Mołdawską rewolucję powstrzymał rosyjski bojkot wina Z czym u was kojarzy się nasz kraj? - pytali Mołdawianie. Trudno ukryć, że jeśli w ogóle kojarzy się z czymkolwiek, to z prostytucją, handlem żywym towarem i mężczyznami, którzy za grosze sprzedają własne nerki. Od czasu ogłoszenia niepodległości w 1990 r. zniknęły wprawdzie kołchozy, ale Mołdawia nie wykorzystała swojej szansy. Konserwując półsocjalistyczną gospodarkę, stała się jednym z najbiedniejszych krajów świata. Dziś przeciętna pensja wynosi tu około 60 dolarów, podczas gdy ceny są niewiele niższe od polskich. Dwupokojowe mieszkanie w Kiszyniowie to wydatek 30 tys. dolarów. Studia są płatne - rocznie trzeba za nie zapłacić co najmniej tysiąc dolarów. W ostatnich latach prawie jedna czwarta ludności wyjechała szukać pracy za granicą. Pozostali pogrążają się w apatii.
Po Gruzji i Ukrainie Mołdawia miała być kolejnym krajem, w którym zwycięży pokojowa rewolucja. Z taką nadzieją do Kiszyniowa zaczęli zjeżdżać zagraniczni dziennikarze i obserwatorzy (najliczniej Polacy). Sami Mołdawianie pytani, czy wydarzenia potoczą się podobnie jak na Ukrainie, wzruszali ramionami. Powątpiewali w to nawet opozycjoniści. Wyniki wyborów rozwiały złudzenia - komuniści ponownie zdobyli największą liczbę głosów (46 proc.), blok Demokratyczna Mołdawia - 28 proc., a chadecy - 10 proc. Taki wynik oznacza, że demokraci nie stworzą rządu, ale ze sformowaniem go będą też mieli problemy komuniści. Jeśli nie uda im się tego dokonać i sytuacja będzie patowa, za 40 dni odbędą się ponowne wybory. Nie było jednak ewidentnego fałszowania wyborów, nie było też protestów na ulicach.
- Dla mnie w zasadzie nie ma wielkiej różnicy, kto będzie u władzy. I opozycja, i rząd mają takie same komunistyczne korzenie, cała reszta to mydlenie oczu - uważa Aurelia, która w Kiszyniowie uczy angielskiego. - Teoretycznie nie ma różnicy programowej między nami a komunistami - mówi "Wprost" były premier Dumitru Braghis z Demokratycznej Mołdawii. - I my, i oni stawiamy na europeizację, komuniści są jednak proeuropejscy zaledwie od pół roku, u nich to typowy trik wyborczy.
Do porażki opozycji przyczyniły się: brak charyzmatycznego lidera, który - tak jak Wiktor Juszczenko - mógłby porwać ludzi, ale także powszechna apatia i niewiara w zmiany na lepsze. Wbrew zapewnieniom polityków o ich chęci integrowania się z Europą większość ludzi zdaje sobie sprawę, że od Brukseli dzielą ich lata świetlne. Znacznie bliżej jest Bukareszt. Dziś część Mołdawian żałuje, że w referendum z 1994 r. odrzucono pomysł przyłączenia Mołdawii do Rumunii. Bo dla Mołdawian Rumunia, z bliską perspektywą członkostwa w UE i dużą swobodą przemieszczania się, jest już Zachodem.
- Jeśli w Europie miałby wybuchnąć konflikt zbrojny, to poza Bałkanami potencjalnym punktem zapalnym jest Naddniestrze. Separatystyczna "republika" (oderwała się od Mołdawii po wojnie domowej 13 lat temu), zamieszkana głównie przez Rosjan i Ukraińców, dziś będąca królestwem mafii, prostytucji, handlu narkotykami i bronią, jest jednym z największych kłopotów. O nienawiści między prezydentem Mołdawii Władimirem Woroninem a naddniestrzańskim przywódcą Igorem Smirnowem krążą legendy. Opozycja proponuje stworzenie federacji. - Nasze zdanie nie ma jednak dużej mocy, rozwiązanie problemu zależy od Moskwy i Kijowa. Dopóki Ukraina i Rosja będą popierać Naddniestrze, nic się nie zmieni - podkreśla Dumitru Braghis.
Klucz do rozwiązywania mołdawskich problemów trzyma Rosja. Kreml skwapliwie przyjął rolę wielkiego brata. Sprzedając Mołdawii gaz i ropę na zasadzie monopolisty po wysokich cenach, ale za to z możliwością spłacania długu w ratach, uzależnił od siebie Kiszyniów. Teraz pogroził palcem i dokręcił kurek. Po "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie Putin nie może sobie pozwolić na kolejne secesje. Dlatego reakcja na niedawne spotkanie prezydentów: Woronina, Juszczenki i Saakaszwilego, była natychmiastowa - rosyjska Duma wydała rezolucję o wprowadzeniu obowiązku wizowego dla obywateli Mołdawii i wstrzymaniu importu mołdawskiego wina i tytoniu. - Jeśli nie możemy liczyć na miłość władz w Kiszyniowie, zmusimy je, by się nas bały - wyjaśnia Konstantin Zatulin, rosyjski deputowany. Dla mołdawskiej gospodarki, która opiera się na eksporcie win do Rosji (60 proc. wszystkich win na rynku rosyjskim jest sprowadzanych z Mołdawii), oznacza to wyrok śmierci.
- Dla mnie w zasadzie nie ma wielkiej różnicy, kto będzie u władzy. I opozycja, i rząd mają takie same komunistyczne korzenie, cała reszta to mydlenie oczu - uważa Aurelia, która w Kiszyniowie uczy angielskiego. - Teoretycznie nie ma różnicy programowej między nami a komunistami - mówi "Wprost" były premier Dumitru Braghis z Demokratycznej Mołdawii. - I my, i oni stawiamy na europeizację, komuniści są jednak proeuropejscy zaledwie od pół roku, u nich to typowy trik wyborczy.
Do porażki opozycji przyczyniły się: brak charyzmatycznego lidera, który - tak jak Wiktor Juszczenko - mógłby porwać ludzi, ale także powszechna apatia i niewiara w zmiany na lepsze. Wbrew zapewnieniom polityków o ich chęci integrowania się z Europą większość ludzi zdaje sobie sprawę, że od Brukseli dzielą ich lata świetlne. Znacznie bliżej jest Bukareszt. Dziś część Mołdawian żałuje, że w referendum z 1994 r. odrzucono pomysł przyłączenia Mołdawii do Rumunii. Bo dla Mołdawian Rumunia, z bliską perspektywą członkostwa w UE i dużą swobodą przemieszczania się, jest już Zachodem.
- Jeśli w Europie miałby wybuchnąć konflikt zbrojny, to poza Bałkanami potencjalnym punktem zapalnym jest Naddniestrze. Separatystyczna "republika" (oderwała się od Mołdawii po wojnie domowej 13 lat temu), zamieszkana głównie przez Rosjan i Ukraińców, dziś będąca królestwem mafii, prostytucji, handlu narkotykami i bronią, jest jednym z największych kłopotów. O nienawiści między prezydentem Mołdawii Władimirem Woroninem a naddniestrzańskim przywódcą Igorem Smirnowem krążą legendy. Opozycja proponuje stworzenie federacji. - Nasze zdanie nie ma jednak dużej mocy, rozwiązanie problemu zależy od Moskwy i Kijowa. Dopóki Ukraina i Rosja będą popierać Naddniestrze, nic się nie zmieni - podkreśla Dumitru Braghis.
Klucz do rozwiązywania mołdawskich problemów trzyma Rosja. Kreml skwapliwie przyjął rolę wielkiego brata. Sprzedając Mołdawii gaz i ropę na zasadzie monopolisty po wysokich cenach, ale za to z możliwością spłacania długu w ratach, uzależnił od siebie Kiszyniów. Teraz pogroził palcem i dokręcił kurek. Po "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie Putin nie może sobie pozwolić na kolejne secesje. Dlatego reakcja na niedawne spotkanie prezydentów: Woronina, Juszczenki i Saakaszwilego, była natychmiastowa - rosyjska Duma wydała rezolucję o wprowadzeniu obowiązku wizowego dla obywateli Mołdawii i wstrzymaniu importu mołdawskiego wina i tytoniu. - Jeśli nie możemy liczyć na miłość władz w Kiszyniowie, zmusimy je, by się nas bały - wyjaśnia Konstantin Zatulin, rosyjski deputowany. Dla mołdawskiej gospodarki, która opiera się na eksporcie win do Rosji (60 proc. wszystkich win na rynku rosyjskim jest sprowadzanych z Mołdawii), oznacza to wyrok śmierci.
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.