Wielu Amerykanów traktuje Alaskę jak zagranicę Na co dzień nie dochodzi tu do żadnych awantur, dlatego policja w ogóle tu nie zagląda. W ostatnich kilku dekadach święte prawo spokoju naruszono w Manley Hot Springs tylko raz. Jakiś szaleniec wyskoczył ze strzelbą z lasu i zabił 9 osób, po czym sam został zastrzelony. A później znowu zapanował spokój. Trwa on od tamtego epizodu nad Tananą przed 20 laty. Manley Hot Springs, położone ponad 300 km od miasta Fairbanks, w głębokim lesie, blisko koła polarnego, to jedno ze 125 spokojnych osad leśnych położonych na Alasce.
Samolot dla każdego

Głównym miejscem spotkań jest w Manley Hot Springs istniejąca od 1906 r. tawerna Manley Roadhouse. Nawet tu rzadko kto podnosi głos. Mężczyźni siedzą przy barze w kapeluszach z szerokimi rondami, w utytłanych w błocie butach, w postrzępionych dżinsach, rozchełstanych koszulach. Za plecami barmanki, a zarazem właścicielki oberży, ślicznej Lisy, stoi bateria butelek z alkoholami, których i w Anchorage by się nie powstydzono. Polaków w Manley Hot Springs nie ma, ale kilku biesiadników przyznaje, że miało polskie matki i babcie. Mała osada na końcu świata to mały amerykański tygiel; można tu znaleźć nawet Indian i Eskimosów (burmistrz jest pół-Indianinem).
Złoto i myśliwi
Właściciel kopalni złota w Manley Hot Springs, Dan Delimer, tryska optymizmem, bo interes idzie coraz lepiej. Dziś można dostać 404 dolary za uncję, a ceny złota jeszcze mogą pójść w górę. Olbrzymie koparki przerzucają masy ziemi, inne wielkie maszyny płuczą urobek. Ryją tam, gdzie nie ma wiecznej zmarzliny, a bure grudy dają się łatwo odgryzać. Świat dookoła Manley Hot Springs wydaje się zdemolowany: jest pełen małych oczek wodnych, kolein, błota, powalonych drzew, wraków maszyn i narzędzi.
Czas prawdziwej gorączki złota Manley Hot Springs ma za sobą. Kiedyś mieszkało tu trzy tysiące osób, wychodziła gazeta, działało kilka knajp. Nie było drogi przedzierającej się przez gęstwinę lasu, jak dzisiaj, łączącej te strony z miastem Fairbanks, ale ruch był ogromny. Transport ludzi i towarów odbywał się rzeką. Teraz w wiosce żyje stale, przeważnie w głębi lasu, 60 osób. Jest szosa, telefony, radio, a nawet szkoła, do której uczęszcza siedmioro dzieci.
Oprócz poszukiwaczy złota w Manley Hot Springs żyją rybacy, traperzy i myśliwi. Bo to raj dla myśliwych: ocenia się, że na Alasce żyje 155 tys. łosi, 25 grup karibu liczących od kilkuset do pół miliona sztuk. Tutejsze wody są pełne ogromnych łososi, co rybacy uważają za nieszczęście, bo nie pozwala im to windować cen. Stephan OŐBrien (matka Polka) łowi zwykle siedemdziesiąt sztuk dziennie, ale zdarza się, że dwieście! Sam mogłem podziwiać, jak po złowieniu w domu puszkuje ryby.
Prawie zagranica
Jak zauważa John McPhee, autor książki "Coming into the country", "dla wielu Amerykanów Alaska jest outside. Jest właściwie zagranicą". Alaska to kraj pięciokrotnie większy od Polski, lecz zaludniony tylko przez 650 tys. mieszkańców. To jakby ludność Poznania rozsiać na terytorium równym pięciu Polskom! W całym stanie powstały jedynie dwa większe miasta: Anchorage i Fairbanks. Stolica - Juneau - to bardziej miasteczko niż miasto. Te nieliczne drewniano-betonowe ośrodki, gdzie skupiła się połowa ludności, urągają urodzie Alaski; wybitni architekci chyba tu nigdy nie zaglądali. Ale na szczęście jest jeszcze Alaska dawna, pamiętająca czasy minionej epoki. Można znaleźć sporo pozostałości z czasów carskich. Przetrwało wiele rosyjskich nazw: w wioskach można spotkać Indian chodzących do cerkwi.
Na tej ziemi pożary zagrażają ludziom w takim samym stopniu jak chłody. W pierwszej połowie tego roku spaliło się tu 6 mln akrów lasu. Żaden z mieszkańców Manley Hot Springs nie mógł latać samolotem, na drzewach i krzewach w promieniu setek kilometrów leżała gęsta kołdra dymu. Największym zagrożeniem dla mieszkańców Alaski są jednak dzikie zwierzęta, które często podchodzą pod domy. W całym stanie żyje 35-45 tys. niedźwiedzi brunatnych, około 50 tys. czarnych (w tym grizzli), około 6 tys. niedźwiedzi białych. Arthur Mortvedt miał kiedyś spotkanie z ogromnym, dwuipółmetrowym niedźwiedziem grizzli. Wyraźnie nie miał on przyjaznych zamiarów. Arthur wypalił mu prosto w serce. Teraz skóra gigantycznego misia wisi w głównej izbie domu - zajmuje niemal całą ścianę. Ponad rok myśliwy musiał udowadniać, że zabił zwierzę w obronie własnej.
Miasteczko kontra miasto
Arthur Mortvedt należy do grona wybitnych polarników, specjalistów od przetrwania w skrajnych warunkach - był 11 razy na Antarktydzie i osiem w Arktyce,m.in. na biegunie północnym, gdzie rozbił namiot na dryfującej krze. Tak jak żona Damara długo był nauczycielem w eskimoskiej wiosce. - Mój telefon komórkowy przeważnie milczy. Co krok nie ma zasięgu. Czy to nie piękne? Jesteśmy tu szczęśliwi - mówi Arthur. Arthur i Damara zawsze marzyli o wielkich przestrzeniach, dzikiej naturze, czystym powietrzu, o prawdziwych, przyjaznych ludziach.
W Manley Hot Springs ma podobno powstać lotnisko z prawdziwego zdarzenia. "Czy łąka nam nie wystarczy?". "Oni nas wykończą". "Oni nie lubią takich osad w lesie, uważają - i może mają rację - że się od nich izolujemy" - mówią mieszkańcy Manley Hot Springs. Boją się, że władze chcą z ich miasteczka zrobić miasto, a oni za żadne skarby nie chcą na to pozwolić.
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.