"Wprost" i "Polsat" - Kto naprawdę zabił księdza Jerzego Popiełuszkę?
Tylko trzy fakty są pewne w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki: data porwania (19 października 1984 r.), śmierć księdza i data wyłowienia ciała z wody (30 października 1984 r.). Wszystko inne zostało w różnym stopniu sfingowane lub zafałszowane. Dowodzą tego zeznania kilkudziesięciu świadków, których przesłuchali prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej pracujący pod nadzorem prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Z tych zeznań oraz z analizy dokumentów procesu toruńskiego (z 1984 r.), a także z nowych ekspertyz, wynika, że w zbrodnię było uwikłanych kilkadziesiąt osób, a nie tylko cztery skazane w procesie. Kiedy milicja poszukiwała zwłok księdza Popiełuszki, kapłan najprawdopodobniej jeszcze żył. Wiele wskazuje na to, że zamordowano go tydzień po porwaniu. Przez ten czas był prawdopodobnie przesłuchiwany w jednym z bunkrów w Kazuniu. Możliwe, że skazani w procesie toruńskim Piotrowski, Pękala i Chmielewski siedzieli już w areszcie, gdy w centrali SB dopiero podjęto decyzję o zabiciu księdza.
Uwolnienie Jerzego Popiełuszki mogłoby doprowadzić do oskarżenia znacznie większej liczby osób zaangażowanych w porwanie. Mogłoby też odsłonić metody działania grupy D, która składała się ze specjalnych komand z nieograniczonymi pełnomocnictwami. Czy zabicie kapłana uznano za mniejsze zło? Jedna z wersji śledztwa zakłada, że gdy w Warszawie zastanawiano się, co zrobić z porwanym, przesłuchujący księdza funkcjonariusze zbyt mocno go pobili i już nie odzyskał przytomności. Potem cała aktywność centrali SB skupiła się na ukrywaniu i fałszowaniu tego, co się naprawdę wydarzyło. W dwóch operacjach - o kryptonimach "Teresa" i "Robot" - kilkudziesięciu funkcjonariuszy SB zacierało ślady, niszczyło dokumenty, zastraszało świadków. Jedna z ekip miała się udać do Kazunia, gdzie zdezynfekowano wnętrze bunkra, w którym przetrzymywano księdza Popiełuszkę. To funkcjonariusze z tej grupy mieli sprawdzać, na jakich drogach nie było posterunków milicji, a potem tamtędy wyznaczyli trasę, którą rzekomo mieli się poruszać Piotrowski i jego ludzie.
"Skręcone" śledztwo
Świadkowie, których od maja 2002 r. przesłuchują prokuratorzy z lubelskiego oddziału IPN, w tym byli funkcjonariusze SB, obawiają się o własne życie. Twierdzą, że osoby zamieszane w porwanie i zabójstwo wciąż mają długie ręce. - Jeśli w przeddzień przesłuchania w najpilniej strzeżonym areszcie ginie człowiek podejrzany o zabójstwo ministra sportu Jacka Dębskiego, to jest to wyraźny sygnał, że nikt nie powinien się czuć bezpieczny - mówi Jan Olszewski, oskarżyciel posiłkowy podczas procesu toruńskiego. - To nie jest pierwsza lepsza sprawa kryminalna. Tu przeciwko świadkom staje aparat bezpieczeństwa PRL ze strukturami i powiązaniami funkcjonującymi do dzisiaj - mówi "Wprost" prokurator Andrzej Witkowski.
- Wiele wpływowych osób nadal nie jest zainteresowanych, by prawda ujrzała światło dzienne, bo za tą zbrodnią stało MSW. Gdy dowiedziałem się, jak zostało "skręcone" śledztwo w sprawie ustalenia wszystkich winnych zabójstwa księdza Popiełuszki, nakazałem Instytutowi Pamięci Narodowej wszczęcie śledztwa - mówi Zbigniew Wasserman, szef Prokuratury Krajowej, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński.
Kiedy naprawdę zginął ksiądz Popiełuszko?
Z zeznań nowych świadków wynika, że ciało księdza Popiełuszki wrzucono do zbiornika we Włocławku dopiero 25 lub 26 października. Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękalę zatrzymano 23 października. Dzień po aresztowaniu Chmielewski wskazał miejsce, gdzie miały się znajdować zwłoki księdza. Ciało znaleziono jednak dopiero 30 października, czyli po pięciu dniach poszukiwań. Jeden z nurków ponoć zeznał, że gdyby ciało rzeczywiście było tam, gdzie je w końcu znaleziono, to zostałoby odkryte już 26 października. Zdaniem tego świadka oraz innych uczestników poszukiwań, przed 30 października zwłok nie było w miejscu wskazanym przez Chmielewskiego. Oznaczałoby to, że nie wiedział on, gdzie razem z Piotrowskim i Pękalą wrzucili zwłoki do wody! W żadnej z kilku opinii lekarskich nie określono daty śmierci. Nie ustalono też, jak długo zwłoki księdza znajdowały się w wodzie.
Hipotezę, że ksiądz Popiełuszko zginął tydzień później, niż dotychczas sądzono, i tydzień później wrzucono jego ciało do wody, weryfikują trzej profesorowie medycyny sądowej, powołani przez prowadzących śledztwo. Sprawdzają zawartość żołądka i stopień rozkładu pokarmów, co pomoże ustalić faktyczną datę śmierci. - Przyznaję, że mamy nowe ustalenia dotyczące śmierci księdza Popiełuszki, ale za wcześnie, by mówić o przełomie. Te nowe ustalenia mogą jednak oznaczać przełom - przyznaje "Wprost" prokurator Andrzej Witkowski. - Mamy materiał dowodowy na sto procent, a musimy mieć na dwieście, żeby nie było wokół sprawy żadnych wątpliwości.
Co ukrywa Grzegorz Piotrowski?
Jedna z hipotez śledztwa zakłada, że ksiądz Popiełuszko został uprowadzony przez Piotrowskiego, Pękalę i Chmielewskiego, a następnie przekazany innym funkcjonariuszom, którzy działali w ramach grupy D. To oni przez kilka dni przesłuchiwali, bili i torturowali księdza w bunkrze w Kazuniu, a potem wrzucili ciało do zbiornika we Włocławku. Funkcjonariusze z grupy D prawdopodobnie torturami chcieli nakłonić księdza do podpisania oświadczenia o współpracy z SB. Wówczas można byłoby go uwolnić i szantażować. Śmierć księdza mogła być "wypadkiem przy pracy". Popiełuszko zmarł w wyniku wstrząsu po długotrwałym biciu i dręczeniu. Może to potwierdzać fakt, że wielu poważnych ran odkrytych na ciele zamordowanego księdza w toku śledztwa i procesu nie udało się przypisać żadnemu z oskarżonych o tę zbrodnię, mimo że szczegółowo opisywali, w jaki sposób bili ofiarę.
Od momentu ucieczki Waldemara Chrostowskiego, kierowcy księdza, cała wiedza o tym, co się działo z Popiełuszką, jest oparta na zeznaniach oskarżonych w procesie toruńskim. - Podczas procesu mogliśmy szukać dowodów wyłącznie w materiałach dostarczonych przez MSW, które ściśle kontrolowało zarówno zawartość akt śledztwa, jak i to, co się działo w toku samej rozprawy - wspomina Jan Olszewski. MSW wybrało też obrońców dla Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego. W listopadzie 1984 r. podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR gen. Kiszczak mówił: "Nam zależy z różnych względów, żeby to byli obrońcy, którzy by, że tak powiem, nie poszerzali sprawy poza fakt uprowadzenia i zabójstwa". "W 1984 r., aby udowodnić dokonanie tej zbrodni czterem i tylko czterem osobom, użyto całej potęgi MSW. Wielka liczba ludzi, nieograniczone środki finansowe i techniczne umożliwiły realizację tego zadania" - mówił w 1992 r. sędzia Jarosław Góral na procesie generałów Władysława Ciastonia i Zenona Płatka, oskarżonych o kierowanie zabójstwem księdza (w ubiegłym tygodniu Ciastoń został uniewinniony).
Wspomniane operacje pod kryptonimami "Teresa" i "Robot" rozpoczęto natychmiast po aresztowaniu grupy Piotrowskiego. Nadano im klauzulę najwyższej tajności, a nadzór nad nimi sprawowało ścisłe kierownictwo MSW. Fakt, że takie operacje prowadzono, wyszedł na jaw dopiero w 1992 r., po odtajnieniu materiałów MSW, które były potrzebne podczas procesu generałów Ciastonia i Płatka. Szczegółów operacji możemy nie poznać nigdy, bo większość materiałów została zniszczona. Jednym z elementów operacji "Teresa" było skłonienie oskarżonych do złożenia konkretnych zeznań, a potem pilnowanie, by nie rozmawiali oni z nikim o szczegółach porwania i zabójstwa księdza. W trakcie ich pobytu w więzieniu podczas każdego widzenia z rodziną był obecny funkcjonariusz SB, który uprzedzał, że przerwie widzenie, jeśli rozmowa będzie dotyczyć okoliczności zabójstwa.
- Kluczem do poznania prawdy o zabójstwie księdza Popiełuszki jest Grzegorz Piotrowski. Przez cały proces znakomicie grał swoją rolę: swobodnie, z aktorskim talentem składał ustalone wcześniej, co dało się wyczuć, zeznania. Dopiero gdy prokurator zażądał kary śmierci, wyraźnie się zdenerwował - pot wręcz lał mu się z czoła. Widać było, że wtedy się bał, iż przełożeni z resortu go oszukają i nie dotrzymają przyrzeczonych gwarancji - opowiada Jan Olszewski. Amnestia, jak mówił Piotrowski w rozmowie z dziennikarką "Wprost" w 1997 r., na mocy której zmniejszono mu wyrok do 15 lat, została przez niego wymuszona, a wręcz "zrobiona pod niego".
Kto kierował zabójstwem księdza Popiełuszki?
Nadzorujący obecne dochodzenie prokurator Andrzej Witkowski już na początku lat 90. prowadził śledztwo i próbował ustalić, kto rzeczywiście kierował zabójstwem księdza Popiełuszki. Wówczas śledztwo zostało wszczęte na podstawie zawiadomienia, jakie złożył w prokuraturze płk Adam Pietruszka, jedyny oskarżony i skazany przełożony Piotrowskiego i jego ludzi. Oskarżył on gen. Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW, oraz gen. Zbigniewa Pudysza, dyrektora Biura Śledczego MSW, o inspirowanie zabójstwa księdza Popiełuszki.
Witkowski uważa, że działania prowadzone wobec księdza Popiełuszki nie były niczym wyjątkowym. Była to działalność rutynowa. - Ludzie sobie wyobrażają, że bezpieka to było zbiorowisko ludzi, którzy robili, co im się podobało. Że jakichś trzech ubeków mogło na własną rękę kogoś pobić czy uprowadzić. To bzdura. Tam każda czynność była zaplanowana, a plany zatwierdzane przez przełożonych. Potem kogoś wyznaczano do realizacji, a ktoś inny pisał sprawozdanie. Tam nic nie działo się w sposób spontaniczny - opowiada prof. Jan Widacki, były wiceminister spraw wewnętrznych. - Kiedy Witkowski prowadził śledztwo, to wiedziałem od niego, że pewne ustalenia wskazywały, iż odpowiedzialność sięgała poza generałów Ciastonia i Płatka.
Dynamit, który mógł wysadzić MSW i władze partyjne
W 1991 r. prokurator Witkowski aresztował generałów Ciastonia i Płatka. Potem Witkowski planował przedstawić zarzuty gen. Czesławowi Kiszczakowi. Poinformował o tym ówczesne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości. Kilka dni później, 3 grudnia 1991 r., Witkowski został wezwany do ministerstwa, gdzie otrzymał polecenie, by następnego dnia o ósmej rano rozpoczął pracę w prokuraturze w Lublinie. - Kiedy szukałem wsparcia, by móc dalej prowadzić śledztwo, poszedłem do prezydenta Wałęsy. Od prof. Lecha Falandysza usłyszałem wtedy: "Ja pana bardzo wysoko oceniam, ale jednocześnie jest mi pana bardzo szkoda. Bo widzi pan, u nas nie było rewolucji, tylko ewolucja". Długo się nam tym zastanawiałem i coraz więcej rozumiem z tamtej wypowiedzi - mówi dziś Witkowski. - W MSW byliśmy kompletnie zaskoczeni odwołaniem Witkowskiego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że odwołanie prokuratora w takim momencie i przekazanie materiału, który on zbierał przez 2-3 lata, komuś, kto nie zna sprawy, rokuje jak najgorzej - wspomina prof. Widacki.
W 1992 r. podczas procesu Ciastonia i Płatka oskarżyciele posiłkowi Krzysztof Piesiewicz i Edward Wende wnioskowali o ponowne skierowanie sprawy do prokuratury, gdyż chcieli, by oskarżeniem objęto inne osoby, w tym gen. Kiszczaka. Sąd oddalił jednak ten wniosek, a później wydał wyrok uniewinniający. Podczas nowego procesu, po apelacji oskarżycieli posiłkowych, Wende podkreślał, że gdyby oskarżeni w Toruniu zaczęli mówić na procesie prawdę, to byłby to "dynamit, który mógł wysadzić zarówno MSW, jak i władze partyjne". Przed sądem Wende powtarzał: "Odpowiedzialność za zbrodnię zamordowania księdza spada także na inne osoby, w tym na ówczesne kierownictwo MSW z gen. Kiszczakiem na czele oraz na kierownictwo Biura Politycznego PZPR".
Uwolnienie Jerzego Popiełuszki mogłoby doprowadzić do oskarżenia znacznie większej liczby osób zaangażowanych w porwanie. Mogłoby też odsłonić metody działania grupy D, która składała się ze specjalnych komand z nieograniczonymi pełnomocnictwami. Czy zabicie kapłana uznano za mniejsze zło? Jedna z wersji śledztwa zakłada, że gdy w Warszawie zastanawiano się, co zrobić z porwanym, przesłuchujący księdza funkcjonariusze zbyt mocno go pobili i już nie odzyskał przytomności. Potem cała aktywność centrali SB skupiła się na ukrywaniu i fałszowaniu tego, co się naprawdę wydarzyło. W dwóch operacjach - o kryptonimach "Teresa" i "Robot" - kilkudziesięciu funkcjonariuszy SB zacierało ślady, niszczyło dokumenty, zastraszało świadków. Jedna z ekip miała się udać do Kazunia, gdzie zdezynfekowano wnętrze bunkra, w którym przetrzymywano księdza Popiełuszkę. To funkcjonariusze z tej grupy mieli sprawdzać, na jakich drogach nie było posterunków milicji, a potem tamtędy wyznaczyli trasę, którą rzekomo mieli się poruszać Piotrowski i jego ludzie.
"Skręcone" śledztwo
Świadkowie, których od maja 2002 r. przesłuchują prokuratorzy z lubelskiego oddziału IPN, w tym byli funkcjonariusze SB, obawiają się o własne życie. Twierdzą, że osoby zamieszane w porwanie i zabójstwo wciąż mają długie ręce. - Jeśli w przeddzień przesłuchania w najpilniej strzeżonym areszcie ginie człowiek podejrzany o zabójstwo ministra sportu Jacka Dębskiego, to jest to wyraźny sygnał, że nikt nie powinien się czuć bezpieczny - mówi Jan Olszewski, oskarżyciel posiłkowy podczas procesu toruńskiego. - To nie jest pierwsza lepsza sprawa kryminalna. Tu przeciwko świadkom staje aparat bezpieczeństwa PRL ze strukturami i powiązaniami funkcjonującymi do dzisiaj - mówi "Wprost" prokurator Andrzej Witkowski.
- Wiele wpływowych osób nadal nie jest zainteresowanych, by prawda ujrzała światło dzienne, bo za tą zbrodnią stało MSW. Gdy dowiedziałem się, jak zostało "skręcone" śledztwo w sprawie ustalenia wszystkich winnych zabójstwa księdza Popiełuszki, nakazałem Instytutowi Pamięci Narodowej wszczęcie śledztwa - mówi Zbigniew Wasserman, szef Prokuratury Krajowej, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński.
Kiedy naprawdę zginął ksiądz Popiełuszko?
Z zeznań nowych świadków wynika, że ciało księdza Popiełuszki wrzucono do zbiornika we Włocławku dopiero 25 lub 26 października. Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękalę zatrzymano 23 października. Dzień po aresztowaniu Chmielewski wskazał miejsce, gdzie miały się znajdować zwłoki księdza. Ciało znaleziono jednak dopiero 30 października, czyli po pięciu dniach poszukiwań. Jeden z nurków ponoć zeznał, że gdyby ciało rzeczywiście było tam, gdzie je w końcu znaleziono, to zostałoby odkryte już 26 października. Zdaniem tego świadka oraz innych uczestników poszukiwań, przed 30 października zwłok nie było w miejscu wskazanym przez Chmielewskiego. Oznaczałoby to, że nie wiedział on, gdzie razem z Piotrowskim i Pękalą wrzucili zwłoki do wody! W żadnej z kilku opinii lekarskich nie określono daty śmierci. Nie ustalono też, jak długo zwłoki księdza znajdowały się w wodzie.
Hipotezę, że ksiądz Popiełuszko zginął tydzień później, niż dotychczas sądzono, i tydzień później wrzucono jego ciało do wody, weryfikują trzej profesorowie medycyny sądowej, powołani przez prowadzących śledztwo. Sprawdzają zawartość żołądka i stopień rozkładu pokarmów, co pomoże ustalić faktyczną datę śmierci. - Przyznaję, że mamy nowe ustalenia dotyczące śmierci księdza Popiełuszki, ale za wcześnie, by mówić o przełomie. Te nowe ustalenia mogą jednak oznaczać przełom - przyznaje "Wprost" prokurator Andrzej Witkowski. - Mamy materiał dowodowy na sto procent, a musimy mieć na dwieście, żeby nie było wokół sprawy żadnych wątpliwości.
Co ukrywa Grzegorz Piotrowski?
Jedna z hipotez śledztwa zakłada, że ksiądz Popiełuszko został uprowadzony przez Piotrowskiego, Pękalę i Chmielewskiego, a następnie przekazany innym funkcjonariuszom, którzy działali w ramach grupy D. To oni przez kilka dni przesłuchiwali, bili i torturowali księdza w bunkrze w Kazuniu, a potem wrzucili ciało do zbiornika we Włocławku. Funkcjonariusze z grupy D prawdopodobnie torturami chcieli nakłonić księdza do podpisania oświadczenia o współpracy z SB. Wówczas można byłoby go uwolnić i szantażować. Śmierć księdza mogła być "wypadkiem przy pracy". Popiełuszko zmarł w wyniku wstrząsu po długotrwałym biciu i dręczeniu. Może to potwierdzać fakt, że wielu poważnych ran odkrytych na ciele zamordowanego księdza w toku śledztwa i procesu nie udało się przypisać żadnemu z oskarżonych o tę zbrodnię, mimo że szczegółowo opisywali, w jaki sposób bili ofiarę.
Od momentu ucieczki Waldemara Chrostowskiego, kierowcy księdza, cała wiedza o tym, co się działo z Popiełuszką, jest oparta na zeznaniach oskarżonych w procesie toruńskim. - Podczas procesu mogliśmy szukać dowodów wyłącznie w materiałach dostarczonych przez MSW, które ściśle kontrolowało zarówno zawartość akt śledztwa, jak i to, co się działo w toku samej rozprawy - wspomina Jan Olszewski. MSW wybrało też obrońców dla Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego. W listopadzie 1984 r. podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR gen. Kiszczak mówił: "Nam zależy z różnych względów, żeby to byli obrońcy, którzy by, że tak powiem, nie poszerzali sprawy poza fakt uprowadzenia i zabójstwa". "W 1984 r., aby udowodnić dokonanie tej zbrodni czterem i tylko czterem osobom, użyto całej potęgi MSW. Wielka liczba ludzi, nieograniczone środki finansowe i techniczne umożliwiły realizację tego zadania" - mówił w 1992 r. sędzia Jarosław Góral na procesie generałów Władysława Ciastonia i Zenona Płatka, oskarżonych o kierowanie zabójstwem księdza (w ubiegłym tygodniu Ciastoń został uniewinniony).
Wspomniane operacje pod kryptonimami "Teresa" i "Robot" rozpoczęto natychmiast po aresztowaniu grupy Piotrowskiego. Nadano im klauzulę najwyższej tajności, a nadzór nad nimi sprawowało ścisłe kierownictwo MSW. Fakt, że takie operacje prowadzono, wyszedł na jaw dopiero w 1992 r., po odtajnieniu materiałów MSW, które były potrzebne podczas procesu generałów Ciastonia i Płatka. Szczegółów operacji możemy nie poznać nigdy, bo większość materiałów została zniszczona. Jednym z elementów operacji "Teresa" było skłonienie oskarżonych do złożenia konkretnych zeznań, a potem pilnowanie, by nie rozmawiali oni z nikim o szczegółach porwania i zabójstwa księdza. W trakcie ich pobytu w więzieniu podczas każdego widzenia z rodziną był obecny funkcjonariusz SB, który uprzedzał, że przerwie widzenie, jeśli rozmowa będzie dotyczyć okoliczności zabójstwa.
- Kluczem do poznania prawdy o zabójstwie księdza Popiełuszki jest Grzegorz Piotrowski. Przez cały proces znakomicie grał swoją rolę: swobodnie, z aktorskim talentem składał ustalone wcześniej, co dało się wyczuć, zeznania. Dopiero gdy prokurator zażądał kary śmierci, wyraźnie się zdenerwował - pot wręcz lał mu się z czoła. Widać było, że wtedy się bał, iż przełożeni z resortu go oszukają i nie dotrzymają przyrzeczonych gwarancji - opowiada Jan Olszewski. Amnestia, jak mówił Piotrowski w rozmowie z dziennikarką "Wprost" w 1997 r., na mocy której zmniejszono mu wyrok do 15 lat, została przez niego wymuszona, a wręcz "zrobiona pod niego".
Kto kierował zabójstwem księdza Popiełuszki?
Nadzorujący obecne dochodzenie prokurator Andrzej Witkowski już na początku lat 90. prowadził śledztwo i próbował ustalić, kto rzeczywiście kierował zabójstwem księdza Popiełuszki. Wówczas śledztwo zostało wszczęte na podstawie zawiadomienia, jakie złożył w prokuraturze płk Adam Pietruszka, jedyny oskarżony i skazany przełożony Piotrowskiego i jego ludzi. Oskarżył on gen. Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW, oraz gen. Zbigniewa Pudysza, dyrektora Biura Śledczego MSW, o inspirowanie zabójstwa księdza Popiełuszki.
Witkowski uważa, że działania prowadzone wobec księdza Popiełuszki nie były niczym wyjątkowym. Była to działalność rutynowa. - Ludzie sobie wyobrażają, że bezpieka to było zbiorowisko ludzi, którzy robili, co im się podobało. Że jakichś trzech ubeków mogło na własną rękę kogoś pobić czy uprowadzić. To bzdura. Tam każda czynność była zaplanowana, a plany zatwierdzane przez przełożonych. Potem kogoś wyznaczano do realizacji, a ktoś inny pisał sprawozdanie. Tam nic nie działo się w sposób spontaniczny - opowiada prof. Jan Widacki, były wiceminister spraw wewnętrznych. - Kiedy Witkowski prowadził śledztwo, to wiedziałem od niego, że pewne ustalenia wskazywały, iż odpowiedzialność sięgała poza generałów Ciastonia i Płatka.
Dynamit, który mógł wysadzić MSW i władze partyjne
W 1991 r. prokurator Witkowski aresztował generałów Ciastonia i Płatka. Potem Witkowski planował przedstawić zarzuty gen. Czesławowi Kiszczakowi. Poinformował o tym ówczesne kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości. Kilka dni później, 3 grudnia 1991 r., Witkowski został wezwany do ministerstwa, gdzie otrzymał polecenie, by następnego dnia o ósmej rano rozpoczął pracę w prokuraturze w Lublinie. - Kiedy szukałem wsparcia, by móc dalej prowadzić śledztwo, poszedłem do prezydenta Wałęsy. Od prof. Lecha Falandysza usłyszałem wtedy: "Ja pana bardzo wysoko oceniam, ale jednocześnie jest mi pana bardzo szkoda. Bo widzi pan, u nas nie było rewolucji, tylko ewolucja". Długo się nam tym zastanawiałem i coraz więcej rozumiem z tamtej wypowiedzi - mówi dziś Witkowski. - W MSW byliśmy kompletnie zaskoczeni odwołaniem Witkowskiego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że odwołanie prokuratora w takim momencie i przekazanie materiału, który on zbierał przez 2-3 lata, komuś, kto nie zna sprawy, rokuje jak najgorzej - wspomina prof. Widacki.
W 1992 r. podczas procesu Ciastonia i Płatka oskarżyciele posiłkowi Krzysztof Piesiewicz i Edward Wende wnioskowali o ponowne skierowanie sprawy do prokuratury, gdyż chcieli, by oskarżeniem objęto inne osoby, w tym gen. Kiszczaka. Sąd oddalił jednak ten wniosek, a później wydał wyrok uniewinniający. Podczas nowego procesu, po apelacji oskarżycieli posiłkowych, Wende podkreślał, że gdyby oskarżeni w Toruniu zaczęli mówić na procesie prawdę, to byłby to "dynamit, który mógł wysadzić zarówno MSW, jak i władze partyjne". Przed sądem Wende powtarzał: "Odpowiedzialność za zbrodnię zamordowania księdza spada także na inne osoby, w tym na ówczesne kierownictwo MSW z gen. Kiszczakiem na czele oraz na kierownictwo Biura Politycznego PZPR".
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.