Boży kowboje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ridley Scott twierdzi, że film o wyprawach krzyżowych nakręcił z fascynacji westernami


To lekcja historii według Osamy bin Ladena - mówią oburzeni historycy o najnowszym filmie Ridleya Scotta "Królestwo niebieskie". To lekcja dobra, odwagi i prawdy - bronią się producenci. Na ten film czekano bardziej niż na obsypanego nagrodami "Gladiatora" tegoż Scotta. Mówiono o dziele większym niż dotychczasowe superprodukcje historyczno-religijne. "Królestwo niebieskie" miało być syntezą "Dziesięciorga przykazań" Cecila B. DeMille'a, "Nibelungów" Fritza Langa, "Napoleona" Abela Gance'a, "Ben Hura" Williama Wylera, "Wypraw krzyżowych" DeMille'a oraz niedawnych "Braveheart" Mela Gibsona i "Władcy pierścieni" Petera Jacksona. Powstał film niezwykły, ale przez część krytyków i historyków uznany za niebezpieczny, bo ponoć gloryfikuje muzułmanów, a zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej przypisuje imperializm.

Rycerscy kowboje
To, że jeden z najwszechstronniejszych reżyserów świata odwoła się do skarbnicy romantycznych i heroicznych opowieści, jaką jest okres wypraw krzyżowych, było chyba nieuchronne. Reżysera, który nadzwyczaj chętnie sięgał w swych filmach po kostium - czy to fantastyczny ("Obcy - 8 pasażer Nostromo", "Blade Runner", "Legenda"), czy historyczny ("Pojedynek" "1492: Wyprawa do raju", "Gladiator") - uwiódł temat obrony Królestwa Jerozolimy. Dla odbiorców, szczególnie dla fanów Scotta, to naturalny ciąg w jego twórczości. Sam reżyser podaje jednak nieco zaskakujące powody podjęcia tematu. Twierdzi, że do nakręcenia "Gladiatora" zainspirowało go malarstwo. Do epoki wypraw krzyżowych sięgnął natomiast z fascynacji - młodzieńczej - filmami kowbojskimi. - Rycerz był kowbojem swojej ery. W dużym stopniu wyznawał takie wartości, jak uczciwość, wiara religijna i rycerskość w sensie dobrych uczynków. I chyba mój film jest właśnie o rycerskości, o czynieniu dobra - mówi Scott. Rzeczywiście, jeśli wspomnieć choćby "Siedmiu wspaniałych" Johna Sturgesa, to "Królestwo niebieskie" Ridleya Scotta wpisuje się w fascynację walką dobra ze złem, rysowaną w westernach wyraziście. Film twórcy "Gladiatora" został osnuty wokół wydarzeń poprzedzających słynną bitwę pod Hattin w 1187 r., kiedy to Saladyn zdobył Jerozolimę dla Arabów. Głównym wątkiem filmu jest historia skromnego kowala Baliana (Orlando Bloom), którego w chwili życiowej tragedii (śmierci żony i dziecka) odnajduje Rycerz Świętego Krzyża (Liam Neeson). Balian rusza wraz z rycerzem do Ziemi Świętej, by stanąć na czele garstki druhów w obronie Jerozolimy przeciwko olbrzymiej armii Saladyna. "Czy jest prawda w tym, co powiadają, iż jeden Rycerz Świętego Krzyża ma siłę dziesięciu niewiernych?" - pyta Balian swych starszych towarzyszy otoczonych morzem żołnierzy Saladyna. "Podobno" - odpowiada mu jeden z nich i po chwili kilkunastu rycerzy uderza szaleńczą szarżą przeciw kilku tysiącom. Okazuje się, że to tylko harce przed bitwą, do której za chwilę przystąpią rycerze Królestwa Jerozolimy, noszący wyzywająco błyszczące w słońcu wielkie krzyże. I choć krzyżowcy byli po wielekroć lepiej uzbrojeni od Arabów, ostatecznie nie uchroniło to Jerozolimy od zajęcia Ziemi Świętej przez Saladyna.

Saladyn kontra templariusze
W nowym filmie Ridleya Scotta jest wszystko to, co gwarantuje świetne widowisko: wartka akcja, wzniosłe ideały, piękni ludzie i piękne przykłady poświęcenia. Artystycznie i intelektualnie film jest utrzymany w konwencji wcześniejszego "Gladiatora". Jednak w przeciwieństwie do historii generała Maximusa, gdzie nie ma żadnych wątpliwości co do tego, gdzie jest zło, a gdzie dobro, w najnowszym filmie Scotta nie jest to oczywiste.
Zastrzeżenia zgłosili już historycy, i to zanim Scott ukończył realizację filmu. Wgląd do scenariusza upoważnił np. prof. Jonathana Riley-Smitha z Cambridge, będącego największym autorytetem w dziedzinie wypraw krzyżowych, do stwierdzenia, że Scott sportretował zbyt korzystnie muzułmanów i nazbyt niekorzystnie templariuszy, co nie jest zgodne z prawdą historyczną. Co więcej, Riley-Smith określił scenariusz jako śmieszną i bzdurną fikcję, bardzo niebezpieczną dla stosunków ze światem arabskim. Templariusze nie byli bowiem czarnymi charakterami, Guy de Lusignan (szwagier i następca Baldwina, króla Jerozolimy) nie był arcyzłoczyńcą, a z kolei Saladyn nigdy nie był uznawany za bohatera przez Arabów. Saladyna "pobrązowili" dopiero XIX-wieczni romantycy na Zachodzie. Nawiązywanie do takiej wersji historii jest zatem podążaniem śladem Saddama Husajna i Hafeza Assada (byłego dyktatora Syrii). Oni obaj czcili pamięć Saladyna, fundując jego portrety i pomniki.

Polityczna niepoprawność
Sir Ridley Scott nie po raz pierwszy ma problemy z polityczną wymową swoich filmów. Przy "Helikopterze w ogniu" wielu krytykowało go, że filmowi żołnierze amerykańscy strzelali do tłumu bez twarzy, czyli do każdego, kogo się uzna za przeciwnika. Niewielu też było zadowolonych z jego kontrowersyjnej biografii Kolumba. Wszyscy jednak cenią maestrię Scotta. Przy okazji przypomina się, że to on jest ojcem tak popularnego dziś w kinie zwyczaju prezentowania wersji reżyserskich filmów. Przy "Obcym" i "Blade Runnerze" Scott udowodnił, że jego autorska wizja jest lepsza niż montaż zrobiony przez studio filmowe.
Chyba żaden tworzący obecnie reżyser nie potrafi lepiej niż Scott kreować rzeczywistości na wielkim ekranie, dlatego tak łatwo utożsamiamy się z jego bohaterami. Ostatecznie jednak kontrowersje wokół "Królestwa niebieskiego" tylko przyciągną widzów do kin, co wcześniej udowodnił Mel Gibson swoją "Pasją".
Poprzednie filmy Scotta przekonują, że mało który widz pamięta o politycznych implikacjach, wszyscy zaś ulegają czarowi tych obrazów. Bo Scott to przede wszystkim świetny opowiadacz pasjonujących historii.

Więcej możesz przeczytać w 16/2005 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 16/2005 (1168)