Jakub Mielnik w tekście „Krajobraz po gilotynie" barwnie opisuje, jak to purytańskie, wraże, a nawet zwykłe media rzuciły się na seksualne życie i seksualną przeszłość szefa MFW, nie zostawiając na nim suchej nitki, gdy tymczasem… nic tak naprawdę się nie stało. Nie było gwałtu, seks z pokojówką odbył się dobrowolnie, a nawet więcej – był przez nią zainspirowany w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. DSK ze sprawcy stał się niemal ofiarą, niemal bohaterem. Będzie prezydentem?
Pomijam problem, który stanowił motyw cyklu wypowiedzi zamieszczonych we „Wprost", i gdzie chodziło o nierzetelność dziennikarską, mylenie funkcji informacyjnych z sądowniczymi, zaspokajanie ciekawości gawiedzi, a nie – służenie prawdzie oraz kompletny brak odpowiedzialności dziennikarzy za „nadinterpretację” faktów. To ważne i rzeczywiste problemy współczesnego dziennikarstwa. Nie chciałabym jednak, by w aferze DSK (a afer takich sporo) umknęło coś bardzo ważnego. A mianowicie, pewien niedoceniany, unieważniany rodzaj zła, jakim jest seksualna władza mężczyzn czy raczej seksualne wykorzystywanie kobiet przez mężczyzn posiadających władzę. Imię jednych i drugich – milion.
Dziś mówi się: „Nie zgwałcił! Seks odbył się dobrowolnie!". Nic się więc nie stało. Bardzo mnie jednak ciekawi, ilu żonatych mężczyzn, podróżując służbowo, sypia z hotelowymi pokojówkami. Czy to normalne? Na ile dobrowolnie zgadzają się na seks te pokojówki? Czy dobrowolność ta unieważnia w nich ofiarę? Czy sprytna ofiara nie przestaje być ofiarą? Ile pokojówek natrafia na takich polityków czy innych panów mających władzę, o których wiedzą, że można wykorzystać ich skłonności? Bo przecież po to, by kogoś szantażować, by zarobić na czyjejś „słabości”, trzeba wiedzieć, jak bardzo jest to „słabość” ugruntowana. Nie dałoby się tego zrobić w przypadku – dajmy na to – Tadeusza Mazowieckiego czy Jarosława Kaczyńskiego (chociaż każdego z innych powodów), gdy tymczasem „słabość” DSK musiała być ugruntowana bardzo solidnie. I znana nie tylko pokojówkom, ale też współpracowniczkom, dziennikarkom, przypadkowym kobietom wszystkich zawodów. Znana i bynajmniej publicznie niepotępiana. Dlaczego?
Molestowanie seksualne, którego zło jest minimalizowane, niedostrzegane, „normalizowane", ma niewiele wspólnego z seksem, jest ono związane z władzą, z tradycyjną władzą mężczyzn nad kobietami. Jego „normalizacja” spowodowana jest przez podwójną moralność, zgodnie z którą inaczej ocenia się zachowania mężczyzn, inaczej – kobiet. Tych pierwszych traktuje się permisywnie, kobiety – rygorystycznie. Mężczyzna, który ma kochanki, odbywa seks z pokojówką w każdym hotelu, obłapia, dotyka i prawi kobietom zależnym od niego komplementy, traktowany jest jako normalny. Podobne zachowania u kobiety są niedopuszczalne. Podwójna moralność pozwala na podwójne życie mężczyzn i na stosowanie podwójnych standardów aksjologicznych, zgodnie z którymi wierność i podtrzymywanie ognia świętej monogamicznej rodziny są głównie zadaniami kobiet. Większość mężczyzn (i księży) chętnie te wartości deklaruje i żyje tak, jakby ich zupełnie nie dotyczyły.
DSK nie zgwałcił. Seks był dobrowolny. No bo normalny mężczyzna ma normalne potrzeby, a mając władzę, może je skuteczniej i bezproblemowo załatwiać. Nic się więc nie stało.
Nie żebym była jakąś rygorystką, zwolenniczką wierności małżeńskiej czy monogamicznej rodziny. Jestem raczej przeciwniczką hipokryzji, którą ujawniają ostatnio media, wybielając DSK i jemu podobnych. Jestem też przeciwniczką świata, gdzie seksualną władzę mężczyzn nad kobietami uznaje się za normalną. A nawet więcej: podnosi się ją do rangi tradycji. Uważam też, że przypadki nagminnego molestowania trzeba piętnować natychmiast, gdy tylko zostaną ujawnione. No bo jeśli nie wtedy, to kiedy?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.