3533 km – taki dystans dzieli Moskwę od hiszpańskiego kurortu Lloret de Mar. Mimo dużej odległości w obu miastach, w ciągu niecałych 24 godzin, doszło do niemal takich samych zdarzeń. Najpierw w stolicy Rosji znaleziono ciało 50-letniego Władysława Awajewa, byłego wiceprezesa Gazprombanku. Obok niego leżały ciała jego żony (będącej w ciąży) oraz 13-letniej córki. Wszystkie z ranami postrzałowymi. Rosyjscy śledczy szybko uznali, że doszło do tzw. rozszerzonego samobójstwa – Awajew najpierw zamordował swoją rodzinę, a później zastrzelił siebie. Przeżyła jedynie jego 26-letnia córka, która była wtedy poza domem. To ona zaalarmowała milicję, gdy nie mogła się dodzwonić do rodziców.
Kilkanaście godzin później pojawiły się informacje o Siergieju Protosenji, byłym szefie rosyjskiej firmy Novatek. On razem z rodziną na stałe mieszkał we Francji, natomiast w Lloret de Mar miał drugi, letni dom. I właśnie tam znaleziono go martwego. A razem z nim, ciała jego żony Natalii i 18-letniej córki. Obie kobiety zostały zamordowane siekierą, natomiast zwłoki 55-letniego Protosenji wisiały w ogrodzie koło domu. Obok znaleziono zakrwawiony nóż i siekierę. Wszystko wyglądało na kolejne „rozszerzone samobójstwo”. Ale temu zdecydowanie zaprzecza syn oligarchy, który przeżył tragedię (był w tym czasie w domu we Francji). „Mój tata kochał moją mamę i moją siostrę Marię. Nie mógł ich skrzywdzić. Nie wiem, co się wydarzyło wtedy w nocy, ale wiem, że to nie tata je skrzywdził” – powiedział chłopak w rozmowie z „Daily Mail”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.