Pod hasłem "To my jesteśmy Kościołem" polscy katolicy zaczynają wypowiadać posłuszeństwo biskupom
Semper fidelis (zawsze wierni) - tak na Zachodzie mówiono o polskich katolikach i ich lojalności wobec księży i hierarchów. Tymczasem w ostatnich latach coraz częściej zachowują się oni tak, jak katolicy w Austrii czy Niemczech - wypowiadają posłuszeństwo biskupom pod hasłem "To my jesteśmy Kościołem". Choć protesty parafian domagających się pozostawienia bądź odwołania proboszcza czy wikariusza zdarzały się także w czasach PRL, te sprawy starano się - w imię dobra Kościoła - załatwiać po cichu. Od kilku lat wierni sprzeciwiają się księżom i biskupom głośno, często przed kamerami telewizji. Ostatnio nie ma miesiąca bez protestów. Co ciekawe, do buntów wiernych dochodzi niemal wyłącznie w miejscach, które dotychczas uchodziły za ostoję tradycyjnego katolicyzmu, czyli na wsiach i w małych miastach.
Taczka dla proboszcza
W ubiegłym roku w diecezji tarnowskiej (w parafii Zwiernik), uchodzącej za najbardziej katolicki region Polski, parafianie pobili emerytowanego proboszcza. Nie chciał opuścić parafii, mimo że wierni zadeklarowali, iż przestaną chodzić do kościoła, jeśli się nie wyniesie. Wcześniej inna grupa parafian poturbowała nowego proboszcza - w zakrystii kościoła. We wsi Biała w diecezji częstochowskiej parafianie przygotowali taczkę dla proboszcza, gdyby sam nie chciał się wynieść. Przedstawiono mu całą litanię zarzutów: że wynajął firmę do sprzątania spoza parafii, mimo że tę pracę chętnie wzięliby miejscowi bezrobotni, że rozwiązał radę parafialną, twierdząc, iż nie jest do niczego potrzebna, że rządzi parafią, jakby była jego własnością.
W Przodkowie w diecezji pelplińskiej parafianie nie chcieli przyjąć do wiadomości, że biskup Jan Szlaga postanowił odwołać ich ukochanego wikariusza Waldemara Pieleckiego. Pobożnych Kaszubów zabolało, że nowy proboszcz zaczął urzędowanie w parafii od remontu mieszkania. I to w dniu parafialnego odpustu, kiedy wszyscy powstrzymywali się od pracy. Również w Przodkowie parafianie poturbowali księdza dziekana, który próbował zażegnać konflikt. Protest odbył się przy akompaniamencie okrzyków: "My jesteśmy Kościołem". Wikarego udało się obronić przed przeniesieniem dopiero wtedy, gdy siedem autokarów wypełnionych Kaszubami zajechało przed rezydencję biskupa pelplińskiego. Biskup Szlaga zmienił swoją decyzję, ale parafię postanowił ukarać. Na pięć lat zakazał udzielania bierzmowania w Przodkowie. Teraz młodzież musi jeździć po ten sakrament do odległego o 70 km Pelplina.
Nie udało się też postawić na swoim parafianom ze Smogorzowa. Ich proboszcz został odwołany na skutek listu, jaki do kurii we Wrocławiu wysłała niewielka grupa wiernych, którzy oskarżyli swojego duszpasterza o nadużywanie alkoholu. Przeciwko decyzji kardynała Gulbinowicza zaprotestowała reszta parafian, stając w obronie proboszcza. Mieszkańcy okupowali kurię. Ksiądz po tej awanturze złożył rezygnację.
Również w Morzewie nieopodal Chodzieży parafianie protestują przeciwko odwołaniu swojego proboszcza księdza Tadeusza Kobylarza. Jego dotychczasowy zwierzchnik arcybiskup Henryk Muszyński zgodził się, by na razie został on w parafii, ale nie przywrócił go na stanowisko proboszcza. Rozstrzygnięcie sprawy zawieszono, bo parafia od ubiegłego tygodnia weszła w skład nowo utworzonej diecezji bydgoskiej. Decyzję w sprawie proboszcza będzie musiał podjąć nowy ordynariusz biskup Jan Tyrawa.
Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie
Choć Kościół katolicki w Polsce przyczynił się do zwycięstwa demokracji, sam pozostaje strukturą przypominającą monarchie absolutne. Władza biskupa w diecezji nie podlega praktycznie żadnym ograniczeniom. Rady duszpasterskie czy ekonomiczne mają jedynie głos doradczy, w dodatku część ich członków jest mianowana przez biskupa. Podobnie jest w parafiach, gdzie na ogół członkowie rad, nawet ci wybierani przez parafian, to osoby zaprzyjaźnione z proboszczem. W praktyce rady są jedynie grupami figurantów. Jeśli biskup lub proboszcz chce przeforsować jakąś decyzję, po prostu ją podejmuje. Rady nie mają też żadnej możliwości kontrolowania diecezji czy parafii, nie mają wglądu w finanse. Negatywne tego skutki ujawniła afera gdańskiego wydawnictwa Stella Maris. Gdyby rada ekonomiczna miała wgląd w dokumenty tej spółki, nie doszłoby do nadużyć na ogromną skalę. Najgorzej jest jednak w parafiach: wielu księży traktuje powierzone im dobra jak udzielne księstwa i intratne zlecenia na remonty czy budowy najczęściej powierzają członkom swoich rodzin. W ten sposób potwierdzają starą prawdę, że "kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie".
Paradoksalnie to buntowniczy parafianie, zwykle nie najlepiej wykształceni, częściej domagają się zmian w Kościele w duchu modernizmu niż hierarchowie. Biskupi obawiają się, że wprowadzenie demokracji w diecezjach i parafiach doprowadzi do eskalacji kolejnych żądań. Polscy biskupi nie chcą tego, co się stało z Kościołami protestanckimi na Zachodzie. Biskup Gene Robinson z Kościoła anglikańskiego w USA, zdeklarowany homoseksualista, został na przykład wybrany na rządcę diecezji w wyniku demokratycznych wyborów wiernych. Zwolennicy demokracji twierdzą, że gdyby funkcjonowała ona w archidiecezji poznańskiej, nie doszłoby do skandalu z udziałem arcybiskupa Juliusza Paetza (oskarżanego o molestowanie kleryków). Demokracja sprzyjałaby szybszemu ujawnieniu skłonności biskupa. Zwolennicy herarchiczności i dyscypliny przekonują, że byłoby akurat odwrotnie, gdyż w Poznaniu vox populi w liście otwartym stanowczo domagał się przecież pozostawienia biskupa na stanowisku. Podobnie postąpili parafianie z Lubna w województwie lubuskim, którzy żądali pozostawienia na stanowisku księdza, który po pijanemu spowodował wypadek. Ksiądz Przemysław K. miał we krwi promil alkoholu. Przyznał się przed parafianami, że sam złożył rezygnację, którą biskup przyjął. Wierni jednak uznali, iż jeden grzech nie może przekreślić dokonań proboszcza. Z kolei parafianie z Wawrowa w tej samej diecezji odrzucają oskarżenie, że ich proboszcz niemoralnie się prowadzi. W obu wypadkach duchownych konsekwentnie bronią rady duszpasterskie.
Opolski eksperyment
Nie wszyscy hierarchowie bronią się przed modernizacją. Biskup opolski Alfons Nossol oddał świeckim część władzy w diecezji i parafiach. Wierni mają wgląd w dokumentację finansową, zaś biskup wsłuchuje się w głosy parafian przy podejmowaniu decyzji personalnych. Być może z tego powodu na Opolszczyznie nie zdarzają się bunty. Ale ta diecezja to wyjątek. Biskupi z innych diecezji na eksperymenty ordynariusza opolskiego patrzą z niechęcią. Sam biskup Nossol dorobił się u kolegów opinii "nowinkarza". Choćby dlatego, że na Opolszczyznie dziewczynki mogą być ministrantkami, a wierni podczas synodu postulowali, by proboszczów mianować na pięcioletnie kadencje. - Ten postulat jest niemożliwy do wprowadzenia bez zmiany prawa kanonicznego. Na razie musimy się więc trzymać dotychczasowych rozwiązań - mówi "Wprost" biskup Nossol. Ksiądz Andrzej Luter, doradca biskupa łowickiego, obawia się, że wybory proboszczów stałyby się festiwalami populizmu lub konkursami piękności, co Kościołowi niczego dobrego by nie przyniosło.
Wybory w Kościele nie byłyby czymś zupełnie nowym. Wierni niektórych Kościołów katolickich obrządków wschodnich od dawna wybierają swoich hierarchów. W kilku diecezjach niemieckojęzycznych w Europie biskupów nie wybiera papież, ale kapituła kanoników. Papież zachowuje jedynie prawo weta, z którego jednak rzadko korzysta. Najbardziej demokratycznymi strukturami Kościoła katolickiego są zakony. - W naszym zakonie wszystkie funkcje, od furtiana po generała zakonu, pochodzą z wyboru. Ten system od wieków znakomicie zdaje egzamin, bo pozwala eliminować ludzi, którzy się nie sprawdzili - mówi dominikanin Tomasz Dostatni z Lublina.
Taczka dla proboszcza
W ubiegłym roku w diecezji tarnowskiej (w parafii Zwiernik), uchodzącej za najbardziej katolicki region Polski, parafianie pobili emerytowanego proboszcza. Nie chciał opuścić parafii, mimo że wierni zadeklarowali, iż przestaną chodzić do kościoła, jeśli się nie wyniesie. Wcześniej inna grupa parafian poturbowała nowego proboszcza - w zakrystii kościoła. We wsi Biała w diecezji częstochowskiej parafianie przygotowali taczkę dla proboszcza, gdyby sam nie chciał się wynieść. Przedstawiono mu całą litanię zarzutów: że wynajął firmę do sprzątania spoza parafii, mimo że tę pracę chętnie wzięliby miejscowi bezrobotni, że rozwiązał radę parafialną, twierdząc, iż nie jest do niczego potrzebna, że rządzi parafią, jakby była jego własnością.
W Przodkowie w diecezji pelplińskiej parafianie nie chcieli przyjąć do wiadomości, że biskup Jan Szlaga postanowił odwołać ich ukochanego wikariusza Waldemara Pieleckiego. Pobożnych Kaszubów zabolało, że nowy proboszcz zaczął urzędowanie w parafii od remontu mieszkania. I to w dniu parafialnego odpustu, kiedy wszyscy powstrzymywali się od pracy. Również w Przodkowie parafianie poturbowali księdza dziekana, który próbował zażegnać konflikt. Protest odbył się przy akompaniamencie okrzyków: "My jesteśmy Kościołem". Wikarego udało się obronić przed przeniesieniem dopiero wtedy, gdy siedem autokarów wypełnionych Kaszubami zajechało przed rezydencję biskupa pelplińskiego. Biskup Szlaga zmienił swoją decyzję, ale parafię postanowił ukarać. Na pięć lat zakazał udzielania bierzmowania w Przodkowie. Teraz młodzież musi jeździć po ten sakrament do odległego o 70 km Pelplina.
Nie udało się też postawić na swoim parafianom ze Smogorzowa. Ich proboszcz został odwołany na skutek listu, jaki do kurii we Wrocławiu wysłała niewielka grupa wiernych, którzy oskarżyli swojego duszpasterza o nadużywanie alkoholu. Przeciwko decyzji kardynała Gulbinowicza zaprotestowała reszta parafian, stając w obronie proboszcza. Mieszkańcy okupowali kurię. Ksiądz po tej awanturze złożył rezygnację.
Również w Morzewie nieopodal Chodzieży parafianie protestują przeciwko odwołaniu swojego proboszcza księdza Tadeusza Kobylarza. Jego dotychczasowy zwierzchnik arcybiskup Henryk Muszyński zgodził się, by na razie został on w parafii, ale nie przywrócił go na stanowisko proboszcza. Rozstrzygnięcie sprawy zawieszono, bo parafia od ubiegłego tygodnia weszła w skład nowo utworzonej diecezji bydgoskiej. Decyzję w sprawie proboszcza będzie musiał podjąć nowy ordynariusz biskup Jan Tyrawa.
Kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie
Choć Kościół katolicki w Polsce przyczynił się do zwycięstwa demokracji, sam pozostaje strukturą przypominającą monarchie absolutne. Władza biskupa w diecezji nie podlega praktycznie żadnym ograniczeniom. Rady duszpasterskie czy ekonomiczne mają jedynie głos doradczy, w dodatku część ich członków jest mianowana przez biskupa. Podobnie jest w parafiach, gdzie na ogół członkowie rad, nawet ci wybierani przez parafian, to osoby zaprzyjaźnione z proboszczem. W praktyce rady są jedynie grupami figurantów. Jeśli biskup lub proboszcz chce przeforsować jakąś decyzję, po prostu ją podejmuje. Rady nie mają też żadnej możliwości kontrolowania diecezji czy parafii, nie mają wglądu w finanse. Negatywne tego skutki ujawniła afera gdańskiego wydawnictwa Stella Maris. Gdyby rada ekonomiczna miała wgląd w dokumenty tej spółki, nie doszłoby do nadużyć na ogromną skalę. Najgorzej jest jednak w parafiach: wielu księży traktuje powierzone im dobra jak udzielne księstwa i intratne zlecenia na remonty czy budowy najczęściej powierzają członkom swoich rodzin. W ten sposób potwierdzają starą prawdę, że "kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie".
Paradoksalnie to buntowniczy parafianie, zwykle nie najlepiej wykształceni, częściej domagają się zmian w Kościele w duchu modernizmu niż hierarchowie. Biskupi obawiają się, że wprowadzenie demokracji w diecezjach i parafiach doprowadzi do eskalacji kolejnych żądań. Polscy biskupi nie chcą tego, co się stało z Kościołami protestanckimi na Zachodzie. Biskup Gene Robinson z Kościoła anglikańskiego w USA, zdeklarowany homoseksualista, został na przykład wybrany na rządcę diecezji w wyniku demokratycznych wyborów wiernych. Zwolennicy demokracji twierdzą, że gdyby funkcjonowała ona w archidiecezji poznańskiej, nie doszłoby do skandalu z udziałem arcybiskupa Juliusza Paetza (oskarżanego o molestowanie kleryków). Demokracja sprzyjałaby szybszemu ujawnieniu skłonności biskupa. Zwolennicy herarchiczności i dyscypliny przekonują, że byłoby akurat odwrotnie, gdyż w Poznaniu vox populi w liście otwartym stanowczo domagał się przecież pozostawienia biskupa na stanowisku. Podobnie postąpili parafianie z Lubna w województwie lubuskim, którzy żądali pozostawienia na stanowisku księdza, który po pijanemu spowodował wypadek. Ksiądz Przemysław K. miał we krwi promil alkoholu. Przyznał się przed parafianami, że sam złożył rezygnację, którą biskup przyjął. Wierni jednak uznali, iż jeden grzech nie może przekreślić dokonań proboszcza. Z kolei parafianie z Wawrowa w tej samej diecezji odrzucają oskarżenie, że ich proboszcz niemoralnie się prowadzi. W obu wypadkach duchownych konsekwentnie bronią rady duszpasterskie.
Opolski eksperyment
Nie wszyscy hierarchowie bronią się przed modernizacją. Biskup opolski Alfons Nossol oddał świeckim część władzy w diecezji i parafiach. Wierni mają wgląd w dokumentację finansową, zaś biskup wsłuchuje się w głosy parafian przy podejmowaniu decyzji personalnych. Być może z tego powodu na Opolszczyznie nie zdarzają się bunty. Ale ta diecezja to wyjątek. Biskupi z innych diecezji na eksperymenty ordynariusza opolskiego patrzą z niechęcią. Sam biskup Nossol dorobił się u kolegów opinii "nowinkarza". Choćby dlatego, że na Opolszczyznie dziewczynki mogą być ministrantkami, a wierni podczas synodu postulowali, by proboszczów mianować na pięcioletnie kadencje. - Ten postulat jest niemożliwy do wprowadzenia bez zmiany prawa kanonicznego. Na razie musimy się więc trzymać dotychczasowych rozwiązań - mówi "Wprost" biskup Nossol. Ksiądz Andrzej Luter, doradca biskupa łowickiego, obawia się, że wybory proboszczów stałyby się festiwalami populizmu lub konkursami piękności, co Kościołowi niczego dobrego by nie przyniosło.
Wybory w Kościele nie byłyby czymś zupełnie nowym. Wierni niektórych Kościołów katolickich obrządków wschodnich od dawna wybierają swoich hierarchów. W kilku diecezjach niemieckojęzycznych w Europie biskupów nie wybiera papież, ale kapituła kanoników. Papież zachowuje jedynie prawo weta, z którego jednak rzadko korzysta. Najbardziej demokratycznymi strukturami Kościoła katolickiego są zakony. - W naszym zakonie wszystkie funkcje, od furtiana po generała zakonu, pochodzą z wyboru. Ten system od wieków znakomicie zdaje egzamin, bo pozwala eliminować ludzi, którzy się nie sprawdzili - mówi dominikanin Tomasz Dostatni z Lublina.
Vox populi |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 14/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.