Rozmowa z KIEFEREM SUTHERLANDEM, kanadyjskim aktorem, odtwórcą głównej roli w serialu "24 godziny"
Od czasu kinowego "Ściganego" z Harrisonem Fordem nie było równie emocjonującej produkcji jak "24 godziny"
Kamil Śmiałkowski: Jaka jest różnica między graniem w serialu a w produkcji kinowej?
Kiefer Sutherland: Obecnie właściwie żadna. Kiedy rozpoczynałem karierę, istniała wyraźna linia oddzielająca aktorów kinowych od telewizyjnych. Pamiętam, że gdy zacząłem oglądać "Ostry dyżur", myślałem, że robią kolejny serial tylko dla kasy. Ale szybko zwróciłem uwagę na wysoką jakość produkcji, na świetne prowadzenie kamery. Podobnie było z "Nowojorskimi gliniarzami". Mój znajomy robił "Ally McBeal" - byłem zachwycony ich poczuciem humoru.
- Czy rola w "24 godzinach" była pisana specjalnie dla pana?
- Nie. I nie wyrywałem jej pazurami. Pewne znaczenie ma to, że znam reżysera Stephena Hopkinsa. W serialu "24 godziny" spodobał mi się sam pomysł. No i oczywiście możliwość zagrania postaci, jakiej dotychczas nie miałem okazji zagrać - normalnego człowieka.
- Dzięki tej roli wrócił pan do pierwszej ligi aktorskiej?
- Przechodziłem trudny wiek dla aktora. Między 27. a 35. rokiem życia z niektórych ról się wyrosło, a do innych jeszcze nie dorosło. W tamtym okresie zagrałem wiele charakterystycznych postaci - w "Czasie zabijania" czy "Ludziach honoru". Bałem się, że zostanę zaszufladkowany. Ten serial jest dla mnie łykiem świeżego powietrza.
- Serial dzieje się w czasie rzeczywistym. To pomaga czy wręcz przeciwnie?
- Podwyższa poprzeczkę: dla scenarzystów, reżysera i aktorów. Jestem zadowolony, że wszystko udało się zrównoważyć.
- Na czym polega fenomen serialu "24 godziny"?
- Od czasu kinowego "Ściganego" z Harrisonem Fordem nie było równie emocjonującej produkcji. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy i mówią, że serial trzyma ich w niesamowitym napięciu. To naprawdę ostra jazda. Wiesz, że bohaterka jest w szpitalu i wpadasz w panikę: "Jak on się dostanie do szpitala? Nie zdąży!". Pamiętam, kiedy przeczytałem w scenariuszu, że muszę się dostać z Santa Monica do szpitala w centrum miasta, powiedziałem: "Chłopaki, musicie mnie przerzucić w ciągu 12 minut". Jadąc samochodem, nie jest to możliwe. Uśmiechnęli się i na planie zjawił się helikopter.
- Sam pan reżyseruje. Chciałby pan wyreżyserować jeden z odcinków "24 godzin"?
- Boże, nie! Przy takim tempie pracy chybabym oszalał.
Kamil Śmiałkowski: Jaka jest różnica między graniem w serialu a w produkcji kinowej?
Kiefer Sutherland: Obecnie właściwie żadna. Kiedy rozpoczynałem karierę, istniała wyraźna linia oddzielająca aktorów kinowych od telewizyjnych. Pamiętam, że gdy zacząłem oglądać "Ostry dyżur", myślałem, że robią kolejny serial tylko dla kasy. Ale szybko zwróciłem uwagę na wysoką jakość produkcji, na świetne prowadzenie kamery. Podobnie było z "Nowojorskimi gliniarzami". Mój znajomy robił "Ally McBeal" - byłem zachwycony ich poczuciem humoru.
- Czy rola w "24 godzinach" była pisana specjalnie dla pana?
- Nie. I nie wyrywałem jej pazurami. Pewne znaczenie ma to, że znam reżysera Stephena Hopkinsa. W serialu "24 godziny" spodobał mi się sam pomysł. No i oczywiście możliwość zagrania postaci, jakiej dotychczas nie miałem okazji zagrać - normalnego człowieka.
- Dzięki tej roli wrócił pan do pierwszej ligi aktorskiej?
- Przechodziłem trudny wiek dla aktora. Między 27. a 35. rokiem życia z niektórych ról się wyrosło, a do innych jeszcze nie dorosło. W tamtym okresie zagrałem wiele charakterystycznych postaci - w "Czasie zabijania" czy "Ludziach honoru". Bałem się, że zostanę zaszufladkowany. Ten serial jest dla mnie łykiem świeżego powietrza.
- Serial dzieje się w czasie rzeczywistym. To pomaga czy wręcz przeciwnie?
- Podwyższa poprzeczkę: dla scenarzystów, reżysera i aktorów. Jestem zadowolony, że wszystko udało się zrównoważyć.
- Na czym polega fenomen serialu "24 godziny"?
- Od czasu kinowego "Ściganego" z Harrisonem Fordem nie było równie emocjonującej produkcji. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy i mówią, że serial trzyma ich w niesamowitym napięciu. To naprawdę ostra jazda. Wiesz, że bohaterka jest w szpitalu i wpadasz w panikę: "Jak on się dostanie do szpitala? Nie zdąży!". Pamiętam, kiedy przeczytałem w scenariuszu, że muszę się dostać z Santa Monica do szpitala w centrum miasta, powiedziałem: "Chłopaki, musicie mnie przerzucić w ciągu 12 minut". Jadąc samochodem, nie jest to możliwe. Uśmiechnęli się i na planie zjawił się helikopter.
- Sam pan reżyseruje. Chciałby pan wyreżyserować jeden z odcinków "24 godzin"?
- Boże, nie! Przy takim tempie pracy chybabym oszalał.
Kiefer Sutherland |
---|
Kanadyjski aktor i reżyser. Urodził się w 1966 r. w aktorskiej rodzinie Donalda Sutherlanda i Shirley Douglas. Jest wnukiem byłego premiera Kanady Tommy'ego Douglasa. Zadebiutował w kinie jako siedemnastolatek u boku ojca w filmie "Powrót Maxa Dugana". Zagrał m.in. wampira w "Straconych chłopcach", rewolwerowca w "Młodych strzelbach", Atosa w "Trzech muszkieterach", kolaboranta w "Mrocznym mieście". Jest laureatem Złotego Globu za rolę w serialu "24 godziny". Jego hobby to hokej na lodzie i rodeo. |
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.