Dwaj radni z Łódzkiego Porozumienia Obywatelskiego zaproponowali, by jednocześnie z aktualnymi nazwami niektórych łódzkich ulic funkcjonowały nazwy z okresu okupacji niemieckiej. Chcą w ten sposób upamiętnić rocznicę likwidacji getta.
"Łódź w czasie wojny była pod okupacją niemiecką, a nie hitlerowską. To zasadnicza różnica" - tłumaczy jeden z pomysłodawców. Wychodzi na to, że resztę kraju okupował kto inny. Co i tak nie zmienia faktu, że w Łodzi utworzono getto, a następnie je zlikwidowano. "Chcemy upamiętnić nazwami (...) miejsca, które by przypominały Łódź z czasów okupacji. To ostatni dzwonek, bo ludzi, którzy przeżyli w Łodzi wojnę, jest coraz mniej". Ci radni najwyraźniej są zdania, że starzy łodzianie wprost nie mogą się doczekać chwili, gdy ulice ich miasta będą się znowu nazywać jak za okupacji. Nazwy Bismarckstrasse, Hindenburgallee czy nawet skromny Hitlerplatz nie tylko zadowolą łodzian, ale pomogą również poruszać się po mieście byłym okupantom, którzy przyjadą do Łodzi w celach turystyczno-wspomnieniowych. Tych starszych ludzi również ubywa, więc to chyba też ostatni dzwonek.
Inne miasta, w których również istniały getta, powinny pójść za przykładem Łodzi. Taka na przykład krakowska dzielnica, przez środek której przebiegłaby nawet nieduża Hans Frankgasse, to będzie już zupełnie inny, atrakcyjny Kazimierz. A co z czarną nocą stalinizmu? Niechże więc ulice noszą trzy nazwy: obecną, niemiecką i ruską. W Częstochowie cztery, bo u nich dodatkowo mocno naszkodził Szwed. Tam zaś, gdzie w średniowieczu Tatar natarł, to poproszę jeszcze raz po tatarsku. Lansuje się więc modę, że dla zachowania pamięci ofiar należy uczcić winnych. I tak ulica poświęcona ofiarom Czarnobyla nie powinna się nazywać Ofiar Czarnobyla, tylko Czarnobyla, lub jeszcze precyzyjniej: Sprawców Czarnobyla. W ten to sposób być może będziemy się mogli umawiać w Sopocie na rogu Obrońców Monte Cassino i Zdobywców Westerplatte.
Ci dwaj radni są nieco młodsi niż rocznica likwidacji getta, ale najwyraźniej lubią sobie przy historii trochę pomajstrować, choćby i zza biurka. Głupie to oczywiście, ale nie takie rzeczy się w Polsce z historią wyprawiało. W PRL na przykład istniał Festiwal Pieśni Partyzanckiej, w którym co roku oceniano nowe (!) utwory partyzanckie:
"Od pewnego czasuu
Jeestem chłopcem z lasuu..." itp.
Jak zwykle w przeciwieństwie do Łodzi w Warszawie daje się zaobserwować całkiem odmienne traktowanie historii. Oto prezydent stolicy symbolicznie usuwa z miasta Kozaków.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.