Racja polskiego kina jest polską racją stanu Łukasz Radwan wysuwa poważne argumenty przeciwko projektowi ustawy o reformie kinematografii ("Kino niemoralnego spokoju", nr 8). Zgadzam się z autorem, kiedy krytykuje stan moralny i warsztatowy polskiego środowiska filmowego. Zgadzam się, kiedy atakuje kino zachodnioeuropejskie. Wyprodukować kilka dobrych filmów przy tak wielkich kosztach jest absurdem moralnym i ekonomicznym. To kolejny przykład, jak sklerotyczna Europa nieudolnie ściga się z Ameryką.
Nie zgadzam się natomiast na demokratyczną kontrolę sztuki przez rynek, czego żąda Radwan. Gdyby lud miał decydować o wydatkach, to ludzkość nie miałaby ani piramid egipskich, ani Partenonu. I - nie byłoby arcydzieł kina radzieckiego. Powstałby "Świat się śmieje", bo to komedia muzyczna. Ale nie byłoby "Pancernika Potiomkina", który wyrażał obcą publiczności wizję świata, lecz wynikał z misji ideologicznej sowieckiego państwa. A są to przykłady znaczące etapy rozwoju ludzkiej świadomości. Taki jest sens kultury. Nie tylko rozrywka, lecz również poszerzanie granic ludzkiego ducha.
Kino dekomunizacji
Wyciągam przykład kina radzieckiego, żeby od razu chwycić byka za rogi. Brzydzę się komunizmem, ale uważam, że polskie kino też ma do wykonania misję ideologiczną. Jest to misja bliska sercu redakcji "Wprost". Chodzi o dekomunizację naszej świadomości, wpajanie postaw racjonalnych, szacunek dla pracy i tworzenia kapitału pieniężnego, kult sukcesu zamiast pięknej klęski. Ale także o krytyczną refleksję nad kapitalizmem i polską transformacją ustrojową. A wreszcie - stworzenie mitu założycielskiego wolnej Polski, by odbudować poczucie wspólnoty obywatelskiej, zatracone w ostatnich 15 latach. Chodzi o kino, które weźmie udział w tworzeniu IV Rzeczypospolitej.
Tego rodzaju filmy raczej nie zwrócą się na rynku, choć znajdą się wyjątki. Będą dość kosztowne, wymagając masowych scen i odtworzenia świata, którego już nie ma. Jednak wydatki na produkcję przyniosą korzyść także w sensie ekonomicznym. Nawet jeśli zysk nie pojawi się w kasie kina, to wystąpi w innych dziedzinach życia. Rezonans filmów w kulturze wzmocni z czasem nasze postawy racjonalne i produktywne. Silniejsze postawy obywatelskie zwiększą kontrolę nad państwem, by nie działało marnotrawnie. Niech technokrata myśli o tym, jak dokładać do budowy autostrad z podatków. W kinie chodzi nie tyle o szybszy transport, co przyspieszenie naszego rozwoju mentalnego. Musimy sami się dźwigać za włosy z feudalno-komunistycznego bagna. Do tego potrzeba nam subsydiowanych filmów.
Kino bezkompromisowe
Zadania polskiego kina bardzo różnią się od funkcji, jaką pełni kino zachodnioeuropejskie. Tam społeczeństwa są ustabilizowane, więc kultura bada niuanse życia małych egoistów. Tutaj zaś dopiero powstaje nowy ład społeczny, który trzeba opisać. Podać publiczności nowe wzorce zachowań. Stworzyć epickie opowieści, jak Polska ocaliła Europę przed bolszewizmem w 1920 r. (budżet minimum kilkanaście milionów złotych), jak II Rzeczpospolita zmagała się z dywersją komunistyczną, jak komuna PRL wymordowała prawowitą klasę przywódczą narodu, jak Solidarność podminowała imperium sowieckie. A to wszystko są superprodukcje. I powinny one powstać, jeśli nie mamy być narodem ludzi pośledniej jakości. Nie przejmujmy się tym, co nagradzają w Cannes czy Wenecji. Jeśli sami będziemy traktować się poważnie, to najlepsza nagroda.
Kto ma te filmy robić? Kto oceniać? Polskie środowisko filmowe, w tym także krytyka, straciło poczucie misji, między innymi wskutek okrągłego stołu. Kompromis polityczny spowodował zgniły kompromis moralny i upodlił kino. Ten układ dziś się wali, jest więc szansa, żeby wrócić do przerwanej rewolucji mentalnej. Jeśli filmowcy przekonają się, że znów są potrzebni narodowi, odzyskają standardy najlepszych filmów Wajdy, Munka, Konwickiego, Kutza, a krytycy będą ich pilnować. Racja polskiego kina jest polską racją stanu.
Kino dekomunizacji
Wyciągam przykład kina radzieckiego, żeby od razu chwycić byka za rogi. Brzydzę się komunizmem, ale uważam, że polskie kino też ma do wykonania misję ideologiczną. Jest to misja bliska sercu redakcji "Wprost". Chodzi o dekomunizację naszej świadomości, wpajanie postaw racjonalnych, szacunek dla pracy i tworzenia kapitału pieniężnego, kult sukcesu zamiast pięknej klęski. Ale także o krytyczną refleksję nad kapitalizmem i polską transformacją ustrojową. A wreszcie - stworzenie mitu założycielskiego wolnej Polski, by odbudować poczucie wspólnoty obywatelskiej, zatracone w ostatnich 15 latach. Chodzi o kino, które weźmie udział w tworzeniu IV Rzeczypospolitej.
Tego rodzaju filmy raczej nie zwrócą się na rynku, choć znajdą się wyjątki. Będą dość kosztowne, wymagając masowych scen i odtworzenia świata, którego już nie ma. Jednak wydatki na produkcję przyniosą korzyść także w sensie ekonomicznym. Nawet jeśli zysk nie pojawi się w kasie kina, to wystąpi w innych dziedzinach życia. Rezonans filmów w kulturze wzmocni z czasem nasze postawy racjonalne i produktywne. Silniejsze postawy obywatelskie zwiększą kontrolę nad państwem, by nie działało marnotrawnie. Niech technokrata myśli o tym, jak dokładać do budowy autostrad z podatków. W kinie chodzi nie tyle o szybszy transport, co przyspieszenie naszego rozwoju mentalnego. Musimy sami się dźwigać za włosy z feudalno-komunistycznego bagna. Do tego potrzeba nam subsydiowanych filmów.
Kino bezkompromisowe
Zadania polskiego kina bardzo różnią się od funkcji, jaką pełni kino zachodnioeuropejskie. Tam społeczeństwa są ustabilizowane, więc kultura bada niuanse życia małych egoistów. Tutaj zaś dopiero powstaje nowy ład społeczny, który trzeba opisać. Podać publiczności nowe wzorce zachowań. Stworzyć epickie opowieści, jak Polska ocaliła Europę przed bolszewizmem w 1920 r. (budżet minimum kilkanaście milionów złotych), jak II Rzeczpospolita zmagała się z dywersją komunistyczną, jak komuna PRL wymordowała prawowitą klasę przywódczą narodu, jak Solidarność podminowała imperium sowieckie. A to wszystko są superprodukcje. I powinny one powstać, jeśli nie mamy być narodem ludzi pośledniej jakości. Nie przejmujmy się tym, co nagradzają w Cannes czy Wenecji. Jeśli sami będziemy traktować się poważnie, to najlepsza nagroda.
Kto ma te filmy robić? Kto oceniać? Polskie środowisko filmowe, w tym także krytyka, straciło poczucie misji, między innymi wskutek okrągłego stołu. Kompromis polityczny spowodował zgniły kompromis moralny i upodlił kino. Ten układ dziś się wali, jest więc szansa, żeby wrócić do przerwanej rewolucji mentalnej. Jeśli filmowcy przekonają się, że znów są potrzebni narodowi, odzyskają standardy najlepszych filmów Wajdy, Munka, Konwickiego, Kutza, a krytycy będą ich pilnować. Racja polskiego kina jest polską racją stanu.
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.