Rozmowa z pisarzem Salmanem Rushdiem
Nathan Gardels: W najnowszej powieści "Shalimar the Clown" odtwarza pan to, co dzieje się w umysłach wojowników dżihadu. Czy mają oni jakąś wspólną motywację?
Salman Rushdie: W umysłach wojowników dżihadu nie dominują teorie i spekulacje intelektualne; wyjątek stanowi kilku przywódców. Dla kogoś uprawiającego tego rodzaju terroryzm najistotniejsza jest idea zhańbionej męskości. Staram się to pokazać w swojej powieści. Jej bohater Shalimar chwyta za broń nie dlatego, że ma złamane serce, lecz ponieważ zraniony został jego honor, gdy ukochaną zabrał mu mężczyzna, który ma większą władzę. Shalimar chce odbudować swoje poczucie męskości. Podrzyna gardło amerykańskiemu ambasadorowi. Gdy mieszka się na Zachodzie, gdzie nie ma "kultury honoru", można łatwo nie docenić jej siły. W kulturze judeochrześcijańskiej występuje wina i jej odkupienie. W kulturach wschodnich, gdzie nie ma pojęcia grzechu pierworodnego, idea odkupienia nie ma sensu. Biegunami moralności są tam honor i wstyd. Idea hańby, upokorzenia rzeczywistego lub odebranego jako takie może popychać ludzi do czynów desperackich.
Zbierając materiały do powieści o Shalimarze, odkryłem osobliwą różnicę dzielącą wojowników dżihadu i zamachowców samobójców. Ci, którzy uważają, że bardziej męskie jest zabijanie nożem, twarzą w twarz z ofiarą, patrzą z góry na terrorystów zakładających pasy z materiałami wybuchowymi. Dla nich bezpośrednia walka jest męska, a samobójczy zamach to łatwizna. Cechą zamachowców samobójców jest uległość. Hezbollah opracował szczegółowy profil psychologiczny osoby, która da się przekonać do dokonania takiego zamachu. Przede wszystkim musi mieć słabą osobowość, być w stanie wyrzec się własnego ja. Jeśli na przykład ojciec lub siostra werbowanego ma się poddać operacji w szpitalu, wysłannik organizacji terrorystycznej mówi: "Zrób to, a my zajmiemy się operacją".
- Siłą napędową dżihadu jest jednak poczucie zbiorowego upokorzenia i zhańbienia kultury islamskiej przez Zachód. V.S. Naipaul uważa, że wojownicy dżihadu obwiniają o swoją porażkę sukces innej cywilizacji.
- Islamski radykalizm to zjawisko stosunkowo nowe. Przed 50 laty, w okresie dekolonizacji i w początkowym okresie postkolonialnym, działalność Gamala Abdel Nasera w Egipcie czy Frontu Wyzwolenia Narodowego w Algierii była wolna od motywów religijnych. Na czele ruchów narodowowyzwoleńczych stali marksiści chcący "wyzwolić" narody czy państwa spod imperializmu. Z czasem przywódcy wielu tych ruchów stali się skorumpowanymi grubymi rybami i fundamentaliści islamscy, na przykład ze Stowarzyszenia Braci Muzułmanów w Egipcie, mogli się zaprezentować wobec sekularyzmu jako reprezentanci czystości i religijności. Nacjonaliści często używali języka fundamentalizmu islamskiego, gdyż oferował im retorykę legitymizacji odpowiednią do okresu dekolonizacji. Jednakże pozbawiając się własnego języka, przygotowali grunt dla tych, którzy przyszli po nich i rzeczywiście myśleli tak, jak mówili. Tak powstał islamski radykalizm. W różnych miejscach przybrał różne oblicza. W Iranie Chomeini faktycznie był wytworem szacha, który zniszczył całą opozycję. W Kaszmirze stacjonowanie armii indyjskiej przyczyniło się do niezadowolenia mieszkańców, co z kolei stanowiło doskonałą pożywkę dla radykalizmu, choć jest on obcy tamtejszej mentalności. Gdy ośrodkiem rekrutacji wojowników dżihadu stał się Pakistan, celem ataku stali się umiarkowani wyznawcy islamu.
Istnieje tendencja do postrzegania ruchu dżihadu jako monolitu. Tymczasem jedyną jego globalną ideą jest rojenie o "powrocie kalifatu". Całe to zjawisko znacznie łatwiej zrozumieć, gdy przeanalizuje się lokalne źródła islamskiego terroryzmu. Na przykład zamachy samobójcze w Londynie to nie to samo co ataki na Bliskim Wschodzie.
- Czy zgadza się pan z filozofem Bernardem-Henrim Levym, że centrum islamskiego radykalizmu przesuwa się do Azji, gdzie żyje większość muzułmanów?
- Levy mówi tak, bo niepokoi się o Pakistan. Za plecami Muszarrafa czai się wielkie zagrożenie. Gdyby radykalistom islamskim udało się zdobyć kontrolę nad bronią nuklearną, pomniejszyłoby to wszystkie inne problemy na świecie. Jeśli Muszarraf zginie, a władzę przejmą ludzie z wywiadu, talibowie zdobędą bombę atomową.
- Po zamachach w Londynie Iqbal Sacranie, sekretarz generalny Rady Muzułmanów w Wielkiej Brytanii, potępił działania "naszych dzieci", twierdząc, że stanowią wyzwanie dla miejscowych muzułmanów. Poparł jednak wydaną na pana fatwę, mówiąc, że "śmierć jest być może zbyt łatwa". Czy to nie takie podwójne standardy stworzyły przestrzeń dla "dzieci" europejskiej społeczności muzułmańskiej?
- Sądzę, że tak. Premier Blair popełnia błąd, wierząc, że głosy ultrakonserwatystów, ultraortodoksów i przeciwników nowoczesności takich jak Sacranie są reprezentatywne dla brytyjskich muzułmanów. Blair włącza głównego zastępcę Sacraniego do komisji ponoć zwalczającej islamski radykalizm w sytuacji, gdy ów zastępca podważa istnienie Holocaustu! To nie z takimi ludźmi trzeba rozmawiać.
Jedna z trudności na drodze do rozwiązania tego problemu polega na tym, że nie ma reprezentatywnej instytucji brytyjskich muzułmanów. Większość z nich nie mieszka w gettach ani nie jest szczególnie religijna. Traktuje wiarę dość lekko. Przede wszystkim są obywatelami, a dopiero potem muzułmanami. Pytanie brzmi, jak nakłonić tę większość, by się zorganizowała.
- Podobnie wypowiada się Tariq Ramadan, uważany za najważniejszy głos muzułmanów z Europy. Jego zdaniem, problemem jest ciasnota umysłowa programu nauczania Koranu przez imamów wykształconych w świecie arabskim.
- Główną kwestią jest interpretacja Koranu, czyli itdżihad. Zdaniem konserwatywnych muzułmanów, Koran mogą interpretować tylko islamscy uczeni, ulemowie. W ten sposób elita religijna zachowuje kontrolę nad wyznawcami islamu. Ponieważ zaś ulemowie biorą wszystko w Koranie dosłownie, nigdy nie kwestionują jego pierwszych zasad. To z tego powodu popełnia się tyle okrucieństw, jak ostatnio w Indiach, gdzie kobiecie nakazano odejść od męża jako "nieczystej" po tym, jak zgwałcił ją teść!
Otrzymałem imię Rushdie między innymi dlatego, że mój ojciec był miłośnikiem arabskiego filozofa z XII wieku Ibn Ruszda, znanego na Zachodzie jako Awerroes, który nie brał Koranu dosłownie. Popieram tezę tego filozofa mówiącą, że w tradycji judeochrześcijańskiej Bóg stworzył człowieka na swój obraz i dlatego ma z nim pewne cechy wspólne. Tymczasem według Koranu, Bóg nie ma ludzkich cech. Byłoby poniżające dla Boga powiedzieć, że ma takie cechy. My jesteśmy ludźmi, a On jest Bogiem. Ibn Ruszd i inni uczeni jego czasów argumentowali, że język jest umiejętnością człowieka. Dlatego uważali za niewłaściwe - w ujęciu Koranu - twierdzenie, że Bóg mówi po arabsku. Jeśli mówiłby, znaczyłoby to, że ma usta i ludzką postać. Toteż, oznajmił Ibn Ruszd, skoro Bóg nie mówi ludzkim językiem, to spisanie Koranu przyjętego przez ludzki umysł od anioła Gabriela jest samo w sobie zabiegiem interpretacyjnym. Już ten pierwszy tekst należy uznać za akt interpretacji. A jeśli tak, uzasadniona jest dalsza interpretacja Koranu zgodna z historycznym kontekstem.
W XII wieku teza ta poniosła klęskę i trzeba ją postawić ponownie w XXI wieku. W dawnych wiekach wykonano tyle badań nad Koranem, włącznie z podjęciem takich kwestii jak datowanie wersów i ich uporządkowanie. Gdy czytam Koran jako pisarz, od razu wychwytuję, gdzie w połowie wersu w sposób zasadniczy zmienia się temat, który następnie powraca kilka ustępów dalej. W tym "świętym" tekście widać rękę redaktora. Obecnie w dużej części świata muzułmańskiego takie badania są zakazane. Dlatego najwyższy czas rozpocząć nowe badania nad islamem. Wzywam do reformacji islamskiej, choć może to budzić złe skojarzenia z purytańskim podejściem Marcina Lutra. Lepszym terminem mogłoby być oświecenie. Chodzi o to, że islam musi się zmienić. Konserwatystom i radykałom władzę daje zły duch dosłowności jego interpretacji. Jeśli chce się ich tej władzy pozbawić, należy zacząć od kwestii interpretacji i położyć nacisk na to, że wszelkie idee, nawet święte, muszą być dostosowywane do zmieniającej się rzeczywistości. Wszystkie inne główne religie przeszły ten proces dociekań na własny temat i zachowały ważność oraz aktualność. Dociekania nad islamem mogłyby podkopać pozycję radykałów, ale nie samą religię.
- Co da impuls islamskiemu oświeceniu? "Cicha rewolucja" zachodnich muzułmanów? Azja?
- Jest nieprawdopodobne, by impuls dał świat arabski. Raczej da go arabska diaspora, gdyż muzułmanie żyjący na Zachodzie i w Indiach są oswojeni z sekularyzmem. W Indiach są zintegrowani z resztą społeczeństwa. Przestrzegają jego zasad, chroniąc siebie i swoją wiarę przed dyktaturą hinduistycznej większości. W Europie słowo "integracja" jest źle widziane przez zwolenników wielokulturowości, ale - według mnie - konflikt islamu z resztą społeczeństwa nie jest tu nieuchronny. Pomijając wszystko inne, Europa nie chce wprowadzać w różnych krajach systemu apartheidu na małą skalę. Ale oświecenie nie zrodzi się też z polityki ustępstw islamu wobec wielokulturowości. To oczywiste na przykład w Holandii. Przeciwstawmy to francuskiemu modelowi świeckiej integracji. Spór wokół noszenia chust islamskich, który rozgorzał przed rokiem, obecnie nie istnieje, bo niemal wszyscy zgodzili się, że sekularyzm jest najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich.
- Jakie znaczenie dla polepszenia stosunków Zachodu z muzułmanami miałoby wejście Turcji do Unii Europejskiej?
- Niewielkie. Błędem jest czynić z tego istotny symbol. Turecki sekularyzm wydaje się chwiać. Turcy mają wielkie problemy, poczynając od kodeksu prawa karnego stosowanego przeciw pisarzom - 14 czy 15 oczekuje na proces. Pisarz Orhan Pamuk został oskarżony o to, że powiedział, iż coś jest na rzeczy, jeśli chodzi o rzeź Turków na Ormianach. Fundamentaliści islamscy nadal mają w Turcji zbyt dużą władzę. Toteż istnieją podstawy do sceptycyzmu, który panuje w Europie w związku ze staraniami tego kraju o przystąpienie do UE. Jeśli Turcja naprawdę tego chce, niech się zeuropeizuje, a to może zająć dużo czasu.
Copyright Global Viewpoint
Salman Rushdie: W umysłach wojowników dżihadu nie dominują teorie i spekulacje intelektualne; wyjątek stanowi kilku przywódców. Dla kogoś uprawiającego tego rodzaju terroryzm najistotniejsza jest idea zhańbionej męskości. Staram się to pokazać w swojej powieści. Jej bohater Shalimar chwyta za broń nie dlatego, że ma złamane serce, lecz ponieważ zraniony został jego honor, gdy ukochaną zabrał mu mężczyzna, który ma większą władzę. Shalimar chce odbudować swoje poczucie męskości. Podrzyna gardło amerykańskiemu ambasadorowi. Gdy mieszka się na Zachodzie, gdzie nie ma "kultury honoru", można łatwo nie docenić jej siły. W kulturze judeochrześcijańskiej występuje wina i jej odkupienie. W kulturach wschodnich, gdzie nie ma pojęcia grzechu pierworodnego, idea odkupienia nie ma sensu. Biegunami moralności są tam honor i wstyd. Idea hańby, upokorzenia rzeczywistego lub odebranego jako takie może popychać ludzi do czynów desperackich.
Zbierając materiały do powieści o Shalimarze, odkryłem osobliwą różnicę dzielącą wojowników dżihadu i zamachowców samobójców. Ci, którzy uważają, że bardziej męskie jest zabijanie nożem, twarzą w twarz z ofiarą, patrzą z góry na terrorystów zakładających pasy z materiałami wybuchowymi. Dla nich bezpośrednia walka jest męska, a samobójczy zamach to łatwizna. Cechą zamachowców samobójców jest uległość. Hezbollah opracował szczegółowy profil psychologiczny osoby, która da się przekonać do dokonania takiego zamachu. Przede wszystkim musi mieć słabą osobowość, być w stanie wyrzec się własnego ja. Jeśli na przykład ojciec lub siostra werbowanego ma się poddać operacji w szpitalu, wysłannik organizacji terrorystycznej mówi: "Zrób to, a my zajmiemy się operacją".
- Siłą napędową dżihadu jest jednak poczucie zbiorowego upokorzenia i zhańbienia kultury islamskiej przez Zachód. V.S. Naipaul uważa, że wojownicy dżihadu obwiniają o swoją porażkę sukces innej cywilizacji.
- Islamski radykalizm to zjawisko stosunkowo nowe. Przed 50 laty, w okresie dekolonizacji i w początkowym okresie postkolonialnym, działalność Gamala Abdel Nasera w Egipcie czy Frontu Wyzwolenia Narodowego w Algierii była wolna od motywów religijnych. Na czele ruchów narodowowyzwoleńczych stali marksiści chcący "wyzwolić" narody czy państwa spod imperializmu. Z czasem przywódcy wielu tych ruchów stali się skorumpowanymi grubymi rybami i fundamentaliści islamscy, na przykład ze Stowarzyszenia Braci Muzułmanów w Egipcie, mogli się zaprezentować wobec sekularyzmu jako reprezentanci czystości i religijności. Nacjonaliści często używali języka fundamentalizmu islamskiego, gdyż oferował im retorykę legitymizacji odpowiednią do okresu dekolonizacji. Jednakże pozbawiając się własnego języka, przygotowali grunt dla tych, którzy przyszli po nich i rzeczywiście myśleli tak, jak mówili. Tak powstał islamski radykalizm. W różnych miejscach przybrał różne oblicza. W Iranie Chomeini faktycznie był wytworem szacha, który zniszczył całą opozycję. W Kaszmirze stacjonowanie armii indyjskiej przyczyniło się do niezadowolenia mieszkańców, co z kolei stanowiło doskonałą pożywkę dla radykalizmu, choć jest on obcy tamtejszej mentalności. Gdy ośrodkiem rekrutacji wojowników dżihadu stał się Pakistan, celem ataku stali się umiarkowani wyznawcy islamu.
Istnieje tendencja do postrzegania ruchu dżihadu jako monolitu. Tymczasem jedyną jego globalną ideą jest rojenie o "powrocie kalifatu". Całe to zjawisko znacznie łatwiej zrozumieć, gdy przeanalizuje się lokalne źródła islamskiego terroryzmu. Na przykład zamachy samobójcze w Londynie to nie to samo co ataki na Bliskim Wschodzie.
- Czy zgadza się pan z filozofem Bernardem-Henrim Levym, że centrum islamskiego radykalizmu przesuwa się do Azji, gdzie żyje większość muzułmanów?
- Levy mówi tak, bo niepokoi się o Pakistan. Za plecami Muszarrafa czai się wielkie zagrożenie. Gdyby radykalistom islamskim udało się zdobyć kontrolę nad bronią nuklearną, pomniejszyłoby to wszystkie inne problemy na świecie. Jeśli Muszarraf zginie, a władzę przejmą ludzie z wywiadu, talibowie zdobędą bombę atomową.
- Po zamachach w Londynie Iqbal Sacranie, sekretarz generalny Rady Muzułmanów w Wielkiej Brytanii, potępił działania "naszych dzieci", twierdząc, że stanowią wyzwanie dla miejscowych muzułmanów. Poparł jednak wydaną na pana fatwę, mówiąc, że "śmierć jest być może zbyt łatwa". Czy to nie takie podwójne standardy stworzyły przestrzeń dla "dzieci" europejskiej społeczności muzułmańskiej?
- Sądzę, że tak. Premier Blair popełnia błąd, wierząc, że głosy ultrakonserwatystów, ultraortodoksów i przeciwników nowoczesności takich jak Sacranie są reprezentatywne dla brytyjskich muzułmanów. Blair włącza głównego zastępcę Sacraniego do komisji ponoć zwalczającej islamski radykalizm w sytuacji, gdy ów zastępca podważa istnienie Holocaustu! To nie z takimi ludźmi trzeba rozmawiać.
Jedna z trudności na drodze do rozwiązania tego problemu polega na tym, że nie ma reprezentatywnej instytucji brytyjskich muzułmanów. Większość z nich nie mieszka w gettach ani nie jest szczególnie religijna. Traktuje wiarę dość lekko. Przede wszystkim są obywatelami, a dopiero potem muzułmanami. Pytanie brzmi, jak nakłonić tę większość, by się zorganizowała.
- Podobnie wypowiada się Tariq Ramadan, uważany za najważniejszy głos muzułmanów z Europy. Jego zdaniem, problemem jest ciasnota umysłowa programu nauczania Koranu przez imamów wykształconych w świecie arabskim.
- Główną kwestią jest interpretacja Koranu, czyli itdżihad. Zdaniem konserwatywnych muzułmanów, Koran mogą interpretować tylko islamscy uczeni, ulemowie. W ten sposób elita religijna zachowuje kontrolę nad wyznawcami islamu. Ponieważ zaś ulemowie biorą wszystko w Koranie dosłownie, nigdy nie kwestionują jego pierwszych zasad. To z tego powodu popełnia się tyle okrucieństw, jak ostatnio w Indiach, gdzie kobiecie nakazano odejść od męża jako "nieczystej" po tym, jak zgwałcił ją teść!
Otrzymałem imię Rushdie między innymi dlatego, że mój ojciec był miłośnikiem arabskiego filozofa z XII wieku Ibn Ruszda, znanego na Zachodzie jako Awerroes, który nie brał Koranu dosłownie. Popieram tezę tego filozofa mówiącą, że w tradycji judeochrześcijańskiej Bóg stworzył człowieka na swój obraz i dlatego ma z nim pewne cechy wspólne. Tymczasem według Koranu, Bóg nie ma ludzkich cech. Byłoby poniżające dla Boga powiedzieć, że ma takie cechy. My jesteśmy ludźmi, a On jest Bogiem. Ibn Ruszd i inni uczeni jego czasów argumentowali, że język jest umiejętnością człowieka. Dlatego uważali za niewłaściwe - w ujęciu Koranu - twierdzenie, że Bóg mówi po arabsku. Jeśli mówiłby, znaczyłoby to, że ma usta i ludzką postać. Toteż, oznajmił Ibn Ruszd, skoro Bóg nie mówi ludzkim językiem, to spisanie Koranu przyjętego przez ludzki umysł od anioła Gabriela jest samo w sobie zabiegiem interpretacyjnym. Już ten pierwszy tekst należy uznać za akt interpretacji. A jeśli tak, uzasadniona jest dalsza interpretacja Koranu zgodna z historycznym kontekstem.
W XII wieku teza ta poniosła klęskę i trzeba ją postawić ponownie w XXI wieku. W dawnych wiekach wykonano tyle badań nad Koranem, włącznie z podjęciem takich kwestii jak datowanie wersów i ich uporządkowanie. Gdy czytam Koran jako pisarz, od razu wychwytuję, gdzie w połowie wersu w sposób zasadniczy zmienia się temat, który następnie powraca kilka ustępów dalej. W tym "świętym" tekście widać rękę redaktora. Obecnie w dużej części świata muzułmańskiego takie badania są zakazane. Dlatego najwyższy czas rozpocząć nowe badania nad islamem. Wzywam do reformacji islamskiej, choć może to budzić złe skojarzenia z purytańskim podejściem Marcina Lutra. Lepszym terminem mogłoby być oświecenie. Chodzi o to, że islam musi się zmienić. Konserwatystom i radykałom władzę daje zły duch dosłowności jego interpretacji. Jeśli chce się ich tej władzy pozbawić, należy zacząć od kwestii interpretacji i położyć nacisk na to, że wszelkie idee, nawet święte, muszą być dostosowywane do zmieniającej się rzeczywistości. Wszystkie inne główne religie przeszły ten proces dociekań na własny temat i zachowały ważność oraz aktualność. Dociekania nad islamem mogłyby podkopać pozycję radykałów, ale nie samą religię.
- Co da impuls islamskiemu oświeceniu? "Cicha rewolucja" zachodnich muzułmanów? Azja?
- Jest nieprawdopodobne, by impuls dał świat arabski. Raczej da go arabska diaspora, gdyż muzułmanie żyjący na Zachodzie i w Indiach są oswojeni z sekularyzmem. W Indiach są zintegrowani z resztą społeczeństwa. Przestrzegają jego zasad, chroniąc siebie i swoją wiarę przed dyktaturą hinduistycznej większości. W Europie słowo "integracja" jest źle widziane przez zwolenników wielokulturowości, ale - według mnie - konflikt islamu z resztą społeczeństwa nie jest tu nieuchronny. Pomijając wszystko inne, Europa nie chce wprowadzać w różnych krajach systemu apartheidu na małą skalę. Ale oświecenie nie zrodzi się też z polityki ustępstw islamu wobec wielokulturowości. To oczywiste na przykład w Holandii. Przeciwstawmy to francuskiemu modelowi świeckiej integracji. Spór wokół noszenia chust islamskich, który rozgorzał przed rokiem, obecnie nie istnieje, bo niemal wszyscy zgodzili się, że sekularyzm jest najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich.
- Jakie znaczenie dla polepszenia stosunków Zachodu z muzułmanami miałoby wejście Turcji do Unii Europejskiej?
- Niewielkie. Błędem jest czynić z tego istotny symbol. Turecki sekularyzm wydaje się chwiać. Turcy mają wielkie problemy, poczynając od kodeksu prawa karnego stosowanego przeciw pisarzom - 14 czy 15 oczekuje na proces. Pisarz Orhan Pamuk został oskarżony o to, że powiedział, iż coś jest na rzeczy, jeśli chodzi o rzeź Turków na Ormianach. Fundamentaliści islamscy nadal mają w Turcji zbyt dużą władzę. Toteż istnieją podstawy do sceptycyzmu, który panuje w Europie w związku ze staraniami tego kraju o przystąpienie do UE. Jeśli Turcja naprawdę tego chce, niech się zeuropeizuje, a to może zająć dużo czasu.
Copyright Global Viewpoint
|
---|
SALMAN RUSHDIE muzułmanin urodzony w 1947 r. w Bombaju. W 1961 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii na studia w Cambridge. Pierwszą książkę - "Grimus" - wydał w 1973 r., a 15 lat później opublikował "Szatańskie wersety", które ajatollah Chomeini uznał za obrazę islamu i nałożył na Rushdiego fatwę, zobowiązując każdego muzułmanina do zabicia pisarza. Oferował za ten czyn 2,5 mln USD. Rushdie ponad 30 razy musiał zmieniać miejsce zamieszkania. Zamordowano jego japońskiego tłumacza, ranny został norweski wydawca. W 1998 r. prezydent Iranu Mohammed Chatami ogłosił, że fatwa już nie obowiązuje, ale Rushdi wciąż jest uważany za bluźniercę. |
|
---|
"SZATAŃSKIE WERSETY" to historia dwóch indyjskich muzułmanów, którym udaje się przeżyć wybuch bomby w samolocie, ale którzy spadając na ziemię, ulegają metamorfozie. Jednemu wyrastają rogi, kopyta i ogon. Drugi, otoczony aureolą, śni o spotkaniu z prorokiem Mahoundem, wahającym się między wyborem trzech bogiń a grupą nierządnic, które obierają imiona żon proroka Mahometa. |
Więcej możesz przeczytać w 44/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.