Przyjechali do Pragi, by wziąć pod obcas prezydenta Republiki Czeskiej Václava Klausa. I wywołali skandal. Nie tylko dlatego, że od 1 stycznia 2009 r. Czechy obejmują prezydencję w Unii Europejskiej, ale też z powodu próby zaprowadzenia we wspólnocie autorytarnych rządów brukselskich elit. Silna grupa pod wezwaniem: przewodniczący PE Niemiec Hans-Gert Pöttering podkreślający na każdym kroku swoje zasady chrześcijańskie, były burmistrz nadreńskiej mieściny bez wykształcenia, a nawet matury Martin Schulz, szef frakcji Zielonych Daniel Cohn-Bendit, czołowy rewolucjonista z roku 1968 i ktoś tam jeszcze odwiedzili na Hradczanach prezydenta Czech i potraktowali go jak niesfornego uczniaka, którego należy nauczyć posłuszeństwa. Styl, w jakim odbyło się przesłuchanie Klausa, przypominał najgorsze czasy z historii Europy i wyróżniał się chamstwem, po niemiecku – arogancją. Dla Cohn-Bendita i pozostałych członków delegacji PE Czesi i Polacy to narody zapóźnione kulturowo i cywilizacyjnie. I powinny siedzieć cicho, jak to już wcześniej powiedział były prezydent Francji Jacques Chirac. Co innego Rosjanie, choć też Słowianie, ale jakże potężni. Schulzowi i Pötteringowi nie przeszkadza, że prezydent RFN nie podpisał traktatu lizbońskiego. Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – tak powinien brzmieć końcowy komunikat europosłów po rozmowie z Klausem. – Takie same pytania zadałbym Kaczyńskiemu – powiedział Cohn-Bendit. I miałby poparcie salonu i jego otoczenia. Za Klausem stanęli murem obywatele Czech, także opozycja. Dla brukselskich elit nie liczy się ani majestat głowy państwa, ani urząd prezydenta, jeśli nie jest to urząd europejskiego mocarstwa albo jego satelity. Reszta: „ruki pa szwam i małczat" – stać na baczność i milczeć!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.