W XXI wieku praca wygra z kapitałem
Londyn, Pekin czy któreś z miast regionu Pacyfiku stolicą świata? Reaktor zimnej fuzji w każdym domu? Nowa, trudna do opanowania superzaraza? Kelner robot w każdej restauracji? Wiek XXI trwa już od sześciu lat, ale dotychczas w gospodarce pozornie nic wielkiego się nie zdarzyło. Ceny akcji na światowych giełdach raz idą w górę, raz w dół, ceny surowców energetycznych mają raczej tendencję zwyżkową. Światowy PKB, handel i ponadgraniczne inwestycje rosną, rozwijają się nowe technologie. Chiny idą do góry, Stany Zjednoczone bronią swojej pozycji, Europa Zachodnia i Japonia tkwią po uszy w problemach, a Czarna Afryka głoduje. To nic nowego - przecież od kilkunastu lat obserwujemy dokładnie to samo. Tyle że pod powierzchnią światowej gospodarki trwają i rozwijają się trendy, które muszą z czasem doprowadzić do kolosalnych zmian w produkcji, konsumpcji, strukturze dochodów oraz w obrazie mapy gospodarczej świata. Odgadywaniem tych trendów oraz próbą ich prognozowania na przyszłość zajmuje się nauka albo - jak kto woli - czarna magia zwana futurologią. Zazwyczaj się myli, ale czasem potrafi coś sensownie przewidzieć.
W okresie świątecznym możemy sobie pozwolić na nieco swobody. Popuśćmy więc wodze fantazji: co nas może czekać w gospodarce XXI wieku? Będzie to z pewnością zupełnie nowa gospodarka - IV fala (posługując się terminologią wprowadzoną przez Tofflerów).
Przenikliwy Verne
Czy potrafimy dziś coś sensownego powiedzieć na temat najważniejszych zmian gospodarczych, które czekają nas w obecnym stuleciu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw należałoby coś sensownego wiedzieć na temat rozwoju technologii i sposobów wytwarzania towarów i usług. Historia pełna jest niespełnionych prognoz dotyczących tego, w którym kierunku potoczy się postęp technologiczny i jak będzie wyglądać przyszła struktura i wydajność produkcji. Na początku XIX wieku Thomas Malthus przewidywał, że zwiększanie produkcji rolnictwa (wówczas stanowiącego większość światowej gospodarki) będzie trudne i powolne, co ograniczy światowy wzrost liczby ludności i zaowocuje głodem i nędzą. Gdyby dziś zobaczył wysoko rozwinięte kraje, w których produkcją rolną zajmuje się 1-2 proc. zatrudnionych, a największym problemem jest ograniczanie potencjalnej nadprodukcji żywności, musiałby stwierdzić, że jego prognozy okazały się kompletną fikcją.
Odgadywanie kierunków rozwoju nauki i zmian struktury produkcji w perspektywie stuletniej jest praktycznie niemożliwe (choć pewnymi sukcesami może się wykazać w tym zakresie Juliusz Verne). Jedno, co wydaje się niemal pewne, to to, że w najbliższych dziesięcioleciach nadal najważniejszym trendem gospodarczym będzie rozwój technik informatycznych. Największa bariera, którą trzeba pokonać, nie będzie leżała w urządzeniach, ale w głowach ludzi. Już obecnie liczba dostępnych informacji, które człowiek może wykorzystywać w życiu, rośnie na tyle gwałtownie, że znacznie przekracza nasze możliwości przeglądania i analizowania. Ważnym elementem rozwoju stanie się zatem powstanie narzędzi umożliwiających człowiekowi radzenie sobie w gąszczu nadmiaru informacji, czyli wybieranie tych informacji, które są dla niego najważniejsze. W porównaniu z maszynami, które będziemy mieć w domu za 20 lat, dzisiejsze komputery podłączone do Internetu będą prawdopodobnie wyglądać tak jak XIX-wieczny welocyped w porównaniu ze współczesnym samolotem. Ogromny postęp nastąpi zapewne również w zakresie pozyskiwania i wykorzystania surowców i energii. Choć nikt nie wie, kiedy ostatecznie zaczną działać elektrownie oparte o procesy fuzji nuklearnej, jest dla mnie oczywiste, że wysokie ceny i spore ryzyko związane z bezpieczeństwem tradycyjnych dostaw energii doprowadzi w stosunkowo krótkim czasie do opracowania alternatywnych metod produkcji energii i technologii ograniczających jej zużycie.
Bez prób odgadywania kierunku zmian można śmiało stwierdzić, że świat w końcu XXI wieku powinien dysponować technologiami produkcji, które dziś trudno sobie wyobrazić nawet najbardziej zwariowanym twórcom filmów science fiction: inteligentnymi maszynami, robotami, nieznanymi nam dziś materiałami, technikami inżynierii genetycznej.
Nowa "czarna śmierć"
Może da się coś więcej powiedzieć o strukturze popytu. Bez wątpienia ogromny wpływ będą na nią miały procesy zachodzące w społeczeństwach. Jednym z najważniejszych trendów jest starzenie się społeczeństw, w którego wyniku w XXI stuleciu gwałtownie będzie wzrastać udział ludzi w podeszłym wieku, a długość życia będzie się stopniowo wydłużać. Efektem tego będzie prawdopodobnie ogromny wzrost popytu na produkty i usługi mające na celu utrzymanie ludzi jak najdłużej w jak najlepszej formie fizycznej i intelektualnej. Nie chodzi tylko o usługi medyczne, ale o wszystko to, czego będzie potrzebować dziewięćdziesięciolatek po to, aby móc nadal korzystać z uroków życia: poza zdrowiem również urodę, dobre samopoczucie czy sposoby spędzenia wolnego czasu. Ogromne zadanie może stanąć przed medycyną i farmakologią rozumianą jako gałąź gospodarki i biznesu - także z innego powodu. Przyroda nie zna próżni, a naturalną reakcją na wzrost populacji może być pojawienie się nowych, śmiertelnie groźnych chorób. W moim przekonaniu, szeroko rozumiany sektor ochrony zdrowia - obejmujący i produkcję farmaceutyków, i inżynierię genetyczną, i medycynę, i usługi paramedyczne, i nie wiadomo co jeszcze - może się stać w ciągu kilkudziesięciu lat najważniejszą gałęzią gospodarki. Nie ma też wątpliwości, że jednym z głównych działów gospodarki pozostanie sektor usług związanych z zagospodarowaniem czasu wolnego, a znaczenie usług naukowych i edukacyjnych będzie szybko rosnąć.
Sformułowane przez Tofflera trendy rozwoju społeczeństwa postindustrialnego ("trzeciej fali") będą prawdopodobnie kontynuowane, a usługi będą dawać miejsca pracy dla przygniatającej większości pracujących. Kto jednak myśli, że jest to równoznaczne z ostatecznym upadkiem przemysłu, dowodzi swojej naiwności. Upaść może przemysł znany nam z przeszłości, symbolizowany przez "Współczesne czasy" Chaplina - wielkie hale fabryczne z setkami wykonujących dość proste czynności robotników. Pozostanie za to przemysł skrajnie wydajny i nowoczesny, w którym główną rolę będą odgrywać pracujące cicho i bez protestu maszyny i roboty. A fakt, że być może w krajach rozwiniętych zatrudniać on będzie w końcu XXI wieku tylko nieznaczny odsetek pracujących, wykorzystując raczej ich mózgi, a nie siłę mięśni, nie będzie wcale oznaczać jego upadku, ale dostosowanie do nowych warunków.
Robot z miotłą
Starzenie się ludności będzie jednak miało swoje odbicie na globalnym rynku pracy. Mimo wzrostu długości czasu pracy pracowników będzie relatywnie mniej, a emerytów - znacznie więcej niż obecnie. Wykwalifikowana praca, niezbędna do utrzymania w ruchu potężnego sektora usług, będzie się więc stawać coraz bardziej cenna i pożądana. Oczywiście, że i w dziedzinie usług pracę tę będą wspomagać maszyny. Takich możliwości rezygnacji z zatrudnionych na rzecz robotów jak w przemyśle prawdopodobnie jednak nie będzie. Pokoje hotelowe i kuchnie w restauracjach będą zapewne sprzątać roboty, ale nie zdołają one zastąpić miło uśmiechniętego recepcjonisty, kelnera i kucharza, których zadaniem będzie spowodowanie, by gość naprawdę czuł, że dobrze spędza swój wolny czas. Podobnie jak podłączone do komputera urządzenie monitorujące na bieżąco stan zdrowia nie zastąpi lekarza czy psychoterapeuty.
Pracy będzie stosunkowo mało - przynajmniej w krajach rozwiniętych - za to aż w nadmiarze będzie kapitału. Zamożni emeryci będą usiłowali inwestować go na całym świecie, po to by uzyskać z niego przyzwoity dochód. Im więcej tego kapitału będzie, tym mniejszego dochodu można się będzie z niego spodziewać. Indywidualni inwestorzy i wielkie fundusze inwestycyjne będą zażarcie walczyć o możliwość opłacalnego zaangażowania swoich pieniędzy, akceptując coraz niższą dochodowość inwestycji.
Dziś mamy w skali globu zażartą rywalizację o kapitał, którego brakuje, podczas gdy pracy wydaje się pod dostatkiem, o czym świadczy - jawne lub ukryte - wysokie bezrobocie obserwowane w wielu regionach globu. Z czasem to praca, zwłaszcza wykwalifikowana, stanie się najbardziej pożądanym dobrem, podczas gdy kapitał (dziś kuszony i zachęcany na wszelkie sposoby do inwestowania) będzie pływać po całym świecie, rozpaczliwie starając się znaleźć dla siebie jak najlepszą lokalizację.
Pacyfikocentryzm
Wraz ze zmianami na rynku zmieniać się będzie mapa gospodarcza świata. O szansach długookresowego rozwoju poszczególnych krajów będzie zapewne decydować wiele czynników: umiejętność pozyskania i utrzymania u siebie najlepszych pracowników; wykorzystania szans biznesowych, tworzonych przez postęp; wyspecjalizowania się w tych dziedzinach przemysłu i usług, które okażą się najbardziej dochodowe; zapewnienia jak najwyższej jakości życia, dzięki której uda się uczynić kraj miejscem atrakcyjnym do pracy i życia.
Nie mam zamiaru powtarzać naiwnych, choć bardzo rozpowszechnionych prognoz mówiących o tym, za ile to lat tzw. kraje BRICs (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny) staną się największymi gospodarkami świata, a Stany Zjednoczone, Niemcy i Japonia upadną. Prognozy te bazują jedynie na ekstrapolacji trendów, a ich autorzy nie usiłują zadać sobie pytania o to, czy trendy te są do utrzymania. Jest dla mnie absolutnie jasne, że tak nie jest. Obecnego trendu i kierunku błyskawicznego rozwoju Chin nie da się zachować, bo prędzej czy później nie opanowany wzrost cen kupowanych przez Chiny surowców musiałby podważyć konkurencyjność ich produkcji, a rosnąca nadwyżka handlowa spowodowałaby ze strony USA działania retorsyjne. Podobnie nie będą w nieskończoność rosnąć ceny energii, co stawia znak zapytania przy długookresowych szansach rozwojowych Rosji.
Czy wobec tego nic pewnego nie da się powiedzieć o przyszłej mapie gospodarczej świata? Nic to pewnie przesada, ale na pewno nie za wiele. Ogromne zasoby pracy, którymi dysponują Chiny i Indie, z pewnością znacznie zwiększą ich znaczenie, być może czyniąc z Pekinu już za 20-30 lat prawdziwe supermocarstwo. Ale przed Chinami stoi zapewne trudne zadanie zmiany trajektorii wzrostu gospodarczego tak, by był on możliwy do kontynuacji przez dłuższy czas. Mimo wspaniałych sukcesów z końca XX wieku kłopoty staną również przed Stanami Zjednoczonymi. Dzisiejszy sukces tego kraju polega głównie na jego konkurencyjności jako miejsca pracy i życia dla najwyżej wykwalifikowanych pracowników: naukowców, wynalazców, specjalistów od rozrywki, finansów i nowych technik biznesowych. Ale jakość życia może rosnąć i w innych miejscach (groźnym konkurentem w tym zakresie może się stać lekceważona dziś Europa - tak jak już obecnie Londyn stał się rywalem dla amerykańskich centrów finansowych).
Jeśli nie przeszkodzą jakieś wstrząsy polityczne i wojenne, centrum gospodarcze świata będzie się nadal przesuwać w stronę Pacyfiku. Ale nie oznacza to wcale, że i nad północnym Atlantykiem nie da się stworzyć miłego miejsca do życia, nieźle wypadającego na gospodarczej mapie świata. A tu właśnie leży Polska.
Ilustracja: D. Krupa
W okresie świątecznym możemy sobie pozwolić na nieco swobody. Popuśćmy więc wodze fantazji: co nas może czekać w gospodarce XXI wieku? Będzie to z pewnością zupełnie nowa gospodarka - IV fala (posługując się terminologią wprowadzoną przez Tofflerów).
Przenikliwy Verne
Czy potrafimy dziś coś sensownego powiedzieć na temat najważniejszych zmian gospodarczych, które czekają nas w obecnym stuleciu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw należałoby coś sensownego wiedzieć na temat rozwoju technologii i sposobów wytwarzania towarów i usług. Historia pełna jest niespełnionych prognoz dotyczących tego, w którym kierunku potoczy się postęp technologiczny i jak będzie wyglądać przyszła struktura i wydajność produkcji. Na początku XIX wieku Thomas Malthus przewidywał, że zwiększanie produkcji rolnictwa (wówczas stanowiącego większość światowej gospodarki) będzie trudne i powolne, co ograniczy światowy wzrost liczby ludności i zaowocuje głodem i nędzą. Gdyby dziś zobaczył wysoko rozwinięte kraje, w których produkcją rolną zajmuje się 1-2 proc. zatrudnionych, a największym problemem jest ograniczanie potencjalnej nadprodukcji żywności, musiałby stwierdzić, że jego prognozy okazały się kompletną fikcją.
Odgadywanie kierunków rozwoju nauki i zmian struktury produkcji w perspektywie stuletniej jest praktycznie niemożliwe (choć pewnymi sukcesami może się wykazać w tym zakresie Juliusz Verne). Jedno, co wydaje się niemal pewne, to to, że w najbliższych dziesięcioleciach nadal najważniejszym trendem gospodarczym będzie rozwój technik informatycznych. Największa bariera, którą trzeba pokonać, nie będzie leżała w urządzeniach, ale w głowach ludzi. Już obecnie liczba dostępnych informacji, które człowiek może wykorzystywać w życiu, rośnie na tyle gwałtownie, że znacznie przekracza nasze możliwości przeglądania i analizowania. Ważnym elementem rozwoju stanie się zatem powstanie narzędzi umożliwiających człowiekowi radzenie sobie w gąszczu nadmiaru informacji, czyli wybieranie tych informacji, które są dla niego najważniejsze. W porównaniu z maszynami, które będziemy mieć w domu za 20 lat, dzisiejsze komputery podłączone do Internetu będą prawdopodobnie wyglądać tak jak XIX-wieczny welocyped w porównaniu ze współczesnym samolotem. Ogromny postęp nastąpi zapewne również w zakresie pozyskiwania i wykorzystania surowców i energii. Choć nikt nie wie, kiedy ostatecznie zaczną działać elektrownie oparte o procesy fuzji nuklearnej, jest dla mnie oczywiste, że wysokie ceny i spore ryzyko związane z bezpieczeństwem tradycyjnych dostaw energii doprowadzi w stosunkowo krótkim czasie do opracowania alternatywnych metod produkcji energii i technologii ograniczających jej zużycie.
Bez prób odgadywania kierunku zmian można śmiało stwierdzić, że świat w końcu XXI wieku powinien dysponować technologiami produkcji, które dziś trudno sobie wyobrazić nawet najbardziej zwariowanym twórcom filmów science fiction: inteligentnymi maszynami, robotami, nieznanymi nam dziś materiałami, technikami inżynierii genetycznej.
Nowa "czarna śmierć"
Może da się coś więcej powiedzieć o strukturze popytu. Bez wątpienia ogromny wpływ będą na nią miały procesy zachodzące w społeczeństwach. Jednym z najważniejszych trendów jest starzenie się społeczeństw, w którego wyniku w XXI stuleciu gwałtownie będzie wzrastać udział ludzi w podeszłym wieku, a długość życia będzie się stopniowo wydłużać. Efektem tego będzie prawdopodobnie ogromny wzrost popytu na produkty i usługi mające na celu utrzymanie ludzi jak najdłużej w jak najlepszej formie fizycznej i intelektualnej. Nie chodzi tylko o usługi medyczne, ale o wszystko to, czego będzie potrzebować dziewięćdziesięciolatek po to, aby móc nadal korzystać z uroków życia: poza zdrowiem również urodę, dobre samopoczucie czy sposoby spędzenia wolnego czasu. Ogromne zadanie może stanąć przed medycyną i farmakologią rozumianą jako gałąź gospodarki i biznesu - także z innego powodu. Przyroda nie zna próżni, a naturalną reakcją na wzrost populacji może być pojawienie się nowych, śmiertelnie groźnych chorób. W moim przekonaniu, szeroko rozumiany sektor ochrony zdrowia - obejmujący i produkcję farmaceutyków, i inżynierię genetyczną, i medycynę, i usługi paramedyczne, i nie wiadomo co jeszcze - może się stać w ciągu kilkudziesięciu lat najważniejszą gałęzią gospodarki. Nie ma też wątpliwości, że jednym z głównych działów gospodarki pozostanie sektor usług związanych z zagospodarowaniem czasu wolnego, a znaczenie usług naukowych i edukacyjnych będzie szybko rosnąć.
Sformułowane przez Tofflera trendy rozwoju społeczeństwa postindustrialnego ("trzeciej fali") będą prawdopodobnie kontynuowane, a usługi będą dawać miejsca pracy dla przygniatającej większości pracujących. Kto jednak myśli, że jest to równoznaczne z ostatecznym upadkiem przemysłu, dowodzi swojej naiwności. Upaść może przemysł znany nam z przeszłości, symbolizowany przez "Współczesne czasy" Chaplina - wielkie hale fabryczne z setkami wykonujących dość proste czynności robotników. Pozostanie za to przemysł skrajnie wydajny i nowoczesny, w którym główną rolę będą odgrywać pracujące cicho i bez protestu maszyny i roboty. A fakt, że być może w krajach rozwiniętych zatrudniać on będzie w końcu XXI wieku tylko nieznaczny odsetek pracujących, wykorzystując raczej ich mózgi, a nie siłę mięśni, nie będzie wcale oznaczać jego upadku, ale dostosowanie do nowych warunków.
Robot z miotłą
Starzenie się ludności będzie jednak miało swoje odbicie na globalnym rynku pracy. Mimo wzrostu długości czasu pracy pracowników będzie relatywnie mniej, a emerytów - znacznie więcej niż obecnie. Wykwalifikowana praca, niezbędna do utrzymania w ruchu potężnego sektora usług, będzie się więc stawać coraz bardziej cenna i pożądana. Oczywiście, że i w dziedzinie usług pracę tę będą wspomagać maszyny. Takich możliwości rezygnacji z zatrudnionych na rzecz robotów jak w przemyśle prawdopodobnie jednak nie będzie. Pokoje hotelowe i kuchnie w restauracjach będą zapewne sprzątać roboty, ale nie zdołają one zastąpić miło uśmiechniętego recepcjonisty, kelnera i kucharza, których zadaniem będzie spowodowanie, by gość naprawdę czuł, że dobrze spędza swój wolny czas. Podobnie jak podłączone do komputera urządzenie monitorujące na bieżąco stan zdrowia nie zastąpi lekarza czy psychoterapeuty.
Pracy będzie stosunkowo mało - przynajmniej w krajach rozwiniętych - za to aż w nadmiarze będzie kapitału. Zamożni emeryci będą usiłowali inwestować go na całym świecie, po to by uzyskać z niego przyzwoity dochód. Im więcej tego kapitału będzie, tym mniejszego dochodu można się będzie z niego spodziewać. Indywidualni inwestorzy i wielkie fundusze inwestycyjne będą zażarcie walczyć o możliwość opłacalnego zaangażowania swoich pieniędzy, akceptując coraz niższą dochodowość inwestycji.
Dziś mamy w skali globu zażartą rywalizację o kapitał, którego brakuje, podczas gdy pracy wydaje się pod dostatkiem, o czym świadczy - jawne lub ukryte - wysokie bezrobocie obserwowane w wielu regionach globu. Z czasem to praca, zwłaszcza wykwalifikowana, stanie się najbardziej pożądanym dobrem, podczas gdy kapitał (dziś kuszony i zachęcany na wszelkie sposoby do inwestowania) będzie pływać po całym świecie, rozpaczliwie starając się znaleźć dla siebie jak najlepszą lokalizację.
Pacyfikocentryzm
Wraz ze zmianami na rynku zmieniać się będzie mapa gospodarcza świata. O szansach długookresowego rozwoju poszczególnych krajów będzie zapewne decydować wiele czynników: umiejętność pozyskania i utrzymania u siebie najlepszych pracowników; wykorzystania szans biznesowych, tworzonych przez postęp; wyspecjalizowania się w tych dziedzinach przemysłu i usług, które okażą się najbardziej dochodowe; zapewnienia jak najwyższej jakości życia, dzięki której uda się uczynić kraj miejscem atrakcyjnym do pracy i życia.
Nie mam zamiaru powtarzać naiwnych, choć bardzo rozpowszechnionych prognoz mówiących o tym, za ile to lat tzw. kraje BRICs (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny) staną się największymi gospodarkami świata, a Stany Zjednoczone, Niemcy i Japonia upadną. Prognozy te bazują jedynie na ekstrapolacji trendów, a ich autorzy nie usiłują zadać sobie pytania o to, czy trendy te są do utrzymania. Jest dla mnie absolutnie jasne, że tak nie jest. Obecnego trendu i kierunku błyskawicznego rozwoju Chin nie da się zachować, bo prędzej czy później nie opanowany wzrost cen kupowanych przez Chiny surowców musiałby podważyć konkurencyjność ich produkcji, a rosnąca nadwyżka handlowa spowodowałaby ze strony USA działania retorsyjne. Podobnie nie będą w nieskończoność rosnąć ceny energii, co stawia znak zapytania przy długookresowych szansach rozwojowych Rosji.
Czy wobec tego nic pewnego nie da się powiedzieć o przyszłej mapie gospodarczej świata? Nic to pewnie przesada, ale na pewno nie za wiele. Ogromne zasoby pracy, którymi dysponują Chiny i Indie, z pewnością znacznie zwiększą ich znaczenie, być może czyniąc z Pekinu już za 20-30 lat prawdziwe supermocarstwo. Ale przed Chinami stoi zapewne trudne zadanie zmiany trajektorii wzrostu gospodarczego tak, by był on możliwy do kontynuacji przez dłuższy czas. Mimo wspaniałych sukcesów z końca XX wieku kłopoty staną również przed Stanami Zjednoczonymi. Dzisiejszy sukces tego kraju polega głównie na jego konkurencyjności jako miejsca pracy i życia dla najwyżej wykwalifikowanych pracowników: naukowców, wynalazców, specjalistów od rozrywki, finansów i nowych technik biznesowych. Ale jakość życia może rosnąć i w innych miejscach (groźnym konkurentem w tym zakresie może się stać lekceważona dziś Europa - tak jak już obecnie Londyn stał się rywalem dla amerykańskich centrów finansowych).
Jeśli nie przeszkodzą jakieś wstrząsy polityczne i wojenne, centrum gospodarcze świata będzie się nadal przesuwać w stronę Pacyfiku. Ale nie oznacza to wcale, że i nad północnym Atlantykiem nie da się stworzyć miłego miejsca do życia, nieźle wypadającego na gospodarczej mapie świata. A tu właśnie leży Polska.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 1/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.