Wizja kinematografii międzywojennej, jaką prezentuje nam autorka artykułu "Hollywood w Warszawie" (nr 11), i tezy, że polskie filmy tamtego okresu były "niezłe", są nieco zabawne.
KULOMIOTY OJCA DYREKTORA
Ze zdumieniem przeczytałem konkluzję interesującego skądinąd tekstu Piotra Osęki na temat "Małego Dziennika" ("Kulomioty ojca dyrektora", nr 9), dotyczącą postaw franciszkanów wobec Żydów w okresie drugiej wojny światowej. Nieprawdą jest, że "wraz z wybuchem wojny zakonnicy rozpoczęli intensywną akcję ratowania Żydów". Rzeczywiście - w Niepokalanowie znalazło się w pewnym czasie (w grudniu 1939 r.) 1500 Żydów. Niemcy skoszarowali ich tam wraz z 2 tys. Polaków z ziem wcielonych do Rzeszy. Ludziom tym, nie zważając na ich narodowość, zakonnicy przychodzili z pomocą, dostarczając w miarę swych możliwości żywność i opał. Działania te nie mogą być jednak nazwane "akcją ratowania Żydów", bowiem wspomniani Żydzi nie ukrywali się przed Niemcami.
dr DARIUSZ LIBIONKA
Instytut Historii PAN i BEP IPN
HOLLYWOOD W WARSZAWIE
Wizja kinematografii międzywojennej, jaką prezentuje nam autorka artykułu "Hollywood w Warszawie" (nr 11), i tezy, że polskie filmy tamtego okresu były "niezłe", są nieco zabawne. Owszem w międzywojennej Polsce produkowało się dużo filmów, ale ich producenci - w myśl popularnej wtedy dewizy "za moje pieniądze nic nikomu nie będzie się śniło" - dbali, by film podobał się wszystkim kosztem jakiejkolwiek wartości artystycznej. Skoro autorka podaje dane za E. Zaickiem, powinna dodać, że spośród 147 firm zajmujących się produkcją filmów tylko 20 zrealizowało więcej niż trzy obrazy, reszta bankrutowała, rynek roił się od spekulantów, a zmiany nazw firm nie miały na celu ominięcia krzywdzących podatków państwowych, ale ucieczkę przed wierzycielami. Porównywanie naszej kinematografii z zagraniczną to też niebezpieczny zabieg. Dość porównać jakość "Trędowatej" Gardana (najpopularniejszego filmu polskiego 1936 r.) z "Dzisiejszymi czasami" Chaplina, z obrazem "Życie należy do nas" Renoira czy choćby "Damą kameliową" Cukora (wszystkie z tego samego 1936 r.).
FILIP JACOBSON
OBŁAWA NA PISARZY
W 12 numerze "Wprost" znalazłam recenzję Marty Sawickiej dotyczącą książki Joanny Siedleckiej "Obława na pisarzy". Książki jeszcze nie czytałam, ale chcę się odnieść do tego, co wyczytałam w streszczeniu losów mojego męża. W tym wypadku jest mało istotne, czy tak życie Jacka Bierezina opisała autorka "Obławy" explicite czy też zgromadzone przez nią fakty prowadzą do zawartych w recenzji wniosków, w większości nieścisłych. Ani Jacek, ani ja nie zostaliśmy "zmuszeni do emigracji", choć nasz wybór podyktowany był określoną sytuacją zewnętrzną. W Paryżu Jacek nie był "zostawiony sam sobie", ani nie żył permanentnie "w biedzie". Publikował w "Kulturze", pracował w "Kontakcie", przez pewien czas był stypendystą firmy Johnson & Johnson, pracował też jako dyplomowany instruktor pływacki. Cytowane określenia można odnieść jedynie do ostatniego etapu jego życia. Poza tym w chwili swojej tragicznej śmierci miał nie 40, ale 46 lat. Jego kariera pisarska w komunistycznej Polsce została rzeczywiście zwichnięta zakazem druku, a nie wyrzuceniem ze Związku Literatów, do którego nie został przyjęty. Faktycznie natomiast zamknięto przed nim tę wygodną drogę oficjalnego pisarza PRL z powodu aktywnej działalności antykomunistycznej. Każdy z jego trzech tomów niesie inny klimat, pisany jest innym językiem. Ostatnia, pośmiertnie wydana książka "Linia życia" z powodu fatalnej dystrybucji jest mało znana, ale nikt z tych, którzy ją czytali, nie przedłożył nad nią debiutanckiego tomu "Lekcja liryki", co zdaje się sugerować zdanie o "nierozwinięciu talentu", którym "skrzył się jego pierwszy tomik".
EWA SUŁKOWSKA-BIEREZIN
Ze zdumieniem przeczytałem konkluzję interesującego skądinąd tekstu Piotra Osęki na temat "Małego Dziennika" ("Kulomioty ojca dyrektora", nr 9), dotyczącą postaw franciszkanów wobec Żydów w okresie drugiej wojny światowej. Nieprawdą jest, że "wraz z wybuchem wojny zakonnicy rozpoczęli intensywną akcję ratowania Żydów". Rzeczywiście - w Niepokalanowie znalazło się w pewnym czasie (w grudniu 1939 r.) 1500 Żydów. Niemcy skoszarowali ich tam wraz z 2 tys. Polaków z ziem wcielonych do Rzeszy. Ludziom tym, nie zważając na ich narodowość, zakonnicy przychodzili z pomocą, dostarczając w miarę swych możliwości żywność i opał. Działania te nie mogą być jednak nazwane "akcją ratowania Żydów", bowiem wspomniani Żydzi nie ukrywali się przed Niemcami.
dr DARIUSZ LIBIONKA
Instytut Historii PAN i BEP IPN
HOLLYWOOD W WARSZAWIE
Wizja kinematografii międzywojennej, jaką prezentuje nam autorka artykułu "Hollywood w Warszawie" (nr 11), i tezy, że polskie filmy tamtego okresu były "niezłe", są nieco zabawne. Owszem w międzywojennej Polsce produkowało się dużo filmów, ale ich producenci - w myśl popularnej wtedy dewizy "za moje pieniądze nic nikomu nie będzie się śniło" - dbali, by film podobał się wszystkim kosztem jakiejkolwiek wartości artystycznej. Skoro autorka podaje dane za E. Zaickiem, powinna dodać, że spośród 147 firm zajmujących się produkcją filmów tylko 20 zrealizowało więcej niż trzy obrazy, reszta bankrutowała, rynek roił się od spekulantów, a zmiany nazw firm nie miały na celu ominięcia krzywdzących podatków państwowych, ale ucieczkę przed wierzycielami. Porównywanie naszej kinematografii z zagraniczną to też niebezpieczny zabieg. Dość porównać jakość "Trędowatej" Gardana (najpopularniejszego filmu polskiego 1936 r.) z "Dzisiejszymi czasami" Chaplina, z obrazem "Życie należy do nas" Renoira czy choćby "Damą kameliową" Cukora (wszystkie z tego samego 1936 r.).
FILIP JACOBSON
OBŁAWA NA PISARZY
W 12 numerze "Wprost" znalazłam recenzję Marty Sawickiej dotyczącą książki Joanny Siedleckiej "Obława na pisarzy". Książki jeszcze nie czytałam, ale chcę się odnieść do tego, co wyczytałam w streszczeniu losów mojego męża. W tym wypadku jest mało istotne, czy tak życie Jacka Bierezina opisała autorka "Obławy" explicite czy też zgromadzone przez nią fakty prowadzą do zawartych w recenzji wniosków, w większości nieścisłych. Ani Jacek, ani ja nie zostaliśmy "zmuszeni do emigracji", choć nasz wybór podyktowany był określoną sytuacją zewnętrzną. W Paryżu Jacek nie był "zostawiony sam sobie", ani nie żył permanentnie "w biedzie". Publikował w "Kulturze", pracował w "Kontakcie", przez pewien czas był stypendystą firmy Johnson & Johnson, pracował też jako dyplomowany instruktor pływacki. Cytowane określenia można odnieść jedynie do ostatniego etapu jego życia. Poza tym w chwili swojej tragicznej śmierci miał nie 40, ale 46 lat. Jego kariera pisarska w komunistycznej Polsce została rzeczywiście zwichnięta zakazem druku, a nie wyrzuceniem ze Związku Literatów, do którego nie został przyjęty. Faktycznie natomiast zamknięto przed nim tę wygodną drogę oficjalnego pisarza PRL z powodu aktywnej działalności antykomunistycznej. Każdy z jego trzech tomów niesie inny klimat, pisany jest innym językiem. Ostatnia, pośmiertnie wydana książka "Linia życia" z powodu fatalnej dystrybucji jest mało znana, ale nikt z tych, którzy ją czytali, nie przedłożył nad nią debiutanckiego tomu "Lekcja liryki", co zdaje się sugerować zdanie o "nierozwinięciu talentu", którym "skrzył się jego pierwszy tomik".
EWA SUŁKOWSKA-BIEREZIN
Więcej możesz przeczytać w 15/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.