Prusy staną się znowu naszym zachodnim sąsiadem?
Tak dłużej być nie może" - oznajmił Hans-Jürgen Papier, przewodniczący niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. Niemcy skostniały i wymagają zmian strukturalnych. Rozpoczęła się dyskusja o zmianie granic i liczby niemieckich landów. Emocje są równie wielkie jak wtedy, gdy w Polsce dokonywano reformy wojewódzkiej. Panuje zgoda, że reformę trzeba przeprowadzić, ale gdy przychodzi do konkretów, rozbieżności są tak wielkie, że działalność specjalnej Komisji Federalistycznej, zobowiązanej do końca roku przedstawić projekty ustaw, zaczyna przypominać rozwiązywanie problemu kwadratury koła.
Ten paskudny Bundesrat
Niemcy pogrążone w gospodarczej stagnacji, rozdarte podziałem na Wessis i Ossis, fundują sobie kolejny konflikt. Gra toczy się o podział władzy. Wyższa izba parlamentu niemieckiego - Bundesrat - paraliżuje działalność federalnego rządu. Do Bundes-ratu wchodzą premierzy i przedstawiciele landów. Twórcy konstytucji Republiki Federalnej Niemiec zakładali, że od zgody Bundesratu powinno zależeć nie więcej niż 10 proc. ustaw Bundestagu. Dziś Bundesrat zatwierdza ponad 60 proc. ustaleń izby niższej. Jeśli w Bundesracie przewagę ma opozycja, może blokować prawie każdą inicjatywę Bundestagu. Tak było w czasach chadecko-liberalnego gabinetu Helmuta Kohla, gdy w Bundesracie królowała lewica, i tak jest dziś: koalicja SPD/Zieloni ma większość w Bundestagu, a w Bundesracie dominują chadecy. Choć Niemcy uginały się pod ciężarem zobowiązań socjalnych i kosztów zjednoczenia, kanclerz Kohl nie mógł zrealizować żadnej głębszej reformy. Gerhard Schröder jest w podobnej sytuacji; Bundesrat podważa każdą propozycję jego rządu. Wczorajsze dobrodziejstwo, jakim było ukształtowanie się w powojennych i pozjednoczeniowych Niemczech regionalnej samorządności i lokalnej tożsamości, dziś stało się kamieniem u szyi.
Landy okupacji
Narzucona przez zachodnich aliantów federalna struktura RFN bardziej odzwiercied-lała podział na strefy okupacyjne niż tradycyjne formy niemieckiej państwowości. Jedynym landem, który po drugiej wojnie zachował granice, jest Bawaria.
Wymuszony przez aliantów podział administracyjny stał się z czasem dla Niemców powodem do dumy. Władze landowe potrafiły skutecznie wykorzystać wyrównawczy system finansowy. Po zjednoczeniu rząd w Bonn już bez przymusu przeszczepił "dobrodziejstwo federalizmu" do wschodnich Niemiec i utworzył pięć nowych landów. Saksonia-Anhalt jako jednostka polityczna istniała tylko w latach 1945-1952. Turyngia była niegdyś terenem walk Franków i Sasów, przez wieki podzielonym na księstewka; jako region administracyjny utworzono ją w 1946 r., następnie rozwiązano (po reformie w NRD w 1952 r.). Saksonia należy do landów o silnym poczuciu republikańskich tradycji, ale i ten kraj znalazł się w cieniu Prus, które w 1806 r. zabrały mu część terytorium z połową ludności. Zmienne losy i częste podziały przechodziła Meklemburgia-Przedpomorze. Berlin należał do Marchii Brandenburskiej, a jako ośrodek władzy pruskiej wyodrębniono go w 1920 r. Po drugiej wojnie Brandenburgia znalazła się w sowieckiej strefie, a w byłej NRD została rozparcelowana. Po 1990 r. stała się krajem związkowym, ale próba połączenia jej z Berlinem się nie powiodła. Gospodarczo zacofane nowe landy są głównymi biorcami pieniędzy z federalnej kasy (otrzymują wyrównanie do 95 proc. ogólnoniemieckiej średniej dochodów z podatków na mieszkańca).
Powrót Prus
Powodem odrzucenia przez obywateli fuzji Berlina z Brandenburgią w 1996 r. były pieniądze. Berlin jest jak worek bez dna. Długi miasta sięgnęły 20 mld euro i nie ma szans, żeby miasto wydobyło się z nich o własnych siłach. Ani Brandenburczycy, ani Niemcy w ogóle nie chcą płacić za niegospodarność berlińskich władz. Postulatom scalenia miasta - landu z otaczającym je krajem związkowym towarzyszą rozgrywki innego rodzaju: Hartwig Piepenbrock, szef towarzystwa Perspektive BerlinBrandenburg, proponuje wskrzesić nazwę Prusy. Również Volker Tschapke, kierujący Stowarzyszeniem Pruskim Berlina-Brandenburgii, sądzi, że Niemcy potrzebują "fryderykańskich cnót". Były mer Berlina Eberhard Diepgen w walce o Prusy posunął się do kuriozalnej argumentacji, że stanowią one "pierwowzór UE". Dyskusja o ich wskrzeszeniu rozgorzała w roku 2001, który obchodzono w RFN pod hasłem "300 lat Prus".
Nie zrażeni brakiem akceptacji obywateli politycy postulują zorganizowanie w 2006 r. drugiego referendum w sprawie fuzji Berlina z Brandenburgią. Nowy twór miałby się pojawić na mapie najpóźniej w 2009 r. Dla większości polityków federalnych połączenie Brandenburgii z Berlinem byłoby dopiero początkiem wielkiego krojenia Niemiec. Niektórzy proponują zredukowanie liczby landów z szesnastu nawet do siedmiu. - Obserwujemy zanikanie konkurencyjności między landami - uzasadnia w rozmowie z "Wprost" Wolfgang Schäuble, wiceszef frakcji CDU/CSU. - Mamy do czynienia z klinczem: kraje związkowe mogą hamować realizację ustaw tworzonych z myślą o interesach ogólnonarodowych. Należy rozpatrzyć wszystkie możliwości usprawnienia struktury zarządzania państwem i regionami oraz dostosowania jej do funkcjonowania w nowych warunkach, także w rozszerzonej UE.
Wielkie krojenie
Christine Scheel (Zieloni), przewodnicząca Komisji Finansów w Bundestagu, twierdzi, że Niemcom wystarczy jedenaście landów. Prócz połączenia Berlina i Brandenburgii chciałaby włączyć Bremę do Dolnej Saksonii, zjednoczyć Hamburg, Meklemburgię-Przedpomorze i Szlezwik-Holsztyn oraz scalić Saarę i Nadrenię-Palatynat. Z kolei Walter Döring, wiceszef FDP, opowiada się za dziewięcioma landami. Jak twierdzi, reforma administracyjna jest konieczna, aby poprawić konkurencyjność międzynarodową i umożliwić zmiany w finansowym systemie wyrównawczym. Bogate landy przeznaczają na wsparcie uboższych 30 mld euro rocznie. Nikt nie chce tworzyć z bankrutami "wspólnot biedy". Hamburg należy do płatników, a Brema bierze z kasy federalnej więcej, niż wpłaca. Jej deficyt wynosi ponad miliard euro rocznie. Na zasiłku innych landów jest także Szlezwik-Holsztyn. Płatnikami netto są Badenia-Wirtembergia, Bawaria, Hesja i Nadrenia Północna-Westfalia, które coraz silniej protestują przeciw świadczeniom na rzecz niegospodarnych.
Tanie państwo po niemiecku
Nowy podział Niemiec przyniósłby - według jego zwolenników - wiele korzyści: samowystarczalność finansową powiększonych landów, likwidację dublujących się instytucji, w tym parlamentów krajowych i rządów, a więc oszczędności i usprawnienie zarządzania. - Sądzę, że przed letnimi wakacjami będziemy wiedzieli, czy znalezienie porozumienia jest w ogóle możliwe - stwierdziła w rozmowie z "Wprost" Krista Sager, przewodnicząca frakcji Zielonych, członek Komisji Federalistycznej. Dla Bawarczyków cała ta dyskusja sprowadza się do jednego zdania. "To nie federalizm jest powodem istniejących trudności, lecz fatalna polityka kanclerza Gerharda Schrödera i jego gabinetu" - skomentował szef monachijskiej kancelarii Erwin Huber (CSU). Tyle że jego partia jest w komfortowej sytuacji - w "Republice Bawarii" rządzi sama, a w Bundesracie zasiada w ławach większości...
Ten paskudny Bundesrat
Niemcy pogrążone w gospodarczej stagnacji, rozdarte podziałem na Wessis i Ossis, fundują sobie kolejny konflikt. Gra toczy się o podział władzy. Wyższa izba parlamentu niemieckiego - Bundesrat - paraliżuje działalność federalnego rządu. Do Bundes-ratu wchodzą premierzy i przedstawiciele landów. Twórcy konstytucji Republiki Federalnej Niemiec zakładali, że od zgody Bundesratu powinno zależeć nie więcej niż 10 proc. ustaw Bundestagu. Dziś Bundesrat zatwierdza ponad 60 proc. ustaleń izby niższej. Jeśli w Bundesracie przewagę ma opozycja, może blokować prawie każdą inicjatywę Bundestagu. Tak było w czasach chadecko-liberalnego gabinetu Helmuta Kohla, gdy w Bundesracie królowała lewica, i tak jest dziś: koalicja SPD/Zieloni ma większość w Bundestagu, a w Bundesracie dominują chadecy. Choć Niemcy uginały się pod ciężarem zobowiązań socjalnych i kosztów zjednoczenia, kanclerz Kohl nie mógł zrealizować żadnej głębszej reformy. Gerhard Schröder jest w podobnej sytuacji; Bundesrat podważa każdą propozycję jego rządu. Wczorajsze dobrodziejstwo, jakim było ukształtowanie się w powojennych i pozjednoczeniowych Niemczech regionalnej samorządności i lokalnej tożsamości, dziś stało się kamieniem u szyi.
Landy okupacji
Narzucona przez zachodnich aliantów federalna struktura RFN bardziej odzwiercied-lała podział na strefy okupacyjne niż tradycyjne formy niemieckiej państwowości. Jedynym landem, który po drugiej wojnie zachował granice, jest Bawaria.
Wymuszony przez aliantów podział administracyjny stał się z czasem dla Niemców powodem do dumy. Władze landowe potrafiły skutecznie wykorzystać wyrównawczy system finansowy. Po zjednoczeniu rząd w Bonn już bez przymusu przeszczepił "dobrodziejstwo federalizmu" do wschodnich Niemiec i utworzył pięć nowych landów. Saksonia-Anhalt jako jednostka polityczna istniała tylko w latach 1945-1952. Turyngia była niegdyś terenem walk Franków i Sasów, przez wieki podzielonym na księstewka; jako region administracyjny utworzono ją w 1946 r., następnie rozwiązano (po reformie w NRD w 1952 r.). Saksonia należy do landów o silnym poczuciu republikańskich tradycji, ale i ten kraj znalazł się w cieniu Prus, które w 1806 r. zabrały mu część terytorium z połową ludności. Zmienne losy i częste podziały przechodziła Meklemburgia-Przedpomorze. Berlin należał do Marchii Brandenburskiej, a jako ośrodek władzy pruskiej wyodrębniono go w 1920 r. Po drugiej wojnie Brandenburgia znalazła się w sowieckiej strefie, a w byłej NRD została rozparcelowana. Po 1990 r. stała się krajem związkowym, ale próba połączenia jej z Berlinem się nie powiodła. Gospodarczo zacofane nowe landy są głównymi biorcami pieniędzy z federalnej kasy (otrzymują wyrównanie do 95 proc. ogólnoniemieckiej średniej dochodów z podatków na mieszkańca).
Powrót Prus
Powodem odrzucenia przez obywateli fuzji Berlina z Brandenburgią w 1996 r. były pieniądze. Berlin jest jak worek bez dna. Długi miasta sięgnęły 20 mld euro i nie ma szans, żeby miasto wydobyło się z nich o własnych siłach. Ani Brandenburczycy, ani Niemcy w ogóle nie chcą płacić za niegospodarność berlińskich władz. Postulatom scalenia miasta - landu z otaczającym je krajem związkowym towarzyszą rozgrywki innego rodzaju: Hartwig Piepenbrock, szef towarzystwa Perspektive BerlinBrandenburg, proponuje wskrzesić nazwę Prusy. Również Volker Tschapke, kierujący Stowarzyszeniem Pruskim Berlina-Brandenburgii, sądzi, że Niemcy potrzebują "fryderykańskich cnót". Były mer Berlina Eberhard Diepgen w walce o Prusy posunął się do kuriozalnej argumentacji, że stanowią one "pierwowzór UE". Dyskusja o ich wskrzeszeniu rozgorzała w roku 2001, który obchodzono w RFN pod hasłem "300 lat Prus".
Nie zrażeni brakiem akceptacji obywateli politycy postulują zorganizowanie w 2006 r. drugiego referendum w sprawie fuzji Berlina z Brandenburgią. Nowy twór miałby się pojawić na mapie najpóźniej w 2009 r. Dla większości polityków federalnych połączenie Brandenburgii z Berlinem byłoby dopiero początkiem wielkiego krojenia Niemiec. Niektórzy proponują zredukowanie liczby landów z szesnastu nawet do siedmiu. - Obserwujemy zanikanie konkurencyjności między landami - uzasadnia w rozmowie z "Wprost" Wolfgang Schäuble, wiceszef frakcji CDU/CSU. - Mamy do czynienia z klinczem: kraje związkowe mogą hamować realizację ustaw tworzonych z myślą o interesach ogólnonarodowych. Należy rozpatrzyć wszystkie możliwości usprawnienia struktury zarządzania państwem i regionami oraz dostosowania jej do funkcjonowania w nowych warunkach, także w rozszerzonej UE.
Wielkie krojenie
Christine Scheel (Zieloni), przewodnicząca Komisji Finansów w Bundestagu, twierdzi, że Niemcom wystarczy jedenaście landów. Prócz połączenia Berlina i Brandenburgii chciałaby włączyć Bremę do Dolnej Saksonii, zjednoczyć Hamburg, Meklemburgię-Przedpomorze i Szlezwik-Holsztyn oraz scalić Saarę i Nadrenię-Palatynat. Z kolei Walter Döring, wiceszef FDP, opowiada się za dziewięcioma landami. Jak twierdzi, reforma administracyjna jest konieczna, aby poprawić konkurencyjność międzynarodową i umożliwić zmiany w finansowym systemie wyrównawczym. Bogate landy przeznaczają na wsparcie uboższych 30 mld euro rocznie. Nikt nie chce tworzyć z bankrutami "wspólnot biedy". Hamburg należy do płatników, a Brema bierze z kasy federalnej więcej, niż wpłaca. Jej deficyt wynosi ponad miliard euro rocznie. Na zasiłku innych landów jest także Szlezwik-Holsztyn. Płatnikami netto są Badenia-Wirtembergia, Bawaria, Hesja i Nadrenia Północna-Westfalia, które coraz silniej protestują przeciw świadczeniom na rzecz niegospodarnych.
Tanie państwo po niemiecku
Nowy podział Niemiec przyniósłby - według jego zwolenników - wiele korzyści: samowystarczalność finansową powiększonych landów, likwidację dublujących się instytucji, w tym parlamentów krajowych i rządów, a więc oszczędności i usprawnienie zarządzania. - Sądzę, że przed letnimi wakacjami będziemy wiedzieli, czy znalezienie porozumienia jest w ogóle możliwe - stwierdziła w rozmowie z "Wprost" Krista Sager, przewodnicząca frakcji Zielonych, członek Komisji Federalistycznej. Dla Bawarczyków cała ta dyskusja sprowadza się do jednego zdania. "To nie federalizm jest powodem istniejących trudności, lecz fatalna polityka kanclerza Gerharda Schrödera i jego gabinetu" - skomentował szef monachijskiej kancelarii Erwin Huber (CSU). Tyle że jego partia jest w komfortowej sytuacji - w "Republice Bawarii" rządzi sama, a w Bundesracie zasiada w ławach większości...
Więcej możesz przeczytać w 16/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.