Wraca kult państwowej własności zakładów pracy Obrona państwowej własności zakładów pracy (na miano przedsiębiorstw zwykle nie zasługują) staje się znowu modna. By ją uzasadnić, używa się najbardziej karkołomnych argumentów. Jednym z nich - wysuwanym przez niektóre renomowane głowy - jest troska o siłę państwa, o jego zdolność do rozwiązywania trudnych problemów, zwłaszcza w krajach słabiej rozwiniętych. Zdaniem niektórych osobistości, siła państwa płynie rzekomo z jego pozycji jako właściciela i zarządcy majątku. Tylko państwo silne swym majątkiem, ich zdaniem, może zapewnić wyrwanie się z kręgu ubóstwa i jakościowy przełom. Stąd oczywiście już tylko krok do krytyki prywatyzacji, która ma być źródłem słabnięcia państwa i jego niezdolności do podołania wyzwaniom współczesności.
Takie stwierdzenia są oczywiście na rękę krytykom transformacji również w takich krajach jak Polska. Ciągle przecież słyszymy i czytamy o rozdzieraniu szat nad rzekomymi klęskami piętnastolecia 1989--2004 - w dodatku robią to osoby zasłużone dla zwycięstwa demokracji. Ponownie modna staje się krytyka neoliberalizmu i gospodarki rynkowej - i to przy zupełnym braku troski o zgodność ze stanem wiedzy i realiami społeczno-gospodarczymi. Towarzyszą temu pozytywne oceny lat 80., tak jakby nie doprowadziły one do hiperinflacji i katastrofy gospodarczej. Politykę, która przezwyciężyła ustrojowy i ekonomiczny kryzys najszybciej wśród sąsiadów, obarcza się natomiast najcięższymi zarzutami. Koronnym zarzutem wobec prywatyzacji jest sprzedaż majątku państwowego po cenach niższych od wartości księgowej, od nakładów poniesionych na wytworzenie tego majątku. Czy te nakłady były uzasadnione i trafione, czy przynosiły zyski, czy straty - to już nie jest ważne.
Zderzenie marnotrawnej gospodarki nierynkowej z rynkową musiało być bolesne właśnie w obliczu nadmiernej kosztowności gospodarki państwowej (w porównaniu z rygorami racjonalności mikroekonomicznej). Przy okazji powiedzmy sobie, że to słabi i niefachowi urzędnicy państwowi są odpowiedzialni za większość błędów w transakcjach prywatyzacyjnych. Walczono bowiem o pakiety socjalne, a nie o inwestycyjne zobowiązania nabywców. Zresztą w porównaniu z prywatyzacją we wschodnich Niemczech i tak wychodzimy na czempionów.
Wróćmy jednak do kluczowego pytania: czy rzeczywiście odejście od własności państwowej osłabia państwo i nie pozwala na wypełnienie jego misji ustrojowej i społeczno-ekonomicznej? Jest wręcz przeciwnie! Historyczne doświadczenie wskazuje, że funkcjonowanie państwa jako właściciela i dyrektora gospodarki osłabia jego suwerenność, utrudnia mu bezstronną i obiektywną gestię całokształtu spraw państwowych. Aparat państwa ulega wtedy żądaniom najrozmaitszych przywilejów dla zakładów i instytucji kosztem sektora prywatnego. Gołym okiem widać przecież i dzisiaj nierówne traktowanie gospodarki prywatnej i państwowej. Przynoszący zyski i płacący podatki sektor rynkowy musi łożyć na pokrywanie strat zakładów państwowych, które absolutnie nie przejmują się takimi sprawami, jak wysokość stóp procentowych, stawek podatkowych i innych parametrów regulujących normalną gospodarkę.
To właśnie własność państwowa uszczupla środki niezbędne do jakościowych przekształceń, utrudnia przedsięwzięcia warunkujące przezwyciężenie zacofania. To nie paradoks, że państwo jest tym silniejsze, tym sprawniejsze, tym lepiej wypełnia swoje posłannictwo, im mniej ma zakładów pracy, które trzeba subwencjonować. Nie łudźmy się więc, że z punktu widzenia interesu publicznego byłoby lepiej, gdyby państwo nadal było właścicielem i dyrektorem. W tym charakterze nie zdało przecież historycznego egzaminu. Droga do społeczeństwa obywatelskiego, mądrego, aktywnego, wydajnego nie wiedzie przez etatyzm. Państwo jest bowiem silne podmiotowością, zamożnością i świadomością obywateli, a nie swym majątkiem, zwykle źle zarządzanym i rozkradanym. "Państwo jest bogate, gdy bogaci są jego obywatele". Czyżby to stwierdzenie Adama Smitha ciągle jeszcze należało przypominać?
Zderzenie marnotrawnej gospodarki nierynkowej z rynkową musiało być bolesne właśnie w obliczu nadmiernej kosztowności gospodarki państwowej (w porównaniu z rygorami racjonalności mikroekonomicznej). Przy okazji powiedzmy sobie, że to słabi i niefachowi urzędnicy państwowi są odpowiedzialni za większość błędów w transakcjach prywatyzacyjnych. Walczono bowiem o pakiety socjalne, a nie o inwestycyjne zobowiązania nabywców. Zresztą w porównaniu z prywatyzacją we wschodnich Niemczech i tak wychodzimy na czempionów.
Wróćmy jednak do kluczowego pytania: czy rzeczywiście odejście od własności państwowej osłabia państwo i nie pozwala na wypełnienie jego misji ustrojowej i społeczno-ekonomicznej? Jest wręcz przeciwnie! Historyczne doświadczenie wskazuje, że funkcjonowanie państwa jako właściciela i dyrektora gospodarki osłabia jego suwerenność, utrudnia mu bezstronną i obiektywną gestię całokształtu spraw państwowych. Aparat państwa ulega wtedy żądaniom najrozmaitszych przywilejów dla zakładów i instytucji kosztem sektora prywatnego. Gołym okiem widać przecież i dzisiaj nierówne traktowanie gospodarki prywatnej i państwowej. Przynoszący zyski i płacący podatki sektor rynkowy musi łożyć na pokrywanie strat zakładów państwowych, które absolutnie nie przejmują się takimi sprawami, jak wysokość stóp procentowych, stawek podatkowych i innych parametrów regulujących normalną gospodarkę.
To właśnie własność państwowa uszczupla środki niezbędne do jakościowych przekształceń, utrudnia przedsięwzięcia warunkujące przezwyciężenie zacofania. To nie paradoks, że państwo jest tym silniejsze, tym sprawniejsze, tym lepiej wypełnia swoje posłannictwo, im mniej ma zakładów pracy, które trzeba subwencjonować. Nie łudźmy się więc, że z punktu widzenia interesu publicznego byłoby lepiej, gdyby państwo nadal było właścicielem i dyrektorem. W tym charakterze nie zdało przecież historycznego egzaminu. Droga do społeczeństwa obywatelskiego, mądrego, aktywnego, wydajnego nie wiedzie przez etatyzm. Państwo jest bowiem silne podmiotowością, zamożnością i świadomością obywateli, a nie swym majątkiem, zwykle źle zarządzanym i rozkradanym. "Państwo jest bogate, gdy bogaci są jego obywatele". Czyżby to stwierdzenie Adama Smitha ciągle jeszcze należało przypominać?
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.