Powiernictwo Pruskie domaga się tego, o czym wielu Niemców myśli, ale boi się powiedzieć
Powiernictwo Pruskie nie jest w RFN marginesem - jak zapewniają niemieccy politycy. Bez silnego politycznego zaplecza i cichych donatorów jego powstanie nie byłoby możliwe. Powiernictwo - tak jak wcześniej ziomkostwa - testuje, jak daleko można się posunąć w roszczeniach wobec Polski. I tak jak ziomkostwa podtrzymuje ducha roszczeń w niemieckim społeczeństwie. Innymi słowy, powiernictwo domaga się tego, o czym wielu Niemców myśli, ale jeszcze boi się powiedzieć.
"Nasz związek nigdy nie zrzeknie się prawa do własności i odszkodowań, a rząd Polski dla wyrównania krzywd może oddać wypędzonym jakieś tereny państwowe" - zapewniała po objęciu szefostwa w Związku Wypędzonych (BdV) posłanka do Bundestagu Erika Steinbach. Jeszcze w 2004 r. domagała się od rządu RFN uzależnienia przyjęcia Polski do UE od spełnienia tych roszczeń. Powiernictwo Pruskie tylko realizuje jej program.
Rudi Pawelka, 66-letni założyciel spółki komandytowej Powiernictwo Pruskie, nie jest człowiekiem znikąd, lecz wieloletnim członkiem CDU, byłym szefem policji i lokalnych władz partyjnych. W 2004 r. zdobył w swym okręgu najwięcej głosów spośród wszystkich chadeckich kandydatów. W 2000 r. przejął po Herbercie Hupce kierownictwo w Ziomkostwie Śląskim (Landsmannschaft Schlesien) i wszedł do zarządu federalnego Związku Wypędzonych. Jak podkreśla, utworzenie Powiernictwa Pruskiego było szeroko omawiane na tym forum - "bez żadnego głosu sprzeciwu".
Zaproszenie do roszczeń
Rejestracja powiernictwa nie jest początkiem, lecz skutkiem od dawna istniejącego problemu. Zanim doszło do porozumienia ziomkostw Prus Wschodnich i Pomorza w sprawie powołania Powiernictwa Pruskiego w 2000 r., organizacje wysiedleńców usiłowały wszelkimi sposobami zmusić rząd Niemiec do zajęcia się ich rewindykacyjnymi postulatami. Rezultatem tych starań była jedynie kontrowersyjna rezolucja Bundestagu, uchwalona tuż przed wyborczą klęską Helmuta Kohla. Z inicjatywy chadeków niemieccy parlamentarzyści uznali powojenne deportacje za krzywdę wyrządzoną narodowi. Dla wysiedleńców uchwała Bundestagu zabrzmiała jak zaproszenie do inicjatyw na rzecz restytucji utraconego mienia. Gazeta "Ostpreussenblatt" nawoływała do powołania "organizacji samopomocy wypędzonych w celu zabezpieczenia roszczeń i odzyskania majątków z terenów wygnania". W Niemczech mnożyły się akcje mające na celu "podtrzymanie ciągłości własnościowej" i przypomnienie ludności zamieszkałej na dawnych obszarach III Rzeszy, kto jest prawowitym właścicielem zajmowanych przez nią nieruchomości.
Do polskich urzędów na Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach dotarła lawina wniosków o udostępnienie archiwów i ksiąg wieczystych. Władze Legnicy otrzymały podania o zwrot gospodarstw rolnych w Słupie koło Jawora i w Krotoszycach. Spadkobiercy rodziny Steinbrźck złożyli wniosek o zwrot kamienic w Gdańsku. Wielu Niemców wybrało się do Polski w poszukiwaniu dowodów własności. Jerzy Gaweł z Pomorza przez wiele lat gościł "zaprzyjaźnioną rodzinę" z Niemiec. Przyjaźń się skończyła, gdy od adwokata swych gości dostał pisma z żądaniem zwrotu majątku. Takie przykłady można mnożyć.
O akcji wysyłania pism z roszczeniami niemieckie gazety informowały już w 1993 r. Niektóre z nich pisane były na papierze firmowym ziomkostw. Jak później wyjaśniano, bez wiedzy ich władz. Niektórzy wysyłali pisma w języku niemieckim, nie zadając sobie nawet trudu ich przetłumaczenia. Do Opola, Katowic, Szczecina, Wrocławia, Torunia czy Gdańska trafiła korespondencja na formularzach, które rozdał wysiedleńcom Bund fźr Gesamtdeutschland. Szef BGD Horst Zaborowski szczycił się, że jego ugrupowanie dotarło do 40 tys. osób. Wysiedleńcom bez potomstwa usługi oferowała Akcja Zabezpieczenia Mienia Prywatnego (Aktion Privat-Eigentums-Sicherung), pośrednicząca w przepisywaniu byłych majątków na młodych Niemców.
Pełzające oswajanie
Choć udział aktywistów wypędzonych w akcjach rewindykacyjnych był znany, niemieccy politycy ograniczali się do okazjonalnych komentarzy. Były szef dyplomacji Klaus Kinkel określił roszczenia sformułowane przez Erikę Steinbach jako "kawałek sztuki z domu wariatów". Ale działacze BdV mogli ją grać dalej, i to za państwowe pieniądze. Do jednego ze zjazdów Ziomkostwa Prus Wschodnich resort spraw wewnętrznych dołożył 148 tys. marek. Na szkoleniu "Junge Generation des BdV" występowali lektorzy z neofaszystowskich kręgów - Heinrich Piebrock i Klaus Kunze. Młodzi "wypędzeni" byli instruowani, "jak wykorzystać nowe szanse". Jednym z doradców Federalnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych został zastępca Steinbach Paul Latussek. Obu tych funkcji pozbawiono go dopiero po wybuchu skandalu i skazaniu przez sąd za negowanie Holocaustu. Wcześniej Latussek mógł bez przeszkód perorować o "największej amputacji Niemiec, bezprawnym zagarnięciu mienia przez Polaków" i "konieczności dokonania rozliczeń".
Gdy prezydent Roman Herzog przypomniał wysiedleńcom na ich akademii kilka historycznych faktów, został okrzyknięty "zdrajcą" i wygwizdany. Kolejne rządy RFN nie chciały słyszeć tych gwizdów, choć nawet niemieckie media ostrzegały przed budzeniem fałszywych nadziei i wypaczaniem przeszłości przez funkcjonariuszy BdV. Dziennik "Die Welt" opublikował m.in. list Johannesa Geigera z Norymbergi, który apelował o wymuszenie na Polsce "prawa do ojczyzny i bezwarunkowego powrotu wypędzonych, do własności, należytego odszkodowania", a także o "ukaranie sprawców wygnania". Zarząd BdV mógł mówić o sukcesie: postulaty związku nie pozostały bez echa.
Renomowany prawnik i znawca problematyki roszczeń, prof. Hans Gerd Jaschke z Berlina, nie ma wątpliwości "co do powiązań wypędzonych z kręgami skrajnej prawicy", ale w świecie wielkiej polityki obowiązują inne kryteria: ziomkostwa to tysiące wyborców. Dzięki nim Rudi Pawelka mógł zdobyć szczyty w lokalnych władzach CDU. Jego prawą ręką w chwili tworzenia powiernictwa był obecny wiceszef rady nadzorczej spółki Hans-Günther Parplies. Choć szefowa BdV Erika Steinbach teoretycznie potępia Powiernictwo Pruskie, Parplies został niedawno ponownie wybrany na jej zastępcę.
Erika Steinbach również nie może się skarżyć na separację w CDU. Zapewne w nagrodę za twórczy wkład w stosunki z Polską chadecy wybrali ją do zarządu federalnego partii i powierzyli kierowanie parlamentarną Grupą Roboczą Praw Człowieka. W Bundestagu wspomaga ją Jochen-Konrad Fromme, przewodniczący anachronicznej Grupy Roboczej Wypędzonych, który niedawno zdezawuował oficjalną politykę zagraniczną RFN, ofiary wojny uczynił sprawcami i postawił pod znakiem zapytania cały powojenny porządek. Jak to się dzieje, że ludzie o takich poglądach otrzymują tak odpowiedzialne funkcje - wie tylko zarząd CDU/CSU.
Na pytanie o roszczenia Powiernictwa Pruskiego szefowa BdV reaguje z irytacją: "Sto razy już się wobec tego dystansowaliśmy". Rudi Pawelka uściślił to w rozmowie z "Wprost": - Stein-bach zmieniła front pod nacis-kiem politycznym, ale prezydium związku zareagowało inaczej. Proszono nas tylko o usunięcie z Internetu sformułowań mogących wskazywać na powiązania z BdV.
Nieczyste ręce
Od Powiernictwa Pruskiego odcięli się były kanclerz Gerhard Schršder i Angela Merkel. Ale wbrew deklaracjom ich ręce czyste nie są. Fundusze na działalność organizacji, które - także zdaniem wielu polityków i komentatorów w RFN - rujnują dobrosąsiedzkie stosunki z Polską, zamiast zmaleć, wzrosły. Wbrew pozorom nie chodzi tylko o zadymę, jaką spowodował Rudi Pawelka i jego współpracownicy absurdalnymi żądaniami majątkowymi. O wiele ważniejsza jest sprawa wyjątkowej tolerancji w Niemczech dla tych, którzy ponad sześćdziesiąt lat po wojnie chcą na nowo pisać historię.
Co prawda założyciel powiernictwa formalnie zrezygnował z kierowania tą spółką, ale pozostał członkiem zarządu i nadal jest jej główną postacią. Przede wszystkim jednak Pawelka pełni funkcję szefa Ziomkostwa Śląskiego, które zrzesza wiele tysięcy członków. Udziałowcami powiernictwa zostało ponad tysiąc akcjonariuszy. Adwokat Thomas Gertner, autor 70-stronicowej skargi do Strasburga, krótko wykłada "Wprost" ich cel: "Zwrot należących do wypędzonych domów, ziemi i fabryk bezprawnie zajmowanych przez Polaków. Nie interesują nas żadne zastępcze odszkodowania". Gertner wie, co mówi. Już w 1952 r. weszła w życie ustawa, która zapewniła wysiedleńcom finansowe rekompensaty za utracone mienie, a równocześnie gwarantowała zachowanie praw własnościowych do dawnych nieruchomości. Wypłaty odszkodowań i pomoc w urządzeniu się na nowym terenie koordynowały tzw. urzędy wyrównawcze i specjalnie powołane Ministerstwo ds. Wypędzonych. Załatwiono 60 mln wniosków, a wypłacone przesiedleńcom miliardy wielokrotnie przekroczyły odszkodowania dla ofiar wojny.
Mecenas Gertner zapewnia "Wprost": "Te 22 skargi to początek. Opracowujemy następne i nie wykluczam złożenia pozwów w amerykańskich sądach". Można żałować, że już tego nie uczynił. Gdyby któryś z sądów USA uznał te roszczenia, oznaczałoby to odrzucenie ustaleń konferencji poczdamskiej i amerykański rząd, będący sygnatariuszem tamtego układu, musiałby przejąć wypłaty odszkodowań na siebie. Adwokat Stefan Hambura, autor ekspertyzy dla Sejmu w sprawie uchwały reparacyjnej z 2004 r., zwraca uwagę na inny aspekt: "Nadal otwarta jest kwestia reparacji wojennych dla Polski. Polska nie zrzekła się ich w sposób skuteczny pod względem prawnym. Takim zrzeczeniem nie była tzw. deklaracja Bieruta z 23 sierpnia 1953 r., gdyż użyte wtedy pojęcie "Niemcy" odnosiło się do NRD jako jedynego państwa uznawanego wówczas przez Polskę Ludową".
Tylko zniszczenia w Warszawie wyceniono na 46 mld euro. Czy dojdzie do wystawiania kolejnych rachunków? Byłaby to największa klęska w powojennej historii stosunków polsko--niemieckich. I o tym należy rozmawiać z berlińskim rządem. Tematem musi być też destrukcyjna rola organizacji wysiedleńców. Ich tragiczny los powinien być w Niemczech upamiętniony, choćby ku przestrodze. Nie wolno jednak przy tym zapominać, że bez zachłyśnięcia się Niemców hitlerowską ideologią nie byłoby strzałów na Westerplatte, II wojny światowej, Auschwitz, zrujnowania Europy ani późniejszych deportacji.
"Nasz związek nigdy nie zrzeknie się prawa do własności i odszkodowań, a rząd Polski dla wyrównania krzywd może oddać wypędzonym jakieś tereny państwowe" - zapewniała po objęciu szefostwa w Związku Wypędzonych (BdV) posłanka do Bundestagu Erika Steinbach. Jeszcze w 2004 r. domagała się od rządu RFN uzależnienia przyjęcia Polski do UE od spełnienia tych roszczeń. Powiernictwo Pruskie tylko realizuje jej program.
Rudi Pawelka, 66-letni założyciel spółki komandytowej Powiernictwo Pruskie, nie jest człowiekiem znikąd, lecz wieloletnim członkiem CDU, byłym szefem policji i lokalnych władz partyjnych. W 2004 r. zdobył w swym okręgu najwięcej głosów spośród wszystkich chadeckich kandydatów. W 2000 r. przejął po Herbercie Hupce kierownictwo w Ziomkostwie Śląskim (Landsmannschaft Schlesien) i wszedł do zarządu federalnego Związku Wypędzonych. Jak podkreśla, utworzenie Powiernictwa Pruskiego było szeroko omawiane na tym forum - "bez żadnego głosu sprzeciwu".
Zaproszenie do roszczeń
Rejestracja powiernictwa nie jest początkiem, lecz skutkiem od dawna istniejącego problemu. Zanim doszło do porozumienia ziomkostw Prus Wschodnich i Pomorza w sprawie powołania Powiernictwa Pruskiego w 2000 r., organizacje wysiedleńców usiłowały wszelkimi sposobami zmusić rząd Niemiec do zajęcia się ich rewindykacyjnymi postulatami. Rezultatem tych starań była jedynie kontrowersyjna rezolucja Bundestagu, uchwalona tuż przed wyborczą klęską Helmuta Kohla. Z inicjatywy chadeków niemieccy parlamentarzyści uznali powojenne deportacje za krzywdę wyrządzoną narodowi. Dla wysiedleńców uchwała Bundestagu zabrzmiała jak zaproszenie do inicjatyw na rzecz restytucji utraconego mienia. Gazeta "Ostpreussenblatt" nawoływała do powołania "organizacji samopomocy wypędzonych w celu zabezpieczenia roszczeń i odzyskania majątków z terenów wygnania". W Niemczech mnożyły się akcje mające na celu "podtrzymanie ciągłości własnościowej" i przypomnienie ludności zamieszkałej na dawnych obszarach III Rzeszy, kto jest prawowitym właścicielem zajmowanych przez nią nieruchomości.
Do polskich urzędów na Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach dotarła lawina wniosków o udostępnienie archiwów i ksiąg wieczystych. Władze Legnicy otrzymały podania o zwrot gospodarstw rolnych w Słupie koło Jawora i w Krotoszycach. Spadkobiercy rodziny Steinbrźck złożyli wniosek o zwrot kamienic w Gdańsku. Wielu Niemców wybrało się do Polski w poszukiwaniu dowodów własności. Jerzy Gaweł z Pomorza przez wiele lat gościł "zaprzyjaźnioną rodzinę" z Niemiec. Przyjaźń się skończyła, gdy od adwokata swych gości dostał pisma z żądaniem zwrotu majątku. Takie przykłady można mnożyć.
O akcji wysyłania pism z roszczeniami niemieckie gazety informowały już w 1993 r. Niektóre z nich pisane były na papierze firmowym ziomkostw. Jak później wyjaśniano, bez wiedzy ich władz. Niektórzy wysyłali pisma w języku niemieckim, nie zadając sobie nawet trudu ich przetłumaczenia. Do Opola, Katowic, Szczecina, Wrocławia, Torunia czy Gdańska trafiła korespondencja na formularzach, które rozdał wysiedleńcom Bund fźr Gesamtdeutschland. Szef BGD Horst Zaborowski szczycił się, że jego ugrupowanie dotarło do 40 tys. osób. Wysiedleńcom bez potomstwa usługi oferowała Akcja Zabezpieczenia Mienia Prywatnego (Aktion Privat-Eigentums-Sicherung), pośrednicząca w przepisywaniu byłych majątków na młodych Niemców.
Pełzające oswajanie
Choć udział aktywistów wypędzonych w akcjach rewindykacyjnych był znany, niemieccy politycy ograniczali się do okazjonalnych komentarzy. Były szef dyplomacji Klaus Kinkel określił roszczenia sformułowane przez Erikę Steinbach jako "kawałek sztuki z domu wariatów". Ale działacze BdV mogli ją grać dalej, i to za państwowe pieniądze. Do jednego ze zjazdów Ziomkostwa Prus Wschodnich resort spraw wewnętrznych dołożył 148 tys. marek. Na szkoleniu "Junge Generation des BdV" występowali lektorzy z neofaszystowskich kręgów - Heinrich Piebrock i Klaus Kunze. Młodzi "wypędzeni" byli instruowani, "jak wykorzystać nowe szanse". Jednym z doradców Federalnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych został zastępca Steinbach Paul Latussek. Obu tych funkcji pozbawiono go dopiero po wybuchu skandalu i skazaniu przez sąd za negowanie Holocaustu. Wcześniej Latussek mógł bez przeszkód perorować o "największej amputacji Niemiec, bezprawnym zagarnięciu mienia przez Polaków" i "konieczności dokonania rozliczeń".
Gdy prezydent Roman Herzog przypomniał wysiedleńcom na ich akademii kilka historycznych faktów, został okrzyknięty "zdrajcą" i wygwizdany. Kolejne rządy RFN nie chciały słyszeć tych gwizdów, choć nawet niemieckie media ostrzegały przed budzeniem fałszywych nadziei i wypaczaniem przeszłości przez funkcjonariuszy BdV. Dziennik "Die Welt" opublikował m.in. list Johannesa Geigera z Norymbergi, który apelował o wymuszenie na Polsce "prawa do ojczyzny i bezwarunkowego powrotu wypędzonych, do własności, należytego odszkodowania", a także o "ukaranie sprawców wygnania". Zarząd BdV mógł mówić o sukcesie: postulaty związku nie pozostały bez echa.
Renomowany prawnik i znawca problematyki roszczeń, prof. Hans Gerd Jaschke z Berlina, nie ma wątpliwości "co do powiązań wypędzonych z kręgami skrajnej prawicy", ale w świecie wielkiej polityki obowiązują inne kryteria: ziomkostwa to tysiące wyborców. Dzięki nim Rudi Pawelka mógł zdobyć szczyty w lokalnych władzach CDU. Jego prawą ręką w chwili tworzenia powiernictwa był obecny wiceszef rady nadzorczej spółki Hans-Günther Parplies. Choć szefowa BdV Erika Steinbach teoretycznie potępia Powiernictwo Pruskie, Parplies został niedawno ponownie wybrany na jej zastępcę.
Erika Steinbach również nie może się skarżyć na separację w CDU. Zapewne w nagrodę za twórczy wkład w stosunki z Polską chadecy wybrali ją do zarządu federalnego partii i powierzyli kierowanie parlamentarną Grupą Roboczą Praw Człowieka. W Bundestagu wspomaga ją Jochen-Konrad Fromme, przewodniczący anachronicznej Grupy Roboczej Wypędzonych, który niedawno zdezawuował oficjalną politykę zagraniczną RFN, ofiary wojny uczynił sprawcami i postawił pod znakiem zapytania cały powojenny porządek. Jak to się dzieje, że ludzie o takich poglądach otrzymują tak odpowiedzialne funkcje - wie tylko zarząd CDU/CSU.
Na pytanie o roszczenia Powiernictwa Pruskiego szefowa BdV reaguje z irytacją: "Sto razy już się wobec tego dystansowaliśmy". Rudi Pawelka uściślił to w rozmowie z "Wprost": - Stein-bach zmieniła front pod nacis-kiem politycznym, ale prezydium związku zareagowało inaczej. Proszono nas tylko o usunięcie z Internetu sformułowań mogących wskazywać na powiązania z BdV.
Nieczyste ręce
Od Powiernictwa Pruskiego odcięli się były kanclerz Gerhard Schršder i Angela Merkel. Ale wbrew deklaracjom ich ręce czyste nie są. Fundusze na działalność organizacji, które - także zdaniem wielu polityków i komentatorów w RFN - rujnują dobrosąsiedzkie stosunki z Polską, zamiast zmaleć, wzrosły. Wbrew pozorom nie chodzi tylko o zadymę, jaką spowodował Rudi Pawelka i jego współpracownicy absurdalnymi żądaniami majątkowymi. O wiele ważniejsza jest sprawa wyjątkowej tolerancji w Niemczech dla tych, którzy ponad sześćdziesiąt lat po wojnie chcą na nowo pisać historię.
Co prawda założyciel powiernictwa formalnie zrezygnował z kierowania tą spółką, ale pozostał członkiem zarządu i nadal jest jej główną postacią. Przede wszystkim jednak Pawelka pełni funkcję szefa Ziomkostwa Śląskiego, które zrzesza wiele tysięcy członków. Udziałowcami powiernictwa zostało ponad tysiąc akcjonariuszy. Adwokat Thomas Gertner, autor 70-stronicowej skargi do Strasburga, krótko wykłada "Wprost" ich cel: "Zwrot należących do wypędzonych domów, ziemi i fabryk bezprawnie zajmowanych przez Polaków. Nie interesują nas żadne zastępcze odszkodowania". Gertner wie, co mówi. Już w 1952 r. weszła w życie ustawa, która zapewniła wysiedleńcom finansowe rekompensaty za utracone mienie, a równocześnie gwarantowała zachowanie praw własnościowych do dawnych nieruchomości. Wypłaty odszkodowań i pomoc w urządzeniu się na nowym terenie koordynowały tzw. urzędy wyrównawcze i specjalnie powołane Ministerstwo ds. Wypędzonych. Załatwiono 60 mln wniosków, a wypłacone przesiedleńcom miliardy wielokrotnie przekroczyły odszkodowania dla ofiar wojny.
Mecenas Gertner zapewnia "Wprost": "Te 22 skargi to początek. Opracowujemy następne i nie wykluczam złożenia pozwów w amerykańskich sądach". Można żałować, że już tego nie uczynił. Gdyby któryś z sądów USA uznał te roszczenia, oznaczałoby to odrzucenie ustaleń konferencji poczdamskiej i amerykański rząd, będący sygnatariuszem tamtego układu, musiałby przejąć wypłaty odszkodowań na siebie. Adwokat Stefan Hambura, autor ekspertyzy dla Sejmu w sprawie uchwały reparacyjnej z 2004 r., zwraca uwagę na inny aspekt: "Nadal otwarta jest kwestia reparacji wojennych dla Polski. Polska nie zrzekła się ich w sposób skuteczny pod względem prawnym. Takim zrzeczeniem nie była tzw. deklaracja Bieruta z 23 sierpnia 1953 r., gdyż użyte wtedy pojęcie "Niemcy" odnosiło się do NRD jako jedynego państwa uznawanego wówczas przez Polskę Ludową".
Tylko zniszczenia w Warszawie wyceniono na 46 mld euro. Czy dojdzie do wystawiania kolejnych rachunków? Byłaby to największa klęska w powojennej historii stosunków polsko--niemieckich. I o tym należy rozmawiać z berlińskim rządem. Tematem musi być też destrukcyjna rola organizacji wysiedleńców. Ich tragiczny los powinien być w Niemczech upamiętniony, choćby ku przestrodze. Nie wolno jednak przy tym zapominać, że bez zachłyśnięcia się Niemców hitlerowską ideologią nie byłoby strzałów na Westerplatte, II wojny światowej, Auschwitz, zrujnowania Europy ani późniejszych deportacji.
CO MYŚLĄ NIEMCY |
---|
Forum "Frankfurter Allgemeine Zeitung" www.faz.de "Mamy demokrację, panie Kaczyński! Każdy może zgłaszać swoje roszczenia!" Markus Aust "Zgłaszane przez braci Kaczyńskich żądania odszkodowań za zniszczenie Warszawy są po prostu śmieszne". Axel Goerke "Będę szczery. Wypowiedzi pana Kaczyńskiego w ogóle mnie nie przekonują. Uważam, że Niemcy zrobili wystarczająco dużo dla naprawienia szkód". Olaf Fischer "O tym, co jest prawem, a co nie, decydują sądy, a nie populistyczni politycy. Każdy ma prawo zgłaszać roszczenia. Pan Kaczyński nie ma zrozumienia dla demokracji. Wiele lat komunizmu odcisnęło na nim swoje piętno". Christian Horn "Prawa człowieka dla wszystkich są jednakowe. Powinny chronić tak samo Turków cypryjskich, Palestyńczyków, Kurdów, jak i więźniów z bazy w Guantanamo. Pamiętajmy jednocześnie, że wciąż pozostają w mocy czeskie dekrety o wypędzeniu ludności niemieckiej". Martin Enzinger Forum "Der Spiegel" www.spiegel.de "Polska musi się najpierw przyznać do wypędzenia tysięcy Niemców po wojnie. Wielu Polaków robi mnóstwo nacjonalistycznego hałasu wokół polityki zagranicznej". Shodan Net "Polscy bliźniacy są zręcznymi politykami. Chodzi im tylko o polityczne poparcie, a nie o sprawę odszkodowań". hans knopp "Polski rząd nacjonalistycznego PiS nie ma żadnej legitymizacji w polityce wewnętrznej i zagranicznej". Geziefer "Nie wierzę, że polski rząd potrafi zrobić coś dla poprawy stosunków polsko-niemieckich. () Bliźniacy muszą się przede wszystkim zajmować problemami wewnętrznymi". Golem "Niemcy wiedzą o Polsce więcej niż sami Polacy". azenclu Forum "Die Zeit" www.zeit.de "Tu chodzi tylko o pieniądze. Polski rząd musi zapłacić parę euro. Żaden Polak nie będzie musiał opuścić swojej ziemi". ProErwin "Czy polskie bliźniaki wiedzą, co robią..?" SteinMan "Niech Polska wystąpi z Unii Europejskiej i zbuduje sobie wschodnią unię z Bułgarią, Rumunią, Turcją oraz krajami bałkańskimi". HAL2007 "Jasne jest, że polskiemu rządowi brakuje duchowej dojrzałości w kierowaniu państwem. Czym właściwie poza nagonką na Niemcy zajmują się te dwa kartofle". ProErwin |
Więcej możesz przeczytać w 1/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.