Telewizja XXI wieku jest mozaiką symultanicznie rozgrywanych atrakcji Przestajemy oglądać telewizję jak telewizję. Zaczynamy po niej surfować jak po Internecie i... wybierać sobie z niej tylko te kawałki (nie tylko programu, ale i ekranu), na które właśnie mamy ochotę. Szlag trafił utopijną teorię Marshalla McLuhana o "globalnej wiosce", czyli o ludziach całej planety, których łączy wspólna sieć komunikowania, sprawiająca, że wszyscy mają dostęp do wszystkich wiadomości i są jedną wielką rodziną. Akurat! Dostęp może i mają (jeśli nie wszyscy, to w każdym razie duża ich część), ale wcale nie chcą z niego korzystać. Okazuje się, że im większa jest oferta telewizji, tym bardziej wyrywkowo, wręcz marginesowo z niej korzystamy. Jakbyśmy przestraszeni dostępnością wszystkiego wycofywali się do niszy tylko tego, co dobrze znamy i lubimy.
Scena kontra mównica
Telewizja już dawno zgubiła przewidzianą dla niej w utopii McLuhana funkcję uniwersalizującą i jednoczącą. Niepostrzeżenie stała się siłą... prowincjonalizującą. Okazało się, że gwiazdy telewizji mają wymiar tylko lokalny. Najpopularniejsze programy (poza serialami i filmami) w ogóle nie przekraczają granic krajów, w których je wyprodukowano. Za granicę sprzedaje się tylko ich schematy, czyli tzw. formaty, będące przepisami na podobny produkt zrealizowany przez innych lokalnych wykonawców.
Jeśli główne, najbogatsze i najbardziej wpływowe kanały telewizyjne nie mają siły, by wcielać w życie ambitne idee o rozwoju nowoczesnego społeczeństwa i zgadzają się na formatowanie (czytaj: prowincjonalizowanie) swoich programów, trudno się dziwić, że także telewidzowie porzucili myśl o tym, by przynależeć do jednej wielkiej społeczności i z upodobaniem oddali się kultywowaniu swoich jak najbardziej indywidualnych upodobań.
Szkoda, że nie zauważyli tego jeszcze nasi politycy: nie wykrwawialiby się niepotrzebnie w walce o telewizyjny rząd dusz. Rządu nie ma, dusze się rozpierzchły! Już nie da się nimi tak łatwo kierować, niezależnie od tego, kto będzie u władzy i z kim będzie się przeprowadzać wywiady w porze największej oglądalności. Bo największa oglądalność ciągle się zmniejsza. Coraz mniej widzów ogląda jednocześnie ten sam program. Dlatego na świecie telewizja już od dawna kojarzy się raczej z rozrywką niż z polityką i nawet serwisy informacyjne z dnia na dzień tracą solenną formę. Nie należy liczyć na to, że u nas będzie inaczej: telewizor z mównicy zamienił się w rozwibrowaną atrakcjami scenę. Wszystkiego na niej dużo; jest rozmaicie, wesoło, sentymentalnie, kolorowo. Do wyboru do koloru, dokładnie tak, jak niegdyś bywało na jarmarku. Dla polityków zostawiono tu miejsce tylko w roli klaunów.
Internetowy imperializm
Gdzie te czasy, gdy nazajutrz po emisji nowego odcinka popularnego serialu albo programu można było swobodnie porozmawiać na jego temat ze znajomymi. Dzisiaj to się już nie udaje! Przy próbie nawiązania takiej rozmowy okazuje się zwykle, że akurat każdy z rozmówców oglądał wczoraj coś innego: jeden "Bar" w Polsacie, drugi dyskusję w Jedynce, ktoś serial w Dwójce, a ktoś inny film na TVN. Żeby tylko! Pozostali dyskutanci skwapliwie informują, że oni oglądają tylko Discovery, Animal Planet albo filmy na HBO czy Kino Polska. Ktoś napomyka o Eurosporcie, inny przyznaje, że nie miał siły na nic poza MTV, a zaplątany w towarzystwie małolat dziwi się, że można było robić coś innego, niż bawić się z 4Fun.tv. Nic ich nie łączy, a w każdym razie nie łączy ich żaden program telewizyjny. Pozostają zakopani w swoich niszach, głusi na wspólne sprawy, wspólne śmiechy i wspólne strachy. Czyżby ze strony telewizji nie czekało nas już nic wspólnego?
Najnowsze badania firmy Nielsen/NetRatings wykazały, że aż 40 proc. Europejczyków, którzy uzyskali szerokopasmowy dostęp do Internetu (a więc szybki i nieograniczony, a także dużo tańszy niż w wypadku łączenia się przez modem telefoniczny), ogranicza czas, który dotychczas spędzało przed telewizorami. Przekładając to na konkret: zamiast przed telewizorem, teraz częściej siedzą przed komputerem, z zapałem klikając myszą. Rozumiem to, bo sam jestem jednym z nich. Wiem, na czym polega ten proces i z czego wynika. Mając szybki dostęp do Internetu, jestem zawsze lepiej poinformowany, niż gdybym swoją wiedzę o wydarzeniach czerpał tylko z gazet lub z telewizji. Gazety oddają pole Internetowi i uratować je pewnie może kiedyś wprowadzenie opłat za korzystanie z nich w formie elektronicznej.
Cuda z pilotem
Zdolności rozrywkowe telewizji przegrywają z Internetem z powodu braku interaktywności, to znaczy możliwości wpływania przez widza na to, co ogląda, i to w każdej minucie spędzanego przed ekranem czasu. Dlatego właśnie, żeby przetrwać, telewizja musi się zinternetyzować! Internetyzacja odbioru telewizji dokonuje się zresztą na naszych oczach i... w naszych rękach. Czy zauważyli państwo, że telewizyjnym pilotem coraz częściej zaczynamy się posługiwać jak komputerową myszą? Służy nam on do wyboru żądanej opcji: nie tylko do przełączania z jednego kanału na drugi, ale także (w telewizorach cyfrowych) z jednej kamery na drugą, jeśli na przykład oglądamy wyścig Formuły 1 przy użyciu platformy Cyfra+. Pilotem możemy także decydować, czy oglądając film musimy słuchać polskiego lektora czytającego listę dialogową, czy wolimy napisy. Jedno kliknięcie i napisy pojawiają się na ekranie, a lektor milknie. Cud na życzenie! To nie żadna świąteczna bajka, to codzienność wielu telewidzów korzystających z telewizji cyfrowej. Jeszcze jedno kliknięcie i... telewizor zamienia się w komputer z grą multimedialną, kolejne kliknięcie - jest radiem. Tyle okazji do zboczenia z głównej drogi, tyle szans na odnalezienie swojego własnego telewizyjnego nieba.
Siódme niebo telewidza XXI wieku jest mozaiką symultanicznie rozgrywanych atrakcji. W tej mozaice nie ma głównych dróg ani stref obowiązkowych - wszystko według uznania widza. I na każdym kroku jest dla widza coś do zrobienia: przeczytanie czegoś, co przesuwa się na dole ekranu, wybranie opcji, możliwość podzielenia ekranu i jednoczesne śledzenie na przykład filmu i meczu, wzięcie udziału w internetowym czacie, którego zapis pojawia się na ekranie, a może wręcz poczytanie telegazety. Nikt w tym świecie nie jest lepszy lub gorszy, nic nie jest ważniejsze niż to, co właśnie oglądamy, nic się tak naprawdę nie liczy bardziej niż... my.
Zinternetyzowana telewizja swoim bogiem uczyniła widza, pozwalając mu programować swoją ramówkę, wybierać język transmisji, sposób jej realizacji albo nawet punkt widzenia kamery. Prowadzi to do zdumiewającego odkrycia: telewizja, którą oglądamy, jest tym lepsza, im ciekawsi świata i błyskotliwi jesteśmy my sami!
Narzekasz na telewizję, że w niej nic nie ma? Bój się! Ktoś gotów pomyśleć, żeś kiep i nieudacznik. Taka ofiara, że nawet oglądania telewizji nie umie sobie zorganizować tak, by było ciekawie! Prawda jest taka, że postawa roszczeniowa nawet tutaj, na fotelu przed telewizorem, przestała się komukolwiek opłacać.
Siła w klikaniu
Traktowanie telewizora jak komputera jest znakiem czasu. Kto tego nie potrafi, skazuje się na przejście do lamusa (nawet jeśli głęboko wierzy, że jest perłą), na utratę kontaktu z tym, co w mediach naprawdę ciekawe. Minęły już czasy, gdy włączało się telewizor rano po to, żeby sobie przez cały dzień grał, tak jak pół wieku temu zniknęły ostatecznie odbiorniki radiowe, tzw. kołchoźniki, będące w istocie głośnikami przekazującymi tylko jeden program. Dzisiaj ten, kto nie klika, umiera z nudów. Bo cała nasza - telewidzów - siła jest właśnie w klikaniu, czyli wybieraniu. I w samodzielnym decydowaniu o wszystkim. Szkoła życia i szkoła zaznawania przyjemności.
Telewizja już dawno zgubiła przewidzianą dla niej w utopii McLuhana funkcję uniwersalizującą i jednoczącą. Niepostrzeżenie stała się siłą... prowincjonalizującą. Okazało się, że gwiazdy telewizji mają wymiar tylko lokalny. Najpopularniejsze programy (poza serialami i filmami) w ogóle nie przekraczają granic krajów, w których je wyprodukowano. Za granicę sprzedaje się tylko ich schematy, czyli tzw. formaty, będące przepisami na podobny produkt zrealizowany przez innych lokalnych wykonawców.
Jeśli główne, najbogatsze i najbardziej wpływowe kanały telewizyjne nie mają siły, by wcielać w życie ambitne idee o rozwoju nowoczesnego społeczeństwa i zgadzają się na formatowanie (czytaj: prowincjonalizowanie) swoich programów, trudno się dziwić, że także telewidzowie porzucili myśl o tym, by przynależeć do jednej wielkiej społeczności i z upodobaniem oddali się kultywowaniu swoich jak najbardziej indywidualnych upodobań.
Szkoda, że nie zauważyli tego jeszcze nasi politycy: nie wykrwawialiby się niepotrzebnie w walce o telewizyjny rząd dusz. Rządu nie ma, dusze się rozpierzchły! Już nie da się nimi tak łatwo kierować, niezależnie od tego, kto będzie u władzy i z kim będzie się przeprowadzać wywiady w porze największej oglądalności. Bo największa oglądalność ciągle się zmniejsza. Coraz mniej widzów ogląda jednocześnie ten sam program. Dlatego na świecie telewizja już od dawna kojarzy się raczej z rozrywką niż z polityką i nawet serwisy informacyjne z dnia na dzień tracą solenną formę. Nie należy liczyć na to, że u nas będzie inaczej: telewizor z mównicy zamienił się w rozwibrowaną atrakcjami scenę. Wszystkiego na niej dużo; jest rozmaicie, wesoło, sentymentalnie, kolorowo. Do wyboru do koloru, dokładnie tak, jak niegdyś bywało na jarmarku. Dla polityków zostawiono tu miejsce tylko w roli klaunów.
Internetowy imperializm
Gdzie te czasy, gdy nazajutrz po emisji nowego odcinka popularnego serialu albo programu można było swobodnie porozmawiać na jego temat ze znajomymi. Dzisiaj to się już nie udaje! Przy próbie nawiązania takiej rozmowy okazuje się zwykle, że akurat każdy z rozmówców oglądał wczoraj coś innego: jeden "Bar" w Polsacie, drugi dyskusję w Jedynce, ktoś serial w Dwójce, a ktoś inny film na TVN. Żeby tylko! Pozostali dyskutanci skwapliwie informują, że oni oglądają tylko Discovery, Animal Planet albo filmy na HBO czy Kino Polska. Ktoś napomyka o Eurosporcie, inny przyznaje, że nie miał siły na nic poza MTV, a zaplątany w towarzystwie małolat dziwi się, że można było robić coś innego, niż bawić się z 4Fun.tv. Nic ich nie łączy, a w każdym razie nie łączy ich żaden program telewizyjny. Pozostają zakopani w swoich niszach, głusi na wspólne sprawy, wspólne śmiechy i wspólne strachy. Czyżby ze strony telewizji nie czekało nas już nic wspólnego?
Najnowsze badania firmy Nielsen/NetRatings wykazały, że aż 40 proc. Europejczyków, którzy uzyskali szerokopasmowy dostęp do Internetu (a więc szybki i nieograniczony, a także dużo tańszy niż w wypadku łączenia się przez modem telefoniczny), ogranicza czas, który dotychczas spędzało przed telewizorami. Przekładając to na konkret: zamiast przed telewizorem, teraz częściej siedzą przed komputerem, z zapałem klikając myszą. Rozumiem to, bo sam jestem jednym z nich. Wiem, na czym polega ten proces i z czego wynika. Mając szybki dostęp do Internetu, jestem zawsze lepiej poinformowany, niż gdybym swoją wiedzę o wydarzeniach czerpał tylko z gazet lub z telewizji. Gazety oddają pole Internetowi i uratować je pewnie może kiedyś wprowadzenie opłat za korzystanie z nich w formie elektronicznej.
Cuda z pilotem
Zdolności rozrywkowe telewizji przegrywają z Internetem z powodu braku interaktywności, to znaczy możliwości wpływania przez widza na to, co ogląda, i to w każdej minucie spędzanego przed ekranem czasu. Dlatego właśnie, żeby przetrwać, telewizja musi się zinternetyzować! Internetyzacja odbioru telewizji dokonuje się zresztą na naszych oczach i... w naszych rękach. Czy zauważyli państwo, że telewizyjnym pilotem coraz częściej zaczynamy się posługiwać jak komputerową myszą? Służy nam on do wyboru żądanej opcji: nie tylko do przełączania z jednego kanału na drugi, ale także (w telewizorach cyfrowych) z jednej kamery na drugą, jeśli na przykład oglądamy wyścig Formuły 1 przy użyciu platformy Cyfra+. Pilotem możemy także decydować, czy oglądając film musimy słuchać polskiego lektora czytającego listę dialogową, czy wolimy napisy. Jedno kliknięcie i napisy pojawiają się na ekranie, a lektor milknie. Cud na życzenie! To nie żadna świąteczna bajka, to codzienność wielu telewidzów korzystających z telewizji cyfrowej. Jeszcze jedno kliknięcie i... telewizor zamienia się w komputer z grą multimedialną, kolejne kliknięcie - jest radiem. Tyle okazji do zboczenia z głównej drogi, tyle szans na odnalezienie swojego własnego telewizyjnego nieba.
Siódme niebo telewidza XXI wieku jest mozaiką symultanicznie rozgrywanych atrakcji. W tej mozaice nie ma głównych dróg ani stref obowiązkowych - wszystko według uznania widza. I na każdym kroku jest dla widza coś do zrobienia: przeczytanie czegoś, co przesuwa się na dole ekranu, wybranie opcji, możliwość podzielenia ekranu i jednoczesne śledzenie na przykład filmu i meczu, wzięcie udziału w internetowym czacie, którego zapis pojawia się na ekranie, a może wręcz poczytanie telegazety. Nikt w tym świecie nie jest lepszy lub gorszy, nic nie jest ważniejsze niż to, co właśnie oglądamy, nic się tak naprawdę nie liczy bardziej niż... my.
Zinternetyzowana telewizja swoim bogiem uczyniła widza, pozwalając mu programować swoją ramówkę, wybierać język transmisji, sposób jej realizacji albo nawet punkt widzenia kamery. Prowadzi to do zdumiewającego odkrycia: telewizja, którą oglądamy, jest tym lepsza, im ciekawsi świata i błyskotliwi jesteśmy my sami!
Narzekasz na telewizję, że w niej nic nie ma? Bój się! Ktoś gotów pomyśleć, żeś kiep i nieudacznik. Taka ofiara, że nawet oglądania telewizji nie umie sobie zorganizować tak, by było ciekawie! Prawda jest taka, że postawa roszczeniowa nawet tutaj, na fotelu przed telewizorem, przestała się komukolwiek opłacać.
Siła w klikaniu
Traktowanie telewizora jak komputera jest znakiem czasu. Kto tego nie potrafi, skazuje się na przejście do lamusa (nawet jeśli głęboko wierzy, że jest perłą), na utratę kontaktu z tym, co w mediach naprawdę ciekawe. Minęły już czasy, gdy włączało się telewizor rano po to, żeby sobie przez cały dzień grał, tak jak pół wieku temu zniknęły ostatecznie odbiorniki radiowe, tzw. kołchoźniki, będące w istocie głośnikami przekazującymi tylko jeden program. Dzisiaj ten, kto nie klika, umiera z nudów. Bo cała nasza - telewidzów - siła jest właśnie w klikaniu, czyli wybieraniu. I w samodzielnym decydowaniu o wszystkim. Szkoła życia i szkoła zaznawania przyjemności.
Wybrane kanały tematyczne po polsku |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.