W krajach UE rozpowszechnia się antyizraelizm, antyszaronizm i antyamerykanizm - Tomasz Lis dla "Wprost".
Izrael większym zagrożeniem dla świata niż Korea Północna? Ameryka takim samym zagrożeniem jak Iran? Nie, to nie wynik sondażu przeprowadzonego wśród członków Al-Kaidy. Tak uważają Europejczycy z Zachodu. Unia Europejska o tydzień opóźniła opublikowanie wyników tego badania. I dobrze. Trudno o lepszy dowód, że jest powód do wstydu czy wręcz hańby. Romano Prodi, szef Komisji Europejskiej, stwierdził, że trzeba zbadać, dlaczego Europejczycy myślą tak, jak myślą. Warto mu pomóc.
Czytając wyniki sondażu, można by uznać, że większość Europejczyków to ludzie nierozgarnięci, i na tym poprzestać. Byłoby to jednak zbyt proste. Tym bardziej że najwięcej osób uważających Izrael za największe zagrożenie dla światowego pokoju jest wśród ludzi wykształconych. Mamy więc do czynienia z aberracją, która ogarnęła także elity. W czołówce widzących zagrożenie w Izraelu są Niemcy i Austriacy. Środowiska żydowskie zareagowały ostro. Marvin Heir, rabin Los Angeles, stwierdził, że antysemityzm jest w Europie większy niż kiedykolwiek po wojnie. Można go zrozumieć, trudniej przyznać mu rację. Jeśli w krajach unii rzeczywiście coś się rozpowszechnia, to raczej antyizraelizm i antyszaronizm, a także - będący ich bliźniaczym uczuciem - antyamerykanizm.
Czy Europa jest antysemicka?
Ryzykowne jest interpretowanie sondaży, ale zaryzykuję. 59 proc. pytanych za największe zagrożenie dla świata uważa Izrael, 53 proc. Amerykę. Mój wniosek - owe 53 proc. to ludzie twierdzący, że piekło na ziemi z inspiracji Tel Awiwu mogą rozpętać Amerykanie. Górka, czyli sześć procent, to prawdziwi antysemici. Większość nie ma nic do Żydów, ale nie toleruje polityki Izraela i izraelskiego premiera wobec Palestyńczyków. Teza jest oczywiście dyskusyjna, bo antyszaronizm może być normalną reakcją na to, co dzieje się w Gazie i na Zachodnim Brzegu, ale może być również przykrywką dla antysemityzmu.
To, co robi rząd Szarona, wystawia na ciężką próbę nawet filosemitów. Najgorsze nie jest nawet ciągłe, publiczne obnoszenie się z pomysłem zabicia Jasera Arafata, choć w wypadku demokratycznego rządu, jaki ma Izrael, jest to rzecz niezwykła. Ludzie włączają telewizory i co widzą? Czasem oglądają zdjęcia z Korei Północnej i z Iranu, ale znacznie częściej izraelskie myśliwce F-16 unicestwiające terrorystów z Hamasu tak, że giną dziesiątki cywilów; widzą budowany przez Izraelczyków tzw. mur obronny, tworzący de facto rezerwaty dla Palestyńczyków. Widzą zamykane szkoły, zburzone palestyńskie domy. Jasne są i inne obrazy. Zamachy bombowe, wylatujący w powietrze Izraelczycy, zwykli ludzie nie znający dnia ani godziny. Większość Europejczyków i tak jest jednak po stronie Palestyńczyków. Dlaczego? Niektórzy, bo są antysemitami, większość, bo kibicują słabszym.
Od antyszaronizmu do przekonania, że Izrael jest największym zagrożeniem dla światowego pokoju, droga daleka. Chyba że ktoś uważa, że na pasku Izraela chodzi Ameryka, która w obronie syjonistów potrafi rozpętać wojnę, choćby w Iraku. Jeśli ktoś potrafi tak myśleć, to droga jest znacznie krótsza.
Ameryka na pasku Izraela?
Nawet wielu sympatyków Państwa Izrael widzi, że w konflikcie bliskowschodnim Ameryka nie jest bezstronna. Bush podobno lubi Szarona, ale gdyby nie lubił, wiele by się nie zmieniło. Gdy Waszyngton słyszy o pomyśle zabicia Arafata, protestuje, ale nie za mocno. Gdy sprzeciwia się budowie nowych żydowskich osiedli, robi to bez wielkiej werwy. Gdy wyraża dezaprobatę dla budowy muru obronnego, unika ostrego tonu. Nadchodzą wybory, w przyszłym roku ton będzie jeszcze łagodniejszy. Bush senior grał ostro z premierem Szamirem i jego wyborczych szans to nie zwiększyło. Bush junior pojął lekcję.
Jakby tego było mało, są ci wstrętni neokonserwatyści, którzy doprowadzili do wojny z Irakiem, a gdyby mogli, doprowadziliby również do wojny z Syrią i Iranem. Kim są neokonserwatyści? Wiadomo, Żydami. I jest już kalka, głupia, ale trwała. Fakt, są wśród neokonserwatystów Amerykanie pochodzenia żydowskiego: Paul Wolfowitz, Richard Perle i William Kristol, ale są, i to bardziej wpływowi, protestanci: wiceprezydent Dick Cheney czy sekretarz obrony Donald Rumsfeld. Wszyscy oni popierają Izrael nie dla tego, że są Żydami albo chodzą na pasku Izraela. Czynią tak w przekonaniu, że istnienie silnego, nie zagrożonego państwa żydowskiego leży w amerykańskim interesie. Zresztą, najgorętszymi zwolennikami Izraela są w Ameryce nie liberałowie z Partii Demokratycznej, lecz protestanccy fundamentaliści z prawego skrzydła Partii Republikańskiej. Uważają oni, że naród żydowski jest narodem wybranym, a narodziny Izraela to spełnienie biblijnego proroctwa. No dobrze, ale czy wszystko to nie potwierdza tego, że Ameryka stanęła w konflikcie bliskowschodnim po jednej ze stron i że niezależnie od okoliczności Waszyngton zawsze trzyma z Żydami z Izraela? Wielu Europejczyków zdaje się mówić, że tak. Podpisaliby się pewnie pod opinią Hassana Nasrallaha z Hezbollahu, twierdzącego, że amerykańska administracja wywodzi się z chrześcijańskiego syjonizmu. Stąd już tylko krok do wniosku, że wojna w Iraku była wojną amerykańsko-żydowską, że Amerykanie chcieli ropy, a Żydzi zniszczenia Saddama Husajna. W sprawie Iraku antyizraelskość spotyka się z antyamerykańskością.
Jak bardzo antyamerykaŃska jest Europa?
Właśnie tak, nie pytam, czy Europa jest antyamerykańska, ale jak bardzo. Bardzo! Powodów do nienawidzenia Ameryki jest masa, prawdziwych i wywodzących się ze świata bredni. Inwazja amerykańskiej popkultury, akceptacja kary śmierci, prześladowanie Murzynów, nadużywanie symboli religijnych, ciągłe odwoływanie się do Boga, nie tylko w stałym wzywaniu go, by błogosławił Amerykę. Francja nie cierpi "hipermocarstwa" (tak nazwał USA Hubert Vedrine, były minister spraw zagranicznych), bo nigdy nie przeboleje przegranej bitwy o prymat w światowej polityce. Galijski kogut powinien wiedzieć, że choćby ze względów geograficznych nie ma szans z amerykańskim orłem. Powinien, ale jakoś to do niego nie dociera. Bo kogut ma obsesję. Nie przez przypadek książkę o francuskim antyamerykanizmie filozof Jean-Fran�ois Revel zatytułował "Obsesja antyamerykańska". Obsesję mają też Niemcy. 20 proc. z nich jest zdania, że za zamachem z 11 września mogła stać amerykańska administracja. Francuzi życzyli Ameryce porażki w Iraku. Dominique de Villepin, obecny szef francuskiej dyplomacji, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, komu życzy w tej wojnie zwycięstwa. Teraz Francuzi chcieliby, by Ameryka przegrała pokój. Podobnie Niemcy, którzy nie mogą wybaczyć Amerykanom, że trzeba było ich kurateli, by stali się normalnym, demokratycznym państwem. Antyamerykanizm miał się w Niemczech dobrze, więc gdy kanclerz Schröder czuł, że może przegrać wybory, postanowił zagrać tą kartą. Dziś antyamerykanizm ma się jeszcze lepiej. Być może Amerykanie byli hipokrytami, mówiąc, że wojna jest potrzebna, bo światu zagraża iracka broń masowego rażenia. Nie są jednak większymi hipokrytami niż Francuzi i Niemcy, którzy załamywali ręce nad losem Irakijczyków, a gdy wojna się skończyła, na odbudowę Iraku nie dali ani euro.
W Berlinie, Saint Tropez, Lizbonie i we Florencji - wszędzie słyszałem, że nawet jeśli Husajn był zły, to Ameryka jest jeszcze gorsza. Demokracja w Iraku? Większość Europejczyków z Zachodu otwarcie mówi, że nic z tego nie wyjdzie, bo "mówimy w końcu o Arabach". Ciekawe, że źli i proizraelscy Amerykanie, którzy pomogli muzułmanom z Bośni, Kosowa i Afganistanu, uważają, że Arabowie mogą mieć demokrację.
Trzeba przyznać, że z punktu widzenia PR Amerykanie robią czasem złą robotę. Za każdym razem, gdy usta otworzy Donald Rumsfeld, Ameryka traci część sympatii. A sekretarz Rumsfeld usta otwiera często. Bądźmy jednak szczerzy. Ameryce niewiele by pomogło, gdyby nic nie mówił, a nawet gdyby w ogóle go nie było. Antyamerykańska obsesja miałaby się dobrze bez Rumsfelda. Tak jak obsesja antyizraelska poradziłaby sobie bez Szarona. Wszystko jest proste. Zła Ameryka bezwarunkowo popiera Izrael, na którego pasku chodzi. Ameryka jest jeszcze gorsza, bo popiera zły Izrael. Izrael jest jeszcze gorszy, bo nie dość, że jest silniejszy od Palestyńczyków, to jeszcze popiera go Ameryka. Do tej układanki pasuje wszystko, a jeśli nie pasuje, to się to dopasuje. Romano Prodi powinien się zastanowić, czy warto badać, dlaczego Europejczycy myślą tak, jak myślą. Bo kiedy pojawią się wyniki kolejnych badań, znowu będzie kłopot.
Czytając wyniki sondażu, można by uznać, że większość Europejczyków to ludzie nierozgarnięci, i na tym poprzestać. Byłoby to jednak zbyt proste. Tym bardziej że najwięcej osób uważających Izrael za największe zagrożenie dla światowego pokoju jest wśród ludzi wykształconych. Mamy więc do czynienia z aberracją, która ogarnęła także elity. W czołówce widzących zagrożenie w Izraelu są Niemcy i Austriacy. Środowiska żydowskie zareagowały ostro. Marvin Heir, rabin Los Angeles, stwierdził, że antysemityzm jest w Europie większy niż kiedykolwiek po wojnie. Można go zrozumieć, trudniej przyznać mu rację. Jeśli w krajach unii rzeczywiście coś się rozpowszechnia, to raczej antyizraelizm i antyszaronizm, a także - będący ich bliźniaczym uczuciem - antyamerykanizm.
Czy Europa jest antysemicka?
Ryzykowne jest interpretowanie sondaży, ale zaryzykuję. 59 proc. pytanych za największe zagrożenie dla świata uważa Izrael, 53 proc. Amerykę. Mój wniosek - owe 53 proc. to ludzie twierdzący, że piekło na ziemi z inspiracji Tel Awiwu mogą rozpętać Amerykanie. Górka, czyli sześć procent, to prawdziwi antysemici. Większość nie ma nic do Żydów, ale nie toleruje polityki Izraela i izraelskiego premiera wobec Palestyńczyków. Teza jest oczywiście dyskusyjna, bo antyszaronizm może być normalną reakcją na to, co dzieje się w Gazie i na Zachodnim Brzegu, ale może być również przykrywką dla antysemityzmu.
To, co robi rząd Szarona, wystawia na ciężką próbę nawet filosemitów. Najgorsze nie jest nawet ciągłe, publiczne obnoszenie się z pomysłem zabicia Jasera Arafata, choć w wypadku demokratycznego rządu, jaki ma Izrael, jest to rzecz niezwykła. Ludzie włączają telewizory i co widzą? Czasem oglądają zdjęcia z Korei Północnej i z Iranu, ale znacznie częściej izraelskie myśliwce F-16 unicestwiające terrorystów z Hamasu tak, że giną dziesiątki cywilów; widzą budowany przez Izraelczyków tzw. mur obronny, tworzący de facto rezerwaty dla Palestyńczyków. Widzą zamykane szkoły, zburzone palestyńskie domy. Jasne są i inne obrazy. Zamachy bombowe, wylatujący w powietrze Izraelczycy, zwykli ludzie nie znający dnia ani godziny. Większość Europejczyków i tak jest jednak po stronie Palestyńczyków. Dlaczego? Niektórzy, bo są antysemitami, większość, bo kibicują słabszym.
Od antyszaronizmu do przekonania, że Izrael jest największym zagrożeniem dla światowego pokoju, droga daleka. Chyba że ktoś uważa, że na pasku Izraela chodzi Ameryka, która w obronie syjonistów potrafi rozpętać wojnę, choćby w Iraku. Jeśli ktoś potrafi tak myśleć, to droga jest znacznie krótsza.
Ameryka na pasku Izraela?
Nawet wielu sympatyków Państwa Izrael widzi, że w konflikcie bliskowschodnim Ameryka nie jest bezstronna. Bush podobno lubi Szarona, ale gdyby nie lubił, wiele by się nie zmieniło. Gdy Waszyngton słyszy o pomyśle zabicia Arafata, protestuje, ale nie za mocno. Gdy sprzeciwia się budowie nowych żydowskich osiedli, robi to bez wielkiej werwy. Gdy wyraża dezaprobatę dla budowy muru obronnego, unika ostrego tonu. Nadchodzą wybory, w przyszłym roku ton będzie jeszcze łagodniejszy. Bush senior grał ostro z premierem Szamirem i jego wyborczych szans to nie zwiększyło. Bush junior pojął lekcję.
Jakby tego było mało, są ci wstrętni neokonserwatyści, którzy doprowadzili do wojny z Irakiem, a gdyby mogli, doprowadziliby również do wojny z Syrią i Iranem. Kim są neokonserwatyści? Wiadomo, Żydami. I jest już kalka, głupia, ale trwała. Fakt, są wśród neokonserwatystów Amerykanie pochodzenia żydowskiego: Paul Wolfowitz, Richard Perle i William Kristol, ale są, i to bardziej wpływowi, protestanci: wiceprezydent Dick Cheney czy sekretarz obrony Donald Rumsfeld. Wszyscy oni popierają Izrael nie dla tego, że są Żydami albo chodzą na pasku Izraela. Czynią tak w przekonaniu, że istnienie silnego, nie zagrożonego państwa żydowskiego leży w amerykańskim interesie. Zresztą, najgorętszymi zwolennikami Izraela są w Ameryce nie liberałowie z Partii Demokratycznej, lecz protestanccy fundamentaliści z prawego skrzydła Partii Republikańskiej. Uważają oni, że naród żydowski jest narodem wybranym, a narodziny Izraela to spełnienie biblijnego proroctwa. No dobrze, ale czy wszystko to nie potwierdza tego, że Ameryka stanęła w konflikcie bliskowschodnim po jednej ze stron i że niezależnie od okoliczności Waszyngton zawsze trzyma z Żydami z Izraela? Wielu Europejczyków zdaje się mówić, że tak. Podpisaliby się pewnie pod opinią Hassana Nasrallaha z Hezbollahu, twierdzącego, że amerykańska administracja wywodzi się z chrześcijańskiego syjonizmu. Stąd już tylko krok do wniosku, że wojna w Iraku była wojną amerykańsko-żydowską, że Amerykanie chcieli ropy, a Żydzi zniszczenia Saddama Husajna. W sprawie Iraku antyizraelskość spotyka się z antyamerykańskością.
Jak bardzo antyamerykaŃska jest Europa?
Właśnie tak, nie pytam, czy Europa jest antyamerykańska, ale jak bardzo. Bardzo! Powodów do nienawidzenia Ameryki jest masa, prawdziwych i wywodzących się ze świata bredni. Inwazja amerykańskiej popkultury, akceptacja kary śmierci, prześladowanie Murzynów, nadużywanie symboli religijnych, ciągłe odwoływanie się do Boga, nie tylko w stałym wzywaniu go, by błogosławił Amerykę. Francja nie cierpi "hipermocarstwa" (tak nazwał USA Hubert Vedrine, były minister spraw zagranicznych), bo nigdy nie przeboleje przegranej bitwy o prymat w światowej polityce. Galijski kogut powinien wiedzieć, że choćby ze względów geograficznych nie ma szans z amerykańskim orłem. Powinien, ale jakoś to do niego nie dociera. Bo kogut ma obsesję. Nie przez przypadek książkę o francuskim antyamerykanizmie filozof Jean-Fran�ois Revel zatytułował "Obsesja antyamerykańska". Obsesję mają też Niemcy. 20 proc. z nich jest zdania, że za zamachem z 11 września mogła stać amerykańska administracja. Francuzi życzyli Ameryce porażki w Iraku. Dominique de Villepin, obecny szef francuskiej dyplomacji, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, komu życzy w tej wojnie zwycięstwa. Teraz Francuzi chcieliby, by Ameryka przegrała pokój. Podobnie Niemcy, którzy nie mogą wybaczyć Amerykanom, że trzeba było ich kurateli, by stali się normalnym, demokratycznym państwem. Antyamerykanizm miał się w Niemczech dobrze, więc gdy kanclerz Schröder czuł, że może przegrać wybory, postanowił zagrać tą kartą. Dziś antyamerykanizm ma się jeszcze lepiej. Być może Amerykanie byli hipokrytami, mówiąc, że wojna jest potrzebna, bo światu zagraża iracka broń masowego rażenia. Nie są jednak większymi hipokrytami niż Francuzi i Niemcy, którzy załamywali ręce nad losem Irakijczyków, a gdy wojna się skończyła, na odbudowę Iraku nie dali ani euro.
W Berlinie, Saint Tropez, Lizbonie i we Florencji - wszędzie słyszałem, że nawet jeśli Husajn był zły, to Ameryka jest jeszcze gorsza. Demokracja w Iraku? Większość Europejczyków z Zachodu otwarcie mówi, że nic z tego nie wyjdzie, bo "mówimy w końcu o Arabach". Ciekawe, że źli i proizraelscy Amerykanie, którzy pomogli muzułmanom z Bośni, Kosowa i Afganistanu, uważają, że Arabowie mogą mieć demokrację.
Trzeba przyznać, że z punktu widzenia PR Amerykanie robią czasem złą robotę. Za każdym razem, gdy usta otworzy Donald Rumsfeld, Ameryka traci część sympatii. A sekretarz Rumsfeld usta otwiera często. Bądźmy jednak szczerzy. Ameryce niewiele by pomogło, gdyby nic nie mówił, a nawet gdyby w ogóle go nie było. Antyamerykańska obsesja miałaby się dobrze bez Rumsfelda. Tak jak obsesja antyizraelska poradziłaby sobie bez Szarona. Wszystko jest proste. Zła Ameryka bezwarunkowo popiera Izrael, na którego pasku chodzi. Ameryka jest jeszcze gorsza, bo popiera zły Izrael. Izrael jest jeszcze gorszy, bo nie dość, że jest silniejszy od Palestyńczyków, to jeszcze popiera go Ameryka. Do tej układanki pasuje wszystko, a jeśli nie pasuje, to się to dopasuje. Romano Prodi powinien się zastanowić, czy warto badać, dlaczego Europejczycy myślą tak, jak myślą. Bo kiedy pojawią się wyniki kolejnych badań, znowu będzie kłopot.
Więcej możesz przeczytać w 46/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.