Rozwija nam się moda na zatrzymywanie ważnych osób. Wsadzanie do kicia jest dziś niesamowicie trendy. Gazety niemal codziennie informują o zatrzymaniu jakiegoś urzędnika państwowego czy przedsiębiorcy. Dzień bez zatrzymania wydaje się dniem straconym. Głód zatrzymań rośnie u wielkiej widowni coraz szybciej. Już nie wystarczy taki czy inny poseł. Zatrzymanie byle milionera już nie kręci publiki tak jak dawniej. Potrzeba aresztowań jest przeogromna i chyba trzeba będzie widowiskowo aresztować Jolantę Kwaśniewską lub Leszka Millera, by w pełni ten głód zaspokoić. Tylko taki widok mógłby ukoić skołatane serca wielu sfrustrowanych bagnem polityki. Oczyma wyobraźni Młodzieży Jakobińskiej widzę, jak uzbrojeni po zęby antyterroryści wpadają w kominiarkach do przedszkola (w którym żona prezydenta rozdaje akurat jakieś prezenty od Świętego Mikołaja) i zakuwając Księżniczkę w kajdanki, wyprowadzają się sami przez komin, skacząc na linach z ósmego piętra.
A jeszcze nie tak dawno każde zatrzymanie (nawet zastępcy pionka) było dla nas sensacją. Gdy w III RP wyprowadzano w asyście policji pierwszego aferzystę, otwieraliśmy usta ze zdziwienia. Gdy zamykano pierwszą, marną polityczną płotkę, przeżywaliśmy to jak utratę dziewictwa. Gdy wsadzano do paki pierwszego prezydenta miasta, wstrzymywaliśmy oddech. Kiedy lądował w więzieniu pierwszy znany dyrektor firmy, dostawaliśmy wypieków na twarzy. Kiedy umieszczano za kratkami pierwszego księdza pedofila, nerwowo zagryzaliśmy wargi. Teraz to wszystko straciło swój urok wyjątkowości. Teraz urzędników, milionerów, posłów, doradców, lobbystów, dyrygentów czy mężów znanych żon zamyka się hurtowo.
Przez jakiś czas robiły na nas wrażenie zatrzymania widowiskowe. Na ogół scenariusz widowiska wyglądał tak: jacyś goście w maskach kopniakami rozwalają drzwi, wpadają do mieszkania, krzyczą głośno, machają spluwami i zakuwają w kajdanki staruszkę, co to jej pod domem trzy krzaki marihuany wyrosły. Później modne stały się zatrzymania ludzi na wysokich szczeblach. Tych zatrzymywano w sposób bardziej zakamuflowany. Operator kamery co najwyżej pokazywał buty policjanta na przemian z butami jakiegoś polityka czy urzędnika. Na końcu rzeczniczka policji lub ktoś z prokuratury informował sucho, że zatrzymano posła Ludwika Zet lub dyrektora Adriana Em, i że z paragrafu takiego a takiego grozi im 150 lat mamra. Później na czasie były zatrzymania masowe. Nie wystarczyło już zatrzymać jednej, nawet ważnej osoby. Na topie były zatrzymania całych gromad, grup, ośmiornic. Zrywano pajęcze sieci, odrąbywano toporem oślizgłe macki.
Teraz, gdy po więzieniach siedzą zwykli gangsterzy i aferzyści, nie ma czegoś takiego jak magia ciupy. Magia ciupy działała w czasach komuny. Każdy szanujący się opozycjonista musiał zostać chociaż raz zatrzymany. Rekordziści miewali tych zatrzymań po kilkadziesiąt. Bywały nawet specjalne rankingi, w których poszczególni działacze rywalizowali z sobą na zatrzymania. Taka top lista zatrzymań funkcjonowała na przykład w Ruchu Wolność i Pokój (poważnie!). Zwykle zatrzymywano prewencyjnie na 48 godzin, ale zdarzało się też na parę miesięcy i lat. Każde zatrzymanie opozycjonisty było odnotowane w prasie podziemnej. Odsiadującymi dłuższe wyroki interesowała się słynna międzynarodowa organizacja Amnesty International, która prowadziła stały monitoring spraw związanych z więźniami politycznymi. Bywało, że ci najbardziej poszkodowani byli ogłaszani "więźniami miesiąca".
Swoje pierwsze zatrzymanie opozycjoniści pamiętali lepiej niż swoją pierwszą wypłatę. Wylądowanie w kiciu miało w sobie coś z inicjacji. Idąc do celi, warto było przypomnieć sobie wszystkie filmy o więzieniach i poprawczakach. Nawet taka absolutnie szczątkowa, komiksowa wiedza pozwalała czasem uniknąć kłopotów. Nie muszę dodawać, że wszyscy, którzy zaliczyli pudło, po wyjściu stawali się automatycznie niezwykle atrakcyjni towarzysko, nie mówiąc już o tym, że sami (o ile nie wsypali kolegów) uważali się za chodzące pomniki. Pierdel w życiorysie nobilitował. Wspierano się poezją, na przykład takim cytatem z poety: "Czasem chwałą bywa próg więzienia/ jeśli władza cię do ciupy wsadza,/ to widomy znak, że cię docenia". Czyjego autorstwa to wierszyk? Teraz wiedzą to co najwyżej studenci filologii rosyjskiej, a kiedyś znali go wszyscy. Jednym słowem zatrzymanie za komuny to było sacrum i magiczne przeżycie, choć syf w więzieniach był jeszcze gorszy niż teraz.
W dzisiejszych czasach zatrzymanie przestało być jakimkolwiek tytułem do chwały i straciło swą nobilitującą moc. Ci, co dali się wpakować do pierdla, są postrzegani raczej jako nieudacznicy, którym w lewych interesach coś nie wyszło. Moda na zatrzymania amputuje ludziom nazwiska. Być może za kilkanaście lat w szkołach na lekcjach historii będzie się nauczać, że prezydentem Polski był Aleksander K., premierem Leszek M., a znanym działaczem chłopskim Andrzej L. Jak zapowiadają synoptycy, obecna skala zatrzymań pozwala mieć nadzieję, że już niebawem, zgodnie z obowiązującą modą, niektóre znane twarze znikną z ekranów telewizorów na dłużej.
Przez jakiś czas robiły na nas wrażenie zatrzymania widowiskowe. Na ogół scenariusz widowiska wyglądał tak: jacyś goście w maskach kopniakami rozwalają drzwi, wpadają do mieszkania, krzyczą głośno, machają spluwami i zakuwają w kajdanki staruszkę, co to jej pod domem trzy krzaki marihuany wyrosły. Później modne stały się zatrzymania ludzi na wysokich szczeblach. Tych zatrzymywano w sposób bardziej zakamuflowany. Operator kamery co najwyżej pokazywał buty policjanta na przemian z butami jakiegoś polityka czy urzędnika. Na końcu rzeczniczka policji lub ktoś z prokuratury informował sucho, że zatrzymano posła Ludwika Zet lub dyrektora Adriana Em, i że z paragrafu takiego a takiego grozi im 150 lat mamra. Później na czasie były zatrzymania masowe. Nie wystarczyło już zatrzymać jednej, nawet ważnej osoby. Na topie były zatrzymania całych gromad, grup, ośmiornic. Zrywano pajęcze sieci, odrąbywano toporem oślizgłe macki.
Teraz, gdy po więzieniach siedzą zwykli gangsterzy i aferzyści, nie ma czegoś takiego jak magia ciupy. Magia ciupy działała w czasach komuny. Każdy szanujący się opozycjonista musiał zostać chociaż raz zatrzymany. Rekordziści miewali tych zatrzymań po kilkadziesiąt. Bywały nawet specjalne rankingi, w których poszczególni działacze rywalizowali z sobą na zatrzymania. Taka top lista zatrzymań funkcjonowała na przykład w Ruchu Wolność i Pokój (poważnie!). Zwykle zatrzymywano prewencyjnie na 48 godzin, ale zdarzało się też na parę miesięcy i lat. Każde zatrzymanie opozycjonisty było odnotowane w prasie podziemnej. Odsiadującymi dłuższe wyroki interesowała się słynna międzynarodowa organizacja Amnesty International, która prowadziła stały monitoring spraw związanych z więźniami politycznymi. Bywało, że ci najbardziej poszkodowani byli ogłaszani "więźniami miesiąca".
Swoje pierwsze zatrzymanie opozycjoniści pamiętali lepiej niż swoją pierwszą wypłatę. Wylądowanie w kiciu miało w sobie coś z inicjacji. Idąc do celi, warto było przypomnieć sobie wszystkie filmy o więzieniach i poprawczakach. Nawet taka absolutnie szczątkowa, komiksowa wiedza pozwalała czasem uniknąć kłopotów. Nie muszę dodawać, że wszyscy, którzy zaliczyli pudło, po wyjściu stawali się automatycznie niezwykle atrakcyjni towarzysko, nie mówiąc już o tym, że sami (o ile nie wsypali kolegów) uważali się za chodzące pomniki. Pierdel w życiorysie nobilitował. Wspierano się poezją, na przykład takim cytatem z poety: "Czasem chwałą bywa próg więzienia/ jeśli władza cię do ciupy wsadza,/ to widomy znak, że cię docenia". Czyjego autorstwa to wierszyk? Teraz wiedzą to co najwyżej studenci filologii rosyjskiej, a kiedyś znali go wszyscy. Jednym słowem zatrzymanie za komuny to było sacrum i magiczne przeżycie, choć syf w więzieniach był jeszcze gorszy niż teraz.
W dzisiejszych czasach zatrzymanie przestało być jakimkolwiek tytułem do chwały i straciło swą nobilitującą moc. Ci, co dali się wpakować do pierdla, są postrzegani raczej jako nieudacznicy, którym w lewych interesach coś nie wyszło. Moda na zatrzymania amputuje ludziom nazwiska. Być może za kilkanaście lat w szkołach na lekcjach historii będzie się nauczać, że prezydentem Polski był Aleksander K., premierem Leszek M., a znanym działaczem chłopskim Andrzej L. Jak zapowiadają synoptycy, obecna skala zatrzymań pozwala mieć nadzieję, że już niebawem, zgodnie z obowiązującą modą, niektóre znane twarze znikną z ekranów telewizorów na dłużej.
Więcej możesz przeczytać w 52/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.