Za nowotwórczość polityczną polityków płacimy pieniędzmi, zdrowiem, a niekiedy nawet życiem Im szybciej wykryjemy chorobę, tym większe mamy szanse na jej wyleczenie, czyli - często - na przeżycie. Warunkiem koniecznym przeżycia jest oczywiście chęć poddania się właściwej kuracji. Tymczasem partie współrządzące Polską zdradzają nienaturalną skłonność do nowotwórczości politycznej, która przeważnie kończy się odmianą nowotworu politycznego, zwykle prowadzącą do ich zgonu. Tak było w latach 90. i tak jest teraz, a cmentarzysko polskich partii powiększa się tak szybko, że najpewniej nie starczyłoby mi tu miejsca, by wymienić wszystkie, które w III Rzeczypospolitej dokonały swego żywota, zajmując poczesne miejsce w Alei Zasłużonych Reformatorów Polski albo ostatnie - na śmietniku historii (vide: "Półrząd na pełny gwizdek" i "Balcerowicz wprost").
Teraz na oddziale intensywnej opieki medycznej - na łóżkach dla ciężko chorych, które błyskawicznie mogą się przemienić w łoża śmierci - spoczywają Sojusz Lewicy Demokratycznej, Socjaldemokracja Polska, Unia Pracy i Polskie Stronnictwo Ludowe. Wokół nich, jak zwykle, uwija się dyżurny znachor kraju Aleksander Kwaśniewski, który najpierw, przed kilkoma laty, przyrządził w swoim politycznym laboratorium trującą miksturę zwaną Konstytucją III RP, a potem wielokrotnie występował w charakterze partyjnego doktora śmierć, ordynującego kolejnym słabnącym na jego rękach pacjentom jej odpowiednie do zejścia dawki. SLD, UP i SDPL doktor Kwaśniewski od kilku tygodni faszeruje "rządem fachowców" Belki, który już staje im belką w gardle, a gdyby to nie wystarczyło, dyżurny znachor kraju na pewno ma w zanadrzu jeszcze niejeden sprawdzony środek zaradczy.
Niestety, zabójcza praktyka doktora Kwaśniewskiego i samobójcze skłonności jego pacjentów grożą nie tylko śmiercią polityczną im samym (bo to jeszcze byłoby pół biedy), ale też śmiercią jak najbardziej fizyczną nam wszystkim, czyli ich wyborcom, których skutki nowotwórczości politycznej dosięgają bez przerwy i na każdym kroku. Na domiar złego, zanim na polityków owa polityczna nowotwórczość sprowadzi zasłużoną śmierć polityczną, wielu z nas już płaci za nią swoimi pieniędzmi - jak w wypadku zabójczo wysokich podatków czy wszechogarniającej korupcji - albo swoim zdrowiem, a nierzadko życiem, jak w wypadku szczególnie złośliwego nowotworu politycznego zwanego Narodowym Funduszem Zdrowia.
Politycy, od lat grzebiący przy naszym ubogim, rachitycznym, postpeerelowskim systemie ochrony zdrowia, z zimną krwią grzebią nas wszystkich żywcem pod jego gruzami, zamiast stworzyć nowoczesny i oszczędny system ochrony zdrowia, skrojony z głową, a więc na miarę najważniejszych potrzeb i podług finansowych możliwości pacjentów podatników, a nie wyłącznie na miarę potrzeb związku zawodowego lekarzy i pielęgniarek. W takim publiczno-prywatnym systemie, do zbudowania którego dobrym punktem wyjścia był zniszczony przez koalicję SLD - UP - PSL system kas chorych, z pewnością szybciej wykrywano by u większej liczby pacjentów najgroźniejsze choroby, w tym choroby nowotworowe, a zatem także istniałaby znacznie większa szansa na ich skuteczniejsze i tańsze leczenie (vide: "Wykrywacz raka").
Niestety, na razie nic nie zapowiada końca tej obłąkańczej, zabójczo samobójczej spirali nowotwórczości politycznej, która co prawda dla wielu polityków kończy się śmiertelną odmianą nowotworu politycznego i - w rezultacie - twardym lądowaniem w politycznym grobie, ale przy okazji wielu z nas wciąga do grobu jak najbardziej prawdziwego, dwa metry pod powierzchnię ziemi. Na szczęście nie musimy się nadal dawać zabijać politykom - nasze szanse na przeżycie rosną wraz z powierzaniem władzy nad Polską możliwie jak największej liczbie tych polityków, którzy wiedzą, jak wiele zależy od wczesnego wykrycia nowotworu, w tym nowotworu politycznego, i błyskawicznego zastosowania właściwej terapii. A zatem wszyscy, którzy jeszcze nie trafiliśmy do urn - chodźmy do urn wyborczych i wyekspediujmy twórców nowotworów politycznych na polityczne cmentarzysko, zanim oni nas wyekspediują w zaświaty.
Niestety, zabójcza praktyka doktora Kwaśniewskiego i samobójcze skłonności jego pacjentów grożą nie tylko śmiercią polityczną im samym (bo to jeszcze byłoby pół biedy), ale też śmiercią jak najbardziej fizyczną nam wszystkim, czyli ich wyborcom, których skutki nowotwórczości politycznej dosięgają bez przerwy i na każdym kroku. Na domiar złego, zanim na polityków owa polityczna nowotwórczość sprowadzi zasłużoną śmierć polityczną, wielu z nas już płaci za nią swoimi pieniędzmi - jak w wypadku zabójczo wysokich podatków czy wszechogarniającej korupcji - albo swoim zdrowiem, a nierzadko życiem, jak w wypadku szczególnie złośliwego nowotworu politycznego zwanego Narodowym Funduszem Zdrowia.
Politycy, od lat grzebiący przy naszym ubogim, rachitycznym, postpeerelowskim systemie ochrony zdrowia, z zimną krwią grzebią nas wszystkich żywcem pod jego gruzami, zamiast stworzyć nowoczesny i oszczędny system ochrony zdrowia, skrojony z głową, a więc na miarę najważniejszych potrzeb i podług finansowych możliwości pacjentów podatników, a nie wyłącznie na miarę potrzeb związku zawodowego lekarzy i pielęgniarek. W takim publiczno-prywatnym systemie, do zbudowania którego dobrym punktem wyjścia był zniszczony przez koalicję SLD - UP - PSL system kas chorych, z pewnością szybciej wykrywano by u większej liczby pacjentów najgroźniejsze choroby, w tym choroby nowotworowe, a zatem także istniałaby znacznie większa szansa na ich skuteczniejsze i tańsze leczenie (vide: "Wykrywacz raka").
Niestety, na razie nic nie zapowiada końca tej obłąkańczej, zabójczo samobójczej spirali nowotwórczości politycznej, która co prawda dla wielu polityków kończy się śmiertelną odmianą nowotworu politycznego i - w rezultacie - twardym lądowaniem w politycznym grobie, ale przy okazji wielu z nas wciąga do grobu jak najbardziej prawdziwego, dwa metry pod powierzchnię ziemi. Na szczęście nie musimy się nadal dawać zabijać politykom - nasze szanse na przeżycie rosną wraz z powierzaniem władzy nad Polską możliwie jak największej liczbie tych polityków, którzy wiedzą, jak wiele zależy od wczesnego wykrycia nowotworu, w tym nowotworu politycznego, i błyskawicznego zastosowania właściwej terapii. A zatem wszyscy, którzy jeszcze nie trafiliśmy do urn - chodźmy do urn wyborczych i wyekspediujmy twórców nowotworów politycznych na polityczne cmentarzysko, zanim oni nas wyekspediują w zaświaty.
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.