- Zdecydowałem się na badanie tą metodą po chemioterapii, by sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Kolejnemu badaniu zamierzam się poddać we wrześniu i będę to robił regularnie co jakiś czas. Myślę, że każdy, kto przeszedł to, co ja, skorzystałby z PET - opowiada Kamil Durczok, prezenter "Wiadomości" TVP. Podobnego zdania jest Krzysztof Kolberger, który kilka lat temu chorował na raka nerki. - Wtedy jeszcze większość badań na szczęście była bezpłatna. Teraz, kiedy są nowe możliwości diagnostyczne, na pewno bym z nich skorzystał, i to bez względu na cenę - twierdzi aktor. - Lekarze podejrzewali u mnie nowotwór złośliwy, ale dzięki badaniu PET wykonanemu w Centrum Onkologii w Bydgoszczy wykluczyli tę ewentualność. To bardzo dobra metoda diagnostyczna, która powinna być szeroko dostępna. Gdyby takich urządzeń było więcej i gdyby lepiej je wykorzystywano, cena usługi mogłaby spaść o połowę - mówi Jerzy Starak, wiceprezes Polskiej Rady Biznesu.
Światło nadziei
PET pozwala dokładnie określić, gdzie znajduje się guz nowotworowy i czy daje przerzuty. Pacjent musi jedynie przed badaniem pościć co najmniej przez cztery godziny. Potem otrzymuje środek radioaktywny w zastrzyku dożylnym. Trzeba odczekać jeszcze przynajmniej godzinę, aby substancja dotarła do wszystkich komórek ciała. Pacjent leży wtedy w wyciszonym pomieszczeniu i powinien unikać gwałtownych ruchów czy rozmawiania, wypija litr wody. Dopiero wtedy rozpoczyna się skanowanie - badana osoba kładzie się na leżance, która wjeżdża w otwór znajdujący się pośrodku skanera. Mniej więcej przez 30 minut należy leżeć nieruchomo (jedynie u osób niespokojnych lub małych dzieci lekarze stosują środki uspokajające). W tym czasie urządzenie rejestruje, jak tkanki badanej osoby absorbują m.in. składniki pokarmowe. U chorego, któremu podano glukozę zawierającą radioaktywny fluor, komórki rakowe zaczynają intensywnie wydzielać niewidzialne promieniowanie gamma. To zjawisko występuje praktycznie we wszystkich typach nowotworów. "Gdy podczas tomografii pozytonowej widzimy miejsce o wzmożonej aktywności, na 90 proc. mamy do czynienia z rakiem" - wyjaśniał zmarły niedawno prof. Peter Valk, jeden z pionierów powszechnego stosowania PET w onkologii.
W czasie badania PET ciało pacjenta otrzymuje dawkę promieniowania zbliżoną do tej, która towarzyszy zwykłemu badaniu rentgenowskiemu (dlatego badania nie wykonuje się u kobiet w ciąży, a karmiące matki muszą odstawić dziecko od piersi na dobę). Po zakończeniu skanowania można wrócić do codziennych obowiązków (zaleca się jedynie picie większej ilości płynów, by przyspieszyć proces usuwania radioaktywnej substancji z organizmu). Wynik badania pozwala onkologom precyzyjnie zaplanować i monitorować leczenie - już po pierwszym cyklu chemioterapii można stwierdzić, czy jest skuteczna. U 48-letniej kobiety lekarze wykonali skanowanie PET z powodu guzka płuca. Zmiana okazała się łagodna, ale badanie uratowało życie pacjentki, bo przy okazji wykryto u niej bezobjawowego raka piersi!
Kalkulacja życia
W Polsce pracuje na razie tylko jeden nowoczesny skaner PET, zakupiony bez dotacji budżetowych przez Centrum Onkologii w Bydgoszczy. - Przed trzema laty dyskutowaliśmy, czym różni się nasz ośrodek od europejskich placówek. Uznaliśmy, że standardy leczenia mamy praktycznie takie same, ale gorzej wypadamy pod względem diagnostyki. Brakowało przede wszystkim PET - opowiada Zdzisław Zuchora, szef Zakładu Medycyny Nuklearnej bydgoskiego centrum. Szpital wykonał biznesplan, z którego wynikało, że kupienie skanera będzie korzystną inwestycją - wziął kredyt z banku i uzyskał zapewnienie ówczesnego ministra zdrowia Marka Balickiego, że resort będzie płacił za badania. Niestety, dziś wykorzystuje się zaledwie jedną piątą możliwości urządzenia, ponieważ Narodowy Fundusz Zdrowia nie płaci za badania. - Od początku roku przebadaliśmy około 400 pacjentów. Tylko kilkudziesięciu mogło zapłacić z własnej kieszeni lub uzyskało promesy z oddziałów NFZ, które w pojedynczych wypadkach zgadzają się na finansowanie badania - mówi Zuchora.
Tomografia pozytonowa jest dość drogą metodą diagnostyczną. Sprzęt wykorzystywany w Bydgoszczy kosztował 20 mln zł, za usługę trzeba zapłacić od 4,8 tys. zł (badanie serca czy mózgu) do 8 tys. zł (skanowanie całego ciała). Mimo tych kosztów stosowanie takich urządzeń na całym świecie oznacza duże oszczędności dla służby zdrowia. Z badań przeprowadzonych przez prof. Valka wynika, że dolar zainwestowany w PET daje 1,9 dolara zysku, w pierwszej kolejności polegającego na wczesnym wykryciu procesu nowotworowego i uniknięciu kosztownej terapii. Poza tym u wielu pacjentów dopiero badanie tomografem pozytonowym pokazuje, że proces nowotworowy, na przykład w raku jelita grubego czy czerniaku złośliwym, jest tak rozległy, że operacja wycięcia guza nie będzie skuteczna. W takiej sytuacji zamiast obciążać organizm pacjenta niepotrzebnym zabiegiem, można spróbować innej metody leczenia albo skupić się na opiece paliatywnej. Podobnie jest w wypadku chemioterapii - zamiast stosować przez wiele tygodni nieskuteczny, drogi lek, można szybko zmienić go na inny.
Podobne oszczędności są możliwe również w Polsce, jeśli urzędnicy zrozumieją wreszcie, że biednego kraju nie stać na nieinwestowanie w nowoczesną diagnostykę. NFZ co roku wydaje na onkologię (czytaj: leczenie chorych, często umierających) 1,2 mld zł z pieniędzy podatników. W rzeczywistości koszty mogą być ponaddwukrotnie wyższe, gdyż ceny usług medycznych w Polsce są niedoszacowane. Analizy przeprowadzone w bydgoskim Centrum Onkologii wykazały, że badania PET nie tylko "zarabiają" na siebie, ale jeszcze pozwalają sporo zaoszczędzić. - U 25 spośród stu pacjentów z podejrzeniem wznowy raka jelita grubego nie wykrywamy ognisk nowotworu. Unikając niepotrzebnego stosowania u nich chemioterapii, oszczędzamy 200 tys. zł. Podobnie wygląda sytuacja z kwalifikowaniem do radykalnej terapii raka płuc - tu dzięki przebadaniu stu pacjentów można zaoszczędzić 60 tys. zł - wylicza Zuchora. Te kalkulacje nie trafiają do przekonania NFZ. - Na PET w 2004 r. możemy przeznaczyć 5 mln zł - mówi Renata Furman, rzecznik funduszu. Za taką sumę miałoby być wykonanych 1650 badań, ale - według obliczeń Centrum Onkologii - tyle pieniędzy wystarczy najwyżej dla tysiąca pacjentów.
Skaner na milion
Eksperci Ministerstwa Zdrowia wyliczyli, że w Polsce z PET powinno co roku korzystać 8 tys. osób, dlatego potrzebne będą trzy ośrodki wyposażone w tomografy (jeden obsługuje średnio 2,5 tys. pacjentów rocznie). Nowy skaner ma być wkrótce zainstalowany na Śląsku, kolejny miałby trafić do Warszawy. W rzeczywistości Polska będzie potrzebować dziesięciokrotnie więcej takich urządzeń. W krajach zachodnich standardem jest PET mniej więcej na milion mieszkańców. Amerykanie mają ponad 200 skanerów, Niemcy - 80, Francuzi docelowo będą mieć 70.
Większa liczba urządzeń oznacza nie tylko większą dostępność badania, ale też niższe koszty. Dwanaście lat temu tomograf pozytonowy kosztował w USA 2,5 mln USD, dziś za najnowocześniejszy model trzeba zapłacić 1,5 mln USD, a za kilka lat cena powinna spaść poniżej miliona dolarów. Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że przy tak dużej liczbie PET nie trzeba już do każdego z nich kupować kosztującego drugie tyle cyklotronu - instalacji do wytwarzania substancji radioaktywnych, podawanych pacjentowi przed badaniem. Środki te są w USA powszechnie dostępne dzięki sieci placówek firm farmaceutycznych, które mogą produkować je taniej i na większą skalę.
- Przyszłość onkologii to nowoczesne metody wczesnego wykrywania nowotworów - powiedziała "Wprost" prof. Hedvig Hricak, radiolog z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. W Polsce co roku na raka umiera ponad 70 tys. osób. Co najmniej 30 tys. z nich można by uratować, gdyby chorobę wykryto we wczesnym stadium rozwoju, m.in. dzięki takim urządzeniom jak PET.
Czy poddaliby się państwo badaniu PET? |
---|
|
Warsztat onkologa |
---|
|
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.