Ranking polityków: tylko dwóch polityków ma więcej ocen pozytywnych niż negatywnych
Jeszcze nigdy w historii rankingu "Wprost" nie zdarzyło się, by tylko dwóch polityków (Aleksander Kwaśniewski i Marek Borowski) miało więcej ocen pozytywnych niż negatywnych. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by tylko trzem politykom (na dwudziestu) wzrosły notowania, a pozostałym spadły, i to często o ponad 10 proc. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby straciły wszystkie partie (tylko Platforma Obywatelska zachowała stan posiadania). Jeszcze nigdy co trzeci wyborca nie deklarował, że nie chce głosować na żadną z istniejących partii.
"Już dawno tak niewielu nie wyrządziło tak wiele zła tak wielu" - tak 4 lipca 2001 r. w Lublinie Leszek Miller, wówczas szef SLD i kandydat na premiera, podsumował rządy AWS-UW, parodiując słynne powiedzenie byłego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla. "AWS jest najgorszym rządem, jaki miała Polska w ostatnim dziesięcioleciu" - dodawał Miller. "Jedna grupa AWS-owskich polityków walczy z drugą grupą - szkoda, że konflikt między działaczami AWS przenosi się na struktury państwa. Prowadzi to do jego destabilizacji, ośmiesza Polskę" - tak Miller przedstawiał sytuację w mniejszościowym rządzie AWS w sierpniu 2001 r. "Wygłaszam exposé w sytuacji, kiedy w fotelach sejmowych nie ma mojego poprzednika ani liderów partii poprzedniej koalicji. To pierwszy taki przypadek od początku transformacji. To wynik surowej, ale sprawiedliwej oceny poprzedniego rządu" - mówił 25 października 2001 r. premier Leszek Miller. I dodawał: "Bałagan, marnotrawstwo publicznego dobra, konflikty, niekompetencja i nieudolność były cechami minionej kadencji. Trudno było znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję, przykładów prywaty i kłótni o władzę". Leszek Miller bardzo trafnie antycypował ocenę własnego rządu. I tak jak wzywał Jerzego Buzka do ustąpienia, tak teraz sam siebie powinien wezwać do dymisji.
Miller musi odejść
Rację ma Jarosław Kaczyński, gdy apeluje do prezydenta Kwaśniewskiego, by pomógł Millerowi odejść, a wręcz na nim to wymusił. W oczach opinii publicznej (6 proc. poparcia dla rządu) i własnego zaplecza politycznego Leszek Miller jest już byłym premierem. To w poprzednim systemie politycy trzymali się władzy do końca, bo odejście oznaczało śmierć polityczną. Kiedy w 1970 r. Władysławowi Gomułce oznajmiono, że nie jest już szefem PZPR, chciał się mścić na domniemanych spiskowcach. Wielu polityków SLD - podobnie jak Gomułka - odczuwa lęk przed tym, co się stanie, gdy stracą władzę, dlatego tak kurczowo się jej trzymają. Dlatego prezydent rzeczywiście mógłby pomóc Leszkowi Millerowi odspawać się od fotela premiera, wspierając go na przykład w utrzymaniu stanowiska szefa partii. Miller więcej zyska, poświęcając się - głównie dla dobra unijnego referendum - niż trwając przy władzy.
Leszek Miller i jego rząd nie tylko stracili możliwość sprawnego rządzenia, ale ciągną w dół całą klasę polityczną - tylko 11,6 proc. obywateli (wedle badania Pentora dla "Wprost") ma zaufanie do polityków, a nie ufa im aż 82,8 proc. - W trakcie przesłuchań przed sejmową komisją powołaną do wyjaśnienia sprawy Rywina padały rozmaite nazwiska, także prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego. Obserwatorzy mogą więc odnieść wrażenie, że wszyscy politycy są umoczeni - mówi dr Mirosława Grabowska z Instytutu Socjologii UW. Mało tego, przeciętni ludzie wręcz nienawidzą polityków, dlatego nawet zdeklarowani zwolennicy Unii Europejskiej mogą nie wziąć udziału w referendum, wyrażając w ten sposób wotum nieufności dla rządu i Millera, a także dla polityków w ogóle. - Polacy są generalnie zniechęceni do całej klasy politycznej - podkreśla prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog z Collegium Civitas.
Sprzątanie po Millerze
Bardzo szybko sprawdziły się słowa Leszka Millera, że "trudno znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję". Ostatnio trudno znaleźć nawet taki tydzień. W grudniu 2002 r. wybuchła największa afera korupcyjna w III RP (właściwie zdarzyła się w lipcu) - tzw. sprawa Rywina. Kto wie, czy sprawą większego kalibru nie okaże się wpisywanie farmaceutyków na listę leków refundowanych. Do tego dochodzą dziesiątki skandali w spółkach skarbu państwa i setki w samorządach. Gabinet Millera nie tylko nie nauczył się niczego na błędach rządu Buzka, ale popełnia błędy o wiele większego kalibru.
"Cały rząd Jerzego Buzka powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Nie może być tak, że każdy, kto popełni w Polsce przestępstwo, jest ścigany, a ekipa, która doprowadziła państwo do takiej sytuacji, jak to zrobiła ekipa Buzka, odchodzi, bierze odprawy i jest zadowolona"- mówił pod koniec 2001 r., tuż po objęciu władzy przez koalicję SLD-UP-PSL, Marek Olewiński, poseł sojuszu. "Posprzątamy po Buzku: ogłosimy program ratunkowy dla ofiar reform. Przygotujemy raport o stanie państwa" - zapowiadał podczas kampanii wyborczej w 2001 r. Leszek Miller. W ramach sprzątania przygotowano raport o poczynaniach AWS w spółkach skarbu państwa. Potem do akcji przystąpiła prokuratura. W listopadzie 2001 r. premier Leszek Miller zażądał od Barbary Piwnik, ówczesnej minister sprawiedliwości, raportu o toczących się postępowaniach w sprawie nadużyć i korupcji urzędników poprzedniej ekipy. W marcu 2002 r. prokuratura oskarżyła Ewę Lewicką, byłą pełnomocnik ds. reformy zabezpieczeń społecznych, o nieinformowanie rządu o zagrożeniach w realizacji reformy. W tym samym śledztwie kilka miesięcy wcześniej zarzucono Stanisławowi Alotowi, byłemu prezesowi ZUS, i Adamowi Kapicy, jego zastępcy, niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień. W lutym 2002 r. warszawska prokuratura zarzuciła Andrzejowi Karwackiemu, byłemu wiceministrowi edukacji, niewłaściwe wyliczenie pieniędzy na nauczycielskie podwyżki, co spowodowało niedobór w wysokości 1,2 mld zł. Potem do aresztu trafił Jacek Turczyński, były szef Poczty Polskiej, związany z AWS, podejrzewany o przyjęcie 20 tys. zł łapówki. Poświadczanie nieprawdy w dokumentach zarzucono Marianowi Krzemińskiemu, byłe-mu prezesowi KGHM Polska Miedź. Żadna z tych spraw nie skończyła się sądowym wyrokiem (kilka jest na wokandzie). Wielkie sprzątanie okazało się w dużej części blefem. Czy rząd Millera potrafi posprzątać po samym sobie?
Klęska obietnic
"W imieniu rządu SLD-UP-PSL deklaruję, że za cztery lata pozostawimy gospodarkę w stanie umożliwiającym jej dalszy rozwój, a państwo dobrze zorganizowane i w stanie należytego porządku (...) Zamierzamy uczynić państwo tańszym i sprawniejszym. W morzu ludzkiej biedy, bezrobocia, braków budżetowych władza nie może być wyspą samozadowolenia i zasobności" - mówił Leszek Miller w exposé. Po półtora roku władza jest bodaj jedyną wyspą samozadowolenia i zasobności (o tej ostatniej przekonują choćby oświadczenia majątkowe posłów SLD).
"Należy uszczelnić system, zracjonalizować wydatki, sprawić, by szczupłe środki przynosiły jak najlepsze efekty. Doprowadzimy do oszczędnego gospodarowania środkami w ochronie zdrowia przez wprowadzenie rejestru usług medycznych, a także racjonalnej polityki lekowej" - obiecywał Miller w exposé. "Przywróćmy normalność, wygrajmy przyszłość" - z takim hasłem wkroczyli do Sejmu politycy SLD. Przywracanie normalności okazywało się często próbą reanimacji PRL, co z definicji nie mogło niczego poprawić. Do czegokolwiek się ten rząd wziął, wszystko zepsuł: bałagan w służbie zdrowia grozi wręcz zapaścią całego systemu opieki medycznej, prywatyzacja stanęła, cofnięto reformę edukacji - do poziomu sprzed reform Mirosława Handkego, wrócił centralizm (socjalistyczny) w zarządzaniu kulturą, fiaskiem okazały się wdrożone przez ministra Hausnera programy zwalczania bezrobocia, żadnego problemu komunikacyjnego nie rozwiązał minister infrastruktury Marek Pol, nie zreformował podatków i finansów publicznych Grzegorz Kołodko itp., itd. Rząd tylko obiecał to wszystko zrobić. Po co było nakręcać oczekiwania społeczeństwa zaklęciami, że "gdy SLD obieca gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną"? Może klęska obietnic (i poparcia) rządu Millera i SLD uświadomi politykom, że nie opłaca się oszukiwać wyborców? Może wreszcie ktoś położy tamę demagogii obietnic bez pokrycia?
- Obecnie nie ma żadnej wizji rozwoju, a skoro jej nie ma, to jest tylko gra interesów. Można knocić na lewo i prawo i ciągle utrzymywać się w grze, bo od czternastu lat widzimy w polityce tych samych ludzi, którzy otaczają się miernotami. To przerażające, bo pod tym względem nawet grupy przestępcze są lepiej zorganizowane od instytucji politycznych. W świecie przestępczym najlepsi w swoim fachu mają szansę się przebić, w polskim życiu publicznym będą skasowani - mówi prof. Antoni Kamiński, politolog.
Cisza przed burzą?
Czujący obrzydzenie do polityków obywatele wycofują się w prywatność i popadają w apatię. Czy z apatii zrodzi się bunt? Czy tak jak we Włoszech, gdzie wymieniono ponad 80 proc. klasy politycznej i wprowadzono większościową ordynację wyborczą, sami politycy są w stanie coś zmienić? - Nie widzę sił, które mogłyby spowodować zmiany i nimi pokierować - uważa dr Mirosława Grabowska. Kiedy w 1996 r. nazwaliśmy Leszka Millera kanclerzem, sądziliśmy, że będzie pierwszym politykiem zdolnym sprawować kanclerską władzę. Niestety, Miller nie okazał się kanclerzem. Ustępując, Leszek Miller dałby dowód, że jest jednak mężem stanu, dałby sygnał do sanacji państwa. Mężów stanu często poznaje się po tym, jak kończą, czyli wiedzą, kiedy odejść - jak Charles de Gaulle, który ustąpił w 1969 r.
"Już dawno tak niewielu nie wyrządziło tak wiele zła tak wielu" - tak 4 lipca 2001 r. w Lublinie Leszek Miller, wówczas szef SLD i kandydat na premiera, podsumował rządy AWS-UW, parodiując słynne powiedzenie byłego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla. "AWS jest najgorszym rządem, jaki miała Polska w ostatnim dziesięcioleciu" - dodawał Miller. "Jedna grupa AWS-owskich polityków walczy z drugą grupą - szkoda, że konflikt między działaczami AWS przenosi się na struktury państwa. Prowadzi to do jego destabilizacji, ośmiesza Polskę" - tak Miller przedstawiał sytuację w mniejszościowym rządzie AWS w sierpniu 2001 r. "Wygłaszam exposé w sytuacji, kiedy w fotelach sejmowych nie ma mojego poprzednika ani liderów partii poprzedniej koalicji. To pierwszy taki przypadek od początku transformacji. To wynik surowej, ale sprawiedliwej oceny poprzedniego rządu" - mówił 25 października 2001 r. premier Leszek Miller. I dodawał: "Bałagan, marnotrawstwo publicznego dobra, konflikty, niekompetencja i nieudolność były cechami minionej kadencji. Trudno było znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję, przykładów prywaty i kłótni o władzę". Leszek Miller bardzo trafnie antycypował ocenę własnego rządu. I tak jak wzywał Jerzego Buzka do ustąpienia, tak teraz sam siebie powinien wezwać do dymisji.
Miller musi odejść
Rację ma Jarosław Kaczyński, gdy apeluje do prezydenta Kwaśniewskiego, by pomógł Millerowi odejść, a wręcz na nim to wymusił. W oczach opinii publicznej (6 proc. poparcia dla rządu) i własnego zaplecza politycznego Leszek Miller jest już byłym premierem. To w poprzednim systemie politycy trzymali się władzy do końca, bo odejście oznaczało śmierć polityczną. Kiedy w 1970 r. Władysławowi Gomułce oznajmiono, że nie jest już szefem PZPR, chciał się mścić na domniemanych spiskowcach. Wielu polityków SLD - podobnie jak Gomułka - odczuwa lęk przed tym, co się stanie, gdy stracą władzę, dlatego tak kurczowo się jej trzymają. Dlatego prezydent rzeczywiście mógłby pomóc Leszkowi Millerowi odspawać się od fotela premiera, wspierając go na przykład w utrzymaniu stanowiska szefa partii. Miller więcej zyska, poświęcając się - głównie dla dobra unijnego referendum - niż trwając przy władzy.
Leszek Miller i jego rząd nie tylko stracili możliwość sprawnego rządzenia, ale ciągną w dół całą klasę polityczną - tylko 11,6 proc. obywateli (wedle badania Pentora dla "Wprost") ma zaufanie do polityków, a nie ufa im aż 82,8 proc. - W trakcie przesłuchań przed sejmową komisją powołaną do wyjaśnienia sprawy Rywina padały rozmaite nazwiska, także prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego. Obserwatorzy mogą więc odnieść wrażenie, że wszyscy politycy są umoczeni - mówi dr Mirosława Grabowska z Instytutu Socjologii UW. Mało tego, przeciętni ludzie wręcz nienawidzą polityków, dlatego nawet zdeklarowani zwolennicy Unii Europejskiej mogą nie wziąć udziału w referendum, wyrażając w ten sposób wotum nieufności dla rządu i Millera, a także dla polityków w ogóle. - Polacy są generalnie zniechęceni do całej klasy politycznej - podkreśla prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog z Collegium Civitas.
Sprzątanie po Millerze
Bardzo szybko sprawdziły się słowa Leszka Millera, że "trudno znaleźć miesiąc bez skandalu, podejrzeń o korupcję". Ostatnio trudno znaleźć nawet taki tydzień. W grudniu 2002 r. wybuchła największa afera korupcyjna w III RP (właściwie zdarzyła się w lipcu) - tzw. sprawa Rywina. Kto wie, czy sprawą większego kalibru nie okaże się wpisywanie farmaceutyków na listę leków refundowanych. Do tego dochodzą dziesiątki skandali w spółkach skarbu państwa i setki w samorządach. Gabinet Millera nie tylko nie nauczył się niczego na błędach rządu Buzka, ale popełnia błędy o wiele większego kalibru.
"Cały rząd Jerzego Buzka powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Nie może być tak, że każdy, kto popełni w Polsce przestępstwo, jest ścigany, a ekipa, która doprowadziła państwo do takiej sytuacji, jak to zrobiła ekipa Buzka, odchodzi, bierze odprawy i jest zadowolona"- mówił pod koniec 2001 r., tuż po objęciu władzy przez koalicję SLD-UP-PSL, Marek Olewiński, poseł sojuszu. "Posprzątamy po Buzku: ogłosimy program ratunkowy dla ofiar reform. Przygotujemy raport o stanie państwa" - zapowiadał podczas kampanii wyborczej w 2001 r. Leszek Miller. W ramach sprzątania przygotowano raport o poczynaniach AWS w spółkach skarbu państwa. Potem do akcji przystąpiła prokuratura. W listopadzie 2001 r. premier Leszek Miller zażądał od Barbary Piwnik, ówczesnej minister sprawiedliwości, raportu o toczących się postępowaniach w sprawie nadużyć i korupcji urzędników poprzedniej ekipy. W marcu 2002 r. prokuratura oskarżyła Ewę Lewicką, byłą pełnomocnik ds. reformy zabezpieczeń społecznych, o nieinformowanie rządu o zagrożeniach w realizacji reformy. W tym samym śledztwie kilka miesięcy wcześniej zarzucono Stanisławowi Alotowi, byłemu prezesowi ZUS, i Adamowi Kapicy, jego zastępcy, niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień. W lutym 2002 r. warszawska prokuratura zarzuciła Andrzejowi Karwackiemu, byłemu wiceministrowi edukacji, niewłaściwe wyliczenie pieniędzy na nauczycielskie podwyżki, co spowodowało niedobór w wysokości 1,2 mld zł. Potem do aresztu trafił Jacek Turczyński, były szef Poczty Polskiej, związany z AWS, podejrzewany o przyjęcie 20 tys. zł łapówki. Poświadczanie nieprawdy w dokumentach zarzucono Marianowi Krzemińskiemu, byłe-mu prezesowi KGHM Polska Miedź. Żadna z tych spraw nie skończyła się sądowym wyrokiem (kilka jest na wokandzie). Wielkie sprzątanie okazało się w dużej części blefem. Czy rząd Millera potrafi posprzątać po samym sobie?
Klęska obietnic
"W imieniu rządu SLD-UP-PSL deklaruję, że za cztery lata pozostawimy gospodarkę w stanie umożliwiającym jej dalszy rozwój, a państwo dobrze zorganizowane i w stanie należytego porządku (...) Zamierzamy uczynić państwo tańszym i sprawniejszym. W morzu ludzkiej biedy, bezrobocia, braków budżetowych władza nie może być wyspą samozadowolenia i zasobności" - mówił Leszek Miller w exposé. Po półtora roku władza jest bodaj jedyną wyspą samozadowolenia i zasobności (o tej ostatniej przekonują choćby oświadczenia majątkowe posłów SLD).
"Należy uszczelnić system, zracjonalizować wydatki, sprawić, by szczupłe środki przynosiły jak najlepsze efekty. Doprowadzimy do oszczędnego gospodarowania środkami w ochronie zdrowia przez wprowadzenie rejestru usług medycznych, a także racjonalnej polityki lekowej" - obiecywał Miller w exposé. "Przywróćmy normalność, wygrajmy przyszłość" - z takim hasłem wkroczyli do Sejmu politycy SLD. Przywracanie normalności okazywało się często próbą reanimacji PRL, co z definicji nie mogło niczego poprawić. Do czegokolwiek się ten rząd wziął, wszystko zepsuł: bałagan w służbie zdrowia grozi wręcz zapaścią całego systemu opieki medycznej, prywatyzacja stanęła, cofnięto reformę edukacji - do poziomu sprzed reform Mirosława Handkego, wrócił centralizm (socjalistyczny) w zarządzaniu kulturą, fiaskiem okazały się wdrożone przez ministra Hausnera programy zwalczania bezrobocia, żadnego problemu komunikacyjnego nie rozwiązał minister infrastruktury Marek Pol, nie zreformował podatków i finansów publicznych Grzegorz Kołodko itp., itd. Rząd tylko obiecał to wszystko zrobić. Po co było nakręcać oczekiwania społeczeństwa zaklęciami, że "gdy SLD obieca gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną"? Może klęska obietnic (i poparcia) rządu Millera i SLD uświadomi politykom, że nie opłaca się oszukiwać wyborców? Może wreszcie ktoś położy tamę demagogii obietnic bez pokrycia?
- Obecnie nie ma żadnej wizji rozwoju, a skoro jej nie ma, to jest tylko gra interesów. Można knocić na lewo i prawo i ciągle utrzymywać się w grze, bo od czternastu lat widzimy w polityce tych samych ludzi, którzy otaczają się miernotami. To przerażające, bo pod tym względem nawet grupy przestępcze są lepiej zorganizowane od instytucji politycznych. W świecie przestępczym najlepsi w swoim fachu mają szansę się przebić, w polskim życiu publicznym będą skasowani - mówi prof. Antoni Kamiński, politolog.
Cisza przed burzą?
Czujący obrzydzenie do polityków obywatele wycofują się w prywatność i popadają w apatię. Czy z apatii zrodzi się bunt? Czy tak jak we Włoszech, gdzie wymieniono ponad 80 proc. klasy politycznej i wprowadzono większościową ordynację wyborczą, sami politycy są w stanie coś zmienić? - Nie widzę sił, które mogłyby spowodować zmiany i nimi pokierować - uważa dr Mirosława Grabowska. Kiedy w 1996 r. nazwaliśmy Leszka Millera kanclerzem, sądziliśmy, że będzie pierwszym politykiem zdolnym sprawować kanclerską władzę. Niestety, Miller nie okazał się kanclerzem. Ustępując, Leszek Miller dałby dowód, że jest jednak mężem stanu, dałby sygnał do sanacji państwa. Mężów stanu często poznaje się po tym, jak kończą, czyli wiedzą, kiedy odejść - jak Charles de Gaulle, który ustąpił w 1969 r.
Czy należy wynająć polityków z zagranicy do rządzenia Polską? | |
---|---|
TAK | NIE |
Zbigniew Religa senator, kardiochirurg Rozważając rzecz teoretycznie, można by przyklasnąć temu pomysłowi. Powinniśmy jednak zrobić wszystko, abyśmy sami zawsze decydowali o sobie. | Tadeusz Pieronek rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie Takich praktyk nie stosuje się w państwach suwerennych. Jeśli rządzący politycy nie sprawdzają się, należy wybrać innych. |
Stanisław Sojka muzyk, piosenkarz Może rzeczywiście należałoby wynająć taką ekipę, która za jeden procent naszego PKB zgodziłaby się kierować państwem. Wolę jednak być realistą, dlatego czekam, aż obywatele zaczną mądrzej korzystać z dobrodziejstw demokracji i uważniej wybierać ludzi, którzy mają nami rządzić. | Krzysztof Pawłowski rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu To nie byłby mądry pomysł. W Polsce jest wielu odpowiednich ludzi, tylko system jest niesprawny. Trzeba szukać osób nie tylko dobrze przygotowanych, ale też mających charyzmę i uczciwość we krwi. Bez tego nie można być politykiem budzącym społeczne zaufanie. |
Więcej możesz przeczytać w 22/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.