Prawo i Sprawiedliwość stało się Unią Wolności bis
Te same wady i te same zalety, ten sam elektorat, te same metody uprawiania polityki, podobnie nieomylni liderzy - Prawo i Sprawiedliwość stało się nieoczekiwanie Unią Wolności bis. I podąża szlakiem wytyczonym przez swego dawnego wroga. Jesienna ofensywa polityczna ma być ostatnim zrywem PiS. Ma wyrwać je z kolein UW, a nawet zagrozić Platformie Obywatelskiej.
Inteligencka do bólu. Celebrująca solidarnościowy etos. Zawsze mająca rację. Wolnorynkowa, ale społecznie wrażliwa. Niezmiennie pewna swych zalet i niezmiennie rozczarowana swymi wynikami. Unia Wolności? Może kiedyś. Teraz taki opis pasuje do Prawa i Sprawiedliwości. Ten paradoks jest szczególnie smakowity, gdy wspomnimy początki III RP. Z oceanu komitetów obywatelskich wyłoniły się wtedy dwie prapartie. Pierwsza szybko przybrała nazwę Porozumienie Centrum i stała się praprzodkiem Prawa i Sprawiedliwości. Druga długo wzbraniała się przed byciem partią, ale w końcu okrzepła jako Unia Demokratyczna. Unia Wolności to jej wnuczka.
Obie partie serdecznie się nie znosiły. Dzieliło je wszystko: stosunek do komunistów, przyspieszenia, grubej kreski, Balcerowicza, Wałęsy, dzielił je styl działania. Dziś nieoczekiwanie obie partie upodobniły się do siebie, choć ich liderzy bardzo by się oburzyli, słysząc taką opinię. Czy jednak na pewno by się oburzyli? Wszak to PiS jako pierwsza polska partia poparło kandydaturę Bronisława Geremka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Posłowie PiS przecierają oczy ze zdumienia nad wielkodusznością Kaczyńskich, wypominają ataki Geremka na nich, prezentują skwaszone miny, ale historyczne porozumienie pogrobowców Unii Demokratycznej i Porozumienia Centrum na moment stało się faktem.
My ze styropianu
Jeden z byłych antykomunistycznych posłów Unii Pracy zastanawia się nad powrotem do polityki. - Najbliżej mi do PiS. Już od jakiegoś czasu na nich głosuję - mówi. Lewicowiec i były członek PZPR w radykalnej partii prawicowej? Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, wcale to nie dziwi. Paradoks? Ani trochę, bo Prawo i Sprawiedliwość stało się jedyną partią tak wyraźnie odwołującą się do tradycji "Solidarności" i wyborcy, dla których jest to ważne, wspierają ugrupowanie braci Kaczyńskich. W kampanii do Parlamentu Europejskiego do etosu sierpnia '80 nie odwoływała się ani Unia Wolności, ani Platforma Obywatelska - tylko liderzy PiS fotografowali się na tle gdańskich krzyży, dając wyborcom wyraźny sygnał: "to my jesteśmy partią posierpniową". Kaczyński otwarcie przyznaje, że PiS jest partią etosu.
Jeszcze niedawno etosowy sztandar dzielnie dzierżyła UW, mająca w swych szeregach najwięcej słynnych postaci pierwszej "Solidarności" i podziemnej opozycji. Jeszcze niedawno unia była partią przeciętnego polskiego inteligenta czytającego przy śniadaniu "Gazetę Wyborczą". Jak pokazują badania przepływu elektoratu, po klęsce UW w 2001 r. inteligenci ci zadziwiająco łatwo przerzucili głosy na niedawnego czarnego luda, którym straszono ich w ulubionym dzienniku, czyli na braci Kaczyńskich reaktywowanych pod postacią PiS.
Tę łatwość nietrudno zrozumieć. Mimo wielu różnic politycznych i ideowych politycy PiS i UW są zbudowani z tej samej gliny. To ludzie, których najważniejszym życiowym doświadczeniem była wielka przygoda pierwszej "Solidarności". To dawni opozycjoniści, którym trudno zmienić język debat, jakiego używali w latach 70. i 80. na jawnych bądź tajnych posiedzeniach rozmaitych komitetów i komisji.
Język polityka inteligenta, świetny do panelowych dyskusji i sporów bądź sążnistych polemik w grubych pismach, jest mało przydatny w warunkach demokracji. Kłopoty z komunikacją to podstawowy problem UW i PiS, choć jedno ugrupowanie miało i ma zaprzyjaźniony wielkonakładowy dziennik, a drugie - jedynie niszowy miesięcznik. Ezopowe przypowieści Ludwika Dorna, okraszane cytatami z Maxa Webera, dla masowego wyborcy okazują się równie ciężko strawne jak patetyczne frazy Tadeusza Mazowieckiego sprzed kilku lat. Politycy obu formacji toczą debatę tak, jakby chcieli przekonać inteligenckich oponentów z drugiej strony barykady. Brakuje im "zdrowego populizmu" - jak nazwał tę cechę Jan Rokita, obecnie zapewne nie koronowany król tej konkurencji.
Trzeba jednak przyznać, że PiS stara się jak może. Z żądaniem obowiązkowych badań psychiatrycznych dla kandydatów na posłów idealnie wstrzelili się w sezon ogórkowy. Ale czy im to pomoże na dłuższą metę? Wątpliwe. A to dlatego, że zamiast zdrowego populizmu obie partie serwują (UW bardziej serwowała) niezachwianą pewność, że racja jest po ich stronie. Brak entuzjazmu dla ich dokonań tłumaczą już to wrogością mediów (raczej PiS), już to niską świadomością wyborców (Unia Wolności). Obie inteligenckie partie dzieli co prawda stosunek do Europy, ale - jak widać - zbliża przekonanie, że błędy popełniają tylko inni.
Lubiani - nie wybierani
UW i PiS cierpią na tę samą dolegliwość - syndrom partii jednej sprawy. Unici pogrzebali swe szanse, bo kojarzyli się tylko z reformami i budżetem. Kaczyńscy tak mocno wryli się w pamięć jako twardzi szeryfowie domagający się surowych kar, że elektorat nie wierzy, iż potrafią załatwić coś jeszcze. - O zaostrzeniu kar nie mówimy od dawna, ale ten stereotyp jest bardzo trudny do zwalczenia - boleje Kaczyński. Boleje, ale zaraz potem zgłasza pomysł przywrócenia kary śmierci. Bo po pierwsze - naprawdę tak myśli, a po drugie - wie, że to postulat popularny i chwytliwy.
PiS nie pomogła nawet lawina skądinąd bardzo dobrych pomysłów. Program rozbicia prawniczych korporacji powinien wzbudzić zachwyt tysięcy studentów prawa i ludzi, których nie stać na adwokata, ale jakoś nie wzbudził. Każdy, kto buduje lub remontuje dom, ucieszyłby się z obniżenia VAT na materiały budowlane. Czyim projektem w tej sprawie zajął się Sejm? Prawa i Sprawiedliwości. Kto o tym wie? Nikt.
Nawet jeśli opozycyjnemu PiS uda się coś załatwić, to sukces idzie na konto... Platformy Obywatelskiej. Tak było z podatkiem za usługi internetowe, przeciw któremu najgłośniej protestował Kazimierz Marcinkiewicz z PiS. Podchwyciła to PO i odtrąbiła swój sukces. Tradycyjna męska i szorstka przyjaźń między obiema partiami została po raz kolejny wystawiona na próbę, kiedy platforma zgłosiła swoje pomysły antykorupcyjne i projekt zmiany konstytucji. PiS mówiło o tym już w maju ubiegłego roku.
Kaczyńscy - podobnie jak ich partia (a niegdyś i Unia Wolności) - przejawiają typowo inteligencką świętą wiarę w słowo: dla nich powiedziane znaczy zrobione. Dlatego świetnie spełniają się w długaśnych debatach i polemikach, za to praca nie wychodzi im najlepiej. Można ich za to lubić, ale trudno na nich głosować.
Te same wady i te same zalety, ten sam elektorat, te same metody uprawiania polityki, podobnie nieomylni liderzy - Prawo i Sprawiedliwość stało się nieoczekiwanie Unią Wolności bis. I podąża szlakiem wytyczonym przez swego dawnego wroga. Jesienna ofensywa polityczna ma być ostatnim zrywem PiS. Ma wyrwać je z kolein UW, a nawet zagrozić Platformie Obywatelskiej.
Inteligencka do bólu. Celebrująca solidarnościowy etos. Zawsze mająca rację. Wolnorynkowa, ale społecznie wrażliwa. Niezmiennie pewna swych zalet i niezmiennie rozczarowana swymi wynikami. Unia Wolności? Może kiedyś. Teraz taki opis pasuje do Prawa i Sprawiedliwości. Ten paradoks jest szczególnie smakowity, gdy wspomnimy początki III RP. Z oceanu komitetów obywatelskich wyłoniły się wtedy dwie prapartie. Pierwsza szybko przybrała nazwę Porozumienie Centrum i stała się praprzodkiem Prawa i Sprawiedliwości. Druga długo wzbraniała się przed byciem partią, ale w końcu okrzepła jako Unia Demokratyczna. Unia Wolności to jej wnuczka.
Obie partie serdecznie się nie znosiły. Dzieliło je wszystko: stosunek do komunistów, przyspieszenia, grubej kreski, Balcerowicza, Wałęsy, dzielił je styl działania. Dziś nieoczekiwanie obie partie upodobniły się do siebie, choć ich liderzy bardzo by się oburzyli, słysząc taką opinię. Czy jednak na pewno by się oburzyli? Wszak to PiS jako pierwsza polska partia poparło kandydaturę Bronisława Geremka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Posłowie PiS przecierają oczy ze zdumienia nad wielkodusznością Kaczyńskich, wypominają ataki Geremka na nich, prezentują skwaszone miny, ale historyczne porozumienie pogrobowców Unii Demokratycznej i Porozumienia Centrum na moment stało się faktem.
My ze styropianu
Jeden z byłych antykomunistycznych posłów Unii Pracy zastanawia się nad powrotem do polityki. - Najbliżej mi do PiS. Już od jakiegoś czasu na nich głosuję - mówi. Lewicowiec i były członek PZPR w radykalnej partii prawicowej? Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, wcale to nie dziwi. Paradoks? Ani trochę, bo Prawo i Sprawiedliwość stało się jedyną partią tak wyraźnie odwołującą się do tradycji "Solidarności" i wyborcy, dla których jest to ważne, wspierają ugrupowanie braci Kaczyńskich. W kampanii do Parlamentu Europejskiego do etosu sierpnia '80 nie odwoływała się ani Unia Wolności, ani Platforma Obywatelska - tylko liderzy PiS fotografowali się na tle gdańskich krzyży, dając wyborcom wyraźny sygnał: "to my jesteśmy partią posierpniową". Kaczyński otwarcie przyznaje, że PiS jest partią etosu.
Jeszcze niedawno etosowy sztandar dzielnie dzierżyła UW, mająca w swych szeregach najwięcej słynnych postaci pierwszej "Solidarności" i podziemnej opozycji. Jeszcze niedawno unia była partią przeciętnego polskiego inteligenta czytającego przy śniadaniu "Gazetę Wyborczą". Jak pokazują badania przepływu elektoratu, po klęsce UW w 2001 r. inteligenci ci zadziwiająco łatwo przerzucili głosy na niedawnego czarnego luda, którym straszono ich w ulubionym dzienniku, czyli na braci Kaczyńskich reaktywowanych pod postacią PiS.
Tę łatwość nietrudno zrozumieć. Mimo wielu różnic politycznych i ideowych politycy PiS i UW są zbudowani z tej samej gliny. To ludzie, których najważniejszym życiowym doświadczeniem była wielka przygoda pierwszej "Solidarności". To dawni opozycjoniści, którym trudno zmienić język debat, jakiego używali w latach 70. i 80. na jawnych bądź tajnych posiedzeniach rozmaitych komitetów i komisji.
Język polityka inteligenta, świetny do panelowych dyskusji i sporów bądź sążnistych polemik w grubych pismach, jest mało przydatny w warunkach demokracji. Kłopoty z komunikacją to podstawowy problem UW i PiS, choć jedno ugrupowanie miało i ma zaprzyjaźniony wielkonakładowy dziennik, a drugie - jedynie niszowy miesięcznik. Ezopowe przypowieści Ludwika Dorna, okraszane cytatami z Maxa Webera, dla masowego wyborcy okazują się równie ciężko strawne jak patetyczne frazy Tadeusza Mazowieckiego sprzed kilku lat. Politycy obu formacji toczą debatę tak, jakby chcieli przekonać inteligenckich oponentów z drugiej strony barykady. Brakuje im "zdrowego populizmu" - jak nazwał tę cechę Jan Rokita, obecnie zapewne nie koronowany król tej konkurencji.
Trzeba jednak przyznać, że PiS stara się jak może. Z żądaniem obowiązkowych badań psychiatrycznych dla kandydatów na posłów idealnie wstrzelili się w sezon ogórkowy. Ale czy im to pomoże na dłuższą metę? Wątpliwe. A to dlatego, że zamiast zdrowego populizmu obie partie serwują (UW bardziej serwowała) niezachwianą pewność, że racja jest po ich stronie. Brak entuzjazmu dla ich dokonań tłumaczą już to wrogością mediów (raczej PiS), już to niską świadomością wyborców (Unia Wolności). Obie inteligenckie partie dzieli co prawda stosunek do Europy, ale - jak widać - zbliża przekonanie, że błędy popełniają tylko inni.
Lubiani - nie wybierani
UW i PiS cierpią na tę samą dolegliwość - syndrom partii jednej sprawy. Unici pogrzebali swe szanse, bo kojarzyli się tylko z reformami i budżetem. Kaczyńscy tak mocno wryli się w pamięć jako twardzi szeryfowie domagający się surowych kar, że elektorat nie wierzy, iż potrafią załatwić coś jeszcze. - O zaostrzeniu kar nie mówimy od dawna, ale ten stereotyp jest bardzo trudny do zwalczenia - boleje Kaczyński. Boleje, ale zaraz potem zgłasza pomysł przywrócenia kary śmierci. Bo po pierwsze - naprawdę tak myśli, a po drugie - wie, że to postulat popularny i chwytliwy.
PiS nie pomogła nawet lawina skądinąd bardzo dobrych pomysłów. Program rozbicia prawniczych korporacji powinien wzbudzić zachwyt tysięcy studentów prawa i ludzi, których nie stać na adwokata, ale jakoś nie wzbudził. Każdy, kto buduje lub remontuje dom, ucieszyłby się z obniżenia VAT na materiały budowlane. Czyim projektem w tej sprawie zajął się Sejm? Prawa i Sprawiedliwości. Kto o tym wie? Nikt.
Nawet jeśli opozycyjnemu PiS uda się coś załatwić, to sukces idzie na konto... Platformy Obywatelskiej. Tak było z podatkiem za usługi internetowe, przeciw któremu najgłośniej protestował Kazimierz Marcinkiewicz z PiS. Podchwyciła to PO i odtrąbiła swój sukces. Tradycyjna męska i szorstka przyjaźń między obiema partiami została po raz kolejny wystawiona na próbę, kiedy platforma zgłosiła swoje pomysły antykorupcyjne i projekt zmiany konstytucji. PiS mówiło o tym już w maju ubiegłego roku.
Kaczyńscy - podobnie jak ich partia (a niegdyś i Unia Wolności) - przejawiają typowo inteligencką świętą wiarę w słowo: dla nich powiedziane znaczy zrobione. Dlatego świetnie spełniają się w długaśnych debatach i polemikach, za to praca nie wychodzi im najlepiej. Można ich za to lubić, ale trudno na nich głosować.
Więcej możesz przeczytać w 33/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.