Daniel Libeskind zażądał zachowania w architekturze pamięci o zmarłych Był październik 1956 r. Uczeń trzeciej klasy szkoły muzycznej w Łodzi Daniel Libeskind rozbił kamieniem portret Stalina. Gdy w lipcu 2002 r. w Manchesterze otwierano Imperial War Museum North, twórca budynku, teraz już światowej sławy architekt, wspominał, że pracując nad projektem muzeum wojny, wydobywał z pamięci różne epizody historii walki z tyranią: przemówienie Churchilla o konieczności obrony przed hitleryzmem, zwycięskie kampanie aliantów na różnych frontach, a także swój, trzecioklasisty, bunt przeciw Stalinowi. Wystawa Daniela Libeskinda "Fundamenty pamięci" w warszawskiej Zachęcie jest pierwszym pokazem jego prac w Polsce. Po raz pierwszy też, po 47 latach, przyjedzie on do kraju swego urodzenia (2 lipca będzie miał wykład w Zachęcie). Z Polski wyjechał w 1957 r., gdy miał jedenaście lat.
Architekt dźwięków
Jako dziecko Daniel Libeskind marzył o nauce gry na pianinie, ale jego rodziców nie było na nie stać. Powiedzieli mu: "Przyniesiemy ci takie małe pianino, które mieści się w teczce, żeby ludzie nie widzieli". I dostał akordeon. Grać na fortepianie nauczył się już po wyjeździe z Polski. Opanował ten instrument do tego stopnia, że koncertował nawet w nowojorskiej Carnegie Hall. - Muzyka i architektura są z sobą powiązane: w obu nieprawdopodobną rolę odgrywa technika. Nie można uprawiać ani muzyki, ani architektury, jeśli się nie wie, jak poruszać palcami - opowiada "Wprost" Daniel Libeskind. Architektura, którą tworzy, ma z muzyką związek szczególny: kształty rozwijają się tu w przestrzeni swobodnie, jakby wbrew prawom ciążenia.
W 1959 r. trzynastoletni Daniel otrzymał stypendium muzyczne izraelsko-amerykańskiej fundacji i wraz z ojcem popłynął statkiem do Nowego Jorku. O świcie wpłynęli do portu znanym szlakiem imigrantów: mijając Statuę Wolności, wpatrzeni w wieżowce Manhattanu. Ten moment zachwytu miastem opisywał później Libeskind wielokrotnie, między innymi w programie telewizji CNN w lutym 2003 r. Rozstrzygnięto wtedy konkurs na nową zabudowę Dolnego Manhattanu, zniszczonego podczas zamachu 11 września. Libeskind podbił wówczas serca Amerykanów, opowiadając o swej miłości do Nowego Jorku. Wspominał, jak ojciec powtarzał: "Każdego dnia powinniśmy całować amerykańską ziemię, która nas przyjęła". Mówił, jak można - nie zacierając śladów tragedii z 11 września - przywrócić pełnię życia temu miejscu. 26 lutego 2003 r. komisja konkursowa orzekła, że Dolny Manhattan ma być odbudowany wedle koncepcji Libeskinda.
Architektoniczne utwory kameralne
Porzuciwszy życie muzyka, Libeskind podjął studia w Cooper Union for the Advancement of Science and Art w Nowym Jorku (ukończył je w 1970 r.). Potem studiował historię i teorię architektury na Essex University w Wielkiej Brytanii. Nie ograniczył się do kształcenia w zawodzie architekta. Studiował filozofię, niektóre dziedziny matematyki, literatury, historii. Interesował się awangardą rosyjską lat dwudziestych - dziełami Kazimierza Malewicza, El Lisickiego czy Wassily'ego Kandinskiego z czasów, kiedy awangarda miała w sobie siłę i opowiadała się za prostotą.
Libeskind rysował układy form geometrycznych na papierze nutowym - jakby wsłuchiwał się w muzykę krzywizn, rombów i prostokątów. Pierwsze prace, którymi zasłynął, to nie budowle, lecz cykle rysunkowe: "Micromegas: architektura kresu przestrzeni" (1979) i "Utwory kameralne: architektoniczne rozmyślania na tematach z Heraklita" (1983). Oba cykle można zobaczyć na wystawie w Zachęcie. "Utwory kameralne" były próbą opanowania chaosu - poprzez płynność kształtów i przestrzeni. Libeskind otworzył w architekturze drogę przypadkowi, improwizacji, intuicji. Odszedł w budowaniu od dominacji kąta prostego, który kojarzył mu się niejednokrotnie z polityczną dyktaturą. Mówiono o projektowanych przez niego gmachach, że wyglądają jak pocięte nożem. Innym przypominały dekoracje filmowe z czasów ekspresjonizmu.
Duchowo Libeskind jest spowinowacony z Frankiem Gehrym, architektem powyginanych i tańczących budowli rzeźb. Nie lubi jednak, gdy określa się go jako dekonstrukcjonistę. - Moje budowle niczego nie burzą. Wielu twierdzi, że nasza architektura idzie zbyt daleko, ale tak musi się dziać, bo świat gna do przodu i musimy być otwarci na nowe prądy, musimy być kreatywni - mówi w rozmowie z "Wprost".
Czasem posługiwał się w architekturze językiem tak osobistym i hermetycznym, że przestawał być zrozumiały. Nazywano Libeskinda Don Kichotem współczesnej architektury. Wykładał na uczelniach, uczestniczył w wystawach projektów (m.in. w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej - 1988), co przyniosło mu rozgłos. Przez pierwsze dwadzieścia lat swej kariery nie miał jednak na koncie poważniejszych realizacji - głównie dlatego, że obawiano się jego bezkompromisowości.
Muzeum (nie)obecności
W 1988 r. senat Berlina (zachodniego) zaprosił Libeskinda do udziału w konkursie na nowy budynek Muzeum Żydowskiego. Przyjechał nad Szprewę - jak wspomina - z żoną, trójką dzieci, dwiema walizkami i głębokim poczuciem, że przystępuje do zadania, które tylko on może rozwiązać. Choćby dlatego, że większa część jego rodziny zginęła w czasie Holocaustu.
Projekt Libeskinda wygrał w konkursie i po roku przystąpiono do jego realizacji. Trwała ona ponad dziesięć lat. Artysta chciał, by tworzony przez niego budynek był zapisem obecności Żydów w Berlinie - ich wielowiekowego życia w tym mieście, kiedy współtworzyli niemiecką kulturę, naukę, gospodarkę. Chciał też, by był zapisem ich wygnania, wywózki oraz śmierci w gettach i obozach. Studiował sytuację przestrzenną muzeum. Wyznaczał kierunki, w jakich znajdowały się domy Heinricha von Kleista, Heinricha Heinego, E.T.A. Hoffmanna, Alberta Einsteina czy Paula Celana. Linie ułożyły mu się w zniekształcony zarys gwiazdy Dawida, co znalazło pewien zaszyfrowany ślad w planie muzeum. Wyznaczył trzy nie przecinające się drogi w podziemnych pomieszczeniach. Jedna - najdłuższa - prowadzi ku salom wystawowym, gdzie pokazano bogatą historię Żydów niemieckich. Druga wychodzi na ogród, symbolizujący emigrację, a także założenie Państwa Izrael. Czterdzieści osiem kolumn zwieńczonych zielenią oznacza rok powstania tego państwa - 1948. I wreszcie trzecia, ślepa droga, która kończy się pomieszczeniem bez eksponatów, bez okien. To nie jest wyobrażenie Holocaustu, lecz uzmysłowienie pustki, którą Holocaust pozostawił. Zwiedzający tu nie wchodzą. Patrzą w pustkę z pomostów ponad nią.
Wieża wolności
Gdy rozpisano konkurs na odbudowę Dolnego Manhattanu po katastrofie 11 września, wielu mówiło, że trzeba zatrzeć wszelki ślad po niej. Na miejscu po zburzonych wieżach powinny powstać nowe, jeszcze wspanialsze. Za takim rozwiązaniem przemawiały zresztą mocno racje ekonomiczne. "Nie można udawać, że tu się nic nie stało" - powiedział zaproszony do konkursu Libeskind. A jednocześnie nie można było zatrzymać życia, zaniechać budowania.
Libeskind zaproponował budowę wieżowców wokół miejsca, gdzie stały budynki WTC. Obrys ich fundamentów ma pozostać jako pomnik poległych. Nowe wieże, o przeznaczeniu kulturalnym, handlowym, biznesowym przywrócą temu miejscu życie. Zarazem będą wskazywały na puste centrum, przypominały o zamachu na wolność Ameryki. Najwyższy budynek zaprojektował Libeskind jako Wieżę Wolności (Freedom Tower), nawiązującą sylwetką do Statui Wolności.
Architektura pamięci
Libeskind, autor przyjętego ogólnego założenia odbudowy Dolnego Manhattanu, nie będzie prawdopodobnie projektował żadnego z nowych budynków. Sprzeciwiają się temu inwestorzy z obawy przed - ich zdaniem - nazbyt ekscentryczną materią jego dzieł. Z jego głównej idei nikt już jednak nie ośmieli się zrezygnować: miejsce po dwóch wieżach musi pozostać jako znak pamięci, niczym nie przesłonięty.
Daniel Libeskind - z formalnego punktu widzenia jedynie konsultant prac na Manhattanie - dokonał w architekturze współczesnej rzeczy wielkiej: wprowadził na jej centralny plac budowy wartości, do których sam był przywiązany. Zażądał zachowania pamięci o zmarłych i o przeszłości. Być może przyczynił się do tego, że ludzie zaczną myśleć o architekturze w innych, nie tylko praktycznych kategoriach.
Jako dziecko Daniel Libeskind marzył o nauce gry na pianinie, ale jego rodziców nie było na nie stać. Powiedzieli mu: "Przyniesiemy ci takie małe pianino, które mieści się w teczce, żeby ludzie nie widzieli". I dostał akordeon. Grać na fortepianie nauczył się już po wyjeździe z Polski. Opanował ten instrument do tego stopnia, że koncertował nawet w nowojorskiej Carnegie Hall. - Muzyka i architektura są z sobą powiązane: w obu nieprawdopodobną rolę odgrywa technika. Nie można uprawiać ani muzyki, ani architektury, jeśli się nie wie, jak poruszać palcami - opowiada "Wprost" Daniel Libeskind. Architektura, którą tworzy, ma z muzyką związek szczególny: kształty rozwijają się tu w przestrzeni swobodnie, jakby wbrew prawom ciążenia.
W 1959 r. trzynastoletni Daniel otrzymał stypendium muzyczne izraelsko-amerykańskiej fundacji i wraz z ojcem popłynął statkiem do Nowego Jorku. O świcie wpłynęli do portu znanym szlakiem imigrantów: mijając Statuę Wolności, wpatrzeni w wieżowce Manhattanu. Ten moment zachwytu miastem opisywał później Libeskind wielokrotnie, między innymi w programie telewizji CNN w lutym 2003 r. Rozstrzygnięto wtedy konkurs na nową zabudowę Dolnego Manhattanu, zniszczonego podczas zamachu 11 września. Libeskind podbił wówczas serca Amerykanów, opowiadając o swej miłości do Nowego Jorku. Wspominał, jak ojciec powtarzał: "Każdego dnia powinniśmy całować amerykańską ziemię, która nas przyjęła". Mówił, jak można - nie zacierając śladów tragedii z 11 września - przywrócić pełnię życia temu miejscu. 26 lutego 2003 r. komisja konkursowa orzekła, że Dolny Manhattan ma być odbudowany wedle koncepcji Libeskinda.
Architektoniczne utwory kameralne
Porzuciwszy życie muzyka, Libeskind podjął studia w Cooper Union for the Advancement of Science and Art w Nowym Jorku (ukończył je w 1970 r.). Potem studiował historię i teorię architektury na Essex University w Wielkiej Brytanii. Nie ograniczył się do kształcenia w zawodzie architekta. Studiował filozofię, niektóre dziedziny matematyki, literatury, historii. Interesował się awangardą rosyjską lat dwudziestych - dziełami Kazimierza Malewicza, El Lisickiego czy Wassily'ego Kandinskiego z czasów, kiedy awangarda miała w sobie siłę i opowiadała się za prostotą.
Libeskind rysował układy form geometrycznych na papierze nutowym - jakby wsłuchiwał się w muzykę krzywizn, rombów i prostokątów. Pierwsze prace, którymi zasłynął, to nie budowle, lecz cykle rysunkowe: "Micromegas: architektura kresu przestrzeni" (1979) i "Utwory kameralne: architektoniczne rozmyślania na tematach z Heraklita" (1983). Oba cykle można zobaczyć na wystawie w Zachęcie. "Utwory kameralne" były próbą opanowania chaosu - poprzez płynność kształtów i przestrzeni. Libeskind otworzył w architekturze drogę przypadkowi, improwizacji, intuicji. Odszedł w budowaniu od dominacji kąta prostego, który kojarzył mu się niejednokrotnie z polityczną dyktaturą. Mówiono o projektowanych przez niego gmachach, że wyglądają jak pocięte nożem. Innym przypominały dekoracje filmowe z czasów ekspresjonizmu.
Duchowo Libeskind jest spowinowacony z Frankiem Gehrym, architektem powyginanych i tańczących budowli rzeźb. Nie lubi jednak, gdy określa się go jako dekonstrukcjonistę. - Moje budowle niczego nie burzą. Wielu twierdzi, że nasza architektura idzie zbyt daleko, ale tak musi się dziać, bo świat gna do przodu i musimy być otwarci na nowe prądy, musimy być kreatywni - mówi w rozmowie z "Wprost".
Czasem posługiwał się w architekturze językiem tak osobistym i hermetycznym, że przestawał być zrozumiały. Nazywano Libeskinda Don Kichotem współczesnej architektury. Wykładał na uczelniach, uczestniczył w wystawach projektów (m.in. w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej - 1988), co przyniosło mu rozgłos. Przez pierwsze dwadzieścia lat swej kariery nie miał jednak na koncie poważniejszych realizacji - głównie dlatego, że obawiano się jego bezkompromisowości.
Muzeum (nie)obecności
W 1988 r. senat Berlina (zachodniego) zaprosił Libeskinda do udziału w konkursie na nowy budynek Muzeum Żydowskiego. Przyjechał nad Szprewę - jak wspomina - z żoną, trójką dzieci, dwiema walizkami i głębokim poczuciem, że przystępuje do zadania, które tylko on może rozwiązać. Choćby dlatego, że większa część jego rodziny zginęła w czasie Holocaustu.
Projekt Libeskinda wygrał w konkursie i po roku przystąpiono do jego realizacji. Trwała ona ponad dziesięć lat. Artysta chciał, by tworzony przez niego budynek był zapisem obecności Żydów w Berlinie - ich wielowiekowego życia w tym mieście, kiedy współtworzyli niemiecką kulturę, naukę, gospodarkę. Chciał też, by był zapisem ich wygnania, wywózki oraz śmierci w gettach i obozach. Studiował sytuację przestrzenną muzeum. Wyznaczał kierunki, w jakich znajdowały się domy Heinricha von Kleista, Heinricha Heinego, E.T.A. Hoffmanna, Alberta Einsteina czy Paula Celana. Linie ułożyły mu się w zniekształcony zarys gwiazdy Dawida, co znalazło pewien zaszyfrowany ślad w planie muzeum. Wyznaczył trzy nie przecinające się drogi w podziemnych pomieszczeniach. Jedna - najdłuższa - prowadzi ku salom wystawowym, gdzie pokazano bogatą historię Żydów niemieckich. Druga wychodzi na ogród, symbolizujący emigrację, a także założenie Państwa Izrael. Czterdzieści osiem kolumn zwieńczonych zielenią oznacza rok powstania tego państwa - 1948. I wreszcie trzecia, ślepa droga, która kończy się pomieszczeniem bez eksponatów, bez okien. To nie jest wyobrażenie Holocaustu, lecz uzmysłowienie pustki, którą Holocaust pozostawił. Zwiedzający tu nie wchodzą. Patrzą w pustkę z pomostów ponad nią.
Wieża wolności
Gdy rozpisano konkurs na odbudowę Dolnego Manhattanu po katastrofie 11 września, wielu mówiło, że trzeba zatrzeć wszelki ślad po niej. Na miejscu po zburzonych wieżach powinny powstać nowe, jeszcze wspanialsze. Za takim rozwiązaniem przemawiały zresztą mocno racje ekonomiczne. "Nie można udawać, że tu się nic nie stało" - powiedział zaproszony do konkursu Libeskind. A jednocześnie nie można było zatrzymać życia, zaniechać budowania.
Libeskind zaproponował budowę wieżowców wokół miejsca, gdzie stały budynki WTC. Obrys ich fundamentów ma pozostać jako pomnik poległych. Nowe wieże, o przeznaczeniu kulturalnym, handlowym, biznesowym przywrócą temu miejscu życie. Zarazem będą wskazywały na puste centrum, przypominały o zamachu na wolność Ameryki. Najwyższy budynek zaprojektował Libeskind jako Wieżę Wolności (Freedom Tower), nawiązującą sylwetką do Statui Wolności.
Architektura pamięci
Libeskind, autor przyjętego ogólnego założenia odbudowy Dolnego Manhattanu, nie będzie prawdopodobnie projektował żadnego z nowych budynków. Sprzeciwiają się temu inwestorzy z obawy przed - ich zdaniem - nazbyt ekscentryczną materią jego dzieł. Z jego głównej idei nikt już jednak nie ośmieli się zrezygnować: miejsce po dwóch wieżach musi pozostać jako znak pamięci, niczym nie przesłonięty.
Daniel Libeskind - z formalnego punktu widzenia jedynie konsultant prac na Manhattanie - dokonał w architekturze współczesnej rzeczy wielkiej: wprowadził na jej centralny plac budowy wartości, do których sam był przywiązany. Zażądał zachowania pamięci o zmarłych i o przeszłości. Być może przyczynił się do tego, że ludzie zaczną myśleć o architekturze w innych, nie tylko praktycznych kategoriach.
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.