Polska nie może się uporać ze skutkami doktryn opartych na nienawiści i lekceważeniu własności
I zaraz dodajmy: jak dalece polska mentalność uległa w przeszłości i ulega dziś agitacji mniej lub bardziej nawiedzonych uszczęśliwiaczy ludzkości? Nie są to pytania obojętne w perspektywie roku 2003 i lat następnych. Polskie odpowiedzi na nie zaważą bowiem na naszej przyszłości. Jakoś nie jestem w stanie się pocieszać pozytywnymi wynikami rozmaitych sondaży. Dzień powszedni dostarcza bowiem wiele powodów do niepokoju o polskie jutro.
Dziś, przecież już w XXI wieku, niemała część narodu ciągle jeszcze nie wie, czego naprawdę chce, jakiego ustroju, jakiej Polski, jakiego rządu, i swój światopogląd demonstruje, nie biorąc udziału w wyborach. Zbyt wielu Polaków nie zdobyło wiedzy pozwalającej na trafny wybór i ocenę. Inni jeszcze dali się zbałamucić szalbierczym ideom i doktrynom i nie wiedzą, co dzisiaj począć z tym balastem. Niepokojąco liczni są wreszcie ci, których uwiodła charyzma człowieka bez skrupułów eksploatującego religię, by za jej pomocą osiągać cele polityczne, co najmniej wątpliwe, a bardzo odległe od miłości bliźniego.
Wspólnym mianownikiem tych postaw i poglądów jest powierzchowność i niski poziom edukacji ogólnej, ekonomicznej i politycznej naszego społeczeństwa. Jesteśmy ciągle jeszcze w zbyt dużym stopniu narodem małych spryciarzy stających bezradnie wobec wielkich pokojowych wyzwań historycznych. Wzdychamy do nadprzyrodzonych rozwiązań przyziemnych problemów, a kiedy ich nie dostajemy, ulegamy z dziecięcą naiwnością bezczelnym führerkom i demagogom, po których można się spodziewać tylko destrukcji.
Naród polski ciągle jeszcze legitymuje się zbyt niskim odsetkiem dynamicznych twórców przyszłości i zbyt wysokim odsetkiem konsumentów teraźniejszości, oczywiście niezadowolonych z braku mamony, ale nie aspirujących do niezależności i samodzielności. Ciągle jeszcze wzdycha się do ustroju gospodarczego, który nie zdał historycznego egzaminu. Ulega się wciąż obecnym w naszym życiu demagogom oczerniającym wiek XIX, wiek najszybszego postępu w dziejach świata, wiek nieporównanie bardziej humanitarny od wieku XX. Dla nas jednak miarodajny jest tylko fakt, że w roku 1918 odzyskaliśmy niepodległość i wobec tego przyłączamy się do chóru głupców potępiających ten wredny XIX-wieczny kapitalizm i żywimy w ten sposób współczesnych lewaków, czyli antyglobalistów. Mimo nielicznych usiłowań przywrócenia właściwych proporcji w ocenach historycznych (między innymi przez piszącego te słowa i prof. Jana Winieckiego), nadal na świeczniku pozostaje F. D. Roosevelt, a nie Harry Truman, który uratował świat przed ekspansją komunizmu.
Mając taki galimatias pojęciowy, Polacy oczywiście nie wiedzą, czy pragną kapitalizmu z socjalistyczną twarzą, czy socjalizmu z kapitalistycznym obliczem, czy wreszcie jakiejś trzeciej, czwartej czy piątej drogi. Wszystko ma być w sklepach i ma być dla wszystkich dostępne. Płace mają być wysokie, a ceny towarów i usług niskie. Państwo powinno wszystko zapewnić. Liberalizm jest oczywiście podejrzewany o wszystkie możliwe, choć nie popełnione grzechy, a gospodarka rynkowa prezentowana bywa jako niesprawiedliwa i niechrześcijańska. Stąd już tylko krok do proklamacji niepłacenia podatków i ceł, do żądania pieniędzy bez względu na to, czy produkt zostaje sprzedany, czy też nie. Oczywiście wszystko pod hasłem sprawiedliwości społecznej czy - jak kto chce inaczej - służenia wyższym celom.
Moje refleksje świąteczne nie są więc zbyt wesołe. Marksizm nieźle zamącił nam w głowach. Do dziś nie możemy się uporać ze skutkami tego zakłócenia normalnego rozwoju społecznego i gospodarczego, z doktryną opartą na nienawiści i lekceważeniu własności. Choć historia zadała kłam totalitaryzmowi, choć historyczny sukces wolności gospodarczej jest niepodważalny, ciągle pojawiają się ludzie, którzy chcieliby nas uszczęśliwić inaczej.
Od takich uszczęśliwiaczy ludzkości uchroń nas, Panie Boże, w roku 2003.
Dziś, przecież już w XXI wieku, niemała część narodu ciągle jeszcze nie wie, czego naprawdę chce, jakiego ustroju, jakiej Polski, jakiego rządu, i swój światopogląd demonstruje, nie biorąc udziału w wyborach. Zbyt wielu Polaków nie zdobyło wiedzy pozwalającej na trafny wybór i ocenę. Inni jeszcze dali się zbałamucić szalbierczym ideom i doktrynom i nie wiedzą, co dzisiaj począć z tym balastem. Niepokojąco liczni są wreszcie ci, których uwiodła charyzma człowieka bez skrupułów eksploatującego religię, by za jej pomocą osiągać cele polityczne, co najmniej wątpliwe, a bardzo odległe od miłości bliźniego.
Wspólnym mianownikiem tych postaw i poglądów jest powierzchowność i niski poziom edukacji ogólnej, ekonomicznej i politycznej naszego społeczeństwa. Jesteśmy ciągle jeszcze w zbyt dużym stopniu narodem małych spryciarzy stających bezradnie wobec wielkich pokojowych wyzwań historycznych. Wzdychamy do nadprzyrodzonych rozwiązań przyziemnych problemów, a kiedy ich nie dostajemy, ulegamy z dziecięcą naiwnością bezczelnym führerkom i demagogom, po których można się spodziewać tylko destrukcji.
Naród polski ciągle jeszcze legitymuje się zbyt niskim odsetkiem dynamicznych twórców przyszłości i zbyt wysokim odsetkiem konsumentów teraźniejszości, oczywiście niezadowolonych z braku mamony, ale nie aspirujących do niezależności i samodzielności. Ciągle jeszcze wzdycha się do ustroju gospodarczego, który nie zdał historycznego egzaminu. Ulega się wciąż obecnym w naszym życiu demagogom oczerniającym wiek XIX, wiek najszybszego postępu w dziejach świata, wiek nieporównanie bardziej humanitarny od wieku XX. Dla nas jednak miarodajny jest tylko fakt, że w roku 1918 odzyskaliśmy niepodległość i wobec tego przyłączamy się do chóru głupców potępiających ten wredny XIX-wieczny kapitalizm i żywimy w ten sposób współczesnych lewaków, czyli antyglobalistów. Mimo nielicznych usiłowań przywrócenia właściwych proporcji w ocenach historycznych (między innymi przez piszącego te słowa i prof. Jana Winieckiego), nadal na świeczniku pozostaje F. D. Roosevelt, a nie Harry Truman, który uratował świat przed ekspansją komunizmu.
Mając taki galimatias pojęciowy, Polacy oczywiście nie wiedzą, czy pragną kapitalizmu z socjalistyczną twarzą, czy socjalizmu z kapitalistycznym obliczem, czy wreszcie jakiejś trzeciej, czwartej czy piątej drogi. Wszystko ma być w sklepach i ma być dla wszystkich dostępne. Płace mają być wysokie, a ceny towarów i usług niskie. Państwo powinno wszystko zapewnić. Liberalizm jest oczywiście podejrzewany o wszystkie możliwe, choć nie popełnione grzechy, a gospodarka rynkowa prezentowana bywa jako niesprawiedliwa i niechrześcijańska. Stąd już tylko krok do proklamacji niepłacenia podatków i ceł, do żądania pieniędzy bez względu na to, czy produkt zostaje sprzedany, czy też nie. Oczywiście wszystko pod hasłem sprawiedliwości społecznej czy - jak kto chce inaczej - służenia wyższym celom.
Moje refleksje świąteczne nie są więc zbyt wesołe. Marksizm nieźle zamącił nam w głowach. Do dziś nie możemy się uporać ze skutkami tego zakłócenia normalnego rozwoju społecznego i gospodarczego, z doktryną opartą na nienawiści i lekceważeniu własności. Choć historia zadała kłam totalitaryzmowi, choć historyczny sukces wolności gospodarczej jest niepodważalny, ciągle pojawiają się ludzie, którzy chcieliby nas uszczęśliwić inaczej.
Od takich uszczęśliwiaczy ludzkości uchroń nas, Panie Boże, w roku 2003.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.