Generał David Petraeus łączy walory intelektualisty, wodza i stratega
W sondażu magazynów „Foreign Policy" i „Prospekt” znalazł się na liście 100 największych intelektualistów naszych czasów. „Time” umieścił go na 33. miejscu w rankingu stu najbardziej wpływowych przywódców i rewolucjonistów 2007 r. A „Der Spiegel” uhonorował tytułem najbardziej szanowanego żołnierza Ameryki. Po pięciu latach na wojnie w Iraku, na początku listopada 2008 r. gen. David Petraeus obejmuje stanowisko naczelnego dowódcy sił USA na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej.
Najtrudniejszy odcinek w tym regionie to Afganistan. Przywódcy demokratów i republikanów w USA – choć ostatnio publicznie nie szczędzą Petraeusowi komplementów – muszą zacierać ręce z zadowolenia. Gdy niepokorny generał na dobre ugrzęźnie pod Hindukuszem, nikt już nie wpadnie na pomysł wysuwania jego kandydatury na prezydenta. A jeśli wygra i tam? Partyjnym strategom zostanie wtedy tylko jedno – postarać się, by w 2012 r. został kandydatem ich partii.
Pieniądze są amunicją
Pod koniec 2006 r. w wiadomościach z Iraku dominowały coraz krwawsze zamachy. Biały Dom desperacko poszukiwał kogoś, kto podjąłby się dowodzenia na wojnie, uważanej za jedną z większych katastrof naszych czasów. – Prezydent Bush potrzebował nie tylko doświadczonego generała, ale też sprawnego dyplomaty i negocjatora. Petraeus świetnie się do tego nadawał – twierdzi emerytowany gen. Jack Keane, współautor strategii USA w Iraku. – Podczas służby w Mosulu doskonale dogadywał się z zagranicznymi ambasadorami, ale także z irackim rządem i lokalnymi watażkami. Wiedział też, jak sobie radzić z porażkami.
Większa część życia Davida Howella Petraeusa wydaje się nudna. To historia przesiadującego za biurkiem sztabowca, dla którego przez lata jedynym urozmaiceniem było użeranie się ze studentami nauk politycznych kilku prywatnych uczelni. Syn holenderskiego kapitana żeglugi i Amerykanki bardzo długo pola bitwy znał tylko z teorii. Był za młody, by jechać do Wietnamu, ale z lekcji, jaką Ameryka powinna była wynieść z tej wojny, napisał doktorat. W ciągu przeszło 30 lat służby tylko dwa razy był powoływany na zagraniczne misje – w 1995 r. na krótko na Haiti oraz w latach 2001-2002 na dziesięć miesięcy do Bośni i Hercegowiny, gdzie w ramach operacji Joint Forge był asystentem szefa sztabu SFOR. Nawet kiedy został ranny, nie miało to nic wspólnego z bohaterstwem czy wojaczką. Na początku lat 90., tuż po awansie na podpułkownika, trafił do Fort Campbell w Kentucky, by dowodzić 3. batalionem 187. pułku piechoty 101. dywizji powietrznodesantowej. Podczas ćwiczeń z ostrą amunicją jeden z żołnierzy się potknął, jego karabin wystrzelił i kula trafiła Petraeusa w klatkę piersiową. Po raz drugi został ranny w 2000 r. – podczas skoku z samolotu miał kłopoty ze spadochronem – ostatecznie skończyło się na złamaniu miednicy.
Dopiero w Iraku jego życie nabrało tempa. Tam po raz pierwszy wziął udział w prawdziwej walce. W kampanii opisanej przez dziennikarza „The Washington Post" Ricka Atkinsona w książce „In the Company of Soldiers”, Petraeus dowodził dywizją w czasie walk w Karbali, Hili i Nadżafie. Po upadku Bagdadu to jego dywizja przeprowadziła najdłuższy w historii atak śmigłowcowy, by dotrzeć do Mosulu, gdzie generał miał spędzić kolejne dwa lata.
Dowodzenie Petraeusa w tym mieście musiało wyglądać dziwacznie, przynajmniej z punktu widzenia innych wojskowych. Zamiast, jak oni, zająć się ściganiem niedobitków po armii i bezpiece Saddama, zatrudniał ich w miejscowej policji. Swoich żołnierzy z doborowej kompanii Bravo i reszty 101. dywizji powietrznodesantowej obarczył zaś dziesiątkami zdecydowanie niemilitarnych zadań. Osobiście nadzorował program robót publicznych i politycznej rewitalizacji dwumilionowego miasta, powtarzając, że to „pieniądze są amunicją". Łącznie zainicjował 4500 projektów odbudowy. Irakijczycy nadali mu wówczas biblijne przezwisko „król Dawid”, co zresztą chętnie podchwycili nielubiący generała wojskowi i dyplomaci.
Oficer i statystyka
Z Mosulu wyjechał w lutym 2004 r. Wkrótce potem miasto praktycznie się rozleciało, a na generała po raz pierwszy posypały się gromy. Większość z 7 tys. policjantów po prostu rozeszła się do domów, przekazawszy partyzantom broń, a z 30 posterunków nie ocalał żaden. Ahmed S. Hashim, w opracowaniu „Insurgency and Counter-Insurgency in Iraq", stwierdza: „Miasto było ciche, bo było bazą wypadową dla ataków w innych miejscach”. Mało który z krytyków Petraeusa zaważył wówczas, że jego następcę w Mosulu pozbawiono „amunicji” – wskutek zabiegów Bremera ówczesny sekretarz obrony Donald Rumsfeld wprowadził radykalne zmiany w systemie zarządzania miastem, m.in. obcinając fundusze na odbudowę.
W styczniu 2007 r. prezydent Bush ogłosił, że Petraeus zajmie stanowisko głównodowodzącego międzynarodowych sił w Iraku i amerykańskich wojsk w tym kraju. Lawrence Wilkerson, emerytowany generał i były szef kancelarii Colina Powella w Departamencie Stanu, twierdzi, że Petraeus to „dobry oficer". – Był zafascynowany liczbami. Miałem ludzi w Iraku, zarówno cywilów, jak i wojskowych, którzy wysyłali do mnie maile, opisując, że bardziej interesują go słupki w statystykach niż cokolwiek innego – twierdzi Wilkerson. Jego zdaniem, „Petraeus dobrze pasuje do towarzystwa generałów faworyzowanych przez Busha, którzy są tak śmiertelnie przerażeni albo tak zafascynowani powierzoną im władzą, że nie czują potrzeby powiedzenia królowi, iż jest nagi”.
Nawet jeśli „amerykański król" nie był na początku 2007 r. zupełnie nagi, to na pewno wkrótce potem został okradziony. Po rządach Petraeusa w Bagdadzie pozostał niesmak – z budżetu wyparowało 1,2 mld USD. „To prawdopodobnie największa łapówka w historii” – pieklił się minister finansów w rządzie Alego Allawiego tuż przed złożeniem Amerykanom rozliczenia z wydatków. Na niekorzyść generała działało głównie to, iż pieniądze defraudowano pod jego nosem. Kiedy jednak w czerwcu 2007 r. zjawił się w Waszyngtonie i oznajmił, że efektem jego strategii są „oszałamiające oznaki normalności”, nikt nie zastanawiał się nad budżetem. Pochwał jednak nie było. Demokratyczni kongresmeni nie uwierzyli ani w słowa, ani w słupki z danymi, przedstawione przez generała. A republikanie dostali szału, gdy ogłosił, że mimo sukcesów sytuacja w Iraku wymaga dalszego utrzymywania tam co najmniej 150 tys. żołnierzy – i to przez wiele lat. Kongresmeni prześcigali się w krytyce i wkrótce zaczęto przekręcać nazwisko generała na „betray us” (zdradza nas). Jakie groźby padły ze strony Petraeusa i jak wyglądały zakulisowe rozmowy, można się tylko domyślać, ale ku zaskoczeniu wszystkich 20 września Senat, z poparciem obu partii, przegłosował poprawkę „zdecydowanie potępiającą ataki na honor i uczciwość gen. Petraeusa”.
Generał prezydentem?
Słupki nie pozostają też złudzeń co do popularności generała – jest najbardziej znanym i cenionym generałem w USA w ciągu ostatniej dekady. Jeszcze latem 2008 r. regularnie pojawiały się sugestie, że powinien zostać kandydatem republikanów na wiceprezydenta. Lawrence J. Korb, doradca prezydenta Reagana i członek Center for American Progress, uważa, że „to najbardziej polityczny generał od czasów Douglasa MacArthura". Petraeus coraz częściej jest porównywany do MacArtura, ale też do innego dowódcy, który został prezydentem – Dwighta D. Eisenhowera. Prowokowany pytaniami o polityczne ambicje początkowo odpowiadał, że „jedni wybierają służbę ojczyźnie w garniturze, inni w mundurze”, a on decyzję już podjął i nie ma zamiaru jej zmieniać. Ostatnio te pytania pojawiają się tak często, że Petraeus ponoć zamiast odpowiadać, nuci słowa popularnej piosenki Lorrie Morgan: „więc powiedz mi, której części słowa »nie« nie rozumiesz”. O jego wygórowanych ambicjach krążą legendy.
Jakkolwiek Petraeus postąpi, nie zmieni to faktu, że Irak – bez względu na to, jak trudna jest sytuacja w Afganistanie i Pakistanie – wyglądał na największe w ciągu ostatniej dekady wyzwanie dla Zachodu. Porażka tam byłaby nie tylko drugim Wietnamem i nie tylko problemem Ameryki. Petraeus ocalił nie tylko życie tysięcy Irakijczyków. „Przywódca – mawiał Napoleon Bonaparte – to handlarz nadziei". Senator John McCain, uzasadniając decyzję o uhonorowaniu Petraeusa przez „Time”, pisał, iż jeszcze za wcześnie na twierdzenie, że w Iraku Zachód odniósł sukces. Ale teraz przynajmniej jest na to szansa.
Najtrudniejszy odcinek w tym regionie to Afganistan. Przywódcy demokratów i republikanów w USA – choć ostatnio publicznie nie szczędzą Petraeusowi komplementów – muszą zacierać ręce z zadowolenia. Gdy niepokorny generał na dobre ugrzęźnie pod Hindukuszem, nikt już nie wpadnie na pomysł wysuwania jego kandydatury na prezydenta. A jeśli wygra i tam? Partyjnym strategom zostanie wtedy tylko jedno – postarać się, by w 2012 r. został kandydatem ich partii.
Pieniądze są amunicją
Pod koniec 2006 r. w wiadomościach z Iraku dominowały coraz krwawsze zamachy. Biały Dom desperacko poszukiwał kogoś, kto podjąłby się dowodzenia na wojnie, uważanej za jedną z większych katastrof naszych czasów. – Prezydent Bush potrzebował nie tylko doświadczonego generała, ale też sprawnego dyplomaty i negocjatora. Petraeus świetnie się do tego nadawał – twierdzi emerytowany gen. Jack Keane, współautor strategii USA w Iraku. – Podczas służby w Mosulu doskonale dogadywał się z zagranicznymi ambasadorami, ale także z irackim rządem i lokalnymi watażkami. Wiedział też, jak sobie radzić z porażkami.
Większa część życia Davida Howella Petraeusa wydaje się nudna. To historia przesiadującego za biurkiem sztabowca, dla którego przez lata jedynym urozmaiceniem było użeranie się ze studentami nauk politycznych kilku prywatnych uczelni. Syn holenderskiego kapitana żeglugi i Amerykanki bardzo długo pola bitwy znał tylko z teorii. Był za młody, by jechać do Wietnamu, ale z lekcji, jaką Ameryka powinna była wynieść z tej wojny, napisał doktorat. W ciągu przeszło 30 lat służby tylko dwa razy był powoływany na zagraniczne misje – w 1995 r. na krótko na Haiti oraz w latach 2001-2002 na dziesięć miesięcy do Bośni i Hercegowiny, gdzie w ramach operacji Joint Forge był asystentem szefa sztabu SFOR. Nawet kiedy został ranny, nie miało to nic wspólnego z bohaterstwem czy wojaczką. Na początku lat 90., tuż po awansie na podpułkownika, trafił do Fort Campbell w Kentucky, by dowodzić 3. batalionem 187. pułku piechoty 101. dywizji powietrznodesantowej. Podczas ćwiczeń z ostrą amunicją jeden z żołnierzy się potknął, jego karabin wystrzelił i kula trafiła Petraeusa w klatkę piersiową. Po raz drugi został ranny w 2000 r. – podczas skoku z samolotu miał kłopoty ze spadochronem – ostatecznie skończyło się na złamaniu miednicy.
Dopiero w Iraku jego życie nabrało tempa. Tam po raz pierwszy wziął udział w prawdziwej walce. W kampanii opisanej przez dziennikarza „The Washington Post" Ricka Atkinsona w książce „In the Company of Soldiers”, Petraeus dowodził dywizją w czasie walk w Karbali, Hili i Nadżafie. Po upadku Bagdadu to jego dywizja przeprowadziła najdłuższy w historii atak śmigłowcowy, by dotrzeć do Mosulu, gdzie generał miał spędzić kolejne dwa lata.
Dowodzenie Petraeusa w tym mieście musiało wyglądać dziwacznie, przynajmniej z punktu widzenia innych wojskowych. Zamiast, jak oni, zająć się ściganiem niedobitków po armii i bezpiece Saddama, zatrudniał ich w miejscowej policji. Swoich żołnierzy z doborowej kompanii Bravo i reszty 101. dywizji powietrznodesantowej obarczył zaś dziesiątkami zdecydowanie niemilitarnych zadań. Osobiście nadzorował program robót publicznych i politycznej rewitalizacji dwumilionowego miasta, powtarzając, że to „pieniądze są amunicją". Łącznie zainicjował 4500 projektów odbudowy. Irakijczycy nadali mu wówczas biblijne przezwisko „król Dawid”, co zresztą chętnie podchwycili nielubiący generała wojskowi i dyplomaci.
Oficer i statystyka
Z Mosulu wyjechał w lutym 2004 r. Wkrótce potem miasto praktycznie się rozleciało, a na generała po raz pierwszy posypały się gromy. Większość z 7 tys. policjantów po prostu rozeszła się do domów, przekazawszy partyzantom broń, a z 30 posterunków nie ocalał żaden. Ahmed S. Hashim, w opracowaniu „Insurgency and Counter-Insurgency in Iraq", stwierdza: „Miasto było ciche, bo było bazą wypadową dla ataków w innych miejscach”. Mało który z krytyków Petraeusa zaważył wówczas, że jego następcę w Mosulu pozbawiono „amunicji” – wskutek zabiegów Bremera ówczesny sekretarz obrony Donald Rumsfeld wprowadził radykalne zmiany w systemie zarządzania miastem, m.in. obcinając fundusze na odbudowę.
W styczniu 2007 r. prezydent Bush ogłosił, że Petraeus zajmie stanowisko głównodowodzącego międzynarodowych sił w Iraku i amerykańskich wojsk w tym kraju. Lawrence Wilkerson, emerytowany generał i były szef kancelarii Colina Powella w Departamencie Stanu, twierdzi, że Petraeus to „dobry oficer". – Był zafascynowany liczbami. Miałem ludzi w Iraku, zarówno cywilów, jak i wojskowych, którzy wysyłali do mnie maile, opisując, że bardziej interesują go słupki w statystykach niż cokolwiek innego – twierdzi Wilkerson. Jego zdaniem, „Petraeus dobrze pasuje do towarzystwa generałów faworyzowanych przez Busha, którzy są tak śmiertelnie przerażeni albo tak zafascynowani powierzoną im władzą, że nie czują potrzeby powiedzenia królowi, iż jest nagi”.
Nawet jeśli „amerykański król" nie był na początku 2007 r. zupełnie nagi, to na pewno wkrótce potem został okradziony. Po rządach Petraeusa w Bagdadzie pozostał niesmak – z budżetu wyparowało 1,2 mld USD. „To prawdopodobnie największa łapówka w historii” – pieklił się minister finansów w rządzie Alego Allawiego tuż przed złożeniem Amerykanom rozliczenia z wydatków. Na niekorzyść generała działało głównie to, iż pieniądze defraudowano pod jego nosem. Kiedy jednak w czerwcu 2007 r. zjawił się w Waszyngtonie i oznajmił, że efektem jego strategii są „oszałamiające oznaki normalności”, nikt nie zastanawiał się nad budżetem. Pochwał jednak nie było. Demokratyczni kongresmeni nie uwierzyli ani w słowa, ani w słupki z danymi, przedstawione przez generała. A republikanie dostali szału, gdy ogłosił, że mimo sukcesów sytuacja w Iraku wymaga dalszego utrzymywania tam co najmniej 150 tys. żołnierzy – i to przez wiele lat. Kongresmeni prześcigali się w krytyce i wkrótce zaczęto przekręcać nazwisko generała na „betray us” (zdradza nas). Jakie groźby padły ze strony Petraeusa i jak wyglądały zakulisowe rozmowy, można się tylko domyślać, ale ku zaskoczeniu wszystkich 20 września Senat, z poparciem obu partii, przegłosował poprawkę „zdecydowanie potępiającą ataki na honor i uczciwość gen. Petraeusa”.
Generał prezydentem?
Słupki nie pozostają też złudzeń co do popularności generała – jest najbardziej znanym i cenionym generałem w USA w ciągu ostatniej dekady. Jeszcze latem 2008 r. regularnie pojawiały się sugestie, że powinien zostać kandydatem republikanów na wiceprezydenta. Lawrence J. Korb, doradca prezydenta Reagana i członek Center for American Progress, uważa, że „to najbardziej polityczny generał od czasów Douglasa MacArthura". Petraeus coraz częściej jest porównywany do MacArtura, ale też do innego dowódcy, który został prezydentem – Dwighta D. Eisenhowera. Prowokowany pytaniami o polityczne ambicje początkowo odpowiadał, że „jedni wybierają służbę ojczyźnie w garniturze, inni w mundurze”, a on decyzję już podjął i nie ma zamiaru jej zmieniać. Ostatnio te pytania pojawiają się tak często, że Petraeus ponoć zamiast odpowiadać, nuci słowa popularnej piosenki Lorrie Morgan: „więc powiedz mi, której części słowa »nie« nie rozumiesz”. O jego wygórowanych ambicjach krążą legendy.
Jakkolwiek Petraeus postąpi, nie zmieni to faktu, że Irak – bez względu na to, jak trudna jest sytuacja w Afganistanie i Pakistanie – wyglądał na największe w ciągu ostatniej dekady wyzwanie dla Zachodu. Porażka tam byłaby nie tylko drugim Wietnamem i nie tylko problemem Ameryki. Petraeus ocalił nie tylko życie tysięcy Irakijczyków. „Przywódca – mawiał Napoleon Bonaparte – to handlarz nadziei". Senator John McCain, uzasadniając decyzję o uhonorowaniu Petraeusa przez „Time”, pisał, iż jeszcze za wcześnie na twierdzenie, że w Iraku Zachód odniósł sukces. Ale teraz przynajmniej jest na to szansa.

Więcej możesz przeczytać w 44/2008 wydaniu tygodnika „Wprost”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
Komentarze