Nazwa oddziału ma swoją genezę w pseudonimie jego dowódcy „Ducha”. Twierdzi, że samodzielnie zlikwidował już 76 Rosjan i ma na to dowody, bo każde trafienie jest rejestrowane przez przyrządy celownicze. Podkreśla, że zazwyczaj likwiduje cele o dużym znaczeniu dla rosyjskiego wojska. – Artyleria zawsze wywołuje strach u ludzi, ale przed artylerią możesz się ukryć, przed snajperem nie – powiedział w rozmowie z BBC.
„Nie zabijamy, niszczymy”
Jeden ze snajperów, Kuzia, opowiada, że nigdy nie lubił broni, ale w obliczu rosyjskiej agresji nie miał wyjścia i musiał chwycić za karabin. – To nie jest powód do dumy, ale nie zabijamy ludzi, niszczymy wrogów – powiedział.
Kuzia wie, czym grozi jego zajęcie, ale rozumie też, o co walczy. – Każda misja jest niebezpieczna, kiedy popełnimy błąd, wróg może nas trafić (...), oczywiście, że się boję, tylko głupiec by się nie bał – opowiada. Chwile później wraz ze swoim obserwatorem Tarasem wyruszają na swoje pozycje. Ich dyżur potrwa siedem godzin, po czym wróci po nich opancerzony pojazd.
„Duch” zdaje sobie sprawę z tego, że ich operacja nie odwróci losów wojny, ale podkreśla, że ich misje nastawione są przede wszystkim na efekt psychologiczny. – Nasza praca jest ważna, to mały pododdział, nie wygramy wojny, nie odbijemy nawet Bachmutu, ale wywieramy presję psychologiczną na wroga, bo polujemy na pojedynczych żołnierzy, niesłyszani, z miejsca którego nie widać – powiedział dowódca ukraińskich snajperów.
Choć ich zadania są bardzo niebezpieczne, to od początku wojny nie zginął żaden z żołnierzy należących do jednostki. Nie obyło się jednak bez ran. Obrażenia podczas jednej z misji odniósł sam „Duch”.
Czytaj też:
„Znaczący zwrot w rosyjskich relacjach z wojny w Ukrainie”. Kreml wydał zakaz?Czytaj też:
Charków znów pod ostrzałem. Nocny atak Rosjan