Pół kilograma złota oferuje dziś bin Laden za głowę Amerykanina bądź Polaka Panowie, mamy wybór: rozejść się do domów i żyć w strachu albo zacząć rozmowę o konkretach - w ten sposób w 1973 r. Henry Kissinger starał się przełamać impas w rozmowach izraelsko-egipskich. To samo zdanie można powtórzyć teraz, gdy terroryści zagrozili zamachami Polsce i Bułgarii, a kilka dni wcześniej Japonii i Włochom, jeśli te państwa nie wycofają swoich wojsk z Iraku.
Pierwszym konkretem jest pytanie: o kim rozmawiamy? Zaraz po opublikowaniu w portalu www.ansarnet.ws gróźb pod adresem Polski i Bułgarii pojawiły się głosy, że ich autor - Grupa Islamska Al-Tawhid, która sama siebie nazywa też Al-Kaidą w Europie - nie istnieje. Nieprawda. Rok temu w Niemczech za planowanie zamachów na kilka żydowskich obiektów w Berlinie i Düsseldorfie skazano czterech radykałów, zeznających, że należą do tej grupy. We wrześniu oskarżono o terroryzm kolejnych trzech członków Al-Tawhid - Jordańczyków i Palestyńczyka. Na proces czeka Algierczyk oskarżony o próbę kupna dla organizacji broni. Z zeznań członków Al-Tawhid, wynika, że organizacja ma powiązania z Abu Musabem al-Zarkawim, uważanym za szefa Al-Kaidy w Iraku i jednego z głównych rozgrywających w Bazie na Bliskim Wschodzie. W połowie lat 90. Zarkawi, uciekając przed wyrokiem śmierci za zamachy na amerykańskich i izraelskich turystów w Jordanii, ukrywał się m.in. w Berlinie.
Nazwa grupy pojawiła się rok temu w raportach bezpieczeństwa tymczasowej administracji Iraku, w związku z zamachami na amerykańskie patrole wojskowe.
Można uznać pogróżki pod naszym adresem za twór szaleńca, który tylko słyszał o Al-Tawhid. Tylko że ten "optymistyczny" scenariusz nie rozwiązuje problemu. Groźby pojawiły się po upływie ultimatum wyznaczonego Europejczykom przez Osamę bin Ladena. W kwietniu zapowiedział on, że Europa może się spodziewać krwawych zamachów, jeśli w ciągu trzech miesięcy nie wycofa wojsk z państw islamskich. Komunikat wpisuje się w "politykę" Al-Kaidy - dziś składającej się z kilkudziesięciu luźno z sobą powiązanych organizacji działających pod wspólnym szyldem.
Walter Laqueur, ceniony historyk terroryzmu, pisze w książce "The Age of Terrorism": "Jeśli terroryzm jest odzwierciedleniem bolączek o charakterze narodowym czy społecznym, na które można choćby po części znaleźć usprawiedliwienie, idealną metodą jest kombinacja reform politycznych i środków antyterrorystycznych, prowadząca do spełnienia uzasadnionych i realistycznych żądań". Laqueur uważa, że w takim wypadku negocjacje z przedstawicielami terrorystów są usprawiedliwione. Tylko czy z Al-Tawhid, czy w ogóle z terrorystami w Iraku jest sens rozmawiać?
Teoretycznie ich celem jest to, czego chce 80 proc. Irakijczyków - zakończenie okupacji. Irakijczycy mówią jednak tylko o wycofaniu obcych wojsk, a kolejne porwania - np. uprowadzenie ostatnio trzech Hindusów, dwóch Kenijczyków i Egipcjanina - świadczą o tym, że terroryści żądają, by z Iraku wyjechali wszyscy cudzoziemcy. - Nie ma w tej sprawie sondaży, ale wyjazd zagranicznych firm, a co za tym idzie odpływ obcego kapitału, nie może się podobać Irakijczykom, bo większość z nich nie ma pracy - mówi Ismael Zajer, redaktor naczelny dziennika "Al-Sabah Al-Jadeed". Dodaje, że warto się też zastanowić, dlaczego Irakijczycy chcą wyjazdu obcych wojsk: - Nie chodzi tylko o uciążliwość okupacji i o to, że chcemy się sami rządzić. Większość ludzi wierzy, że gdy znikną obce wojska, skończą się zamachy.
Kolejna różnica między tym, czego oczekują Irakijczycy, a tym, co terroryści rzekomo dla nich chcą wywalczyć, to przyszłość państwa. Irakijczyków nie interesuje dyktatura na wzór saudyjskiej ani republika podobna do Iranu. Sondaże - w tym przeprowadzone na zlecenie Gallupa - wskazują, że chcą oni świeckiego państwa, rządzącego się regułami demokratycznymi. Terroryści, sądząc po tym, co wypisują m.in. w portalach internetowych, żadnego planu nie mają. Powtarzają tylko, że chcą "porządków bożych", co nijak się ma do wyobrażeń przeciętnego Irakijczyka o przyszłości.
Terroryści z Al-Kaidy w Iraku - czy z jej odnogi w postaci grupy Zarkawiego, czy grożącej nam Al-Tawhid - w przeciwieństwie do swych poprzedników z Czerwonych Brygad, baskijskiej ETA, irlandzkiej IRA czy Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny nie mają nic wspólnego z walką o niepodległość kraju. Nie mają też poparcia społeczeństwa ani planu politycznego. Terroryzm to ich sposób na zarabianie pieniędzy - bin Laden za głowę każdego cudzoziemca z państw koalicji obiecał płacić pół kilograma złota. Ustępstwa mogą doprowadzić jedynie do przekształcenia Iraku w państwo na wzór talibanu.
Nazwa grupy pojawiła się rok temu w raportach bezpieczeństwa tymczasowej administracji Iraku, w związku z zamachami na amerykańskie patrole wojskowe.
Można uznać pogróżki pod naszym adresem za twór szaleńca, który tylko słyszał o Al-Tawhid. Tylko że ten "optymistyczny" scenariusz nie rozwiązuje problemu. Groźby pojawiły się po upływie ultimatum wyznaczonego Europejczykom przez Osamę bin Ladena. W kwietniu zapowiedział on, że Europa może się spodziewać krwawych zamachów, jeśli w ciągu trzech miesięcy nie wycofa wojsk z państw islamskich. Komunikat wpisuje się w "politykę" Al-Kaidy - dziś składającej się z kilkudziesięciu luźno z sobą powiązanych organizacji działających pod wspólnym szyldem.
Walter Laqueur, ceniony historyk terroryzmu, pisze w książce "The Age of Terrorism": "Jeśli terroryzm jest odzwierciedleniem bolączek o charakterze narodowym czy społecznym, na które można choćby po części znaleźć usprawiedliwienie, idealną metodą jest kombinacja reform politycznych i środków antyterrorystycznych, prowadząca do spełnienia uzasadnionych i realistycznych żądań". Laqueur uważa, że w takim wypadku negocjacje z przedstawicielami terrorystów są usprawiedliwione. Tylko czy z Al-Tawhid, czy w ogóle z terrorystami w Iraku jest sens rozmawiać?
Teoretycznie ich celem jest to, czego chce 80 proc. Irakijczyków - zakończenie okupacji. Irakijczycy mówią jednak tylko o wycofaniu obcych wojsk, a kolejne porwania - np. uprowadzenie ostatnio trzech Hindusów, dwóch Kenijczyków i Egipcjanina - świadczą o tym, że terroryści żądają, by z Iraku wyjechali wszyscy cudzoziemcy. - Nie ma w tej sprawie sondaży, ale wyjazd zagranicznych firm, a co za tym idzie odpływ obcego kapitału, nie może się podobać Irakijczykom, bo większość z nich nie ma pracy - mówi Ismael Zajer, redaktor naczelny dziennika "Al-Sabah Al-Jadeed". Dodaje, że warto się też zastanowić, dlaczego Irakijczycy chcą wyjazdu obcych wojsk: - Nie chodzi tylko o uciążliwość okupacji i o to, że chcemy się sami rządzić. Większość ludzi wierzy, że gdy znikną obce wojska, skończą się zamachy.
Kolejna różnica między tym, czego oczekują Irakijczycy, a tym, co terroryści rzekomo dla nich chcą wywalczyć, to przyszłość państwa. Irakijczyków nie interesuje dyktatura na wzór saudyjskiej ani republika podobna do Iranu. Sondaże - w tym przeprowadzone na zlecenie Gallupa - wskazują, że chcą oni świeckiego państwa, rządzącego się regułami demokratycznymi. Terroryści, sądząc po tym, co wypisują m.in. w portalach internetowych, żadnego planu nie mają. Powtarzają tylko, że chcą "porządków bożych", co nijak się ma do wyobrażeń przeciętnego Irakijczyka o przyszłości.
Terroryści z Al-Kaidy w Iraku - czy z jej odnogi w postaci grupy Zarkawiego, czy grożącej nam Al-Tawhid - w przeciwieństwie do swych poprzedników z Czerwonych Brygad, baskijskiej ETA, irlandzkiej IRA czy Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny nie mają nic wspólnego z walką o niepodległość kraju. Nie mają też poparcia społeczeństwa ani planu politycznego. Terroryzm to ich sposób na zarabianie pieniędzy - bin Laden za głowę każdego cudzoziemca z państw koalicji obiecał płacić pół kilograma złota. Ustępstwa mogą doprowadzić jedynie do przekształcenia Iraku w państwo na wzór talibanu.
Bułgarzy się nie poddają |
---|
Władze Bułgarii potwierdziły, że znalezione w Iraku zwłoki to ciało 30-letniego Georgija Łazowa, jednego z dwóch porwanych kierowców. Zidentyfikowano też ciało drugiego zakładnika, 32-letniego Iwajło Kepowa. Rząd deklaruje, że Bułgaria nie wycofa 470 stacjonujących w Iraku żołnierzy. Ministerstwo Obrony deklaruje, że kraj jest zabezpieczony na wypadek ataków terrorystycznych i nie wprowadzi nowych środków bezpieczeństwa. Członkowie "europejskiego odłamu Al-Kaidy" - zdaniem gen. Kirczo Kirowa, szefa Narodowej Agencji Wywiadowczej - przebywali na Bałkanach. Bułgarski wywiad słyszał o organizacji już w 2001 r. Według niektórych źródeł - terroryści traktowali Bułgarię jako przystanek na trasie Wschód - Zachód. Zdaniem Kirowa, żadne groźby nie zmuszą Bułgarii do wycofania jej sił z Iraku, Afganistanu i Kosowa. Ponad 60 proc. obywateli bułgarskich chce wycofania ich kontyngentu z Iraku. Większość Bułgarów od początku była przeciwna wojnie. Jednocześnie coraz silniejsze są tendencje antyarabskie i antyfundamentalistyczne. (DC) |
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.