Starzy mistrzowie filmu utracili autorytet, średnie pokolenie reżyserów źle znosi młodszych, młodzi nie cierpią się nawzajem
Nazajutrz po rozdaniu nagród 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni wydarzyło się coś znamiennego. Złote Lwy, główne trofeum dla najlepszego filmu, wręczone podczas telewizyjnej transmisji przez przewodniczącego jury Marka Koterskiego reżyserowi filmu "Warszawa" Dariuszowi Gajewskiemu� zsunęły się z półki i roztrzaskały o ziemię. Choć zrobione z brązu - rozpadły się na kilka kawałków. To palec boży albo interwencja matki Krzysztofa Majchrzaka (której poprzedniego dnia aktor dedykował swoją nagrodę za rolę w "Pornografii") - chichotali aktorzy i ludzie polskiego filmu, do których ta wiadomość dotarła, gdy byli już w drodze powrotnej do - nomen omen - Warszawy.
Nie widziałem upadających Lwów na własne oczy i nie jestem pewien, na ile kawałków rozpadła się statuetka, ale nie to wydaje mi się najważniejsze. Uderzyło mnie solidarne życzenie zawodowej śmierci wyrażone przez środowisko laureata. Wyglądało to niemal tak, jakby owe nieszczęsne Lwy zostały zrzucone na ziemię myślami kolegów Gajewskiego, rozwścieczonych pominięciem na liście nagród.
Czy "Warszawa" jest rzeczywiście tak złym filmem, że nie należy się jej żadna z sześciu przyznanych nagród? Ani Złote Lwy, ani nagrody za reżyserię, scenariusz, montaż, drugoplanową rolę żeńską, ani - kolejny paradoks - nagroda od filmowców polskich? Nie jest tak źle. Gdyby nie niepotrzebna manifestacja Marka Koterskiego i histeryczne obsypanie niezłego, ale nie wybitnego filmu nagrodami, Dariusz Gajewski usłyszałby zapewne od kolegów, że jego film jest super, a on sam to niezły gość. Festiwalowe jury zrobiło mu jednak niedźwiedzią przysługę i teraz miesiącami będzie musiał wysłuchiwać takich komentarzy, jak ten wypowiedziany pod wpływem rozczarowania werdyktem przez reżysera "Pornografii" Jana Jakuba Kolskiego (głównego faworyta w Gdyni): "Słyszałem, że jury miało ambicje, aby werdyktem wyznaczyć nowy kierunek w polskim kinie. Spodziewam się więc, że pierwszym filmem, który stanie się realizacją tej idei, będzie dzieło pod tytułem 'Grójec'".
Takie mniej więcej opinie krążyły w Gdyni podczas oficjalnego bankietu wydanego na zakończenie festiwalu. Słyszałem je z ust wybitnych artystów polskiego filmu, których lubię i szanuję. Nie wydaje mi się, żeby to był wynik zbiorowego amoku i szału nienawiści; wygląda raczej na to, że zupełnie przypadkowo zbliżyliśmy się do samego jądra choroby polskiego kina. Oto ona! Nazywa się rozsypka środowiska. Nie ma go już. Każdy sobie rzepkę skrobie, walczy o życie i robi filmy w poczuciu kompletnego osamotnienia. Starzy mistrzowie utracili autorytet (podczas śniadań w festiwalowym hotelu młodsi twórcy na widok Andrzeja Wajdy wymieniali ironiczne uwagi, a "Stara baśń" Jerzego Hoffmana była przedmiotem kpin prawie wszystkich, choć jury nagrodziło reżysera nestora za upór w filmowaniu lektur szkolnych). Średnie pokolenie źle znosi młodszych (atak Janusza Zaorskiego na twórców komedii "Ciało", którym zarzucił plagiat opowiadania Janusza Głowackiego; przeczytałem jeszcze raz to opowiadanie i jednak nie wydaje mi się, by autor "Matki Królów" miał rację). Wreszcie młodzi nie cierpią się nawzajem (to oni najboleśniej odczuli przesadne nagrody dla "Warszawy" i debiutującego w oficjalnym konkursie Dariusza Gajewskiego).
Paradoksalnie, jednocześnie z zanegowaniem tegorocznych Złotych Lwów wszyscy zgadzają się co do tego, że festiwal był nader udany, a filmy wyprodukowane przez skłóconych, jak się później okazało, reżyserów przeszły nasze oczekiwania. Jest kilka tytułów budzących wręcz nadzieję. Znamienne, że wiele z nich zrobili najmłodsi. Oto one (podaję w kolejności mojego prywatnego rankingu): "Przemiany" w reżyserii Łukasza Barczyka (lat 29), "Symetria" Konrada Niewolskiego (31), "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego (40), "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego (45), "Warszawa" Dariusza Gajewskiego (39), "Żurek" Ryszarda Brylskiego (53), "Dotknij mnie" Anny Jadowskiej (30) i Ewy Stankiewicz (36), "Motór" Wiesława Palucha (37). Przy czym dwa ostatnie filmy zostały pokazane w przeglądzie kina niezależnego i są jedynie zapowiedzią tego, co ich twórcy mogliby zrobić, gdyby rozporządzali takimi możliwościami produkcyjnymi jak ich koledzy. Znakomite role aktorskie Katarzyny Figury, Krzysztofa Majchrzaka, Ewy Szykulskiej, Dominiki Ostałowskiej, Mai Ostaszewskiej i Jacka Poniedziałka (rewelacyjny debiut ekranowy w głównej roli w "Przemianach") przypominają zaś, że aktorów gotowych grać w dobrych filmach też mamy.
Niech więc sobie Złote Lwy upadają, skoro i tak środowisko filmowców rozłazi się w szwach. Ważne, żeby filmy były dobre, bo ostateczny werdykt i tak wydadzą widzowie. n
[email protected]
Nie widziałem upadających Lwów na własne oczy i nie jestem pewien, na ile kawałków rozpadła się statuetka, ale nie to wydaje mi się najważniejsze. Uderzyło mnie solidarne życzenie zawodowej śmierci wyrażone przez środowisko laureata. Wyglądało to niemal tak, jakby owe nieszczęsne Lwy zostały zrzucone na ziemię myślami kolegów Gajewskiego, rozwścieczonych pominięciem na liście nagród.
Czy "Warszawa" jest rzeczywiście tak złym filmem, że nie należy się jej żadna z sześciu przyznanych nagród? Ani Złote Lwy, ani nagrody za reżyserię, scenariusz, montaż, drugoplanową rolę żeńską, ani - kolejny paradoks - nagroda od filmowców polskich? Nie jest tak źle. Gdyby nie niepotrzebna manifestacja Marka Koterskiego i histeryczne obsypanie niezłego, ale nie wybitnego filmu nagrodami, Dariusz Gajewski usłyszałby zapewne od kolegów, że jego film jest super, a on sam to niezły gość. Festiwalowe jury zrobiło mu jednak niedźwiedzią przysługę i teraz miesiącami będzie musiał wysłuchiwać takich komentarzy, jak ten wypowiedziany pod wpływem rozczarowania werdyktem przez reżysera "Pornografii" Jana Jakuba Kolskiego (głównego faworyta w Gdyni): "Słyszałem, że jury miało ambicje, aby werdyktem wyznaczyć nowy kierunek w polskim kinie. Spodziewam się więc, że pierwszym filmem, który stanie się realizacją tej idei, będzie dzieło pod tytułem 'Grójec'".
Takie mniej więcej opinie krążyły w Gdyni podczas oficjalnego bankietu wydanego na zakończenie festiwalu. Słyszałem je z ust wybitnych artystów polskiego filmu, których lubię i szanuję. Nie wydaje mi się, żeby to był wynik zbiorowego amoku i szału nienawiści; wygląda raczej na to, że zupełnie przypadkowo zbliżyliśmy się do samego jądra choroby polskiego kina. Oto ona! Nazywa się rozsypka środowiska. Nie ma go już. Każdy sobie rzepkę skrobie, walczy o życie i robi filmy w poczuciu kompletnego osamotnienia. Starzy mistrzowie utracili autorytet (podczas śniadań w festiwalowym hotelu młodsi twórcy na widok Andrzeja Wajdy wymieniali ironiczne uwagi, a "Stara baśń" Jerzego Hoffmana była przedmiotem kpin prawie wszystkich, choć jury nagrodziło reżysera nestora za upór w filmowaniu lektur szkolnych). Średnie pokolenie źle znosi młodszych (atak Janusza Zaorskiego na twórców komedii "Ciało", którym zarzucił plagiat opowiadania Janusza Głowackiego; przeczytałem jeszcze raz to opowiadanie i jednak nie wydaje mi się, by autor "Matki Królów" miał rację). Wreszcie młodzi nie cierpią się nawzajem (to oni najboleśniej odczuli przesadne nagrody dla "Warszawy" i debiutującego w oficjalnym konkursie Dariusza Gajewskiego).
Paradoksalnie, jednocześnie z zanegowaniem tegorocznych Złotych Lwów wszyscy zgadzają się co do tego, że festiwal był nader udany, a filmy wyprodukowane przez skłóconych, jak się później okazało, reżyserów przeszły nasze oczekiwania. Jest kilka tytułów budzących wręcz nadzieję. Znamienne, że wiele z nich zrobili najmłodsi. Oto one (podaję w kolejności mojego prywatnego rankingu): "Przemiany" w reżyserii Łukasza Barczyka (lat 29), "Symetria" Konrada Niewolskiego (31), "Zmruż oczy" Andrzeja Jakimowskiego (40), "Pornografia" Jana Jakuba Kolskiego (45), "Warszawa" Dariusza Gajewskiego (39), "Żurek" Ryszarda Brylskiego (53), "Dotknij mnie" Anny Jadowskiej (30) i Ewy Stankiewicz (36), "Motór" Wiesława Palucha (37). Przy czym dwa ostatnie filmy zostały pokazane w przeglądzie kina niezależnego i są jedynie zapowiedzią tego, co ich twórcy mogliby zrobić, gdyby rozporządzali takimi możliwościami produkcyjnymi jak ich koledzy. Znakomite role aktorskie Katarzyny Figury, Krzysztofa Majchrzaka, Ewy Szykulskiej, Dominiki Ostałowskiej, Mai Ostaszewskiej i Jacka Poniedziałka (rewelacyjny debiut ekranowy w głównej roli w "Przemianach") przypominają zaś, że aktorów gotowych grać w dobrych filmach też mamy.
Niech więc sobie Złote Lwy upadają, skoro i tak środowisko filmowców rozłazi się w szwach. Ważne, żeby filmy były dobre, bo ostateczny werdykt i tak wydadzą widzowie. n
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 40/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.