Oczekiwana od lat ustawa o innowacyjności znalazła się wreszcie w Sejmie i wiele wskazuje na to, że po latach dreptania w miejscu nauka stanęła przed realną szansą rozwinięcia skrzydeł.
Sporo ostatnio mówiono i pisano na temat nauki i jej roli w modernizacji gospodarki. Zaczęło się od batalii o utrzymanie w budżecie państwa nakładów na naukę na rok 2005 na poziomie roku 2004. Z tym większym zdziwieniem przeczytałem artykuł prof. Leszka Balcerowicza "Renta zacofania". Już sam tytuł tych rozważań może niepokoić, bo czy naprawdę istnieje coś takiego jak renta, a więc korzyść, którą dałoby się czerpać z zacofania? Zacofanie zawsze jest nieszczęściem, a doszukiwanie się w nim jakichś dobrych stron czy korzyści jest niebezpieczną iluzją. Jedyną strategią pozwalającą zaradzić zacofaniu jest własna wytężona praca, w tym także praca naukowa. Polska potrzebuje jeszcze większego wysiłku badawczego i nie zastąpi go żadna droga na skróty.
Niestety, stwierdzenie wyeksponowane w podtytule omawianego artykułu jest właśnie propozycją takiej drogi na skróty: "To nie nauce, lecz transferowi gotowych technologii zawdzięczamy wzrost gospodarczy". Obawiam się, że mamy tu do czynienia ze złudzeniem. Nie zgadzam się z tezą, że trwały i szybki rozwój można dziś uzyskać głównie poprzez import technologii i zakup licencji. Kraje, na które powołuje się prof. Balcerowicz (Japonia, Finlandia), a także wiele innych (Szwecja, Chiny, Indie, Tajwan, Izrael), łączą import technologii z ogromnymi nakładami na własne badania naukowe. Z kolei stabilność rozwoju krajów, które oparły swą gospodarkę głównie na imporcie przy niskim udziale badań własnych, jest bardzo dyskusyjna (casus Arabii Saudyjskiej).
Nie zgadzam się też ze zdaniem, że nakłady na badania naukowe "ograniczają możliwości finansowania innych celów, gdzie osiągnięto by może większe efekty". W praktyce bywa odwrotnie. Wiadomo przecież, że nikt chętnie nie sprzeda nam przyszłościowych i najnowszych technologii ani też licencji mogących zapewnić nabywcy przewagę na międzynarodowych rynkach. Nie ma też żadnego powodu, aby rezygnować z zatrudnienia u siebie naszych naukowców, którzy wielokrotnie dowiedli, że stać ich na wymierne osiągnięcia, jeśli tylko stworzy im się należyte warunki.
Obecnie jesteśmy świadkami zmiany dotychczasowych paradygmatów naukowych. Warto pod tym kątem spojrzeć na zmiany polityki naukowej Unii Europejskiej. Po przejściowej fascynacji perspektywą natychmiastowych wdrożeń technologicznych (lansowano to w V i VI programie ramowym) UE realizuje koncepcję instytucjonalnego wspierania badań naukowych o charakterze podstawowym. Tworzy się nowa instytucja European Research Council, a w jej obrębie będą funkcjonować zintegrowane wokół wybranej tematyki platformy badawcze (z łącznym budżetem 2,5-3 mld euro), które wykorzystując kryterium doskonałości naukowej, stworzą odpowiednie systemy grantowe.
Powinniśmy też więcej czerpać nie tylko z europejskich wzorów, ale i z organizacji badań naukowych w innych przodujących państwach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Z niezwykle efektywnego, wolnego od przerostów biurokratycznych systemu amerykańskiego korzystają w coraz większym stopniu na przykład kraje azjatyckie, w szczególności zaś Japonia, Chiny, Tajwan i Korea Południowa.
Nie ulega wątpliwości, że nauka w Polsce może być lepsza i efektywniej zorganizowana. Co więcej, wkrótce mogłaby się stać - obok kultury - jedną z naszych narodowych specjalności. Co skłania mnie do takiego optymizmu, mimo zniechęcającej opinii ojca polskiej transformacji gospodarczej prof. Leszka Balcerowicza? Po pierwsze, liczący się w skali międzynarodowej potencjał badawczy Polski z kilkudziesięcioma "centrami doskonałości" i zaawansowanej technologii w wybranych obszarach nauk przyrodniczych i obliczeniowych. Po drugie, obecność w pracowniach sporej liczby (choć ciągle zbyt szczupłej) nowocześnie wyszkolonych badaczy średniej i młodej generacji. Po trzecie wreszcie, choć być może nie wszyscy podzielają ten argument, coraz wyższy stopień zintegrowania środowisk naukowych, których rozproszenie było jedną z większych ułomności nauki w naszym kraju.
A słabości naszej nauki? Rzecz jasna, jest ich ciągle sporo i nie należy o nich zapominać. Ale czy receptą na rozmaite niedomogi naszego życia naukowego może być wyłącznie import gotowych technologii, który uczyniłby z Polski kolonię krajów wysoko rozwiniętych? Mam nadzieję, że również prof. Leszek Balcerowicz sprzeciwiłby się takiemu odczytaniu jego propozycji. Aż prosi się, by przypomnieć mądre zdanie wybitnego polskiego ekonomisty: "Należy wystrzegać się absurdalnego przeciwstawiania polskiej i zagranicznej myśli technicznej. Sukces osiągniemy wtedy, gdy pozwolimy pracować zagranicznej wiedzy dla Polski, a polskiej myśli - rozwijać się w kontakcie z zagranicą". Zdanie to napisał sam Leszek Balcerowicz w książce "Państwo w przebudowie" (Znak 1999, str. 54).
Niestety, stwierdzenie wyeksponowane w podtytule omawianego artykułu jest właśnie propozycją takiej drogi na skróty: "To nie nauce, lecz transferowi gotowych technologii zawdzięczamy wzrost gospodarczy". Obawiam się, że mamy tu do czynienia ze złudzeniem. Nie zgadzam się z tezą, że trwały i szybki rozwój można dziś uzyskać głównie poprzez import technologii i zakup licencji. Kraje, na które powołuje się prof. Balcerowicz (Japonia, Finlandia), a także wiele innych (Szwecja, Chiny, Indie, Tajwan, Izrael), łączą import technologii z ogromnymi nakładami na własne badania naukowe. Z kolei stabilność rozwoju krajów, które oparły swą gospodarkę głównie na imporcie przy niskim udziale badań własnych, jest bardzo dyskusyjna (casus Arabii Saudyjskiej).
Nie zgadzam się też ze zdaniem, że nakłady na badania naukowe "ograniczają możliwości finansowania innych celów, gdzie osiągnięto by może większe efekty". W praktyce bywa odwrotnie. Wiadomo przecież, że nikt chętnie nie sprzeda nam przyszłościowych i najnowszych technologii ani też licencji mogących zapewnić nabywcy przewagę na międzynarodowych rynkach. Nie ma też żadnego powodu, aby rezygnować z zatrudnienia u siebie naszych naukowców, którzy wielokrotnie dowiedli, że stać ich na wymierne osiągnięcia, jeśli tylko stworzy im się należyte warunki.
Obecnie jesteśmy świadkami zmiany dotychczasowych paradygmatów naukowych. Warto pod tym kątem spojrzeć na zmiany polityki naukowej Unii Europejskiej. Po przejściowej fascynacji perspektywą natychmiastowych wdrożeń technologicznych (lansowano to w V i VI programie ramowym) UE realizuje koncepcję instytucjonalnego wspierania badań naukowych o charakterze podstawowym. Tworzy się nowa instytucja European Research Council, a w jej obrębie będą funkcjonować zintegrowane wokół wybranej tematyki platformy badawcze (z łącznym budżetem 2,5-3 mld euro), które wykorzystując kryterium doskonałości naukowej, stworzą odpowiednie systemy grantowe.
Powinniśmy też więcej czerpać nie tylko z europejskich wzorów, ale i z organizacji badań naukowych w innych przodujących państwach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Z niezwykle efektywnego, wolnego od przerostów biurokratycznych systemu amerykańskiego korzystają w coraz większym stopniu na przykład kraje azjatyckie, w szczególności zaś Japonia, Chiny, Tajwan i Korea Południowa.
Nie ulega wątpliwości, że nauka w Polsce może być lepsza i efektywniej zorganizowana. Co więcej, wkrótce mogłaby się stać - obok kultury - jedną z naszych narodowych specjalności. Co skłania mnie do takiego optymizmu, mimo zniechęcającej opinii ojca polskiej transformacji gospodarczej prof. Leszka Balcerowicza? Po pierwsze, liczący się w skali międzynarodowej potencjał badawczy Polski z kilkudziesięcioma "centrami doskonałości" i zaawansowanej technologii w wybranych obszarach nauk przyrodniczych i obliczeniowych. Po drugie, obecność w pracowniach sporej liczby (choć ciągle zbyt szczupłej) nowocześnie wyszkolonych badaczy średniej i młodej generacji. Po trzecie wreszcie, choć być może nie wszyscy podzielają ten argument, coraz wyższy stopień zintegrowania środowisk naukowych, których rozproszenie było jedną z większych ułomności nauki w naszym kraju.
A słabości naszej nauki? Rzecz jasna, jest ich ciągle sporo i nie należy o nich zapominać. Ale czy receptą na rozmaite niedomogi naszego życia naukowego może być wyłącznie import gotowych technologii, który uczyniłby z Polski kolonię krajów wysoko rozwiniętych? Mam nadzieję, że również prof. Leszek Balcerowicz sprzeciwiłby się takiemu odczytaniu jego propozycji. Aż prosi się, by przypomnieć mądre zdanie wybitnego polskiego ekonomisty: "Należy wystrzegać się absurdalnego przeciwstawiania polskiej i zagranicznej myśli technicznej. Sukces osiągniemy wtedy, gdy pozwolimy pracować zagranicznej wiedzy dla Polski, a polskiej myśli - rozwijać się w kontakcie z zagranicą". Zdanie to napisał sam Leszek Balcerowicz w książce "Państwo w przebudowie" (Znak 1999, str. 54).
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.