerstwo Gospodarki "w celu zapewnienia jak najlepszego przygotowania polskich beneficjentów do korzystania z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego i Funduszu Spójności" uruchomiło internetowy system ewidencji kart projektów. Urzędy marszałkowskie wydają dokumenty typu "Podręcznik wdrażania Regionalnego Programu Operacyjnego" i bazy projektów Partner. W województwie śląskim w ciągu trzech miesięcy odbyło się 41 spotkań dotyczących konsultacji "Regionalnego programu operacyjnego województwa śląskiego", na każdym spotkaniu 100-300 osób traci pół dnia.
Aby istniała możliwość absorpcji dotacji, na szczeblu krajowym trzeba było tworzyć programy typu "Narodowa strategia spójności na lata 2007-2013", "Strategia rozwoju kraju 2007-2015", "Narodowa strategia rozwoju regionalnego 2007-2013" i programy operacyjne 2007-2013. Na podstawie tych dokumentów samorządy wojewódzkie tworzą kolejną makulaturę w postaci wieloletnich planów. Tak więc 3,5 proc. wartości dotacji, które konsumują tylko trzy urzędy (MRR, ARiMR i ARR), można swobodnie podwoić, co da nam współczynnik 7 proc. (6,5 mld euro) wydatków na cele urzędnicze, związane z obsługą unijnych dotacji, a i tak będzie to kwota nie doszacowana.
Para w przygotowanie
Jak ujawnił prezydent dużego miasta aglomeracji górnośląskiej, koszt przygotowania wniosku o dotację wynosi 100 tys. zł, więc przeciętnie pochłania 15 proc. wartości projektu, czyli w latach 2007-2013 aż 13,5 mld euro zostanie wydanych na przygotowanie projektów. Liczba projektów jest ogromna i musi w to być zaangażowanych tysiące osób. Grażyna Gęsicka, minister rozwoju regionalnego, poinformowała, że w ramach unijnych dotacji na lata 2004-2006 zakwalifikowano do tej pory 60 tys. projektów, które przygotowano, by otrzymać 80 proc. przyznanych nam pieniędzy w tym okresie.
Okazuje się, że odrzucanych jest 54 proc. wniosków o dotacje. Jeśli podobny odsetek wniosków o dotacje będzie odrzucany w latach 2007-2013, to koszt przygotowania odrzuconych projektów wyniesie 16 mld euro, czyli 17,5 proc. wartości wszystkich unijnych dotacji. Oznacza to, że w latach 2007-2013 powstanie 1,15 mln wniosków, z czego tylko 530 tys. zostanie zrealizowanych. Anegdotyczne jest to, że wniosek może zostać odrzucony nawet z powodu nieodpowiedniego koloru długopisu użytego do podpisu.
Deszcz unijnych długów
Ogromne są koszty prefinansowania unijnych projektów realizowanych przez jednostki sektora finansów publicznych. W 2006 r. zostanie wydanych na ten cel 13,4 mld zł, z czego 30 proc. nie zostanie zwrócone. Daje to wskaźnik 16 proc. wartości całości funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności. Dla wspólnej polityki rolnej strata w prefinansowaniu wyniesie ponad 6 proc. wartości unijnych funduszy dla rolnictwa. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, na lata 2007-
-2013 na prefinansowanie z polskiego budżetu zostanie bezzwrotnie wydanych 13 proc. wszystkich pieniędzy przekazanych z UE w tym okresie, czyli około 12 mld euro.
Zgodnie z projektem "Strategii rozwoju kraju", przygotowanym przez resort rozwoju regionalnego, w latach 2007-2013 Polska z pieniędzy publicznych (z budżetu państwa i jednostek samorządu terytorialnego, Funduszu Pracy, PFRON i Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości) wyda na współfinansowanie dotacji unijnych 16,3 mld euro, czyli 18 proc. całkowitej wartości tych dotacji, a 19,9 mld euro (22 proc. wartości unijnych dotacji) ma pochodzić z sektora prywatnego.
Nie można zapominać o tym, że zarówno już zadłużone gminy, jak i państwo nie mają pieniędzy na współfinansowanie niepotrzebnych projektów, na które zaciągają kolejne kredyty, jeszcze bardziej się zadłużając - tylko po to, by otrzymać dotację. Po dodaniu wydatków strony polskiej, związanych z pozyskiwaniem dotacji w latach 2007-2013, otrzymujemy kwotę 106,8 mld euro, czyli 117,5 proc. wartości wszystkich dotacji, które mają zostać przekazane Polsce z UE! Koszty poniesione przez polską gospodarkę i sektor publiczny o 17,5 proc. przewyższają zatem "ogromny deszcz unijnych pieniędzy".
To nie koniec złych wiadomości. Według niektórych kalkulacji, koszty dostosowania polskich przedsiębiorstw i administracji do prawa i standardów UE pochłonęły 15 mld euro w ciągu 15 lat. Tylko Ministerstwo Środowiska szacowało, że w latach 2000-2010 Polska z pieniędzy krajowych wyda na ochronę środowiska - w związku z przystosowywaniem się do wymogów unii - 120 mld zł, czyli więcej niż połowę naszego rocznego budżetu.
Trzeba brać również pod uwagę możliwości nakładania kar finansowych na Polskę w wypadku niestosowania się do unijnych, często bzdurnych przepisów. Już w 2006 r. nasi rolnicy zapłacą unii 89 mln zł za pracowitość i efektywność, a konkretnie za przekroczenie absurdalnego limitu produkcji mleka. To chichot historii - znaleźć się w towarzystwie, które karze za wydajność, a nie za lenistwo i nieróbstwo. Zresztą Polsce grozi również kara za "niezharmonizowanie" wysokości VAT na pieluchy dziecięce, który powinien zostać podwyższony z 7 proc. do 22 proc. Należy pominąć milczeniem fakt, że jeśli władze na szczeblu międzynarodowym zajmują się pieluchami, świadczy to
o całkowitej cywilizacyjnej degrengoladzie. Z biegiem czasu tych niedorzecznych kar z pewnością będzie jeszcze więcej.
Polska, czyli anty-Irlandia
Nie jest prawdą, że unijne dotacje powodują szybszy wzrost gospodarczy, co ilustruje się często przykładem Irlandii. Z wyliczeń analityków Instytutu Katona w Waszyngtonie wynika coś przeciwnego: unijne dotacje mogą wręcz opóźnić wzrost przez kierowanie zasobów do projektów publicznych, które mogłyby być lepiej wykorzystane przez sektor prywatny. Sektor publiczny nie jest w stanie efektywnie zarządzać pieniędzmi, ponieważ nie dotyczy go ekonomiczna kalkulacja zysków i strat. Urzędnicy nie wiedzą więc, które projekty inwestycyjne wygenerują największy wzrost, a nawet jeśli by to wiedzieli, to i tak nie mają motywacji, aby właśnie te projekty promować. Co gorsza, niektórzy irlandzcy przedsiębiorcy porzucili działalność nakierowaną na zwiększenie efektywności i innowacyjności firm i swoje siły kierowali na pozyskiwanie dotacji. W latach 1973-1986 Irlandia otrzymywała dotacje unijne w wysokości 4 proc. PKB i wtedy wzrost gospodarczy był na bardzo niskim poziomie, natomiast w latach 1995-2000, kiedy wzrost gospodarczy dochodził do 10 proc., dotacje wynosiły 3 proc. PKB Irlandii.
W 2000 r., kiedy unijne dotacje spadły do 1,84 proc. PKB, wzrost wyniósł 11 proc.
W Polsce w dużej mierze beneficjentami unijnej pomocy są podmioty publiczne, takie jak jednostki samorządu terytorialnego, ich stowarzyszenia i związki, urzędy państwowe, na przykład ministerstwa czy urzędy pracy, szkoły wyższe, agencje rozwoju regionalnego, w których swoje udziały mają jednostki samorządu terytorialnego, państwowe agencje czy spółki skarbu państwa. Odpowiedź na pytanie, co z tego wyniknie, daje prawo sformułowane przez amerykańskiego profesora Emmanuela Savasa: sektor prywatny jest zawsze dwa razy tańszy niż sektor publiczny przy wykonywaniu tych samych prac w służbie publicznej.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 39/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.