Gdyby nie Debbie Harry i Blondie, nie byłoby Madonny i Britney Spears "Greta Garbo punk rocka" i "Marilyn Monroe nowej fali" - mówiono o niej. Była ozdobą nowojorskiej udergroundowej sceny rockowej połowy lat 70. i dziewczyną "Playboya". Była maskotką artystycznej kliki Andy'ego Warhola, pin-up-girl w sypialniach dorastających chłopców i wzorem do naśladowania dla modnych panienek z Manhattanu oraz ambitnych, marzących o sławie dziewczyn po obu stronach Atlantyku. Deborah Harry ma dziś 58 lat i wygląda znakomicie. Gdyby istniało prawo pozwalające ścigać złodziejki jej image'u, pewnie byłaby najbogatszą kobietą świata.
Kiedy w 1982 r. Blondie, macierzysta grupa Harry, zawiesiła działalność (na całe 17 lat), na zwolnione miejsce wtargnęły zastępy inspirowanych jej sukcesem artystek: od Madonny i żeńskich formacji Bananarama, The Go-Go's i The Bangles, przez Wendy James (Transvision Vamp) i Tracy Tracy (The Primitives), po Britney Spears i Pink. Równie wiele do zawdzięczenia Blondie ma przeżywający obecnie renesans nowojorski rock z The Strokes i Yeah Yeah Yeahs.
Deborah Harry wraz z byłym mężem, gitarzystą Chrisem Steinem, nie zamierzali się pogodzić z rolą zasłużonych emerytów. Reaktywowany zespół wydał właśnie jedną z najlepszych płyt w całej swojej karierze - "The Curse Of Blondie".
Wenus z nowojorskiego Śmietnika
Andy Warhol zwykł mawiać, że największe skarby amerykańskiej kultury można znaleźć na popkulturowym śmietniku. A że Warhol był niekwestionowanym autorytetem dla rockmanów - przynajmniej od czasu, gdy objął patronat nad grupą Velvet Underground - muzycy Blondie pokornie posłuchali mistrza. Nazwę zapożyczyli z serialu "Blondie" (1938-
-1950), opartego na komiksach Chica Younga. Stworzyli osobliwe połączenie popu i rocka, w którym aż roiło się do odniesień do amerykańskiej kultury masowej. Muzyka wywodziła się z rock'n'rolla lat 50., Beach Boysów, dziewczęcych grup kierowanych przez Phila Spectora, garażowych zespołów z połowy lat 60. oraz The Doors.
Porządek w tym popkulturowym rozgardiaszu zaprowadzała charyzmatyczna osobowość Deborah Harry, surowe aranżacje na gitary i klawisze oraz nowy typ wrażliwości ukształtowany przez życie w zaniedbanej, niebezpiecznej metropolii. Taki był Nowy Jork lat 70., a zespoły z generacji Blondie znały go dobrze od najgorszej strony. Klimat tamtych lat doskonale uchwyciły - obok debiutanckiego albumu "Blondie" (1977) - także płyty "The Ramones", "Marquee Moon" Television, "77" Talking Heads oraz "Horse" Patti Smith.
Drugie wejŚcie Blondie
Wykonawcy z kręgu kliki Warhola zmienili bieg historii rocka. Sukces komercyjny odnieśli jednak tylko Blondie. Przełomowy w karierze grupy był trzeci album - "Parallel Lines", z którego zostały wykrojone aż cztery wysoko notowane single: "Picture This", "Hanging On The Telephone", "One Way Or Another" oraz "Heart Of Glass", który rozszedł się na świecie w 10 mln egzemplarzy. Kolejna duża płyta, "Eat To The Beat", przyniosła następną porcję hitów ("Dreaming", "Union City Blue", "Atomic"), a na następnej - "Autoamerican" - znalazł się rapowy "Rapture". Z kolei utrzymany w stylu reggae "The Tide Is High" okupował przez kilka tygodni szczyty list przebojów w USA i Wielkiej Brytanii. Ale to był początek końca. Projekty solowe, zmęczenie, rozczarowanie nieudanym albumem "The Hunter" i wreszcie choroba Steina położyły kres działalności Blondie. Harry nagrała kilka płyt pod własnym nazwiskiem, wystąpiła w wielu filmach, w tym w "Videodrome" Davida Cronenberga i "Szamponie do włosów" Johna Watersa, ale przede wszystkim opiekowała się Steinem.
Album "No Exit" z 1999 r. otworzył nowy rozdział w karierze Blondie. Najnowsza płyta, "The Curse Of Blondie", choć zawiera nowy materiał, brzmi niczym składanka przebojów. Współczesne młode zespoły z pokolenia The Strokes i White Stripes byłyby dumne, mogąc się czymś podobnym poszczycić. I to dziś, gdy są w kwiecie wieku, a nie wtedy, gdy będą mieli tyle lat co Harry i Stein.
Deborah Harry wraz z byłym mężem, gitarzystą Chrisem Steinem, nie zamierzali się pogodzić z rolą zasłużonych emerytów. Reaktywowany zespół wydał właśnie jedną z najlepszych płyt w całej swojej karierze - "The Curse Of Blondie".
Wenus z nowojorskiego Śmietnika
Andy Warhol zwykł mawiać, że największe skarby amerykańskiej kultury można znaleźć na popkulturowym śmietniku. A że Warhol był niekwestionowanym autorytetem dla rockmanów - przynajmniej od czasu, gdy objął patronat nad grupą Velvet Underground - muzycy Blondie pokornie posłuchali mistrza. Nazwę zapożyczyli z serialu "Blondie" (1938-
-1950), opartego na komiksach Chica Younga. Stworzyli osobliwe połączenie popu i rocka, w którym aż roiło się do odniesień do amerykańskiej kultury masowej. Muzyka wywodziła się z rock'n'rolla lat 50., Beach Boysów, dziewczęcych grup kierowanych przez Phila Spectora, garażowych zespołów z połowy lat 60. oraz The Doors.
Porządek w tym popkulturowym rozgardiaszu zaprowadzała charyzmatyczna osobowość Deborah Harry, surowe aranżacje na gitary i klawisze oraz nowy typ wrażliwości ukształtowany przez życie w zaniedbanej, niebezpiecznej metropolii. Taki był Nowy Jork lat 70., a zespoły z generacji Blondie znały go dobrze od najgorszej strony. Klimat tamtych lat doskonale uchwyciły - obok debiutanckiego albumu "Blondie" (1977) - także płyty "The Ramones", "Marquee Moon" Television, "77" Talking Heads oraz "Horse" Patti Smith.
Drugie wejŚcie Blondie
Wykonawcy z kręgu kliki Warhola zmienili bieg historii rocka. Sukces komercyjny odnieśli jednak tylko Blondie. Przełomowy w karierze grupy był trzeci album - "Parallel Lines", z którego zostały wykrojone aż cztery wysoko notowane single: "Picture This", "Hanging On The Telephone", "One Way Or Another" oraz "Heart Of Glass", który rozszedł się na świecie w 10 mln egzemplarzy. Kolejna duża płyta, "Eat To The Beat", przyniosła następną porcję hitów ("Dreaming", "Union City Blue", "Atomic"), a na następnej - "Autoamerican" - znalazł się rapowy "Rapture". Z kolei utrzymany w stylu reggae "The Tide Is High" okupował przez kilka tygodni szczyty list przebojów w USA i Wielkiej Brytanii. Ale to był początek końca. Projekty solowe, zmęczenie, rozczarowanie nieudanym albumem "The Hunter" i wreszcie choroba Steina położyły kres działalności Blondie. Harry nagrała kilka płyt pod własnym nazwiskiem, wystąpiła w wielu filmach, w tym w "Videodrome" Davida Cronenberga i "Szamponie do włosów" Johna Watersa, ale przede wszystkim opiekowała się Steinem.
Album "No Exit" z 1999 r. otworzył nowy rozdział w karierze Blondie. Najnowsza płyta, "The Curse Of Blondie", choć zawiera nowy materiał, brzmi niczym składanka przebojów. Współczesne młode zespoły z pokolenia The Strokes i White Stripes byłyby dumne, mogąc się czymś podobnym poszczycić. I to dziś, gdy są w kwiecie wieku, a nie wtedy, gdy będą mieli tyle lat co Harry i Stein.
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.